Smith Lisa Jane- Pamiętnik wampirów 03- Szał.doc

(221 KB) Pobierz
L

 

L.J.Smith

Pamiętnik wampirów. Szał

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Elena wyszła spomiędzy drzew.

Ostatnie jesienne liscie zamarzły w błocie pod jej stopami. Zapadał zmierzch i choć burza już przechodziła, w lesie robiło się coraz zimniej. Ale Elena nie czuła chłodu.

Nie przeszkadzały jej również ciemności. Źrenice jej się, rozszerzyły, by wychwycić okruchy jasności, zbyt słabe by dostrzegł je człowiek. A Elena wyraźnie widziała sylwetki dwóch mężczyzn walczących pod wielkim dębem.

Jeden z nich maił gęste ciemne włosy, które falowały jak morska toń. Był wyższy od swojego przeciwnika i choć Elena nie widziała twarzy, skądś wiedziała, że jego oczy są zielone.

Ten drugi również miał burzę czarnych włosów, ale prostych i sztywnych jak zwierzęca sierść. W furii odsłonił zęby, przypominał drapieżnika szykującego się do ataku. Jego oczy były czarne.

Elena przypatrywała im się przez kilka minut. Zapomniała, po co tu przyszła, że przywołały ją echa walki, która rozgrywała się w jej umyśle. Z tak bliskiej odległości nienawiść, gniew i ból walczących były niemal ogłuszające, jak niemy krzyk. Toczyli walkę na śmierć i życie.

Ciekawe który wygra, pomyślała. Obaj odnieśli rany i obaj krwawili. Lewa ręka wyższego zwisała pod nienaturalnym kątem. A jednak właśnie zdołał przygwoździć przeciwnika do pnia dębu. Jego wściekłość była namacalna. Elena mogła jej dotknąć, poczuć jej smak i dostrzec jak jest ogromna. Wiedziała też, że obdarza go niesłychaną mocą.

I nagle przypomniała sobie, dlaczego tu przyszła. Jak mogła zapomnieć? On był ranny. On ją wezwał, bombardując falami wściekłości i bólu. Przybyła mu pomóc bo należała do niego.

Mężczyźni walczyli teraz na zmarzniętej ziemi, warcząc jak wilki i szczerząc kły. Elena zbliżyła się, szybko i bezszelestnie. Ten o falujących włosach i zielonych oczach- Stefano szepnął głos w jej głowie- rozrywał paznokciami gardło przeciwnika. Elena poczuła jak ogarnia ją gniew. Gniew i instynkt kazały jej bronić tego, który ją tu wezwał. Rzuciła się między walczących.

Nie przyszło jej do głowy, że może nie być wystarczająco silna. Ale była wystarczająco silna. Nie zadawała sobie pytań. Usiłowało odciągnąć Stefano od ofiary. Ścisnęła mocno jego poharatane ramię i wcisnęła mu twarz w pokrytą liśćmi ziemie. A potem zaczęła go dusić.

Dał się zaskoczyć, ale nie pokonać. Zaczął się wyrywać zdrową ręką sięgając do jej gardła. Wreszcie wcisnął kciuk w jej tchawicę.

Elena zatopiła zęby w jego ręce. To instynkt podpowiadał jej co ma robić. Zęby to broń. Poczuła krew.

Ale on był silniejszy. Jednym ruchem zrzucił ja z siebie i przewrócił na ziemię. I w sekundę później pochylał się nad nią, z twarzą wykrzywioną wściekłością. Elena syknęła i usiłowała wydrapać mu oczy, ale przytrzymywał jej rękę w żelaznym uścisku.

Zamierzał ją zabić. Nawet mimo ran miał nad nią przewagę. Wyszczerzył zęby, które już wydawały się czerwone od krwi. Był jak kobra szykująca się do ataku.

I nagle zamarł. Wyraz jego twarzy zaczął się zmieniać.

Elena zobaczyła, jak otwiera wielkie zielone oczy. Źrenice przed chwilą jeszcze zwężone, nagle się rozszerzyły. Patrzył na nią, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu.

Dlaczego? Dlaczego nie mógł od razu po prostu tego skończyć? Rozluźnił żelazny uścisk. Przestał szczerzyć zęby jak wilk, zamknął usta. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Usiadł pomógł jej się podnieść, ale przez cały czas nie spuszczał wzroku z jej twarzy.

              - Elena – szepnął łamiącym się głosem – To ty, Elena.

Ja jestem Elena? - pomyślała. Naprawdę?

To nie miało znaczenia. Spojrzała w stronę starego dębu. On wciąż tam był, dysząc, podpierał się jedną ręką o pień. Patrzył na nią nieskończenie ciemnymi oczami spod zmarszczonych brwi.

Nie martw się, pomyślała. Dam mu radę. Jest głupi. I znów rzuciła się na zielonookiego mężczyznę.

              - Elena! – krzyknął gdy przewróciła go na plecy. Odepchnął ją zdrową ręką. – Eleno, to ja Stefano! Eleno, spójrz na mnie!

Spojrzała. I zobaczyła tylko jedno: odsłoniętą szyje. Syknęła i obnażyła zęby.

Zamarł.

Czuła, jak przeszywa go dreszcz, widziała nagła zmianę w jego wzroku. Zbladł tak bardzo, jak gdyby ktoś uderzył go w żołądek. Pokręcił głową wciąż leżąc w zamarzniętym błocie.

              - Nie – szepnął – Nie…nie…

Wydawało się, że mówi to sam do siebie, jak gdyby nawet nie oczekiwał, że ona to usłyszy. Wyciągnął dłoń w stronę jej policzka. Uderzyła.

              - Elena…

Ostatnie ślady wściekłości i żądzy krwi zniknęły już z jego twarzy. W oczach miał zaskoczenie i żal.

I kruchość.

Elena wykorzystała ten moment słabości, by dopaść jego szyi. Uniósł rękę by ją powstrzymać, ale natychmiast ją opuścił.

Patrzył na nią z rosnącym bólem w oczach i po prostu się poddał. Już nie walczył.

Wyczuwała co się dzieje. Jego ciało zwiotczało. Leżał na zmarzniętej ziemi z liśćmi we włosach, patrząc gdzieś ponad nią, w czarne zachmurzone niebo.

Skończ to , usłyszała w głowie jego zmęczony głos.

Elena zawahała się na moment. Coś w tych oczach obudziło w niej wspomnienia. Światło księżyca…Pokój na poddaszu…Ale  wspomnienia były zbyt zamazane nie mogła rozszyfrować obrazów, a wysiłek przyprawił ją o mdłości.

To on musiał umrzeć. On tan zielonooki o imieniu Stefano. Stefano zranił tego, któremu Elena przeznaczona była od narodzin. Każdy kto go zrani musi zginąć.

Zatopiła zęby w szyi Stefano.

Od razu zdała sobie sprawę, że nie robi tego tak jak trzeba. Nie trafiła w żyłę. Przez chwilę kręciła głową, rozwścieczona brakiem umiejętności. Gryzienie sprawiło jej przyjemność, ale było za mało krwi. Podniosła się i wbiła zęby jeszcze raz. Ciałem Stefano wstrząsnął ból.

Znacznie lepiej. Tym razem znalazła żyłę, ale nie ugryzła jej wystarczająco mocno. Takie draśnięcie nie dawało odpowiedniego efektu. Musiała rozszarpać żyłę, żeby wypuścić strumień gorącej krwi.

Zielonooki zadrżał, gdy zaczęła rozszarpywać jego szyję. Już jej się prawie udało gdy nagle czyjeś ręce próbowały odciągnąć ją od Stefano. Elena warknęła,. Jednak ten ktoś nie ustępował. Poczuła czyjąś rękę obejmującą ją w pasie i czyjeś palce we włosach. Nie poddawała się, ze wszystkich sił wbiła zęby w szyje ofiary.

Puść go! Zostaw go!

Głos w jej głowie zabrzmiał rozkazująco, jak podmuch lodowatego wiatru. Elena natychmiast go rozpoznała i usłuchała. To był głos tego, który ją tu wezwał. Przypomniało je się jego imię. Damon. Gdy postawił ja na ziemi, odwróciła się by na niego spojrzeć. To był on. Patrzyła na niego ponuro, rozgniewana że jej przeszkodził, ale nie mogła mu się sprzeciwić.

Stefano się podniósł. Szyję miał we krwi, która powoli wsiąkała w koszulę. Elena oblizała wargi, czując pragnienie podobne do głodu. Znów zakręciło jej się w głowie.

              - Mówiłeś, że ona umarła – powiedział Damon.

Patrzyła na Stefano. Na jego bladej jak kreda twarzy malowała się bez radność.

              - Patrz na nią – powiedział tylko.

Damon dotknął podbródka Eleny . Spojrzała prosto w zwężone czarne źrenice. Potem długie smukłe palce musnęły jej wargi, lekko je rozchylając. Damon odnalazł ostrą krawędź kła. Tym razem Elena ugryzła naprawdę, jak kocię które wbija zęby w głaszczące je palce.

Damon patrzył na nią bez wyrazu.

              - Wiesz gdzie jesteś? zapytał

Elena rozejrzała się wokół. Drzewa.

              - W lesie – powiedziała, śmiało patrząc mu prosto w oczy.

              - A wiesz kto to jest?

Podążyła wzrokiem za jego dłonią.

              - To Stefano – odparła obojętnie. – Twój brat.

              - A ja wiesz kim ja jestem?

Uśmiechnęła się do niego, odsłaniając kły.

              - Oczywiście. Ty jesteś Damon. Kocham cię.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

Tego właśnie chciałeś, prawda? – zapytał Stefano cicho, z tłumioną wściekłością. – W takim razie to właśnie dostałeś. Musiałeś sprawić by nas polubiła. Żeby polubiła ciebie. Zabić ja, to było za mało.

Damon nie odwrócił wzroku. Wpatrywał się w Elenę spod zmarszczonych brwi. Wciąż  klęczał i dotykał jej podbródka.

              - Mówisz mi to po raz trzeci i zaczyna mnie to nudzić. – mówił z trudem i ciężko oddychał. – Eleno. Czy ja cię zabiłem?

              - Oczywiście, że nie – odparła Elena splatając palce z jego palcami. Zaczynała się niecierpliwić. Co to za pytanie. Nikt przecież nie zginął.

              - Nigdy nie sądziłem że kłamiesz - -powiedział z goryczą Stefano do Damona. – Nie w tej jednej jedynej sprawie. Nigdy wcześniej nie usiłowałeś zacierać śladów za sobą w ten sposób.

              - Jeszcze chwila i stracę cierpliwość. – ostrzegł go Damon.

              - A co jeszcze mógłbyś mi zrobić? Zabicie mnie byłoby aktem litości.

              - Przestałem się nad tobą litować jakieś sto lat temu.

Damon zwrócił się do Eleny.

              - Co pamiętasz z dzisiejszego dnia?

              - Świętowaliśmy Dzień Założycieli – odparła zmęczonym głosem jak dziecko, które powtarza znienawidzoną lekcję. Na tym jej wspomnienia się urwały. Ale musiała przypomnieć sobie więcej.

              - W stołówce kogoś spotkałam…Caroline – powiedziała zadowolona. – Zamierzała właśnie odczytać mój pamiętnik przy wszystkich i to by było straszne, bo…- Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, ale bezskutecznie – nie wiem dlaczego. Ale udało nam się jej przeszkodzić. – Uśmiechnęła się do niego ciepło i porozumiewawczo.

              - Ach, nam się udało?

              - Tak. Zabrałeś jej pamiętnik. Zrobiłeś to dla mnie – Wsunęła dłoń pod jego kurtkę, szukając zeszytu w twardej oprawie. – Zrobiłeś to, bo mnie kochasz – powiedziała gdy odnalazła pamiętnik i delikatnie go podrapała. – Kochasz mnie prawda?

Gdzieś w pobliżu rozległ się cichy dźwięk. Elena obejrzała się i zauważyła że Stefano odwrócił twarz.

              - Eleno, co się stało potem? – Głos Damona przywołał ją do porządku.

              - Potem? Potem ciotka Judith zaczęła się ze mną kłócić o…- Elena zamyśliła się nad ostatnim zdaniem, po czym wzruszyła ramionami. – O coś tam. Byłam zła. Ona nie jest moja matka, nie może mi mówić co mam robić.

              - Ten problem chyba już się rozwiązał – powiedział Damon sucho. – I co dalej?

              - I wtedy poszłam po samochód Matta. Matta…- powtórzyła to imię w zamyśleniu, przejeżdżając językiem po zębach. W głowie pojawił się obraz przystojnej twarzy, blond włosów, szerokich ramion. – Matt…

              - Dokąd pojechałaś samochodem Matta?

              - Do Wickery Bridge – odpowiedział za nią Stefano, spoglądając w ich stronę. W oczach miał rozpacz.

              - Nie, do pensjonatu – poprawiła go Elena z irytacją – Chciałam poczekać tam na… Hm… Zapomniałam. W każdym razie czekałam tam przez chwilę. A potem…Potem zaczęła się burza. Wiatr, deszcz i cała ta reszta. Nie spodobało mi się to. Wsiadłam do samochodu, ale coś zaczęło mnie gonić.

              - Ktoś zaczął cię gonić – uściślił Stefano patrząc na Damona.

              - Coś – powtórzyła z naciskiem Elena. Miała już dość jego wtrętów. – Chodźmy gdzieś, tylko we dwoje – powiedziała przysuwając się do Damona.

              - Za chwilę – odparł – Co to było?

Odsunęła się zrozpaczona.

              - Nie wiem co to było! Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie przypominało ani ciebie ani Stefano. To…- Przez jej umysł przetoczyły się fale obrazów. Mgła zbierająca się blisko ziemi. Wycie wiatru. I kształt – biały, ogromny jak gdyby sam był utkany z mgły. Kształt podążający za nią jak chmura niesiona przez wicher. – Może po prostu wichura – dodała w końcu. – Ale myślałam, że to coś chciało zrobić mi krzywdę. Udało mi się uciec. – Przez chwilę walczyła z suwakiem kurtki Damona, po czym uśmiechnęła się tajemniczo i popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek.

Po raz pierwszy na twarzy Damona odmalowały się emocje. Jego usta wykrzywił grymas.

              - Udało ci się uciec.

              - Tak. Przypomniało mi się, co…Ktoś….powiedział mi kiedyś na temat wody. Zło nie może przekroczyć płynącej wody. Więc pojechałam wzdłuż rzeki, w stronę mostu. I wtedy…- Urwała na chwilę, marszcząc brwi. Usiłowała wyłowić jakieś zrozumiałe wspomnienie z plątaniny obrazów i dźwięków. Woda. Pamiętała wodę. I czyjś krzyk. Ale nic poza tym. I przejechałam na drugą stronę – dokończyła wreszcie dumna z siebie. – Musiałam przejechać, inaczej by mnie tu nie był. I to już wszystko. Czy możemy teraz iść?

Damon milczał.

              - Samochód został w rzece – powiedział Stefano. On i Damon patrzyli teraz na siebie jak dwoje dorosłych, dyskutujących o poważnych sprawach nad głową nic nierozumiejącego dziecka. Elena się zirytowała. Otworzyła usta, ale Stefano nie pozwolił sobie przerwać. – Znalazłem go z Bonnie i Meredith. Zanurkowałem, żeby ją wydostać, ale wtedy było już za późno….

Za późno? Na co? Elena zmarszczyła brwi.

              - I co, i postawiłeś na niej kreskę? – Damon uśmiechnął się szyderczo. – Przecież ty akurat musiałeś przewidzieć, co się stanie. A może za bardzo brzydziłeś się tej myśli? Wolałbyś, żeby naprawdę umarła?

              - Nie wyczuwałem pulsu, nie oddychała! – wybuchł Stefano.- I w żadnym razie nie miała by dość krwi, by przejść przemianę! W każdym razie nie ode mnie – dodał, patrząc lodowato na Damona.

Elena znów otworzyła usta, ale Damon położył na nich palec, by ja uciszyć.

              - I właśnie w tym problem – powiedział z niezmąconym spokojem. – A nawet tego nie jesteś w stanie zrozumieć? Kazałeś mi na nią spojrzeć. Popatrz sam. Jest w szoku, nie mysli racjonalnie. O tak, nawet ja musze to przyznać. – Urwał na chwilę, by się uśmiechnąć. – To coś więcej niż zwykła dezorientacja, jaka jest skutkiem przemiany. Ona będzie potrzebowała krwi, ludzkiej krwi. Inaczej proces przemiany nie zostanie dokończony, a Elena umrze.

Jak to nie myślę racjonalnie? – pomyślała Elena z oburzeniem.

              - Czuję się dobrze – wymruczała w palce Damona. – Po prostu jestem trochę zmęczona. Właśnie zamierzałam iść spać, kiedy usłyszałam, że walczycie i przybyłam ci z pomocą. A potem nie pozwoliłeś nawet mi go zabić – dokończyła z wyrzutem.

              - No właśnie, dlaczego jej nie pozwoliłeś? – zapytał Stefano patrząc na Damona tak przenikliwie, że jego wzrok mógłby wywiercić w nim dziury. Nie było w nim jakiejkolwiek chęci porozumienia. – Przecież to by było najłatwiejsze wyjście.

Damon spojrzał na brata z wściekłością.

              - Nie muszę wybierać najłatwiejszych wyjść – wysyczał, oddychając szybko i płytko. – Ujmijmy to inaczej, braciszku – dodał z szyderczą miną. – Zabicie ciebie to przyjemność, która należy się tylko mnie. Nikomu innemu. Zamierzam osobiście się tym zająć. A jestem w tym świetny, zapewniam.

              - Wszyscy widzieliśmy – przyznał cicho Stefano, jakby każde słowo napełniało go obrzydzeniem.

              - Ale jej nie zabiłem. – Damon spojrzał na Elenę. – Czemu miał bym to robić? Mogłem ją przemienić w każdej chwili.

              - Może dlatego że właśnie zaręczyła się z kimś innym.

Damon podniósł dłoń Eleny, wciąż splecioną z jego dłonią. Na środkowym palcu błyszczał złoty pierścionek z błękitnym kamieniem. Elena zmrużyła oczy. Chyba już kiedyś go widziała. W końcu jednak wzruszyła ramionami i oparła się ciężko o Damona.

              - Teraz to już chyba nie będzie problem – powiedział Damon, spoglądając na nią z góry. 0 Myślę, że z przyjemnością o tobie zapomni. – Spojrzał na Stefano z drwiącym uśmiechem. – Ale tego dowiemy się, kiedy dojdzie do siebie. Wtedy zapytamy którego z nas wybiera. Zgoda?

Stefano pokręcił głową.

              - Jak możesz to proponować? Po tym, co się stało…- Urwał.

              - Z Katharine? Ja mogę to powiedzieć głośno, skoro ty nie potrafisz. Katharine dokonała głupiego wyboru i zapłaciła za to. Elena jest inna; jest pewna siebie, ma własne zdanie. Ale w tej chwili to nie ważne – dodał, widząc, że Stefano znów chce protestować. – Istotne jest to, że potrzebuje krwi. Zamierzam zadbać o to, by ją dostała, a następnie znajdę tego, który jej to zrobił. Możesz mi pomóc albo nie. Jak chcesz.

Wstał ciągnąc na sobą Elenę.

Poszła za nim chętnie. Nigdy wcześniej nie zauważyła że las w nocy jest taki interesujący. Ciszę przerywały żałobne krzyki sów, a odgłos kroków Eleny wypłaszał polne myszy z kryjówek. Z głębi lasu napływał prąd zimnego powietrza. Elena odkryła, że może bez trudu bezszelestnie podążać za Damonemm, wystarczyło tylko uważnie ustawiać stopy. Nie odwróciła się, by sprawdzić, czy Stefano ruszył za nimi.

Rozpoznała miejsce, w którym wyszli z gęstwiny. Tego dnia już raz tam była. Teraz jednak na polanie roiło się od ludzi. Wokół błyskały czerwone i niebieskie koguty. Niektóre postaci wyglądały znajomo. Na przykład ta kobieta o pociągłej, szczupłej twarzy i  wystraszonych oczach…ciotka Judith? A ten wysoki mężczyzna przy niej…Czy to jej narzeczony Robert?

Ktoś jeszcze powinien z nimi być, pomyślała Elena. Dziecko o włosach tak jasnych jak jej własne. Ale za nic nie mogła sobie przypomnieć jego imienia.

Rozpoznała za to bez trudu dwie przytulone do siebie dziewczyny, które otaczał krąg policjantów. Ta niska, ruda która płakała, nazywała się Bonnie. Ta wyższa, z burzą ciemnych włosów – Meredith.

              - Ale przecież jej nie ma w wodzie – mówiła Bonnie, patrząc na mężczyznę w mundurze. Jej głos drżał, jak gdyby zaraz miała dostać histerii. – Widziałyśmy, jak Stefano ją wyciągnął. Powtarzam to panu po raz setny.

              - I zostawiłyście go tutaj, z nią?

              - Musiałyśmy. Nadciągała burza….I jeszcze coś…

              - Nieważne – przerwała jej Meredith. Wydawała się równie zdezorientowana jak Bonnie. – Stefano powiedział, że gdyby…Gdyby musiał ją zostawić, zostawiłby ją pod wierzbami.

              - A gdzie jest teraz Stefano? – zapytał inny umundurowany mężczyzna.

              - Nie wiemy. Po biegłyśmy po pomoc. Pewnie poszedł za nami. Ale co się stało z…Eleną… - Bonnie odwróciła się i ukryła twarz w ramionach Meredith.

One martwią się o mnie, uświadomiła sobie nagle Elena. Bez sensu. Zresztą mogę to łatwo wyjaśnić. Już chciała podejść do oświetlonych postaci,  ale Damon odciągnął ją brutalnie. Popatrzyła na niego z urazą.

              - Nie w ten sposób! Wybierz sobie, kogo chcesz i zwabimy go tutaj – powiedział.

              - Chcę? Po co?

              - Po to żeby się najeść, Eleno. Teraz jesteś łowcą. To są twoje ofiary.

Elena z wahaniem przeciągnęła językiem po zębach. Nic w jej otoczeniu nie wyglądało jak jedzenie. Skoro jednak Damon tak twierdził, to musiała mu wierzyć.

              - Może mi coś polecisz? – odparła uprzejmie.

Damon przekrzywił głowę i zmrużył oczy, przypatrując się ludziom stojącym w kręgu światła, takim wzrokiem, jakim ekspert ocenia słynny obraz.

              - Co byś powierzała na parę ratowników medycznych?

              - Nie – powiedział jakiś głos za nimi. – Było już dość ataków. Elena może i potrzebuje ludzkiej krwi ale nie musi na nią polować. – Stefano miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale w jego głosie brzmiała ponura determinacja.

              - Znasz jakiś inny sposób? – spytał ironicznie Damon.

              - Owszem, i ty wiesz jaki to sposób. Znajdź kogoś kto dobrowolnie odda krew. Kogoś, kto zrobi to dla Eleny i ma na tyle silną psychikę, by sobie z tym poradzić.

              - Ty oczywiście wiesz, gdzie znajdziemy tę gotową do poświęceń osobę?

              - Zabierz Elenę do szkoły. Tam się spotkamy – powiedział Stefano po czym zniknął.

Damon i Elena opuścili polane oświetloną migającymi światłami, pełną zaaferowanych ludzi. Elena zauważyła coś dziwnego. W rzece w świetle latarni widać było wrak samochodu. Z wody wystawał tylko przedni zderzak.

Co za idiotyczne miejsce na parkowanie, pomyślała po czym podążyła za Damonem z powrotem do lasu.

 

 

Stefano odzyskiwał czucie.

Bolało. A myślał że już nic go nigdy nie zrani, że nie będzie już zdolny do żadnych uczuć. Kiedy wydobył ciało Eleny z rzeki, czuł niewyobrażalny ból. I rozpacz. Sadził, że nic gorszego nie może go spotkać.

Mylił się.

Przysnął na chwilę, opierając się zdrową ręką o drzewo. Opuścił głowę i przez chwilę oddychał ciężko. Gdy czerwona mgła opadła i znów zaczął widzieć ruszył w dalszą drogę, ale palący ból w piersiach się nie zmniejszył. Przestań o niej myśleć, powtarzał sobie wiedząc że to nic nie pomoże.

Ale ona nie umarła. Czy to się nie liczył?. Myślał że już nigdy nie usłyszy jej głosu, nie poczuje jej dotyku…

A teraz gdy go dotknęła chciała go zabić.

Znów przystanął, zginając się wpół. Bał się, że zaraz zwymiotuje.

Patrzeć na nią w takim stanie było gorsze, niż patrzeć na jej zwłoki. Może dlatego Damon zostawił go przy życiu. Może na tym polegała jego zemsta.

I może Stefano powinien zrobić to co planował uczynić, gdy zabije Damona. Zaczekać do świtu i zdjąć srebrny pierścień, który chronił go przed światłem słonecznym.

Stanąć w słonecznym uścisku promieni słonecznych i czekać, aż zamienią jego ciało w popiół, raz na zawsze położą kres cierpieniu.

Wiedział, że teraz tego nie zrobi. Dopóki Elena chodziła po ziemi, nie mógł jej opuścić. Nawet jeśli go nienawidziła, nawet jeśli na niego polowała. Zrobiłby wszystko by ją chronić.

Stefano skręcił w stronę pensjonatu. Musiał się umyć i doprowadzić do porządku, by mógł się pokazać ludziom. Poszedł do swojego pokoju i zmył krew z twarzy i szyi. Obejrzał zranione ramię. Proces samoleczenia już się rozpoczął i  przy odrobinie koncentracji mógł go przyspieszyć. Szybko zużywał swoją moc; walka z bratem bardzo go osłabiła. Ale to było ważne. Nie z powodu bólu – prawie go nie zauważał. Musiał być teraz w najlepszej formie.

 

 

Damon i Elena czekali na niego przed szkołą. Wyczuwał niecierpliwość brata i nową, porażająca osobowość Eleny.

              - Obyś miał rację – powiedział Damon.

Stefano milczał.

W szkole także panowało zamieszanie. Uczniowie mieli świętować Dzień Założycieli, ale zamiast tańczyć, ci którzy przeczekali tu burzę krążyli z kąta w kąt, rozmawiając w małych grupkach. Stefano zajrzał przez otwarte drzwi, szukając umysłem konkretnej osoby:

Wreszcie wyczuł jego obecność. I zobaczył blondyna w rogu.

Matt.

Matt wyprostował się i rozejrzał zdziwiony. Stefano nakłonił go by wyszedł na zewnątrz. Musisz się przewietrzyć, pomyślał i zaszczepił te myśl w podświadomości Matta. Masz ochotę tak po prostu wyjść na chwilę na dwór.

Zabierz ją do szkoły do Sali fotograficznej. Ona wie gdzie to jest, przekazał jednocześnie Damonowi. Nie pokazujcie się dopóki nie dam wam znać. Potem wycofał się, żeby poczekać na Matta.

Chłopak wkrótce się pojawił. Na dźwięk głosu Stefano gwałtownie się obrócił.

              - Stefano! To ty! – na jego twarzy malowały się rozpacz, nadzieja i przerażenie. Podbiegł do Stefano. – Czy oni już…Czy już ją znaleźli? Masz jakieś wieści?

              - A co słyszałeś?

Matt wpatrywał się w niego przez chwilę.

              - Bonnie i Meredith powiedziały że, Elena pojechała na Wickery Bridge moim samochodem. I że…- Urwał po czym, przełknął ślinę – Stefano powiedz, że to nie prawda.

              - Matt… - Stefano dotknął jego ramienia.

              - Przepraszam – wychrypiał Matt z trudem – Pewnie przechodzisz teraz piekło, a ja jeszcze pogarszam sprawę.

Nawet nie wiesz jak bardzo pomyślał Stefano, puszczając jego ramię. Zamierzał wykorzystać moc by przekonać Matta, ale teraz nie potrafił się na to zdobyć. Nie mógł tak potraktować pierwszego – i jedynego – przyjaciela, którego tu poznał.

Pozostało mu tylko powiedzieć prawdę. I pozwolić by Matt sam dokonał wyboru.

              - Czy gdybyś coś mógł zrobić dla Eleny, zrobiłbyś to?

Matt był tak zrozpaczony, że nawet nie zauważył, jakie to dziwne pytanie.

              - Wszystko – odparł niemalże z gniewem, ocierając oczy rękawem. – Zrobiłbym dla niej wszystko. – Popatrzył na Stefano zaczepnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin