Zemsta Wieczności.pdf

(73 KB) Pobierz
Prolog by Sakura2
ZEMSTA
WIECZNOŚCI
WIECZNOŚCI
Autorka: Sakura2 http://chomikuj.pl/Sakura2
Beta: Katarine http://chomikuj.pl/Katarine
PROLOG
I znów przyszło mi się żegnać z miejscem, które kocham oraz ludźmi, których
kochałam. Mam na imię Isabella Marii Swan. Mam 17 lat i w ciągu 2 lat straciłam brata i
rodziców.
Najpierw odszedł od nas James. Z tego, co pamiętam, James zawsze mnie bronił i
właśnie tamtego dnia też … Wtedy to pobił się z mojego powodu, z mężczyzną, który
zaczepił mnie na ulicy. Miał na imię Laurent. James i ja szliśmy wtedy do domu. Nagle zza
rogu wyszedł wysoki mężczyzna, o długich czarnych włosach. Podszedł do nas i rozpoczął
swój monolog:
- Hej maleńka, nie miałabyś ochotę na mały wyskok za róg?
Nie zwracając na niego uwagi, obeszłam go i wtedy złapał mnie za rękę. Poczułam
złość, strach i niepewność. Właśnie wtedy James złapał chłopaka i odciągnął go ode mnie.
Nie zauważył jedynie tego, że ten mężczyzna trzyma w ręku scyzoryk. Potem wszystko działo
się tak szybko... Chłopak odepchnął od siebie mojego brata i pchnął go na ścianę. Patrzyłam
na to wszystko z przerażeniem. I właśnie w tamtym momencie otworzył scyzoryk i dźgnął
nim Jamesa w brzuch. Widziałam tylko krew i słyszałam krzyk. Nie byłam pewna, czy to się
dzieje naprawdę, czy krzyczę ja, czy tylko moja wyobraźnia. Moje nogi stały się nagle
miękkie, jak z waty. Słyszałam wtedy tylko krzyki, ale nie tylko swoje:
- Laurent, zwiewaj! Policja! – i właśnie ten kobiecy głos miał rację. Po chwili przy mnie
znalazła się policjantka. Zabrano mnie do szpitala z Jamesem … Powiadomiono także
1
ZEMSTA
222225224.001.png
rodziców, którzy w szpitalu znaleźli się w ekspresowym tempie. Po kilku godzinach lekarz,
który operował Jamesa przyszedł do nas. Pełna nadziei spytałam:
- No i co z nim?
- Niestety, przykro mi. Pański syn zmarł na skutek wykrwawienia.
Nie wierzyłam w to, co słyszę. Mój cały świat się wtedy całkowicie zawalił. Nie
wiedziałam, co robić. Nie mogłam płakać ani się śmiać, to wszystko było dla mnie czymś
nowym…
No, aż w końcu wszystko powtórzyło się, ale już nie z Jamesem, tylko Renee i
Charliem, moimi rodzicami. Ten sam ból, tylko podwójnie gorszy, ponieważ tym razem
straciłam 2 osoby, nie jedną. A na dodatek zostałam już zupełnie sama, bez nikogo mi
bliskiego.
Moi rodzice umarli niecały rok temu, ale w dalszym ciągu to pamiętam. Zresztą trudno
tego nie zapamiętać. To było okropne! Opowiem, więc wszystko od początku:
„16 maja 2008 siedziałam z rodzicami w domu, gdyż była to niedziela, czyli dzień,
który zawsze spędzaliśmy razem. Stało się to dla nas niemalże tradycją, ponieważ po śmierci
Jamesa rodzice nie mogli wybaczyć sobie tego, że woleli zajmować się pracą i własnymi
sprawami, niż spędzać czas z rodziną. Obwiniali się, że nie dawali mojemu bratu uczucia,
którego tak potrzebował, jako nastolatek. Niestety zrozumieli to zbyt późno. Zresztą ludzie
zazwyczaj dostrzegają wady w swoim postępowaniu wobec innej osoby, dopiero wtedy, kiedy
ta osoba umrze, nieważne nawet w jakim wieku i w jaki sposób. Zawsze wtedy obwiniamy
się, że to nasza wina, że jesteśmy w jakiś sposób odpowiedzialni za to, co się stało. Tylko, co
rodzice mogli zrobić, kiedy zaatakował go ten facet?! Nic, za to ja mogłam. Mogłam, ale
niestety nic nie zrobiłam. Byłam prawdopodobnie w zbyt wielkim szoku, żeby zorientować
się, co się działo na moich oczach. Tylko, dlaczego w porę się nie otrząsnęłam?! Dlaczego nie
wyrwałam Laurentowi scyzoryka z ręki?! DLACZEGO?! Gdybym to zrobiła mój brat by żył.
Być może wtedy ja bym zginęła, ale nie on! Jego śmierć to w całej okazałości tylko i
wyłącznie moja wina! To ja przy tym byłam, to ja to widziałam! Dlaczego nie
zareagowałam?! Mam nadzieję, że policja złapała ich oboje! Oboje, bo wiem, że była z nim
jakaś kobieta. Słyszałam jej głos, ale nie widziałam jej. A szkoda, bo z chęcią urwałabym jej i
Laurentowi łby!
Było ok. 17, kiedy nagle tata usłyszał jakiś szmer i tupot na dachu. Z początku
myśleliśmy, że to jakieś ptaki, albo koty, ale zwierzęta przecież nie są aż tak ciężkie! Chociaż
w sumie mogły to być ptaki, które dziobały w dach. Tata chciał, więc je przegonić.
Strych w naszym domu, był to taki, jakby schowek, do którego wchodziło się przez
właz w suficie. Za każdym razem trzeba było wyciągać drabinę, żeby się tam dostać.
Poszłam, więc z tatą, żeby mu pomóc. W pewnym momencie tupot ustał. Woleliśmy się
jednak upewnić, co go wywołało. Zdjęłam, więc drabinę, a tata wszedł na górę. Późniejsze
wydarzenia wryły mi się niestety w pamięć po wszystkie czasy.
Na początku usłyszałam przerażony krzyk taty, który w pewnym momencie groźnie
ustał, a po nim nastąpiło wrogie warczenie. Przeraziłam się, choć nie miałam zielonego
pojęcia, co myśleć.
- Tato? Czy wszystko w porządku?- Spytałam drżącym głosem.
W odpowiedzi otrzymałam tylko ciało taty, które zostało zrzucone przez wejście na
strych. Przestraszyłam się, ale podeszłam do niego, jak najprędzej. Nie chciałam, żeby stało
się z nim to samo, co z Jamesem, żeby umarł z wykrwawienia. Kiedy obróciłam głowę taty, o
mało nie zwymiotowałam. Najpierw zszokowana spojrzałam na swoje ręce. Były całe
zakrwawione. Spojrzałam na prawą stronę twarzy ojca. Ona również była całe w krwi. Cała
się trzęsłam. A kiedy zobaczyłam, że mój tata ma ogromną ranę na szyi, dostałam silnych
drgawek. Zaczęłam się trząść. Nie mogłam się nawet rozpłakać. Kiedy odsunęłam się od
ciała, zwymiotowałam. Nie mogłam się opanować. Z oczu popłynęły mi łzy, ale nie mogłam
2
z siebie wydusić żadnego dźwięku. O niczym wtedy nie myślałam. Nawet o tym, że coś, co
zabiło ojca w dalszym ciągu było na naszym strychu. Nie mogłam się ruszyć. Piekło mnie
gardło i oczy. Byłam mokra od potu. Zaczęłam coraz szybciej oddychać, serce o mało, co nie
wybiło mi żeber. Byłam w tym momencie, jak sparaliżowana. Nic, kompletnie nic do mnie
nie dochodziło.
Doszłam do siebie jednak, kiedy ktoś zeskoczył ze strychu. Zrobił on okropny hałas.
W bardzo szybkim tempie znalazł się przy mnie i chwycił mnie za szyję. Następnie przywalił
mną o ścianę. Miał tak silny uścisk, że prawie mnie udusił. Zaczęłam się miotać, ale jego
dłonie były jak z kamienia. W dodatku był przeraźliwie zimny i blady. Wyglądał jak trup,
przynajmniej jego ręce, bo to na nie najbardziej zwróciłam uwagę. Poczułam lekki podmuch
wiatru, co było dość dziwne, bo wszystkie okna były zamknięte.
- Edward, puść ją!- Powiedziała jakaś dziewczyna rozkazującym tonem.
Chłopak, który mnie trzymał warknął cicho, ale puścił mnie. Zaczęłam się krztusić,
jak oszalała. Łapczywie łapałam powietrze. Kiedy wreszcie doszłam do siebie spojrzałam w
górę na osoby, które przede mną stały. Wszystkie wyglądały przerażająco, nawet pomimo ich
urody. Wszyscy byli nienaturalnie bladzi, a ich oczy były ciemno czerwone. Aż mną
wstrząsnęło, kiedy tylko w nie spojrzałam. Niektórzy byli wyjątkowo spokojni, natomiast 2
chłopaków wyglądało, jakby mieli ochotę rzucić się na mnie i mnie rozszarpać. Jednym z
nich był ten cały Edward.
- Edward, Jasper uspokójcie się.- Powiedziała dziewczyna.- Nie przyszliśmy jej zabijać.
Podeszła do ciała taty i prychnęła pogardliwie. Czy to naprawdę było aż tak
zabawne?! Może dla niej, ale na pewno nie dla mnie! Trąciła go butem, no i wtedy coś we
mnie jakby pękło. Rzuciłam się na nią, jak wariatka, ale ona była znacznie szybsza.
Przygwoździła mnie do ściany, tak mocno, że o mało nie złamała mi kręgosłupa. Nie dusiła
mnie długo, jak Edward. Puściła mnie od razu po uderzeniu. Z trudem mogłam złapać
oddech. Zaczęłam się krztusić, a dziewczyna odsunęła się ode mnie i zaczęła się ze mnie
śmiać. Czy to wszystko naprawdę jest tak zabawne?! I co tak właściwie chodzi z tymi ich
oczami?! Jakieś kolorowe szkła kontaktowe?!
Nie mam pojęcia, co robili. Wiem tylko, że przykucnęli przy ciele ojca, ale zasłonili
go całkowicie, więc nic nie widziałam, a w dodatku kręciło mi się w głowie. Spróbowałam,
więc wstać. Chwiałam się na wszystkie strony, raz o mało co znowu się nie przewróciłam.
Nie chciałam nawet patrzeć na to, co oni robili, a na pewno nie było to nic przyjemnego,
sądząc po tym całym warczeniu, które stamtąd dochodziło w tym momencie. Ci ludzie są
jacyś dziwni, przeraźliwie dziwni…
Kiedy wstałam, w dalszym ciągu chybotały mi się nogi. Udało mi się jednak ustać w
jednej pozycji. Niepotrzebnie jednak spojrzałam nad głowami nieznajomych. To, co robili
mogło nadać się, jako scena do najobrzydliwszego horroru, jaki tylko mógł się pojawić.
Mianowicie rozszarpywali oni ciało taty, pastwili się nad nim, jakby to była jakaś zabawka.
Nie wiem, co jeszcze z nim robili, bo kiedy ledwo co zorientowałam się, że „bawią się”
trupem taty, zaczęłam wydzierać się. Krzyczałam po co to robią i co to w ogóle ma być.
Krzyczałam, żeby zostawili tatę w świętym spokoju. Kiedy wreszcie Edward na mnie,
zauważyłam, że jego oczy były krwisto-czerwone. Wzdrygnęłam się na ten widok, ale kiedy
później spojrzałam na jego usta, które były równie czerwone, jak oczy, a wyszczerzone zęby
śnieżno białe i nienaturalnie zaostrzone, jak na człowieka, zorientowałam się, co się stało. To
nie byli wcale ludzie, tylko wampiry! To one jednak istniały, ale wyglądały zbyt
przekonująco ludzko, żeby to zauważyć. W dodatku pewnie świetnie się ukrywały ze swoją
tożsamością.
To był dla mnie szok, ale wiedziałam, że musze uciec. Zastanawiało mnie tylko,
dlaczego mnie od razu nie zabili, dlaczego ta blondyna powiedziała, że nie przyszli mnie
zabijać. W takim razie po co przyszli?! Nie mogłam jednak się nad tym dłużej zastanawiać, bo
3
musiałam zwiać i to jak najszybciej. Ale dopiero teraz przypomniało mi się, że w domu jest
jeszcze mama! Ją też muszę od nich zabrać, bo zrobią z nią to, co z tatą.
Tak, więc udałam, że przeraziło mnie wrogie spojrzenie chłopaka i przykucnęłam.
Wtedy to on odwrócił się, a ja w przypływie adrenaliny wstałam i pobiegłam, jak najszybciej
umiałam do mamy. O mało co nie spadłam przy tej prędkości ze schodów, ale jakimś cudem
w porę udało mi się złapać.
- MAMO!- Krzyknęłam tak głośno, że prawie zachrypłam.
- Tak?- Spytała przestraszona moim krzykiem mama.
- Wyjdź z kuchni! TERAZ!
Mama powoli posłusznie wyszła z kuchni. Chyba ton mojego głosu ją zaniepokoił.
Zbiegłam ze schodów i złapałam ją za rękę. Chciała spytać, o co chodzi, ale ścisnęłam ją
mocniej niż poprzednio, żeby dać jej do zrozumienia, że później jej powiem. Kiedy chciałam
wybiec z domu przed nami, w salonie zawalił się sufit. Nie wiem, co to spowodowało, bo
zawiało mi oczy pyłem. Poczułam jednak podmuch powietrza i silne pociągnięcie za rękę,
którą trzymałam się z mamą, a ręka mamy szybko wyśliznęła mi się z dłoni.
- Mamo?...- Spytałam nie wiedząc, co mam o tym myśleć.
- Źle zrobiłaś…- Szepnął mi ktoś od tyłu do ucha, jakby chciał mnie nastraszyć. Byłam
pewna, że to któryś z nich. Jednak zdążyli, tylko gdzie mama?!
Nagle usłyszałam dźwięk łamanych kości i krzyk…mamy!
- MAMO!!!!!!!!!- Krzyknęłam i ruszyłam w stronę, skąd wydawało mi się, że dochodzi
krzyk. Kiedy po raz drugi usłyszałam krzyk mamy, który tym razem urwał się po kilku
sekundach po raz drugi zawołałam mamę, ale zrobiło się tylko głucho. Żadnego dźwięku.
Cisza, którą w pewnym momencie przerwało moje donośne szlochanie. Wiedziałam już, ze
zabili mamę. Zabito mi wszystkich, których kochałam. I to w dodatku w tak okrutny sposób!
Płakałam głośno, a łzy lały mi się po twarzy strumieniami. Nigdy im tego nie zapomnę!
Nagle jednak poczułam, że się duszę. Leżałam na podłodze płacząc i nie poczułam
dymu. Coś się musiało palić! I to chyba niedaleko mnie, bo oprócz gęstszego dymu zrobiło
się gorąco! W szkole uczyli nas, że przy podłodze jest więcej tlenu, niż wyżej, więc
przeszłam na czworakach do miejsca, gdzie zapamiętałam, że był telefon. Na wszelki
wypadek był on na swoim miejscu nienaruszony. Starałam się zachować spokój, ale przez
dziurę w suficie, nawet pomimo dymu widać było, że się pali. Chyba zaczęło się palić na
strychu i za chwilę dojdzie na dół! Nagle coś na górze wybuchło i nie dość, że narobiło
mnóstwo huku, to jeszcze ogień zaczynał przedostawać się dalej. Zapaliły się już drewniane
schody, a jak dojdzie do kuchni, to będzie po mnie. Z drżącymi rękami wykręciłam numer
straży pożarnej i powiedziałam im o pożarze. Obiecali, że ktoś za chwilę będzie. Mam
nadzieję, że w ciągu tej chwili ogień mnie nie spali.
Ukryłam się w najbezpieczniejszym wg. mnie miejscu i czekałam, aż przyjedzie
pomoc. Strażacy przyjechali, jak dla mnie po jakichś stu latach! Pewnie raptem minęło parę
naście minut, ale dla mnie to i tak było zbyt długo.
Na początku próbowali wejść drzwiami, ale były przysypane gruzem z sufitu. Później
jeden z nich rozbił okno i przez nie wszedł. Podbiegł do mnie i pomógł mi przez nie wyjść.
- Czy jest tu ktoś jeszcze?!- Spytał strażak, starając się przekrzyczeć syrenę.
Rozpłakałam się i kiwnęłam twierdząco głową. Strażak odwrócił się i wbiegł w głąb
domu. Po chwili upadłam na kolana. Jakieś 5 sekund później znaleźli się przy mnie
ratownicy. Jeden z nich wziął mnie na ręce i zaniósł do karetki, w której bandażowali mi te
bardziej poważne obrażenia. Miałam z niej widok na dom, więc zauważyłam, jak strażak,
który mnie uratował wyszedł, niosąc na rękach mamę, wybiegłam z ambulansu i pobiegłam
do niego kulejąc. Położył mamę na ziemi i wrócił do domu.
4
Chciałam zobaczyć, czy nic jej nie jest, ale zanim do niej dobiegłam zostałam złapana
przez jednego z ratowników, a drugi podbiegł do mamy. Ten, który mnie złapał, pomimo
moich protestów znowu zaprowadził mnie do karetki i zabronił z niej wychodzić.
Później widziałam tylko, jak strażak wybiegł z domu i pokiwał przecząco głową do
sanitariusza, który zajął się mamą. Później nastąpił kolejny wybuch, po stronie kuchni. Kiedy
zobaczyłam, że 2 kolejnych sanitariuszy „pakuje” ciało mamy do worka, który przypominał
worek na śmieci, tylko trochę większy doszła do mnie świadomość, że mama nie żyje.
Zaczęłam histeryzować. Szlochałam, jak opętana. Początkowo, w domu miałam nadzieję, że
może jeszcze mama żyje, ale teraz już byłam pewna- nie mam już na tym świecie nikogo. Po
raz kolejny chciałam wybiec z karetki, ale wtedy znowu złapał mnie, ale zaczęłam się
wyrywać. Nawet walnęłam ratownika w twarz. Wtedy właśnie przybiegł do mnie inny,
zawołany przez tego, co mnie przytrzymywał ratownik, który zrobił mi zastrzyk
uspokajający. Dosłownie, jakbym była niezrównoważona psychicznie! Niestety po tym
zastrzyku zemdlałam.
Obudziłam się w szpitalu. Miałam złamaną rękę, skręconą kostkę, szyję w
usztywniaczu, zabandażowaną głowę, a ponadto mnóstwo ran i jeszcze więcej siniaków.
Byłam okropnie zmęczona i miałam pustynię w ustach. Nie mogłam się nawet ruszyć.
Zauważyłam, że jestem podłączona do kroplówki, a po paru minutach po tym, jak się
obudziłam do mojego pokoju weszła pielęgniarka. Na mój widok uradowała się. Dziwna
kobieta...
- Jak się czujesz kochanie?- Spytała słodkim głosem.
- Brdh…- Starałam się coś powiedzieć, ale zachrypłam.
- O, przepraszam!
Pielęgniarka wyszła z pokoju, a po chwili wróciła ze szklanką wody. Podała mi ją, a ja
wręcz wchłonęłam wodę, jak gąbka.
- Teraz lepiej?- Spytała.
W odpowiedzi chciałam kiwnąć głową, ale kołnierz mi przeszkadzał, więc
powiedziałam, chrypiąc:
- Thak.
- To świetnie, chcesz coś jeszcze do picia?
- Yhm.
Wzięła szklankę i po chwili znowu wróciła z wodą. Tym razem z butelką i szklanką.
Wypiłam chyba z pół butelki. Okazało się, że spałam przez jakieś 2-3 dni. Cały czas byłam
pod wpływem morfiny i dlatego nie czułam tych złamań. Lekarz powiedział mi, że są dość
poważne i będę musiała zostać w szpitalu trochę dłużej. W sumie i tak nie miałam do czego i
kogo wracać. Nie zostało mi nic.
Pod koniec mojej kuracji przyszli do mnie jacyś urzędnicy i rozmawiali ze mną o
rodzinie zastępczej, która by się mną zajęła, dopóki nie skończę przynajmniej 18 lat. Okazało
się, że znaleźli daleką rodzinę mojej mamy, która zgodziła się mnie zaadoptować. Podobno
nie mieli nigdy dzieci. Zgodziłam się od razu, bo nie chciałam trafić do domu dziecka, czy
czegoś w tym rodzaju.”
I tak oto trafiłam tu, do Forks. Mieszkam z ciocią i wujkiem, bo tak nazywam teraz
swoich „nowych” rodziców. Od niemalże roku chodzę tu do szkoły, ale nie jestem zbyt
towarzyska. Mam kilku znajomych, ale to nic wielkiego. W dalszym ciągu rozpamiętuję
śmierć moich bliskich. A najbardziej dręczy mnie myśl, że zrobiły to wampiry, które przecież
z pozoru nie istnieją! Od śmierci rodziców zaczęłam ubierać się na czarno, na znak żałoby.
Jednak nie przefarbowałam włosów na czarno. Czarne włosy zbyt przypominały mi
Charliego. Natomiast blond Jamesa i Renee. Wolałam, więc zostać przy moim własnym,
brązowym odcieniu. Odkąd wyjechałam z Phoenix nigdy się nie opalałam. Wyglądałam teraz
prawie, jak… jak potwory, które zabiły moich rodziców. Tylko, dlaczego nie zabiły też
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin