Pawłowski Tomasz - Przewodnik dla zniechęconych spowiedzią i mszą świętą.pdf

(267 KB) Pobierz
Tomasz Pawłowski OP
Tomasz Pawłowski OP
Przewodnik
dla zniechęconych
spowiedzią i mszą
świętą
Wydawnictwo "W drodze"
Spis treści
Ostrzeżenie zamiast wstępu
POWRÓT
Zanim przystąpimy do Sakramentu Pokuty
To jest najważniejsze
Komu może zaszkodzić stały spowiednik?
ŁAMANIE CHLEBA
Czy można uniknąć znudzenia mszą świętą?
Gdzie zaczyna się przegrana?
Dlaczego komunia święta jest często nieskuteczna?
157763529.001.png
Ostrzeżenie zamiast wstępu
Książki tej nie powinni brać do ręki teoretycy, a więc na przykład egzegeci, liturgiści,
historycy, bo Przewodnik powstał na podstawie doświadczeń przeszło dwudziestoletniej
praktyki duszpasterskiej. Pisany przez praktyka-amatora może zawierać szereg
nieprecyzyjnych sformułowań. Został on napisany nie jako rozprawa teoretyczna, ale jako
poradnik w codziennym życiu. Nie powinni go czytać również rubrycyści, gdyż go nie
zrozumieją; księża, bo wszystko to znają co najmniej w takim stopniu jak autor; zakonnice,
ponieważ mogą się zgorszyć.
Dla kogo więc przewodnik został napisany? Autor miał po prostu przed oczyma
zwykłego śmiertelnika, człowieka pogrążonego w codzienności, zabieganego, zatroskanego,
zmęczonego, a przede wszystkim zniechęconego spowiedzią i mszą św. Optymalnym
czytelnikiem może być ktoś, kto wiele lat temu odszedł od spowiedzi i nie chodzi na mszę
św., bo go dostatecznie znudziła. A jeśli trwa w sakramencie pojednania i komunii św., to
resztkami sił.
Książki nie należy traktować jako panaceum na wszelkie kryzysy duchowe. Zdaję sobie
sprawę, że lektura Przewodnika może przynieść poczucie niedosytu. Pojawi się szereg
nowych trudności i problemów. Będę wówczas wdzięczny za wszelkie sugestie, zmierzające
do jego poprawienia. Nie ma nieomylnych przewodników; wszyscy ponosimy
współodpowiedzialność za właściwy kierunek wspólnego wędrowania.
Autor
DLACZEGO UNIKAM SPOWIEDZI?
Odpowiedź na to pytanie nie może być jednoznaczna, samo bowiem zjawisko
odchodzenia od sakramentu pokuty jest skomplikowane i nie występuje powszechnie. Przy
spowiedziach, odbywanych przed ślubem, coraz częściej obserwuje się fakty powrotu do
sakramentu po wielu latach zaniedbania. Wyczuwa się w większości wypadków niepokojący
motyw "powrotu". Jest nim presja środków administracyjnych w postaci zdobycia podpisu na
świadectwie odbycia spowiedzi, warunkującym dalszą procedurę ślubną. Jednakże oprócz
procesu zmniejszenia częstotliwości spowiedzi, zwłaszcza wśród młodzieży i inteligencji,
spotyka się ludzi -- i to niekoniecznie w wieku "balzakowskim" -- korzystających
systematycznie i świadomie z sakramentu pojednania. Dla nich spowiedź jest źródłem
dynamizmu wewnętrznego.
W ankietach, przeprowadzonych przeze mnie w wielu miastach naszego kraju, w ciągu
ostatnich lat, wśród młodzieży szkół średnich, studentów oraz absolwentów wyższych
uczelni, pytanie o przyczyny "ucieczki" od spowiedzi było zawsze żywo komentowane.
Budziło ono kontrowersje. U wielu młodych, żyjących w epoce pragmatyzmu, dążenie do
uzyskania jak największej skuteczności w działaniu wpłynęło na krytyczną ocenę
sakramentów. Większość młodzieży, z którą się stykałem, wartościowała sakrament
pojednania w kategoriach nieomal ekonomicznych: "skuteczny-nieskuteczny". A ponieważ
zdaniem wielu sakrament ten działał nieefektywnie, dlatego stracił dla nich sens
egzystencjalny. Ocena nieefektywności wyrażona zostaje w popularnym powiedzeniu: "po co
się spowiadać, jak się nic nie zmienia?" albo: "dlaczego mam powtarzać na spowiedzi stale te
same grzechy?"
Mentalność współczesna jest również źródłem drugiego z kolei, jeśli chodzi
o częstotliwość występowania, oporu wobec spowiedzi. W atmosferze dążenia do uzyskania
maksymalnej wolności osobistej, powszechnej obawy przed zagrożeniem niezależności,
samodzielności, szczególną trudność sprawia konieczność przyjęcia w sakramencie pokuty
pośrednika: spowiednika. Trudno dzisiaj ugiąć się przed Bogiem. Może znacznie trudniej
przed drugim człowiekiem. Zwłaszcza iż ten drugi nie zawsze jest "na poziomie", prezentując
niekiedy niezbyt wysoki stopień inteligencji, a nawet kultury osobistej. W czasie spowiedzi
tworzy się napięcie. Z jednej strony: zrozumiały wstyd i lęk u wyznającego, z drugiej: przykra
konieczność osądzenia, oceny winy penitenta przez spowiednika. Zarzuty wobec księży
"odstraszających" były formułowane w kierunku dwóch ekstremów: zbytnia pasywność albo
nadmierna aktywność spowiedników -- obydwie drażnią i niepokoją. Zdaniem młodych
największą przeszkodą u spowiednika jest nie jego skłonność do ingerencji, lecz "nijakość".
Kapłan wydaje się często schematyczny, wręcz banalny. Aplikuje z góry przygotowane
pobożne frazesy, nie wczuwając się w konkretną, niepowtarzalną sytuację. Rzadko spotyka
się, na co się uskarżają zwłaszcza absolwenci wyższych uczelni, umiejętnego doradcę, "ojca
duchowego" z prawdziwego zdarzenia. Spowiednik przeciążony niekiedy zbyt wieloma
funkcjami, naciskany psychicznie przez wydłużoną kolejkę "pierwszopiątkowców", zaczyna
"załatwiać" penitentów zbyt pośpiesznie, a nawet nerwowo.
A straty są nie do odrobienia. Penitenci potraktowani zbyt agresywnie nie tylko unikają
spowiedzi, ale wracają do niej dopiero po kilku lub kilkunastu latach przerwy, a czasami,
niestety, nigdy. Do atmosfery nerwowości, a nawet wybuchowości nigdy by nie doszło,
gdyby spowiednik mógł widzieć drugiego człowieka, tymczasem przez kratki konfesjonału
dostrzega jedynie zarys postaci, sylwetkę. Patrząc w oczy szukające ratunku, miłosierdzia, na
pewno opanowałby swój (niekiedy i słuszny) wybuch. Brak wzajemnej widoczności nie
ułatwia rozegrania sytuacji konfliktowych, utrudnia dialog. Ankietowani, zrażeni
niekomunikatywnością, często szukają spowiedzi poza konfesjonałem. Po wielu latach
przerwy, kryzysu, załamania -- odrodzenie następuje w spowiedzi, która przypomina niekiedy
rozmowę przyjaciół. Odbywa się ona otwarcie, "w cztery oczy". W takiej atmosferze o ile
łatwiej jest kapłanowi pomagać penitentowi, ukierunkować drugiego człowieka, nie
potrzebuje on odgadywać reakcji penitenta, widzi, wyczuwa swego brata.
Konfesjonał został wprowadzony nie tak dawno, a wszystkie racje, przemawiające za
ochronnym "osłonięciem" spowiednika przed ewentualnymi pokusami, grożącymi mu ze
strony płci pięknej, wydają się dzisiaj zbyt sztuczne i przesadne. We współczesnym klimacie
bezpośredniości, w atmosferze ruchliwości wczasowo-turystycznej, wobec zanikania barier
opinii społecznej, powstało znacznie więcej możliwości pokus, bardziej atrakcyjnych
i łatwiejszych do akceptacji, aniżeli w ciemnym pudle konfesjonału. Wszystko to nie oznacza
jednak tendencji do rewolucyjnego "obalenia" konfesjonału. Trzeba bowiem pamiętać, że
zanik anonimowości utrudnia wielu ludziom samo wyznanie winy. Przez wyeksponowanie
bezpośredniej obecności spowiednika zaciera się, zmniejsza się świadomość istotnego przy
spowiedzi kontaktu z samym Bogiem.
Powracając do drugiego ekstremu -- nadmiernej aktywności spowiednika, wyraża się ona
w nieprzyjemnej "wścibskości". Pomimo wyraźnych instrukcji i zakazów najwyższych władz
kościelnych penitent spotyka się niekiedy ze zbyt natrętnymi szczegółowymi pytaniami,
zwłaszcza z krępującego na ogół zakresu spraw seksualnych (oczywiście ze strony penitenta
konieczna jest szczerość, odważne wyznanie win -- również z tej dziedziny, gdyż wyznanie
wszystkich grzechów ciężkich jest warunkiem otrzymania rozgrzeszenia i związanego z nim
Bożego przebaczenia). Brak delikatności może być skutkiem źle pojętej gorliwości, płynącej
z fałszywego przewartościowania przykazania szóstego na pierwsze. Niepokojące są głosy
kobiet, zrażonych do spowiedzi przez dziwnie lekceważący stosunek spowiednika do samej
instytucji małżeństwa i nieomal pogardę dla rodzaju żeńskiego. Na całe szczęście są to
wypadki odosobnione, świadczące o niewłaściwym zepchnięciu do podświadomości przez
człowieka żyjącego w celibacie problematyki płci.
Trzecia kategoria zarzutów wobec spowiedzi w ankiecie była mniej sprecyzowana. O ile
problem skuteczności sakramentu i błędy kapłanów zostały jasno określone, o tyle następne
wypowiedzi krytyczne formułowano mniej konkretnie. Wyczuwa się, że "młodzi gniewni"
ostrze krytyki kierowali przeciwko temu, co trudne było dla nich do nazwania, a co można by
ująć jako błędy formacji w katechezie, mającej przygotować do przyjęcia sakramentów
świętych. W kształtowaniu świadomości penitentów centralnym problemem jest pojęcie
samego grzechu. Nastąpiło tu zbytnie podkreślenie aspektu jurydycznego.
Pamiętamy katechizmową definicję grzechu: że jest to "świadome i dobrowolne
przekroczenie przykazania Boskiego lub kościelnego". W sformułowaniu "przekraczać normę
prawną" uderza mentalność prawnika, układającego kodeksy, grożącego sankcjami. Nie mam
nic przeciwko ludziom spod znaku paragrafu karnego. Ich orzeczenia są precyzyjne,
funkcjonalne, chociażby przykładowo sklasyfikowanie grzechu ciężkiego jako naruszenie
przykazania w "materii ważnej", a grzechu lekkiego wówczas, gdy sprawę można ocenić jako
mniej ważną. Można długo i szeroko dyskutować, co oznacza "materia ważna", a w
konkretnym wypadku, gdzie leży granica "lekkości" grzechu, czy już jest "ciężki", czy
jeszcze nie. Trzeba jednak przyznać, iż w większości wypadków w układzie zdrowego
i realnego myślenia, poddanego światłu Ducha Świętego, definicje powyższe sprawdziły swą
przydatność. Prawo jednak nie wystarcza w życiu, jest ono zbyt jednostronne, powierzchowne
-- życie jest silniejsze. Tyle razy, tylu ludzi przekracza przepisy np. ruchu drogowego i często
nic się nie dzieje. Owszem, "sypią się" mandaty, zapełniają się sale szpitalne i kostnice
ludźmi łamiącymi przepisy ruchu, ale w rezultacie... gdy się spieszymy, znowu wkraczamy na
jezdnię przy czerwonym świetle. Ilu ludzi łamie groźniejsze przepisy, paragrafy i... śpi
spokojnie.
Aby coś się zmieniło w tym "przekraczaniu", przynajmniej na terenie prawa moralnego,
należy podkreślać, jak to już uczynił Piet Schoonenberg SJ, że prawo Boże nie jest jedynie
zespołem norm jurydycznych, ale jest pewną rzeczywistością bytową, stojącą u ich podłoża.
Grzech zatem nie jest przede wszystkim i jedynie przekroczeniem normy moralnej, ale
"naruszeniem" struktury ontycznej. Nie ma grzechu, który byłby tylko "obrazą Boga", bez
negatywnych skutków w porządku istnienia. Każdy grzech powoduje uszkodzenie więzi,
łączących człowieka z innymi ludźmi i otaczającym go środowiskiem. Często ludzie
krytyczni wobec sakramentu pokuty pytają się: "po co ten spowiednik-ksiądz, czy nie można
bezpośrednio z Bogiem?" Przeakcentowano grzech w wymiarze indywidualnym.
Podkreślając akcent społeczny grzechu, można niejako równolegle uwydatnić znaczenie
funkcji pośrednika -- kapłana jako przedstawiciela wspólnoty, Kościoła. Zrozumiałe i słuszne
jest stanowisko jakiejś społeczności, zagrożonej destruktywnym oddziaływaniem zła, że przez
swego przedstawiciela domaga się od "niszczyciela" rekompensaty, przynajmniej w formie
wyznania winy. W zamian za to kapłan w imieniu Boga i wspólnoty -- Kościoła -- rozgrzesza,
przyjmuje z powrotem do społeczności wiernych. Na tym tle wydaje się pewnym
anachronizmem wyodrębnianie "grzechów przeciw sobie" od "grzechów przeciwko
bliźniemu". Tak jak przykazanie miłości Boga jest organicznie zespolone z nakazem miłości
bliźniego, tak każdy czyn przeciw sobie jest czynem wobec Boga i drugiego człowieka. Ścisłą
współzależność przypominają słowa Chrystusa: "Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu
z tych braci najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili" (Mt 25,45).
Przy problematyce grzechu nie należy również pomijać faktu, że w nomenklaturze
jurydycznej zgubiono gdzieś po drodze samego... Boga. Mówi się co prawda w definicji
o "przekroczeniu przykazania Boskiego", ale praktycznie przy spowiedzi, wyznając winę,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin