Stanislaw Łukasiewicz - Bylem sekretarzem Bieruta.pdf

(850 KB) Pobierz
Microsoft Word - lukasiewicz_bylem_sekretarzem_bieruta.doc
Stanisław Łukasiewicz
BYŁEM SEKRETARZEM BIERUTA
Wspomnienia z pracy w Belwederze w latach 1945—1946
ainteresowanie historią polityczną Polski, w tym także czterdzie-
stolecia Polski Ludowej, w naszym społeczeństwie nie tylko nie
słabnie, ale raczej stale narasta i pogłębia się.
Z
Różne są tego przyczyny. Jedną z nich jest charakterystyczna
niewątpliwie dla młodego pokolenia Polaków chęć poznania swojego
narodowego życiorysu, potrzeba znalezienia odpowiedzi na wiele
pytań, skonfrontowania jakże różnych często opinii i poglądów.
Książka, którą proponujemy Czytelnikowi, spełnia te oczekiwania;
prezentuje postać wybitnego męża stanu, w szczególnym dla PRL
okresie, niesie również wiele istotnych informacji dotyczących lat
1945—1946. Ich koloryt, niepowtarzalna atmosfera, odnajdujące się
w wydarzeniach znaczących i w tych o charakterze anegdotycznym,
także przecież oczekiwanych przez Czytelnika, mogły być oddane
tylko przez takiego człowieka jak Autor, zajmujący wówczas ważną
pozycję w Belwederze.
Przybliżenie sylwetki Bolesława Bieruta — wybitnego działacza
partyjnego i polityka, pokazanie jej w sposób naturalny, w uwikła-
niach wielu konieczności i trudnych sytuacji społecznych, jest nie-
wątpliwie wielką zaletą tej książki.
Tak jak każde wspomnienia i te również wywołają zapewne w
pamięci uczestników tamtych wydarzeń inne nieco oceny i opinie.
Subiektywizm jest jednak nieodłączną cechą tego gatunku li-
terackiego, zarazem wadą i zaletą. Zdając sobie sprawę z niedosko-
nałości literatury pamiętnikarskiej, ale i doceniając niewątpliwe zalety
tekstów S. Łukasiewicza — polecamy tę książkę Czytelnikowi, z
przekonaniem, iż będzie dlań nie tylko interesującą lekturą, lecz
także wywoła refleksje i zadumę, jakże potrzebną dzisiaj nam
wszystkim — Polakom.
Z
araz po wojnie część inteligencji polskiej, zwłaszcza związanej z
obozem londyńskim AK, przyjęła postawę biernego oporu w
stosunku do powstającej władzy ludowej. Nie uznawano jej w ogóle
za władzę, traktując ją jako obcą narodowi, narzuconą mu przemocą
i sprzeczną z prawdziwymi interesami Polski. Twierdzono w tych
kołach, że i polscy komuniści pozbawieni są prawdziwej
niezależności, że jedynie ją pozorują, a w gruncie rzeczy słuchać
muszą tajnych dyrektyw Moskwy. Prawica, rozgoryczona i zawie-
dziona postawą dotychczasowych sojuszników na Zachodzie, dla
których — i, zdawało się, dla wspólnej sprawy — nie żałowała trudu,
oceniała, iż zgotowali jej oni okrutny los zdania się na łaskę i
niełaskę nieprzejednanego wroga politycznego. Cały świat zresztą
przyglądał się z dużym zainteresowaniem poczynaniom nowej wła-
dzy ludowej w Polsce i śledził przebieg wydarzeń w naszym kraju.
Putrament w późniejszej swojej książce pt. ,,Pół wieku" pisał o
tym okresie, że gdy wojska radzieckie zajęły Pragę i zjawiło się tam
w samochodzie kilku umundurowanych polskich literatów —
spoglądali oni na drugi brzeg, na walczącą jeszcze Warszawę ze
zgrozą, ze zdumieniem — jak na wielką niewiadomą.
Takie to były nastroje w kraju w pierwszych miesiącach po
wkroczeniu Armii Czerwonej, gdy w maju 1945 roku zgłosiłem się do
Związku Nauczycielstwa Polskiego, aby wrócić do swojej przed-
wojennej funkcji referenta prasowego, którą pełniłem około roku, od
września 1938 r. aż do wybuchu wojny. W pracy tej osiągnąłem
wtedy sporo sukcesów. Moje artykuliki, notatki, drukowane głównie w
warszawskiej prasie lewicowej, dotyczyły zagadnień społecznych,
ekonomicznych i politycznych w Polsce. Prezentowałem w nich
stanowisko organizującego się frontu ludowego, a właściwie —
najbardziej aktywnych w tym froncie komunistów.
Redagowałem tygodniowy biuletyn prasowy, dający wiadomości o
ruchu nauczycielskim. Dotyczyły one zawodowej sytuacji nauczyciela,
problemów szkoły, stanu oświaty w Polsce oraz ogólnych spraw
gospodarczych i społeczno-politycznych.
Mimo, iż coraz bardziej narastało zagrożenie niemieckie, które w
zasadzie łagodziło konflikty wewnątrzkrajowe — prasa endecka i jej
pokrewna wciąż jeszcze atakowały Związek Nauczycielstwa Polskiego
za jego prokomunistyczną i proradziecką działalność ideologiczną.
Często były to wulgarne napaści i pospolite insynuacje. W Łodzi
bojówkarze ,,Falangi" wrzucili do gmachu Związku bombę, raniąc
nauczyciela. Omawiałem zaraz takie wydarzenia w biuletynie
związkowym rozsyłanym do prasy, nie szczędząc mocnych słów i
dobitnych określeń przeciwko naszym kryptohitlerowcom, jak to wtedy
nazywano ,,falangistów".
Artykuliki moje chętnie przedrukowywała warszawska prasa lewicowa
(,,Robotnik" na pierwszej stronie). Po kilku takich publikacjach niektóre
pisma lewicowe zaprosiły mnie do stałej współpracy. Pisałem dla nich
teksty, w których podejmowałem polemikę z napaściami na Związek
(między innymi z Janem Wiktorem, który w faszyzującym tygodniku ,,
Prosto z mostu" oskarżał właśnie w tym czasie nauczycieli szkoły
podstawowej o sadyzm). Recenzowałem książki poświęcone szkole.
Fragmenty większej pracy pod tytułem ,,Szkoła w literaturze polskiej"
drukowałem w ,,Dzienniku Porannym". Pisałem zbeletryzowane felietony
o sytuacji nauczycieli, szczególnie samotnych nauczycielek na prowincji.
Jeden z takich artykułów, obrazujących pracę i dolę nauczycielki na
zapadłej wiosce, przedrukowało kilkadziesiąt lewicowych i prawicowych
pism w kraju. Pominęła go tylko prasa prorządowa.
Mój artykuł z prasowego biuletynu związkowego, omawiający problem
pozostawania poza szkołą coraz większej ilości dzieci — i to z różnych
środowisk społecznych — wykorzystała brukowa prasa endecka, aby
podnieść wielki krzyk przeciw kierownictwu Ministerstwa Oświaty. Artykuł
ukazał się na pierwszych stronach trzech endeckich gazet pod
sensacyjnym tytułem drukowanym wielką czcionką, jak to wtedy było w
modzie.
Ta intensywna działalność publicystyczna umocniła moją pozycję w
Związku. Zdobyłem pełną aprobatę dla tego rodzaju radykalnych
wystąpień ze strony mojego bezpośredniego szefa, wiceprezesa ZNP —
Czesława Wycecha. Zyskałem uznanie i poparcie (jawne bądź ciche)
lewicowych kół związkowych, grupujących się właśnie wokół jego osoby.
Czesław Wycech przeżywał wtedy w swojej społecznej, nauczy-
cielskiej i publicystycznej działalności piękny okres. Był wówczas
zażywnym, zdrowiem i energią promieniującym panem około czter-
dziestki, wzrostu raczej niskiego, o ujmującej powierzchowności. .,
Zjednywał sobie kolegów, budził w nich zaufanie i sympatię swoją
bezpośredniością, naturalnością, ciepłym, życzliwym uśmiechem.
Należał do lewego skrzydła ówczesnego PSL, solidaryzującego z
,,Wyzwoleniem" i z komunizującymi organizacjami chłopskimi.
Wcześniej był nauczycielem szkoły wiejskiej, krnąbrnym, buntującym
się. Przy każdej okazji występował w obronie praw nauczycielskich,
demonstrował żałosną rolę i dolę nauczyciela wiejskiego,
traktowanego przez władze sanacyjne niemal jak zło konieczne.
Wskazywał upadek oświaty, choćby poprzez to, że dla coraz więk-
szej liczby dzieci nie było miejsca w szkole. W sprawach społecz-
nych agitował za reformą rolną bez odszkodowania i za wszystkimi
innymi hasłami politycznymi organizującego się frontu ludowego.
Umieszczał mocne artykuły w prasie związkowej i chłopskiej; były
one pisane językiem prostym, bez modnych ówcześnie pretensjo-
nalnych sformułowań, trafiającym do czytelnika. Uczył, działał, pisał.
W swojej pracy był również reformatorem, wyrazicielem doli i potrzeb
środowiska wiejskiego, z którego wyrósł i któremu teraz chciał
pomagać. Szybko zatem naraził się władzom sanacyjnym.
Przenoszono go z jednej szkoły do drugiej, w coraz to dalsze i trud-
niejsze tereny Polski. Kiedy został wybrany do władz Związku Na-
uczycielstwa Polskiego, przeniósł się do Warszawy.
Po strajku szkolnym Czesław Wycech wybrany został wicepre-
zesem Związku, do którego próbował zbliżyć lewicę nauczycielską,
przede wszystkim ludzi umiejących władać słowem i piórem. Nakła-
niał Związek do sojuszu z rozwijającym się Stronnictwem Demokra-
tycznym i z innymi partiami — członkami frontu ludowego. W swoich
artykułach, licznie teraz publikowanych, propagował szkołę świecką,
hamował w szkolnictwie wpływy klerykalne. A nie były one małe w
masach nauczycielskich, szczególnie wśród nauczycieli szkół
średnich, wywodzących się z inteligencji. Kler polski miał swoich
zwolenników i w ZNP — także w centrali i w ówczesnym Zarządzie
Głównym. Prezes ZNP — Jan Kolanko, któremu w okresie strajku
szkolnego prawica przylepiła miano komunisty, bolszewika
wysługującego się Moskwie, jak się później okazało, był kle-rykałem,
składającym przy każdej okazji hołd papieżowi. Po strajku szkolnym
musiał ustąpić ze stanowiska prezesa, ale w Zarządzie Głównym
jeszcze przez jakiś czas pozostał. Był niezbyt długo opiekunem
,,Głosu Nauczycielskiego", którego redaktorem naczelnym był
Włodzimierz Racławicki. Obaj pochodzili w Małopolski.
Racławicki był mężczyzną przystojnym, średniego wzrostu, o
gładkiej, inteligentnej twarzy. Miał wtedy trzydzieści kilka lat, dobrze
się ubierał, wypowiadał się ciekawie, dowcipnie. Posługiwał się
sądami wyrobionymi, ujmował kwestie skrótowo i sensownie.
Skłonny był do miłych, przyjaznych uśmiechów. Ale swoje obowiązki
naczelnego redaktora i głównego w piśmie publicysty — do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin