Marlson Pierre - Sługa miasta.rtf

(53 KB) Pobierz
Pierre Marlson należy do francuskich pisarzy parających się political fiction

Pierre Marlson należy do francuskich pisarzy parających się political fiction. Poniższe

opowiadanie może służyć za przykład francuskiej twórczości SF kontestującej

współczesne społeczeństwo kapitalistyczne. Należy ono do cyklu opowiadań pod

wspólnym tytułem "Zwiedzający Miasto". Tytułowy Sługa jest w nich uosobieniem

tęsknot społeczeństw Zachodu za jakąś trzecią siłą kontrolującą wybuchy ludu i korupcje

władz. Fabuła opowiadania nawiązuje bezpośrednio do paryskiego Maja 1968 brutalnie

stłumionego przez policje.. Jak pisał jeden z krytyków francuskich: "Sługa Miasta pokazuje z makiaweliczną zręcznością, w jaki sposób tzw. wolne społeczeństwa kierują

z ukrycia (...) swoimi zrywami rewolucyjnymi: nie istnieją przecież niewinni

męczennicy". Ale autor pozostawia czytelnikom rąbek nadziei na przyszłość. Może nie

bez racji, bo przecież w 1978 r. ówczesny Prezydent Francji Valery Giscard d'Estaing

powiedział: "Maj 1968 we Francji, a szczególnie ruch kalifornijski w USA wytyczyły

początek rozwoju nowych wartości kulturowych: jakości życia, szacunku dla środowiska

. naturalnego, ekologii-(...). Przez szczególny przypadek jasnowidzenia społecznego te

nowe wartości wyprzedziły braki surowców i energii, które naznaczyły połowę lat

siedemdziesiątych,.." Tak więc nie ma również daremnych męczenników.

 

 

Pierre Marlson

SŁUGA MIASTA

 

Jor obudź się... Obudź się kochany! Zawraca mu głowę. Otworzył jedno oko i zaraz je zamknął. Od rana świeciło ostre słońce. Znów będzie upal. jak wczoraj.

-  Po diabła mnie budzisz, Frugia?

-  Policja, Jor! Zaczęli wyrzucać ludzi z trzech domów na Południowej Wyspie. Rozdali ostemplowane papiery, że niby nie zapłacono podatków, źle wypełniono deklaracje blokowe i coś tam jeszcze. Ekipy rozbiórkowe wysadzą domy przed południem.

Jor założył spodnie i na bosaka, rozczochrany zbiegł po schodach. Nie zwalniając zjadał kanapkę, którą mu Frugia wcisnęła do ręki.

Cofnijcie się! przebywanie ha tym obszarze jest zabronione z powodu niebezpieczeństwa rozpadnięcia się domów. Cofnijcie się!

-  To niemożliwe! Nie ma jeszcze miesiąca, jak nasza służba urbanistyczna złożyła Gubernatorowi zaświadczenie o bezpieczeństwie tych budynków. Proszę, Tu jest dowód złożenia.

-  Sfałszowany. Dosyć-tego! Cofnijcie się!

Jor wykazał tyle refleksu, żeby .odwrócić głowę. Ten gest oszczędził mu złamania nosa, ale cios i tak trafił w kość policzkową. Upadł do tyłu z rozkrzyżowanymi ramionami. Tysiące ogników pojawiły mu się przed oczyma, kiedy uderzał głową o bruk. Widział tylko kręcące się wokół niego cienie, które przeniosły go na trawnik. Czuł ręce Frugii na swojej twarzy, kiedy przemywała mu ranę mokrą chusteczką. Z potwornym wysiłkiem udało mu się otworzyć oczy i dostrzec coś spoza tych cieni. Spróbował się. uśmiechnąć;

-  Dostaniemy ich jeszcze.

-  Możesz chodzić? 

Ktoś pomógł mu wstać. Frugia patrzyła na niego błagalnie.

-  Tak - stwierdził. - Jakoś się dowlokę.

Co to wszystko znaczy? To była Policja Miejska, a nie Dzielnicowa. Co najmniej cztery lata nie widziałem tych typów.

Narada odbywała się w holu przed wejściem do kina. Główni odpowiedzialni byli w komplecie: May, Lisbeth, Ken, Rudy. Opodal zebrał się tłum mieszkańców - młodzi zmieszani ze starymi.

-  Trzeba zaraz zwołać zebranie generalne - stwierdziła Frugia.

- Jest to zabronione zarządzeniem Gubernatora - zauważył Ken. - Prywatny doradca Gubernatora Maklunda ma wystąpić na konferencji prasowej celem uspokojenia ludności.

-  Świnie! - przerwał mu Jor. - Najpierw uderzają, potem uspokajają. Stara metoda.

-  Maklund to stary lis.

-  Nasza dzielnica jest skażana.

-  Nie pozwólmy się wyrzucić..

-  Rozwalmy gliniarzy. Potem będzie za późno.

Jor z trudem podniósł się z podłogi, na które} siedzieli. Niezbyt dobrze widział i wciąż jeszcze huczało mu w głowie. Mimo to był zadowolony. Odgłosy tłumu z zewnątrz upewniły go o tym, że mieszkańcy dzielnicy Slooboro postanowili nie pozwolić wyrzucić się siłą ze swoich domów. Opierając się plecami o mur stanął i dał. tłumowi znak ręką. Ci, którzy to zauważyli, uciszyli innych.

-  Przyjaciele! Wybaczcie, że jestem jeszcze trochę, stuknięty - mówił w zapadłej ciszy, obmacując ręką obolały policzek. - Postaram się żebrać trochę informacji. Spotkamy się wieczorem na Placu Niepodległości, Przekażcie te wiadomość innymi bo tego czasu wracajcie do siebie: Nie dajcie się sprowokować, ale pamiętajcie, że musicie pokazać wszystkim, że tu mieszkacie. Niech policjanci i ekipy rozbiórkowe czują waszą wrogość, OK?

Tłum się zgadza. Wiwatuje. Wreszcie wypływa na ulice. Spocona, ale jeszcze radosna masa ludzi w oślepiających promieniach gorącego już o tej porze słońca, Jor zatrzymuje na chwile Kena, Lisbeth i Rudego.

-  Zróbcie z tego zgromadzenia milczący protest! - mówi. -W tym czasie ja z Frugia spróbujemy skontaktować się ze stroną rządową. Mamy tam jeszcze kilku przyjaciół.

-  Myślisz o kimś konkretnie? - zapytał Ken.

-  O doktor Sytii Leryn z Okręgowej Prokuratury

- Jeżeli uda ci się do niej dotrzeć - zauważyła Lisbeth. -Pałac Prokuratora musi być strzeżony równie silnie, co i Gubernatora. Może lepiej będzie zawiadomić prasę. Na przykład tego Kaala. Jest siostrzeńcem jakiegoś przemysłowca.

-  Zobaczymy - stwierdziła Frugia. - Zresztą masz racje,, Way Kaal zna dobrze doktor Leryn.

-  Dobra. Trzymajcie się! - rzucił May na pożegnanie.

-  Sądzisz, że dasz sobie rade? - zapytała Frugia, biorąc pod ramie Jora.

-  Nie jestem aż tak poturbowany, jak wyglądałem.

W jasnych oczach dziewczyny zabłysły radosne ogniki szczęścia.

-  Chodź kochany! - powiedziała. - Wiozę spódniczkę w kolorze malwy i najbardziej przezroczystą z opasek na piersi.

-  A ja ubiorę złoty strój - dodał Jor z uśmiechem. - Tak przebrani będziemy wyglądali na autentycznych burżujów.

Niewielka winda bezszelestnie zatrzymała się na piętrze. Dziennikarz dał znak, żeby szli za nim. Ubrany był w jednoczęściowy kombinezon z dużą liczbą suwaków. Szyje zdobił mu olbrzymi, sztywny od krochmalu kołnierz. Jego nerwowa twarz była spięta w nieudolnej próbie nadania jej wyrazu spokoju, spod którego przebijał cień strachu.

 

-  Postaram się zaprowadzić was do doktor Leryn - powiedział niepewnym głosem. - Ale ostrzegam, że to może być niebezpieczne.

- Dlaczego? - zapytała Frugia, ale Way Kaal nie udzielił im dalszych wyjaśnień pozostawiając to doktor Leryn. Podążali za nim w istnym labiryncie korytarzy, holi i małych przejść Pałacu Sprawiedliwości. Po przetrzymaniu wielu generacji urzędników, po przemeblowaniach z polecenia poszczególnych szefów pionów, chaos ten był nie do uniknięcia... a zresztą stanowił jeszcze jeden sposób oszołomienia nie wtajemniczonych gości... Ponury strażnik w obcisłym, brązowym mundurze zastąpił im drogę na którymś z korytarzy. Kaal szepnął mu coś do ucha i strażnik kiwnął głową przyzwalająco, otwierając ciemne drzwi, obite z drugiej strony jasno żółtą skórą.

Biuro było puste i ozdobione surowo. Na białych ścianach wisiały dwa obrazy neoabstrakcjonistów i jakieś ryciny. Wideofon, biurko i trzy krzesła z ciemnego drewna odbijającego światło padające z przezroczystego sufitu dopełniały wystroju. Frugia i dziennikarz zatrzymali się. przed biurkiem. Jor obejrzał ryciny i usiadł na krześle.; W tym pomieszczeniu bez okien słychać było tylko szum urządzeń klimatyzujących.

-  "Dziennik Warboonu" nie dowiedział się naprawdę niczego o eksmisjach i wysadzaniu domów w Slooboro? -zapytała Frugia.

- Już wam mówiłem. A zresztą, jeżeli doktor Leryn zezwoli, to jestem zdecydowany towarzyszyć wam wraz z ekipą dziennika.

-  Uważam, że jesteś zbyt uległy wobec cenzury Prokuratury - zauważył Jor, coraz bardziej niespokojny. Jeżeli jakikolwiek policjant z Warboon dowie się. o wizycie dwóch osób odpowiedzialnych za Slootaoro, to nawet doktor Leryn nie będzie w stanie zagwarantować im bezpieczeństwa.

-  Doktor Leryn prywatnie głosi raczej rewolucyjne poglądy - odparł Kaal, - Nie mylcie jej rad z cenzurą Prokuratury.

-  Być może, chociaż...

Jor nie dokończył zdania, bo do gabinetu weszła doktor Leryn. Uśmiechała SIĘ do nich przyjemnie. Ubrana była w różowy płaszcz kąpielowy bez rękawów, tak krótki, iż pozwalał bez trudu domyślać się. blond włosów wzgórza łonowego. Pocałowała Frugie w usta, a obu mężczyznom podała rękę na przywitanie.

-  Witajcie, przyjaciele. Przyszliście rozmawiać na temat eksmisji mieszkańców ze Slooboro?

-  Tak - potwierdził Jor, zadowolony, że młoda urzędniczka jest tak dokładnie poinformowana. - Chcielibyśmy dowiedzieć się motywów waszej ofensywy. Fakt istnienia naszej... hm.,, zawszonej dzielnicy jest zagwarantowany przez organizacje Val Atlagera, jak pani zapewne wiadomo.

-  Właśnie - twarz Sytii stała się w mgnieniu oka nadzwyczaj poważna, choć w jej spojrzeniu wciąż błyszczała jakaś dziwna radość - Atlager nie żyje.

Jor poczuł uścisk w gardle. Odejście Atlagera oznaczało zerwanie kruchej równowagi sił panującej w Warboon, która do tej pory była jedynym gwarantem istnienia formalnej przynajmniej demokracji. Jeżeli to Ohelesseci, pierwszy adiutant zmarłego, był przyczyną tej śmierci, to należało obawiać się, że zaoferuje Slooboro Gubernatorowi, jako wyraz dobrej woli w zamian za neutralność. Ich dzielnica stanowiła idealną wprost monetę przetargową. Sam Allager nie widział w łazęgach ze Slooboro niczego innego niż zwykły wrzód na zdrowym ciele. Jego ochrona nie obejmowała dzielnicy w sensie rzeczywistym. Po prostu zawsze zajęty był czym innym. Przejmując imperium po Atlagerze, Ohe niczym nie ryzykował, pozostawiając Slooboro chciwości lokalowej Maklunda.

-  Co z Ohelessecim? - wybełkotała zdumiona Frugia. Sytia usiadła na brzegu biurka, odsłaniając tym ruchem

 

rozporki u dołu szlafroka opinające jej błyszczące uda. Przyglądała się w milczeniu każdemu z nich po kolei

-  Ercole Ohe również nie żyje •- oznajmiła.

-  Co!! I? - trójka gości wydala ten okrzyk zdziwienia jednocześnie.

-  Przestaniecie się. zapewne dziwić temu, że dwa wypadki o tak małym prawdopodobieństwie zdarzyły sio właściwie jednocześnie, kiedy dowiecie SIĘ ŻE do Warboon przybył w misji specjalnej SŁUGA MIASTA.

-  Niemożliwe! - zaperzył sie. Jor, poczerwieniały nagle ze złości.                          •                                           .

-  Naprawdę? - zdziwił się trzeci zastępca Prokuratora. - A to dlaczego?

-  Bo SŁUDZY MIASTA NIE ISTNIEJĄ!

-  Naprawdę, tak myślisz? - zapytała Sytia słodkim tonem -a co byś powiedział, gdybyś go spotkał osobiście?

W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się z trzaskiem.

-  Są tutaj. Nie ruszać się! - krzyczał policjant w mundurze formacji rządowej. Hełm miał odsunięty na kark, oczy przymrużone. W ręku trzymał pistolet o długiej chromowanej lufie.

-  Zatrzymajcie mi te dwójke - rozkazał swoim ludziom.

-  Pani wybaczy  - zwrócił się do Sytii. - Ale tych dwoje jest prowodyrami tych łazęg z Sooboro. To groźni anarchiści.

-  To niemożliwe, poruczniku - odparła Sytia, prostując się na całą wysokość swojej drobnej talii, nieświadoma skąpości swego stroju. Policjanci tymczasem nie tracili z oczu najmniejszego szczegółu jej anatomii. Dyżurka Komisariatu Centralnego będzie dziś wieczór rozbrzmiewała z pewnością opowieściami o zaletach ciała blond eminencji z Pałacu Sprawiedliwości.

-  Moi informatorzy są zgodni - upierał się policjant. - A zresztą sprawdzenie tożsamości nigdy nikomu nie zaszkodziło. Zwłaszcza obywatelom respektującym prawo. Zabrać mi tych dwoje.

Policjanci obezwładnili Jora i Frugie, zatrzaskując im na dłoniach kajdanki. Frugia z trudem powstrzymywała przekleństwa cisnące się. jej, na usta. Tuż przed wyjściem niemal zabiła wzrokiem swego dawnego przyjaciela. Dowódca zatrzymał się na progu.

-  W przypadku, gdybym się pomylił, przeproszę panią na piśmie - powiedział. - Moje uszanowanie. Pani Prokurator.

Uruchomiłeś ciekawe wydarzenia, Sługo - stwierdziła Sytia szyderczym tonem.

Wpadła jak burza do pokoju Erwina Rom Zarke {'pośpiesznie zakładała niebieską sukienkę.

-  Moja akcja spotkała się. z reakcją. Być może nawet z reakcją łańcuchową.

Erwin leżał bezwładnie na sofie obitej ciemnym welurem w angielskim salonie swego apartamentu. Z tego pokoju wchodziło się wprost do sypialni. Tej samej, w której królowało łoże opuszczone przed kilkoma zaledwie minutami przez doktor Leryn.

-  Co się dzieje? Wyglądasz na podnieconą. Co zrobiłaś z tym dziennikarzem i jego przyjaciółmi?

-  Zastanawiam się, czy się nie zgrywasz? -.stwierdziła niepewnie Sytia. - Właśnie aresztowano oboje gości z Slooboro w moim własnym biurze... znaczy rym, które oddałam do twojej dyspozycji.

Wyjaśniła pośpiesznie szczególną sytuacje, tej dzielnicy, Erwin słuchał jej w skupieniu. Uśmiechał się widząc, jak dziewczyna rozpala się, coraz bardziej, broniąc swego punktu widzenia. Zrozumiał, że te "łazęgi" są jej szczególnie bliskie.

-  Jaką role w tym wszystkim odgrywa nasz przyjaciel Way Kaal? - zapytał; - Twoje poręczenie nie przeszkodziło aresztowaniu?

Sytia podniosła gwałtownie głowę, wprawiając .tym samym swoje blond włosy w tak charakterystyczny dla niej ruch. Jej oczy płonęły oburzeniem. Erwin zaczynał lubić te mniej lub bardziej udawane napady ^wściekłości pięknej pani prokurator.

-.Way również darzy wielką sympatią mieszkańców Sloo-boro - powiedziała. - postara się dostać z redakcji ten temat na reportaż. Co do mnie to powiadomiłam o wszystkim swojego szefa. Mimo wszystko jest to uczciwy człowiek. Walczy z despotyzmem policji, no i...

-  Pomyślałaś o mnie. Aktualnym supermocarstwie w tym mieście.

-  Nie. Chciałam po prostu ci o tym opowiedzieć. Jako przyjacielowi.

-  Potężnemu przyjacielowi. Albo nawet, czemu to ukrywać, jako mordercy.

-  Sługo, zaczynasz mnie naprawdę denerwować - stwierdziła Sytia z naciskiem. - Czy interesujesz się moimi przyjaciółmi z Slooboro, czy nie? Powiedz prawdę.! Przełkne wszystko.

-  Nie denerwuj się, kochanie I - Erwin przytulił ją do siebie, pieszcząc jej udo. - Zgoda. Uwolnię twoich podopiecznych.

-  Ale ostrzegam cię, Sługo Miasta: w ten sposób otwarcie wystąpisz przeciwko Gubernatorowi Maklundowi.

-  Kto wie? Drogi przeznaczenia są nieprzeniknione... Puścił z żalem trzeciego zastępcę Prokuratora i wstał 2 westchnieniem. Sytia pomogła założyć mu marynarkę, i

• poprawiła pelerynę na ramionach. Na wielkich schodach oficjalnego wejścia, w świetle potężnych lamp, nabierała ona krwawych odcieni.

-  SŁUGA!!! - krzyczeli strażnicy, urzędnicy i policjanci. Wszyscy oddawali honory, kłaniając się. do samej ziemi, by ukryć przerażone twarze.

Czyżbyście się potknęli, Obywatelu? - zapytał policjant i zaraz się przedstawił. - Porucznik Mik Connor, do usług -- zaśmiał się rechotliwie, odsuwając jeszcze bardziej do tyłu swój kapelusz z szerokim rondem.

-  Nazywają mnie jor - powiedział więzień. Mimo skutych rąk i obolałej twarzy przyjmował bez mrugnięcia okiem wszystkie docinki. Rzeczywiste znaczenie lego cynicznego grubasa znacznie przekraczało jego stopień. Jor i Frugia skuci razem, przetrzymali już kilka godzin na niewygodnych ławkach korytarza, na którym wszyscy przechodzący policjanci i cywile uważali za stosowne potrącić ich przypadkiem.            .

-  Siadaj, Jorze Venvalt! Pani również! - odezwał się Connor. - Nie ma potrzeby zaprzeczać, że należycie do tych zapaleńców, z Slooboro. Jestem lepiej poinformowany niż mogłoby się wam wydawać. Teraz słuchaj. Masz dwie możliwości. Albo kolaborujesz z nami i natychmiast kończysz rozruchy. Wtedy zatrzymamy jako gwaranta twoją przyjaciółkę - mówiąc to obmacał Frugie po udach i piersiach. - Albo zatrzymam was aż do zaprowadzenia spokoju w dzielnicy. W tym czasie doprowadzę do tego, że będziecie żałować braku elastycznego podejścia do sprawy. Wstał ociężale i przeszedł koło Jora nie zauważając go. Zatrzymał się przed Frugia. Dotknął ręką opaskę zasłaniającą jej piersi. Powoli zgniótł delikatny materiał i zerwał go gwałtownym szarpnięciem. Na lewej skroni zaczęła mu pulsować nabrzmiała żyła. Jor przyglądał się tej żyle i czuł jak rośnie w nim szaleńcza wściekłość. Connor rzucił opaskę na dywan i popchnął Frugie w głąb fotela, ściskając jednocześnie obie jej piersi.

-  Siedzieć!!! - krzyknął.

Obracał się właśnie, pragnąć ocenić efekt swoich poczynań, kiedy trafił go kant kajdanek Jora. W okolicy lewego oka pojawiła się rana o nieprawdopodobnej głębokości: Więzień przyglądał się jej przez długą chwile zanim porucznik runął na podłogę nieprzytomny.

- Jor! Coś ty zrobił? - krzyknęła Frugia starając się nieporadnie przytulić do niego mimo kajdanek. Nie odpowiedział, bo nie mógł mówić. Oddychał gwałtownie. Przepełniony był zwierzęcą radością,                    ,

-  Świnia! - zaczął od szeptu. - Świnia! ŚWINIA!!! Na twarzy porucznika pojawiła się krew.

-  Mam nadzieje, że go zabiłem - powiedział Jor. Ujął Frugie. za rękę i pociągnął w stronę niskiego, zaledwie metrowego parapetu prowadzącego na prywatny taras. Właśnie zamierzał wyjść na zewnątrz, kiedy w pokoju zabrzmiał

.suchy rozkaz:

-  Ani kroku dalej Verivalt, bo zacznę strzelać. Porucznik groził im pistoletem, opierając się o framugę drzwi, Jor poczuł, że opadają mu ramiona.

-  Zbliżcie się - wysapał Connor.

-  Nie!

To było wszystko. Taras zaroił się od policjantów. Czyjeś ręce złapały Jora pod pachami. Setki ciosów spadały na jego plecy, pośladki i głowę, Został wrzucony do biura.

 

Frugia podzieliła jego los w tych samych okolicznościach.

Porucznik Connor umiał się pozbierać. Stanął teraz miedzy powalonymi więźniami i zdjął pas. Spokojnie, trzy razy uderzył nim po nagich piersiach Frugii, która próbowała zasłonić się nieudolnie rękoma. Pasek trafił ją wtedy w twarz. Całe czoło i policzki dziewczyny pokryły się ciemnymi plamami. Nie wytrzymała i podniosła ręce do twarzy. Pasek trafiał ją znów w piersi, Jorowi udało się uklęknąć. Napiął mięśnie. Sądził, że uda mu się skoczyć. W tej samej chwili cały świat wybuchł mu przed oczyma. Poczuł jeszcze potworny ból z tylu głowy i wydawało mu się, że dostrzega czarne włosie dywanu. Odczuł jeszcze kopniecie w nerki i stracił przytomność do końca. Na krótko. Podniósł się lekko na rękach (leżał na brzuchu) i zobaczył Frugie w szponach czterech facetów w czarnych mundurach sekcji specjalnej Policji Rządowej. Rozłożyli ją na oparciu fotela. Jeden z nich wykręcał jej ramiona do tyłu, drugą ręką obmacując boleśnie piersi. Dwaj inni ł' Dymali w rozkroku nogi i uda, podczas gdy ostatni zajmował się jej szeroko otwartym łonem. Frugia cichutko jęczała. Miała zamknięte oczy. Wielkie siniaki pokrywały oba policzki.

Jor spuścił głowę. Poczuł, że słabnie. Czerwone kręgi na dywanie przed jego twarzą rosły nieprzerwanie. Krew.

-  Uważajcie! Żadnych śladów! - przypomniał głośno Connor.

Podniósł głowę Jora za włosy.

-  Słuchaj mnie, ty śmieszna kupo gnoju i łajna! - powiedział. - Widowisko dopiero się zaczyna. Twoja ukochana nie wie nawet, co jeszcze ją spotka, a ty tym bardziej nie masz o tym pojęcia. A przecież ten spektakl można powstrzymać. Nie jestem sadystą, a po prostu świadomym funkcjonariuszem.

-  Nie daj się kupić, Jor! - krzyknęła Frugia.

Na szczęście Jor znów zemdlał. Ocknął się na odgłos niewyraźnej kłótni. Rozpoznał nagle głos Sytii.

-  Nie do przyjęcia. Sporządź^ raport...

-  SŁUGA MIASTA - wymówił z niespotykanym respektem głos porucznika.

Jor otworzył oczy.

Doktor Leryn, trzeci zastępca Prokuratora Warboonu, pomagała słaniającej się Frugii założyć spódnice. Jakiś metaliczny głos warknął nagle z niesamowitym autorytetem:

-  Uwolnijcie tego mężczyznę i kobietę! Natychmiast!

Jor powoli podniósł wzrok. Przed nim stał uśmiechnięty blondyn o bladej twarzy i rasowej sylwetce przykrytej szkarłatną peleryną, spod której wystawały tylko długie nogi. Odkrył przed sobą SŁUGĘ MIASTA.

Kiedy tylko znaleźli się w apartamencie Erwina, Frugia runęła z rozkoszą na łóżko.

- Jesteście teraz pod ochroną Sługi - powiedziała Syria. -Nikt już nie będzie próbował was zatrzymać.

-  Tutejsza policja jest rzeczywiście nerwowa - stwierdził Erwin, który razem z Sytlą i Jorem siedział w małym saloniku. Przez uchylone drzwi do sypialni widać było wystające spod: kołdry prawie białe włosy Frugii. Zmęczenie nie przeszkadzało jej słuchać i patrzyć. Jej głowa spoczywała na poduszce tuż pod wyhaftowanym monogramem SM. Jor walczył z drżeniem kolan. Wstał, ale całe ciało też drżało. Wściekłość ogarniała go na myśl o tym, co zrobiono z jego towarzyszką.

-  Nie żartuj, przebierańcu - mruknął niecierpliwym tonem. - Twoje przebranie wybawiło nas z kłopotów, jak długo jednak możesz zwodzić facetów typu Connora?

- Jor nie wierzy w istnienie Sług - wyjaśniła Sytia.

-  Będę musiał... - mruknął Erwin. - A zresztą nie. Jestem SŁUGĄ i mam zamiar wam pomóc.

-  W takim razie pozwól mi skontaktować się z przyjaciółmi. Szykujemy się do odparcia ataku ze strony...

-  Znam wasze problemy - przerwał mu Erwin. - Doktor Leryn wszystko mi opowiedziała.

-  W tym czasie o mało nie zamordowała nas wasza policja.

-  Musiałem mieć czas na zebranie informacji. Czego chcesz?

-  Czy ten wideofon jest podłączony na zewnątrz? - spytał Jor i na widok niemej zgody Sytii nakręcił numer.

-  Ken? Tu Jor - przez kilka sekund słuchał swojego rozmówcy.

-  Znaleźliśmy pomoc. Przyjeżdżam. Będę za jakieś pół godziny. Cześć.

Odwrócił się do reszty i poinformował ich:

-  Nasi są na Południowej Wyspie, jak dotąd uniemożliwili wysadzenie budynków, a nawet odzyskali kilka ładunków. To ostatnie chyba rozwścieczyło policje. Bez przerwy wysyłają posiłki złożone z oddziałów specjalnych. Ale jednocześnie przyłączyli się do nas studenci z uniwersytetu. Wiele stoczni również przerwało prace i robotnicy łączą się z nami. Lada chwila wybuchną rozruchy. Czy mogę odzyskać samochód Kaala i powierzyć Frugie waszej opiece?

-  Kaal musi być teraz gdzieś w Slooboro - odparła Sytia. -Ale mam służbowy samochód na poziomie szosy numer trzy. Jedź windą 7B! A tu masz kartę służbową stwierdzającą, że jesteś zaprzysiężonym współpracownikiem Pałacu Sprawiedliwości. Tylko nie daj się z tym złapać twoim narwańcom.

-  Idę z tobą - stwierdziła  Frugia i oparła się o jego ramie.

-  Niebezpieczne. Lepiej będzie, jak sobie pośpisz tutaj.

-  Wcale nie. Mam wzmacniacze - Frugia wrzuciła do ust trzy tabletki; - Idziesz z nami SŁUGO? - spytała przedrzeźniając Erwina.

-  Trochę później - odparł zapytany. - Musze przedtem porozmawiać w waszej sprawie z Gubernatorem i Szefem Policji.

Ciągnięci, popychani, czasami miażdżeni o mury i bramy, z trudem torowali sobie drogę. Ulice były ciemne od ludzi. Krwawe słońce oświetlało jeszcze cześć miasta. Resztę mroku rozwiewały płonące tu i ówdzie samochody policyjne. Mieszkańcy powoli odnajdywali w sobie dosyć siły, aby walczyć z policją.                               ^

-  Sługa miasta... Gdyby to była prawda - myśl* Jor. - On naprawdę istnieje i naprawdę obiecał im pomóc. Ale to niemożliwe. To tylko legenda, ersatz religii, iluzja rzucona masom przez oficjalną propagandę. Wiara w możliwość takiej interwencji służy po prostu panowaniu terroru i niesprawiedliwości, bo w ten sposób wmawia się ludziom, że niedoskonałość szczegółów służy sprawie Ostatecznej Perfekcji całości. Wiara w pomoc sługi jest mrzonką, z którą trzeba walczyć. A zresztą. Co może zrobić ten za młody mężczyzna, za grzeczny, za drobny i za pewny siebie? Mierny aktor bez pracy. Nawet gdyby naprawdę był Sługą rzeczywistej Potęgi, to czy wmieszałby się w tłum manifestantów dziś wieczorem? POWIEDZIAŁ, że przyjdzie.

-  Hej tam. Stać!

W zamyśleniu Jor wpakował się na opuszczone skrzyżowanie, co wykorzystali gliniarze dla zrobienia kontroli. Z wrodzoną zresztą odwagą - dwudziestu na dwoje. Na szczęście karta Pałacu Sprawiedliwości zdziałała cuda.

-  Powodzenia, inspektorze! •- krzyknął sierżant, trzaskając obcasami.

Ciągnąc za sobą Frugie, Jor wciąż pchał się do swoich. Dotarli wreszcie na ulice Mac Loerba. Budynki przeznaczone do wysadzenia znajdowały się na drugim jej końcu. Była to prosta, długa i dość szeroka ulica. Maklund wybrał ją specjalnie z tego powodu. W tym samym momencie zaczęła się szarża policji. Tłum młodych dziewcząt i chłopców, kilku dorosłych, wszyscy uciekali gonieni przez wóz pancerny otoczony zwartym szeregiem policjantów ubranych na czarno.

-  Spieprzaj kolego! - krzyknął jakiś młodzieniec ściskający w ręku butelkę z benzyną.

Jor zabrał ją i podpalił od innej.

Butelka wylądowała idealnie pod gąsienicą wozu pancernego i wybuchła z głuchym hukiem. Wóz zatrzymał się. Czarne mundury zaczynają się palić. Wyjące sylwetki biegają na oślep ścigane przez demonstrantów uzbrojonych w pałki i kamienie. Ogień ogarnia cały pojazd, z którego pospiesznie wyskakuje załoga.

- Jor! Frugia?!

To Ken i May. Są cali czarni od prochu, benzyny i kurzu, ale twarze mają uśmiechnięte. Tłum wraca. Jor biegnie w stronę ciężarówki policyjnej zaparkowanej w pobliżu. Jakiś policjant próbuje bezskutecznie zlikwidować zacięcie swojego pistoletu maszynowego. Skok. Trafiony w splot słoneczny czarny mundur osuwa się na ziemie, Frugia, która biegła za nim kończy dzieło kopnięciem miedzy nogi. Potem jeszcze wyżywa się na twarzy tamtego.

 

Jor wskakuje do kabiny i zapala silnik. Jedynka i już jest na ulicy Mac Loerba. Demonstranci robią mu drogę w swych szeregach. Policjanci, którzy dotąd wycofywali się we wzorowym porządku teraz zaczynają się. wahać. Jor wdusza z wściekłością gaz do oporu. Zderzak trafia na pierwszą pierś policyjną.

-  Śmiało Jor! Śmiało! - krzyczą Frugia i Ken, którzy wdrapali się do środka nie wiedzieć kiedy.

Ruch kierownicy w lewo i w prawo, w prawo i w lewo. Szalona ciężarówka zmiata ciemne mundury z całej szerokości ulicy. Jor ma wrażenie, że stopił się w jedność ze swoją maszyną, że to on sam mści się za każdą sekundę tortur Frugii.

-  Zawracaj Jor! Zawracaj! Jedziesz za daleko!

Czy słyszy ostrzeżenie? Jedzie wciąż prosto na zaporę policyjną, za którą stoją w błyszczących hełmach strażacy, a za nimi saperzy z ekip rozbiórkowych w żółtych kombinezonach. Znowu wstrząs i krzyki.

Smugi świateł. Kule ciężkiego karabinu maszynowego trafiają w karoserie. Jor próbuje się ratować i skręca w maleńką uliczkę, w prawo. Zbyt szybko. Ciężarówka wpada w poślizg i trafia całym padem w wystawę najbliższego sklepu. Przednia szyba rozpada się. w kawałki. Jor czuje, jak coś go podnosi z siedzenia. Potem wszystko niknie.

Frugia krwawi z ramienia, ale trzyma się wciąż prosto z arogancją. Ken ma złamaną nogę. Jor czuje tylko potworną migrenę.

Każdy z nich podtrzymywany jest przez dwóch policjantów. Na szyjach mają założone pętle, których końce przeciągnięte są przez ramie ogromnej koparki, której czerpak podniesiony jest do połowy.

Cały plac skąpany jest w jasnym świetle. Panuje śmiertelna cisza. Demonstranci sprzed kilku minut stoją teraz trzydzieści metrów dalej. Jor przygląda się zakrwawionym twarzom, popalonym włosom, które mówią o zaciętości walk.

-  Wolni Obywatele Slooboro - krzyczą megafony. - Nie idźcie śladem tych prowodyrów szukających pod płaszczykiem haseł walki o wolność jedynie sławy i korzyści osobistych. Dwa walące się domy mają zostać rozebrane. I zostaną rozebrane. W żadnym wypadku nie chodzi o zburzenie waszej dzielnicy. Daje wam na to moje słowo. Tu mówi Radca Herb Fhoon. Mówię w imieniu naszego wspólnie wybranego Gubernatora wszystkich mieszkańców Warboonu: Jego Ekselencji Ericsona E. Maklunda. Weźcie udział w ukaraniu tych kryminalistów, a potem rozejdźcie się do domów!

Silnik koparki zaczyna chrobotać i powoli podnoszą czerpak.

-  Naprzód towarzysze! - krzyczy Jor.

Lina jednak już się naprężyła nad głowami wszystkich skazanych.

Bariery porządkowe zostają nagle zerwane przez morze ludzi. Coś ściska okropnie szyje Jora. Napina maksymalnie mięśnie szyi.

Tłum ogarnia policjantów, strażaków i saperów. Silnik koparki wciąż warczy. Czarno ubrane postaci zaczynają uciekać skąpane we krwi.

Czerwoni plamy zaczynają skakać Jorowi przed oczyma. Coś trzeszczy mu w kręgach szyi. Ciało Frugii ciśnie się do niego, a potem odpływa. Z drugiej strony potrąca go ciało Kena. Jor chciałby krzyknąć, ale jeżyk puchnie mu w ustach. Nagle dzielnica-Slooboro znika. Wszystko znika.

Z pokładu helicara Warboon przypomina ogromną, kolorową zabawkę błyszczącą wśród nocy. Tylko Slooboro jest ciemne.

-  Chciałbym przelecieć nad tym gorącym punktem Slooboro, który Maklund zamierza wysadzić - mówi Erwin. -Możesz mnie tam poprowadzić?

Sytia wskazała mu drogę do dzielnicy łazęgów, której obskurne domy sąsiadują z luksusowymi rezydencjami przemysłowców i dygnitarzy. Wkrótce dostrzegli długą linie będącą ulicą Mac Loerba.

-  Czy górny taras tego wielkiego szarego budynku jest według ciebie solidny? - zapytał Erwin.

Skinęła głową. W ostatniej chwili, bo już zostali ostrzelani przez jakiegoś snajpera.

Pochyleni na parapecie tarasu obserwowali gwałtowny kontratak mieszkańców. Wóz pancerny Policji zaczął nagle płonąć. Grupa oddziałów specjalnych wycofywała się. w nieładzie. Demonstranci opanowali jakąś ciężarówkę policyjną i w szaleńczej szarży zaatakowali swoich przeciwników, którzy wpadli w zupełną panikę. Ciężki pojazd dojechał aż do końca ulicy, zgarniając po drodze niewiarygodną ilość czarnych sylwetek. Wreszcie rozbił się. o mur.

-  Dzielne chłopaki! - krzyknęła Sytia klepiąc go po ramieniu. - Pomożesz im? Prawda? Erwin! Erwin, tym razem udało się. TO REWOLUCJA! I JA TEGO DOCZEKAŁAM!!! Rzuciła mu się w ramiona płacząc z radości.

-  Spokojnie! Rewolucja? Może jeszcze nie teraz.-Ale z pewnością fakt, który utrwali się w annałach tego miasta.

Ruszył do helicara. Sylia złapała go za rękaw.

-  Wrócimy tam, prawdą? - powiedziała błagalnie. - Heli-car! Wspaniałe. Ty będziesz prowadził, a ja będę strzelała z twojego pistoletu.

Kiedy nabrali wysokości, Erwin pokazał jej długie kolumny ciężkiego sprzętu zdążające w stronę Slooboro.

-  Nie mają nawet jednej szansy na tysiąc na opanowanie dzielnicy. Przykro mi, że cię musze rozczarować, ale taka jest rzeczywistość. Żałuje, że pozwoliłem rym dwojgu wrócić do siebie. Mam nadzieje, że uda im się na czas uciec i zamelinować we własnym domu.

-  Co?! Przecież oni są już straceni - jęknęła Sytia, już bez cienia poprzedniej egzaltacji. - Życie jest niesprawiedliwe. Prawi są ciągle niszczeni, bo z reguły są zbyt biedni, żeby zdobyć wystarczającą ilość środków do opierania się złym ludziom.

-  Twoje wykształcenie historyczne nie przesłoniło ci, mam nadzieje, tej oczywistości - stwierdził zimno Sługa Miasta.

-  Czy ty masz lód w sercu? - huknęła Sytia i skoczyła na niego, bijąc go pięściami po piersi.

-  Chyba udowodniłem ci coś przeciwnego - powiedział Erwin, uśmiechając się smutno. - Pragnę tylko, żeby twoi przyjaciele wyszli cało z tego tam na dole. Mówiłaś mi, że są. wyznawcami biernego oporu?

Sytia zamilkła, przyparta do muru. Erwin skierował heli-car w stronę Pałacu Sprawiedliwości. Dziewczyna natomiast starała pokrzepić się na duchu, przypominając sobie rozmowę, która poprzedziła ich wylot. Radca Herb Fhoon przyszedł do Sługi wyrazić niezadowolenie Gubernatora Maklunda. Sługa Miasta nie spodobał się Gubernatorowi, podważając autorytet Connora przed jego podwładnymi i lekkomyślnie uwalniając niebezpiecznych prowodyrów.

-  Panie Polityku - odparł-Erwin mierząc rozmówce zimnym wzrokiem. - Czy mam panu przypomnieć, że jestem tutaj na wyraźne życzenie waszego własnego tyrana? Moje zadanie polega właśnie na tym, żeby w jakiś sposób mogły się wyrazić tendencje ludowe. Ma to pomóc właśnie temu, czemu udaje, że służy wasz Gubernator. Myślę o demokracji, żebyśmy uniknęli nieporozumień.

Następnego ranka, kiedy Erwin mył się w łazience, lokaj powiadomił go, że Gubernator^ czeka w poczekalni i prosi o audiencje.

-  Proszę wprowadzić Gubernatora do salonu i poprosić, żeby zaczekał kilka chwil.

Powoli skończył się golić i starannie dobierał szczegóły ubioru. Ubranie odgrywa wielką role w kontaktach z wielkimi tego świata. Erwin Rom Zarke dobrze pamiętał jaką wagę przywiązywano do tego tematu w Instytucie Arno Euska. Na razie niezbyt wyraźnie widział ja...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin