01 - Tajemnicza kobieta.docx

(199 KB) Pobierz

Tajemnicza kobieta


 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zawsze odbywa się to w jakichś magazynach, pomyślała Bethany Riggs. Dokonała w myślach przeglądu broni, jaką dysponowała, ponownie sprawdziła boczną kieszeń kurtki, upewniając się, że ma pod ręką swojego sigsauera, po czym wyszła na pogrążoną w ciemności otwartą przestrzeń do­ku. Co prawda takie magazyny nie zawsze znaj­dują się w Kapsztadzie, w Republice Południowej Afryki... ale mimo wszystko...

Dzisiaj, w zimną noc, przejmie szpiega.

Nadrabiając miną, zmarznięta od wielogodzin­nego czuwania na dziesięciostopniowym mrozie, Beth otuliła się ciaśniej ocieplaną kurtką. Przybyła na miejsce późnym wieczorem, wkrótce po tym, jak Lieta Denisowa nawiązała kontakt. Nie miała czasu na zbadanie terenu w dziennym świetle. Wzdłuż długiego nabrzeża południowej części do­ków Table Bay ciągnęły się składy i ładownie, w powietrzu unosił się zapach oleju napędowego i spienionej morskiej wody.


Tajemnicza kobieta              39

Szkoda, że nie miała okazji dokładniej spraw­dzić okolicy.

Cóż, nikt inny też tego nie zrobił, i o to najpewniej chodziło Liecie. Wielu ludziom zależało na Liecie Denisowej... wielu też chciało ją za­wrócić, zatrzymać, a najlepiej ujrzeć martwą.

Tymczasem to Beth ją przejmie - na warunkach Liety. Rosjanka, zdradzona przez kochanka, szuka­ła zarówno bezpiecznego schronienia, jak i okazji do zemsty. W zamian za ochronę oferowała infor­macje o jego siatce szpiegowskiej, działającej na arenie międzynarodowej, a sprzyjającej terrorys­tom. Oficer ze Stony Man Farm, prowadzący Beth, podchwycił jej propozycję i ochoczo powierzył zadanie. Stony Man, MI6, CIA-wszystkie te tajne organizacje polowały na superszpiega Kapocza Jegorowa. Ale po nieudanym spotkaniu z CIA Lieta zwróciła się właśnie do Stony Man. Możliwie najdyskretniej, jak w każdej tego typu operacji.

Tak, ja też będę ostrożna, zdecydowała Beth. Dotarłszy na koniec długiego ciągu magazynów i dźwigów towarowych, przykucnęła na chwilę. Czuła się swobodnie w czarnych ocieplaczach nałożonych na dżinsy biodrówki. Sięgające nad kostkę adidasy kiepsko grzały, ale zapewniały niezbędną swobodę ruchu. Wkrótce, zanim w do­kach rozlegną się pierwsze odgłosy oznaczające początek dnia pracy, pojawi się Lieta Denisowa. W tej chwili na końcu doku unosił się tylko jeden statek, poskładane kontenery leżały na miejscu w magazynach, teren sprawiał wrażenie opus­toszałego. W powietrzu niósł się mocny zapach morza, a jedynym słyszalnym dźwiękiem były fale rytmicznie uderzające o nabrzeże.

Jednym słowem cisza i spokój.

Ale nie dla Beth! Napięcie wypływające z ciem­ności wyostrzało zmysły, otwarta przestrzeń wzmagała poczucie zagrożenia. Różne mogły być scenariusze wyjścia z ewentualnych kłopotów, najczęściej jednak przewidywały skok do zimnej, jakże zimnej wody Table Bay, a i tak istniały duże szanse wpadnięcia w pułapkę na końcu nabrzeża. Widziane w perspektywie wyniosłe, nieruchome szkielety portowych dźwigów nakładały się na siebie i trudno było odróżnić jeden od drugiego. Beth sięgnęła do obszernej kieszeni kurtki, wyjęła noktowizor marki Phantom i dokładnie zlustrowa­ła doki, pokład statku oraz dźwigi. Mężczyzna, którego wcześniej namierzyła na statku, nie zmie­nił miejsca, stał pochylony na końcu relingu, a jego pozycję znaczyło żarzące się światełko papierosa. Poza nim nie było widać nikogo.

Co nie znaczy, że ich tam nie ma. Przyczajo­nych jak ona. Ukrytych.

Zerknęła na zegarek. Już niedługo. Potem wyj­dzie z ukrycia i to samo zrobi Lieta Denisowa. Spotkają się, ocenią nawzajem... po czym Lieta odejdzie z Beth.

Albo i nie.

Na dobrą sprawę nie będzie miała wyboru. Sprawy zaszły już za daleko. Barbara Price ze Stony Man Farm wyraźnie dała do zrozumienia, że Stony

Man chce mieć tę kobietę. Bardzo chce. Ajeśli Lieta Denisowa nie znajdzie bezpiecznego schronienia, jej dni będą policzone.

Beth jeszcze raz sprawdziła teren, spojrzała na zegarek i schowała noktowizor. Wypros­towała się i rozluźniła nogi, robiąc kilka pod­skoków w miejscu. Żaden tancerz nie wyjdzie na scenę bez rozgrzewki, a ten występ będzie czystą improwizacją. Może zwykłym spacer­kiem, a może jakimś niezwykłym popisem akro­batycznym. ..

Wystartowała spacerowym krokiem, wyszła zza magazynu i pomaszerowała długim nabrze­żem, jak gdyby nigdy nic. Z rękami w kieszeniach, jakby je chroniła przed chłodem, lewą dłoń zacis­kała na rękojeści pistoletu, prawą obejmowała składaną pałkę.

W 1652 roku port zyskał przydomek, który sugerował ciepłe powitanie i wygody na użytek strudzonych podróżników: Tawerna Mórz. Pora sprawdzić, jak ciepło powita Lietę Denisowa.

Jeśli Lieta w ogóle się pokaże.

Beth doszła do końca nabrzeża i znów wyjęła noktowizor. Mężczyzna na statku dopalił już papierosa i zszedł pod podkład, nic nie wskazywa­ło na czyjąś jeszcze obecność. Chyba że... Uwagę Beth przykuł obły cień przy magazynie. Dokład­niejsze oględziny nie ujawniły niczego szczególne­go, ale nauczona doświadczeniem Beth wiedziała, że trzeba mieć oko na wszystko. Sprężyła się.

Wreszcie się zaczyna.

Zawróciła jakby od niechcenia, umyślnie kieru­jąc się w stronę, gdzie był większy cień.

Nie pomyliła się. Ciężkie buty zaszurały na tyle głośno, że Beth zdążyła się odwrócić i stanąć przodem do ich właściciela, porzucając wszelkie udawanie.

-    Znam lepsze miejsce na spacer - odezwał się przysadzisty mężczyzna, wychodząc z cienia. Są­dząc po pokaźnych muskułach pod cienką kurtką, gość mógł być robotnikiem portowym. Mówił z ciężkim południowoafrykańskim akcentem, nie­wyraźnie, połykając końcówki słów, ale Beth rozu­miała go bez trudu. - Rozgrzałem się dopiero na twój widok.

-   Odejdź - rzuciła szorstko. - Jestem zajęta.

-   Amerykanka - zauważył nie tyle zdziwiony, ile zadowolony. - Nigdy nie miałem Amerykanki.

-   Dobra, dobra - machnęła ręką, jakby chciała go przegonić. - Powiedziałam, że jestem zajęta. Zjeżdżaj.

-   Amerykanki są miłe - powiedział, podcho­dząc bliżej. Miał przydługie, rzadkie włosy pod nisko nasuniętą czapką z daszkiem, wielodniowy zarost i zalatywał nieświeżym piwem. - Tylko nie są ciekawe innych miejsc i kultur. Głupio robią.

-    Może jestem głupia, ale na pewno nie miła. - Była zła. Spojrzała na zegarek i sklęla w duchu kretyna. Co za idiotyczna zbieżność czasu. Poszła dalej, tym razem szybciej, chcąc zwiększyć dys­tans między nimi, zanim dojdzie do jakiejś wymia­ny słów, która mogłaby ją rozproszyć.

Facet nie posłuchał, dopadł ją dwoma susami, kładąc łapę - tak jak się spodziewała - na jej ramieniu i chwytając za materiał kurtki. Odwrócił Beth przodem do siebie i wyraz oczekiwania na jego twarzy zamienił się w zdumienie, nie tylko bowiem nie stawiła oporu, ale jeszcze ułatwiła mu zadanie, odwracając się szybciej, niż mógł się spodziewać. Fachowym ruchem błyskawicznie ot­worzyła składaną pałkę i smagnęła nią mężczyznę po potężnie umięśnionym udzie.

Zawył z bólu, zgiął się w pół i spotkał się oko w oko z lufą jej pistoletu. Wsunęła mu ją pod brodę i zadarła głowę, zmuszając, by na nią spojrzał.

-    Nazywa się Wyatt[1] - powiedziała niemal pieszczotliwie i docisnęła wylot lufy do zarośniętej twarzy nieznajomego. - Jest bardziej niezawodny niż wszystkie chłopaki, jakich kiedykolwiek mia­łam, ale ze skłonnością do przedwczesnego... eee...wytrysku, jeśli chwytasz, co mówię. No właś­nie... wspomniałeś coś o jakimś spacerze, jeśli dobrze słyszałam. Czy przypadkiem nie idziesz w przeciwnym kierunku, i to szybkim krokiem Bo ja, jak już wspomniałam... jestem zajęta.

-   Nie chciałbym... nie chcę cię... zatrzymywać - wykrztusił.

-          Zabawne, że to samo mówi większość męż­czyzn, których znam - zapewniła Beth, cofając się na tyle, żeby typek mógł odejść.

Skorzystał z okazji i pokuśtykał, klnąc pod nosem:

-   Jakaś porąbana kretynka! - Szybko opuścił dok i skierował się w stronę nabrzeża zwanego Victoria and Albert Waterfront, zarezerwowanego dla amerykańskich turystów.

Miał pecha, bowiem Beth daleko było do turyst­ki. Szybko o nim zapomniała, schowała Wyatta do kieszeni i ponownie ścisnęła dłonią pałkę.

-    Świnia. - Słowo, które dobiegło z najciem­niejszego miejsca koło magazynu, było zaprawione pogardą i wypowiedziane z rosyjskim akcentem.

-     Powinnaś mu była dać nauczkę.

-    Dałam - łagodnie odpowiedziała Beth. Teraz jeszcze ta Rosjanka z pretensjami, pomyślała.

-      Zasłużył na więcej, ale nie było sensu, żebym z jego powodu narażała na niebezpieczeństwo mój kontakt... z tobą. Lieta Denisowa, prawda­- Tak, to ja. - Lieta wyszła zza sterty palet

opartych o budynek. Skąpe światło księżyca poma­lowało jej włosy na czarno i nie pozwalało dojrzeć koloru oczu, ale nie pozostawiało wątpliwości co do zgrabnej, smukłej sylwetki, czy drogiego, acz dyskretnie eleganckiego długiego płaszcza, który miała na sobie. - Możesz dowieść, że jesteś tą, której oczekuję- Flash to twój pseudonimu

-   Oczywiście artystyczny - odpowiedziała Beth. Flash pochodziło od Flashdance. Zbyt skompliko­wany pomysł, ale całkowicie jej własny. - Jestem błyskawiczna w tańcu. Gdybym nie była, spar­taczyłabym już coś do tego czasu. Chodźmy stąd.

-   To zbyt proste. - Lieta wypowiedziała te słowa z lekkim rozbawieniem. - Nawet nie pytasz

1    informacje, które wam obiecałam

-   Mówię, żebyśmy się wyniosły, zanim na­tkniemy się na kolejnych zbyt towarzysko na­stawionych bywalców tej okolicy. Byłoby dobrze, gdybyśmy przed pojawieniem się pierwszych do- kerów znalazły się w przyzwoitym, przytulnym pokoju hotelowym. Jeśli mi tam nie pokażesz tego, co masz, ciągle jeszcze mogę odejść i zostawić cię komuś innemu.

-   Skąd mam wiedzieć, czy nie urządziłaś za­sadzki w tym przytulnym hotelowym pokoju­- Jak uważasz, wybór należy do ciebie. Albo mi

zaufasz, albo zostajesz tutaj. - Oczywiście Beth nie dopuściłaby do tego, ale nie zaszkodzi, jeśli Lieta przez chwilę w to uwierzy.

Lieta odrzuciła do tyłu głowę, by spojrzeć na Beth, aż zakołysały się jej długie do ramion włosy

1    zaraz opadły ciężko. Brudne, pomyślała Beth. Gdziekolwiek Lieta spędziła noc, nie był to przytul­ny, przyzwoity hotelowy pokój. I na pewno nie miał bieżącej wody.

-   Wystawanie na odkrytym terenie nic nie da - odezwała się nagle kobieta.

-   Twój wybór - przypomniała Beth, patrząc kątem oka na Lietę, a jednocześnie ponownie lustrując dok. Przecież Pan Towarzyski może tu jeszcze wrócić. Może też sprowadzić drugiego

Pana Towarzyskiego, a nawet cały gang Towarzys­kich Panów.

-   Nie wiedziałam, kiedy wybierałam to miej­sce... - zawahała się Lieta. - Podejmowano już próby - dodała. - Te twoje CIA... jestem pewna, że moje nieudane spotkanie z nimi nie było przypad­kowe. Nie czują się pewni.

-   CIA nie jest moje - żachnęła się Beth. - Chodź­my już. Obok, na nabrzeżu, jest pełno hoteli. Przyjrzymy się sobie, przekażesz mi mały dowód swojej dobrej woli, a potem zadzwonimy na obsługę hotelową. - Niezupełnie na obsługę, co prawda... Lieta pewnie jest głodna, ale dostanie jeść dopiero po wsadzeniu jej do eleganckiego, anoni­mowego auta, którym pojedzie na lotnisko, gdzie będzie czekać odrzutowiec należący do Stony Man.

-    Mały dowód mojej dobrej woli - urażonym tonem powtórzyła Lieta. - Mam schemat działania i strukturę siatki Jegorowa, opracowane tak, żeby cię usatysfakcjonować.

Nie tylko urażona. Za afektowaną wyniosłością wyczuwało się ból.

-   To prawda - przyznała Beth, przypominając sobie otrzymane informacje. Jegorow i Lieta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin