1018. Jump Shirley - Czerwony diament.pdf

(775 KB) Pobierz
212174345 UNPDF
212174345.004.png
Shirley Jump
Czerwony diament
1
212174345.005.png 212174345.006.png 212174345.007.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Poruszył palcami stóp, które znikły nagle w świeżej wiosennej trawie. Kane
Lennox sypiał na materacach wartych więcej niż niejeden średniej klasy samochód,
stąpał po kosztownych perskich dywanach i nosił buty szyte na miarę przez znanego
mistrza we Włoszech, ale jeszcze nigdy nie doświadczył podobnej przyjemności.
Czuł, jak rozchodząca się po całym ciele nieznana rozkosz uwalnia go od dręczące-
go go od niepamiętnych czasów nerwowego napięcia.
Jeszcze raz poruszył palcami, zastanawiając się, jakim cudem chodzenie boso
po trawie sprawia mu tyle frajdy.
- Co pan tu, u licha, robi? - usłyszał za sobą kobiecy głos.
Odwrócił się gwałtownie. Na wprost niego stała wsparta pod boki wysoka
szczupła blondynka. Miała rozpuszczone jasne włosy, delikatnie rzeźbione rysy,
wielkie zielone oczy i wypukłe czerwone wargi. W tej chwili jednak na jej twarzy
malowało się nieskrywane oburzenie, a w jednej ręce ściskała telefon komórkowy,
najwyraźniej gotowa wezwać na pomoc stróżów porządku.
Prawdę mówiąc, wcale jej się nie dziwił. Niewątpliwie musiał wyglądać, hm...
dziwnie. W geście poddania podniósł obie ręce.
- Moje zachowanie - odparł - i moją obecność tu, gdzie jestem, da się
logicznie wytłumaczyć.
Blondynka z niedowierzaniem podniosła brwi.
- Ciekawe jak. Obcy człowiek łazi boso w środku dnia po trawniku przed
domem mojej siostry. Da się logicznie wytłumaczyć, też coś! - Przyłożywszy rękę
do czoła, by osłonić oczy od słońca, rozejrzała się po okolicy. - Albo zaraz z
krzaków wyskoczy facet ze sprzętem i zacznie nagrywać dla „Ukrytej kamery", albo
urwał się pan na wycieczkę z domu wariatów.
Roześmiał się.
- Nie jestem wariatem. Przysięgam.
2
212174345.001.png
W duchu przyznał, że ostatnie tygodnie faktycznie omal nie doprowadziły go
do szaleństwa. I skłoniły do ucieczki do Chapel Ridge, małej zapadłej mieściny w
stanie Indiana. Niemniej chodzenie boso w jasny kwietniowy dzień pod cudzym
domem może świadczyć o lekkim zaburzeniu.
- W takim razie pozostaje tylko pierwsza możliwość. Ale ja nie jestem w
nastroju, żeby występować w telewizji... albo tolerować nieproszonych gości. - To
mówiąc, blondynka podniosła rękę, w której trzymała komórkę. - Tak czy inaczej,
wzywam policję.
- Chwileczkę. - Postąpił krok w jej kierunku, ale zaraz się cofnął. - Niech się
pani przyjrzę. - Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jej twarz nie jest mu obca,
chociaż nie mógł sobie przypomnieć jej nazwiska. - Pani musi być siostrą panny
młodej. Siostrą Jackie.
- Ale z pana bosonogi detektyw - parsknęła. - Wystarczyło przeczytać
przyklejone na ścianie domu życzenia dla
Jackie i Paula i zauważyć weselne ozdoby na skrzynce pocztowej, żeby się
domyślić.
Kane obrzucił ją taksującym wzrokiem.
- Dlaczego jest pani taka nieprzyjemna?
Z westchnieniem opuściła rękę, w której trzymała komórkę.
- Miałam ciężki dzień i w ogóle... - Zastanowiła się nagle. - Skąd pan wie? Nic
panu o sobie nie mówiłam.
- Proszę posłuchać. Zaraz sobie pójdę i dam pani spokój. Widocznie trafiłem
na zły moment. - Pochylił się i, wziąwszy do ręki stojące w trawie eleganckie
włoskie mokasyny, zaczął się oddalać.
- Proszę poczekać!
Zatrzymał się. Przez moment gotów był przysiąc, że w jej okrzyku odnalazł to
wszystko, co skłoniło go do podjęcia tej zwariowanej wyprawy. Szybko jednak
wrażenie zgasło i powróciła dawna nieufność.
3
212174345.002.png
- Nie usłyszałam wyjaśnienia, dlaczego łazi pan boso w jasny dzień po
cudzym trawniku.
- Czy musimy do tego wracać?
- A kiedy to niby przestaliśmy o tym mówić? - zapytała ostro, podpierając się
na nowo pod boki.
Gdyby chciał jej wytłumaczyć, dlaczego i po co się tutaj zjawił, musiałby
wyjawić zbyt wiele osobistych informacji. I skończyłoby się na tym, że po pół
godzinie liczące 4 910 mieszkańców Chapel Ridge wiedziałoby, kim jest. I tym sa-
mym cały jego plan wziąłby w łeb.
Susannah Wilson, przypomniał sobie. Tak się ona nazywa. Suzie cukiereczek,
jak mówił o niej Paul.
Zanim zdążyła mu zadać kolejne pytanie, ruszył w kierunku niewielkiego
wynajętego samochodu, jednego z tańszych amerykańskich modeli, samochodu w
niczym nie przypominającego srebrzystego bentleya, jakim normalnie się poruszał.
Popularne, pozbawione cech szczególnych, banalne auto przeciętnego Amerykanina.
Idealne dla jego celu.
Susannah szła za nim. Najwyraźniej nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić.
- Nie odpowiedział pan na moje pytanie. Kim pan jest? Po co pan tu
przyjechał?
- Nie muszę się tłumaczyć. Żyjemy w wolnym kraju.
- Ale pan wkroczył na cudzą własność. A to jest przestępstwo.
Kane uśmiechnął się pod nosem. Wybierając się na tę osobliwą wyprawę, nie
przypuszczał, że czeka go nieoczekiwane spotkanie z całkiem miłą awanturnicą.
- Tylko jeżeli się to robi bez upoważnienia. A ja zostałem zaproszony - odparł,
patrząc jej bezczelnie w oczy. - Jestem w końcu drużbą pana młodego.
- Dziwnych przyjaciół sobie wybierasz. Narzeczony Jackie, Paul Hurst,
roześmiał się.
4
212174345.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin