Pan i kłamca
PROLOG
Kingsclere, rok 1077
To było w gruncie rzeczy niewinne zdarzenie. Mały chłopiec chciał pocieszyć swoją rówieśnicę, szlochającą nad utraconym skarbem.
Zaczęło się od wyzwania.
„Na pewno nie przejdziesz po pniu leżącym nad strumieniem, bo jesteś tylko dziewczyną, a dziewczyny wszystkiego się boją!"
Skończyło się kąpielą w zimnej wodzie.
Gwoli prawdy należy dodać, że do kąpieli doszło dopiero przy drugiej próbie pokonania naturalnego mostku. Pierwsza zakończyła się pełnym sukcesem. Młoda dama po raz drugi doszła do końca pnia i zawróciła, chcąc przejść z powrotem. Nagle: chlup! - i jej towarzysz musiał ją ratować, bo zaczepiła suknią o gałąź wystającą z wody. W rezultacie oboje się skąpali, a gdy wyszli ze strumienia, marzli przeniknięci chłodnym kwietniowym wiatrem.
Znaleźli schronienie w schowku przy stajni, w którym trzymano dodatkowe koce i derki dla słynnych w całej okolicy wierzchowców z Kingsclere. Wytarli się do sucha. W pewnej chwili Aldyth wybuchnęła płaczem. Spostrzegła bowiem, że zgubiła w wodzie zieloną wstążkę do włosów.
W swoim kufrze miała dziesiątki innych wstążek, ale ta była najcenniejsza, a zarazem najważniejsza. Prezent od Ranulfa, przywieziony z odpustu w Londynie. Ponoć kupił ją specjalnie dla niej, bo pasowała do jej wielkich szmaragdowych oczu. Teraz leżała gdzieś na dnie strumienia, a niewykluczone, że porwał ją silny wiosenny prąd. Aldyth była święcie przekonana, że już nigdy w życiu nie dostanie nic piękniejszego. Obawiała się też, że matka ją zbije za ubłoconą nowiuteńką suknię. W dodatku dół sukni był mocno podarty.
Wpadła w rozpacz. Ranulf pochwycił ją w ramiona i próbował jakoś pocieszyć. Czuł dotyk jej zziębniętego ciała, bo przedtem zrzucili odzienie, aby się wytrzeć i ogrzać przed powrotem do domu.
Niebaczny na to, że jej drobne piersi dotykają jego nagiej skóry, zamknął oczy i szeptał kojące słowa - trochę po francusku, zwyczajem Normanów, a trochę po angielsku. Czuł zapach jej włosów zmieszany z wonią stajni, uprzęży i siana. Wcale mu to nie przeszkadzało. Nawet mu się spodobało.
Warto tu chyba wspomnieć, że ów Ranulf liczył już sobie siedem wiosen i miał niedługo wyjechać na dwór Wilhelma Zdobywcy, aby tam kształcić się w rzemiośle rycerskim.
Aldyth przestała płakać dopiero wtedy, gdy obiecał, że następnym razem, gdy będzie w Londynie, kupi jej więcej wstążek w tym samym kolorze. Po chwili jednak znowu zaczęła biadolić.
- Och, Ranulfie, zostaniesz na wiele lat na królewskim dworze! Wrócisz tu, gdy będziesz mężczyzną! Nie wcześniej.
To powiedziawszy, rozpłakała się na dobre.
- Aldyth - szepnął jej wprost do ucha. - Wiesz dobrze, że będę tu zaglądał. Przecież to nie wygnanie. A jeśli prezent jest ci milszy ode mnie... - dodał i odchylił głowę, aby widziała, że to tylko żarty - mogę zawsze opłacić posłańca, żeby ci przyniósł.
- Ranulfie! - pisnęła, zaaferowana, że w jego oczach wyszła na chciwą białogłowę. Przecież go miała za najlepszego druha. - Pokażę ci, co jest dla mnie najważniejsze!
Rzuciła mu się w objęcia i przycisnęła drobne usteczka do jego ust, tak jak widziała to onegdaj, kiedy dziewka od krów całowała pasterza.
Była jeszcze zbyt młoda, by smakować rozkosze zastrzeżone dla dojrzałego wieku, a jednak czuła się lepiej w obecności Ranulfa. Jemu też zasmakował ten pierwszy pocałunek.
- Och, Ranulfie. Będę tęskniła.
- Ja też, Aldyth. Do tej pory nawet mi to nie przyszło do głowy. Czekaj na mnie.
W tej samej chwili czyjeś wtargnięcie przerwało dziecięce zwierzenia.
Gwałtownie otworzyły się drzwi stajni. Snop słonecznego światła oślepił Ranulfa i Aldyth. Drzwi huknęły o ścianę, aż zadźwięczała uprząż wisząca na ścianach. Odkryto ich. Ranulf został gwałtownie wyciągnięty za ramię na dziedziniec. Intruzem był nie kto inny, tylko sam lord Etienne. Zostawił syna i ponownie zerknął do stajni.
Ze zdumieniem rozpoznał w półnagiej dziewczynce córkę Nyle'a z Sherborne.
- Głupcze! - ryknął, aż Ranulfa rozbolały uszy. - To tak szykujesz się do rycerskiego stanu? Hańbisz dziecię mojego wasala?
- Nie, milordzie - odpowiedział chłopiec.
Walczył ze łzami i starał się zapanować nad głosem.
Niezwykle rzadko miał okazję drżeć przed swym rodzicem, bowiem earl Kingsclere wychowywał dziatwę twardą, lecz kochającą ręką.
- Pocieszałem ją tylko - dodał, zrozumiawszy, że lord Etienne fałszywie ocenił sytuację. - Wpadliśmy do strumienia. Byliśmy cali mokrzy, Aldyth zaś na dodatek zgubiła kokardę.
- I musieliście się rozebrać i stać obok siebie jak was Pan Bóg stworzył? - Kasztelan roześmiał się gorzko. - Na rany Chrystusa, nie jestem aż tak głupi. Chłopcze mój, wszak dopadłem niejedną dziewczynę, zanim poznałem twoją matkę. - Głos mu zmiękł na wspomnienie lady Nicholi. - Powinieneś trochę poczekać i rozejrzeć się pośród dwórek! Córka sir Nyle'a nie jest dla ciebie, młokosie! Zrozumiano?
Potem, jakby przypomniał sobie o obecności Aldyth, powiedział łagodniej:
- Idziemy. Ubierz się i pójdź do swoich komnat, że byś mogła znaleźć coś suchego i się przebrać.
Dziewczynka, otulona w derkę, podeszła do drzwi.
- Ranulf mówił najszczerszą prawdę, milordzie. Nie chciał uczynić niczego złego. Błagam cię, nie karz go i nie mów nic moim rodzicom!
Earl popatrzył na nią.
- Nie obawiaj się, Aldyth. Nie ponosisz winy. Hańba spada na głowę mego syna, który nie wie, jak z honorem zadawać się z niewiastami. Idź już.
Odprawił ją ruchem dłoni. Pociągnął chłopca za sobą, by wymierzyć mu sprawiedliwość.
Ufałam, że zostanie przy nas do świętego Michała - powiedziała lady Nichola tej nocy, spoczywając w ramionach męża.
Niechętnie wypuszczała z domu pierworodnego syna. Zdawała sobie jednak sprawę, że z nadejściem pewnego wieku jest to nieuniknione. Tak nakazywała tradycja. Tak postępowano we wszystkich szlacheckich rodach. Posyłano synów na rycerską służbę, ponieważ uważano, że powinni wychowywać się z dala od matki. Wierzono, że inaczej nie wyrosną na dzielnych rycerzy.
Z chwilą wyjazdu z Kingsclere na dwór Wilhelma Ranulf wstępował na wyboistą i pełną trudów ścieżkę wiodącą do dorosłości. Lady Nichola obawiała się, że na dobre o niej zapomni. Nie chciała go jednak zawracać z tej uświęconą obyczajem drogi, gdyż to ściągnęłoby nań wyłącznie nieszczęścia. Chłopca chowanego pod matczynym dachem nikt nie traktował poważnie.
- Wiem, m'amie - odparł lord Etienne. Znał jej obawy i żale, płynące z czułego, przepełnionego uczuciem serca. - Jak mogliśmy się zorientować, jest w pełni gotów do tego, aby rozpocząć nowy etap życia. Dzisiejsze wypadki udowodniły, że dojrzewa.
Lady Nichola nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.
- Obawiam się, że sir Nyle też byłby gotów zwymyślać twojego dziedzica, gdyby się tylko dowiedział o ich małej przygodzie. Jest zapatrzony w córkę. To jego oczko w głowie. Jakby sam nie wierzył, że mógł z Mercią spłodzić taką boginkę.
Lord Etienne uśmiechnął się także. Na jego twarzy migotała poświata bijąca od węgli z kominka. W myślach porównał grubo ciosane saskie rysy sir Nyle'a i Mercii z gładkim liczkiem ich córki. Urodziła się równo dwa lata po Ranulfie. Ostatnio kasztelan z rodziną zjechali do Kingsclere. Sir Nyle chciał pomówić o dalszych umocnieniach fortecznych w swoich włościach.
Etienne zaciągnął zasłony, oddzielające łoże od komnaty.
- Mercia na pewno da jej porządną burę, kiedy zobaczy zabłoconą suknię. Ojciec raczej nie będzie się wtrącał. Dziewka ma pstro w głowie nie mniej niż Ranulf.
Uznał, że już dość o dzieciach i mocniej przygarnął żonę.
Dwa dni później Ranulf, w towarzystwie ojca, dosiadł wierzchowca i wyruszył w drogę do Londynu. Zaaferowany tym, co go czeka u końca podróży, nie zwrócił uwagi na to, że z okna wieży obserwuje go zapłakana Aldyth.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sherborne, rok 1088
- Doszły mnie wieści, że przyjeżdża syn earla - powiedziała kucharka Helwise do praczki Gody, kiedy spotkała ją koło studni na dziedzińcu zamku Sherborne.
- Młody Ranulf znowu w Kingsclere? Odszedł ze dworu?
- Skądże! - fuknęła kucharka. - Przybywa tylko z wizytą. Poza tym to teraz lord Ranulf - dodała znaczącym tonem. - Pasowany przez króla Wilhelma. Pierwszego Wilhelma, nie tego nowego. Nowy dał mu za to bogatą posiadłość w pobliżu Winchesteru.
Goda w rzeczy samej nie była ciekawa, kto tam rządził w Londynie czy też w Winchesterze. Sami Norma- nowie, więc cóż za różnica? Zebrała się, żeby odejść, ale Helwise nie pozwoliła jej na to, ponieważ miała w zanadrzu jeszcze inne wiadomości.
- Akurat byłam w wielkiej sali, kiedy sir Nyle wraz z córką wymieniali najświeższe nowiny. Właśnie przy jechał goniec z Kingsclere z listem. Sir Nyle przeczytał list na głos, chociaż nawet głuchy domyśliłby się od razu, o co chodzi, widząc spłonioną twarz lady Aldyth. - Pokiwała głową.
- Co to znaczy?
Głos kucharki wyraźnie rozbrzmiewał w rześkim porannym powietrzu. Dobiegł też uszu lady Aldyth, wychodzącej właśnie ze stajni, w której doglądała ulubionej klaczy Robin. Usłyszawszy swe imię, ukryła się w cieniu i z ciekawością słuchała dalszych stów kucharki.
- Można by pomyśleć, że sam święty Michał wkrótce do nas zawita - mądrzyła się Helwise.
- Eee... - parsknęła Goda. - Jakby mnie kto pytał, to ta dziewka zbyt długo już hasa samopas.
- Prawda to! - zgodziła się Helwise. - Wyobraźcie sobie, pannica osiemnastoletnia i jeszcze bez chłopa! Dawno powinna już być żoną i mieć jedną lub dwie pociechy. Sęk w tym, że pan ojciec za bardzo jej pobłaża.
- Rzeczywiście, to wina sir Nyle'a. Od śmierci żony niemożliwie rozpuścił dziewczynę.
- Powinien jej powiedzieć, żeby nie liczyła na to, że wyjdzie za Normana, i to jeszcze takiego, który w niedługim czasie odziedziczy tytuł earla. Takiemu marzy się lepsza partia niż córka angielskiego kasztelana.
- Może by na nią i spojrzał, lecz ożenek nie wchodzi w rachubę - zdecydowanie orzekła praczka.
- Zepsuje ją i skradnie serce, a po takiej przygodzie nie spojrzy na nią już żaden uczciwy Anglik - zawtórowała jej kucharka.
Wciąż gadając, odeszły w stronę domostw. Zagniewana Aldyth pozostała sama w kryjówce. Ze złości zaciskała pięści. Miała szczerą ochotę wyskoczyć z ukrycia i porządnie zbesztać te dwie głupie sługi.
Jak mogły j ą tak oczerniać? Jakże mogły twierdzić, że ona nie jest godna zostać żoną sir Ranulfa. Będą zdumione, gdy przygalopuje na ognistym ogierze i poprosi jej ojca o rękę pięknej córki.
Udławią się ze zdziwienia, dodała mściwie w duchu. Będą prać i gotować dla weselnych gości.
Och, wesele. Aldyth z rozmarzonym uśmiechem oparła się plecami o drzwi stajni. Wyobraziła sobie, że stoi w kościelnej nawie, przed ołtarzem, u boku Ranulfa, powtarzając słowa małżeńskiej przysięgi. Była ubrana w zieloną suknię, tak pięknie podkreślającą kolor jej szmaragdowych oczu. Oczyma duszy widziała, jak kasztanowe włosy luźną kaskadą spływają na ramiona. Na skroniach miała mały wianek, przytrzymany zieloną wstążką.
Nie widziała Ranulfa z Kingsclere już całe cztery lata, od świąt Bożego Narodzenia, które wolał spędzić z rodziną niż po drugiej stronie Kanału, w Rouen, na dworze Wilhelma. Wyrósł na dzielnego i urodziwego młodzieńca. Tak urodziwego, że niejedna panna z lubością nań patrzyła. Miał ciemne oczy, patrycjuszowski nos i olśniewający uśmiech. Górował nad otoczeniem, ponieważ wzrostem wdał się w ojca. Włosy też odziedziczył po ojcu, tyle że u earla Etienne czarna czupryna była już mocno przyprószona siwizną.
Niestety, w czasie wizyty niewiele chwil spędzał z Aldyth. Był zbyt zajęty obowiązkami gospodarza i umilaniem pobytu księciu Henrykowi, który także w tym czasie zjechał z całą świtą do zamku Kingsclere. Etienne i lady Nichola z rozbawieniem patrzyli na zabiegi syna, Aldyth zaś wybaczyła mu wszystkie przewinienia, zwłaszcza po tym, jak ośmielony winem pocałował ją pod jemiołą. A umiał całować! Aż jej dech zaparło. Mrugnął potem szelmowsko, co zapewne znaczyło: Czekaj. Kiedyś będziesz moja. Pocałunków ci wówczas nie zbraknie.
Faktem jest, że ogromnie wyprzystojniał. Stał się ucieleśnieniem marzeń każdej białogłowy o dzielnym rycerzu. Wąskie biodra, szerokie bary i lśniące czarne oczy, a także uwodzicielski uśmiech. Ten sam, z jakim na nią patrzył, kiedy szła po zwalonej kłodzie w dniu, w którym zgubiła wstążkę, oraz potem, gdy ją pocieszał w stajniach Kingsclere. Za zniszczoną suknię dostała porządną burę. Do dziś ją pamięta.
Uśmiechnęła się do swoich myśli. W tej samej chwili dostrzegł ją sir Nyle, wychynąwszy zza rogu. Ze zdumieniem popatrzył na córkę.
- A cóż tam, moja panno, knujesz wraz z tą klaczką? - zapytał, patrząc prosto w jej zielone oczy. Był od niej wyższy zaledwie o kilka cali. - Po twojej minie widać, że to nic dobrego.
- Skądże, ojcze - odparła najbardziej niewinnym tonem, na jaki umiała się zdobyć. Zerknęła na niego spod wpółprzymkniętych powiek. Nie wydawał się przekonany.
- Przypomniałam sobie pewne zdarzenie sprzed wieków - dodała tytułem wyjaśnienia. Pamiętasz, jak poszłam z Ranulfem... popływać?
Nie potrafił się na nią gniewać. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, a już topniał jak wosk. Nie mógł wyjść z podziwu, że ma tak piękną i pełną uroku córkę. Mimo to nie wątpił, że jest jej prawdziwym ojcem. W jej rysach i figurze można było odnaleźć ślad podobieństwa do niego i do Mercii, po której odziedziczyła, na przykład, dumny angielski podbródek. Lecz skąd się u niej brały mlecznobiała cera, zmysłowe usta, perłowe zęby i urokliwe szmaragdowe oczy? Wszak nawet córki królów rodziły się brzydkie i bezbarwne.
Sir Nyle doskonale zdawał sobie sprawę, że powinien chować ją w większym rygorze, zwłaszcza od dnia, w którym Mercia zmarła przy porodzie Warina. Aldyth miała wówczas osiem lat. Sir Nyle wysłał ją do Kingsclere, żeby dorastała pod czułą opieką lady Ni- ...
angela17111