Dodd Christina - Listek figowy.doc

(1086 KB) Pobierz
Christina Dodd LISTEK FIGOWY

Christina Dodd LISTEK FIGOWY

 

Chatowi Gilmore’owi,

mojemu ojcu i przyjacielowi,

 

Oraz Lillian Gilmore.

Cały świat uznał,

ze jesteś najwspanialszą, najmilszą kobietą,

jaką dane nam było poznać.

 

Kocham was oboje.

ROZDZIAŁ 1

- Miejmy nadzieję, że nikt nie pamięta tamtego skandalu. - Eleazer Morant patrzył na szwagierkę z góry, kręcąc swym króliczym nosem. - Nie pozwo­lę, aby dobre imię mojej córki splamione zostało wspomnieniem twojej niesławy.

Sztywno wyprostowana panna Jane Higgenbothem siedziała na twardym krześle, ubrana w nie­modny, brązowy kostium podróżny. Wiedziała, że przedstawia sobą obraz dostojeństwa i spokoju. Po­święciła wiele wysiłku, żeby osiągnąć tę postawę, zwłaszcza w takiej chwili, jak teraz. Była pewna, że Eleazer nie wezwał jej do swojego mrocznego poko­ju, aby dyskutować o dawnym skandalu. O co więc chodziło?

Starannie modulując głos, powiedziała: - Nie są­dzę, żeby towarzystwo było nadal zainteresowane wydarzeniami, które miały miejsce tak dawno. Zajęci są już innymi, smacznymi kąskami.

- Tylko że tamten skandal dotyczył lorda Blackburna.

Opuściła wzrok na obciągnięte rękawiczkami dłonie. Powóz czekał. Adorna czekała. Czekał Londyn.

Tymczasem Eleazer nie przestawał mówić. - Lord Blackburn jest jednym z najbogatszych ludzi w An­glii. Nadaje ton. Wszyscy go naśladują. - Aż mu pal­ce pobielały, gdy mocno zacisnął dłonie na porę­czach staromodnego fotela z wysokim oparciem. - Jednak mimo to istnieją ludzie, którzy nadal wołają na niego Figgy.

Jane zadrżała. - Od czasu mojego powrotu z Lon­dynu zachowywałam się bez zarzutu - odrzekła dzielnie.

- Ale nadal rysujesz - Eleazer użył tonu, jakby rzucał oskarżenie o prostytucję.

- Wszystkie damy rysują.

- Ale ty masz za duże zdolności.

- Postaram się rysować gorzej.

- Nie bądź taka dowcipna, moja panno. Doskonale wiesz, że twoje portrety są bardzo krytyczne.

Jej portrety były zaledwie składającymi się z paru kresek szkicami, odbiciem wrażenia, jakie na Jane wywierali otaczający ją ludzie. Ale pewnego razu Eleazer zobaczył swoją podobiznę z oczami, w któ­rych błyszczało skąpstwo. Nie zapomniał tego - ani nie przebaczył.

Pomachał jej przed nosem otwartą księgą rachun­kową. - Do dziś nie mogę uwierzyć, że sfinansowa­łem ci ów pechowy sezon w Londynie. Nie miałem obowiązku ponoszenia tamtych wydatków, ale zrobi­łem to na prośbę mojej drogiej Melby. Powiedziałem jej wtedy, że nic dobrego z tego nie wyniknie. - Prze­jechał paznokciami po skórzanej oprawie. - I jak zawsze miałem rację.

Tyle razy już to słyszała. Jedenaście lat temu zapłacił za jej stroje i wynajął dom w modnej dzielnicy Lon­dynu. I jak mu się odwdzięczyła? Spowodowała kata­strofę. Ale Eleazer niczego nie uczynił dla niej. Zrobił to dla Melby. Dla Melby, jej siostry, a jego żony, któ­rą czcił i kochał całą mocą swojego podłego serca.

Także Jane zrobiła to dla Melby. Dla swej prze­ślicznej starszej siostry. Już w wieku osiemnastu lat Jane wiedziała, że nie pasuje do towarzystwa, ale Melba zlekceważyła jej obawy. - Kochanie, musisz wyjść za mąż. Cóż innego może zrobić dama?

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, Jane podejrze­wała, iż Melba musiała wiedzieć, że umiera, i chcia­ła doprowadzić do tego, by Jane miała własny dom. Teraz, patrząc na męża zmarłej siostry, Jane rozumiała, że Melba miała słuszność. Lepiej być czyjąkolwiek żoną, niż biedną krewną, pozostającą na utrzymaniu Eleazera.

- Byłam twoją gospodynią. Wychowywałam twoją córkę. - Wzięła głęboki oddech. - A teraz będę jej opiekunką.

Odwrócił się do okna i wyjrzał na ulicę, wychylając się, jakby ujrzał tam coś interesującego. - Mógłbym wynająć kogoś innego, taniej by wyszło.

Usłyszała dobiegający z dworu krzyk. Uniosła się i spojrzała na drugą stronę ulicy. Ubrana w łachma­ny kobieta, która ukradła jabłko, zasłaniała się przed ciosami ulicznego handlarza. Jane wzdrygnęła się na ten widok.

- Nigdy nie zaproponowano mi udziału w intere­sach Blackburna. - Postał jej złośliwe spojrzenie. - Wszystko dlatego, że przez ciebie znalazł się w kło­potliwej sytuacji.

To Blackburn przez nią znalazł się w kłopotliwej sytuacji? Jane ugryzła się w język. Niewątpliwie była w tym prawda. Jednak zastanawiała się czasem, dla­czego nikt nie martwił się faktem, że lord Blackburn zrujnował jej życie. Czemu reputacja kobiety tak ma­ło się liczyła?

Ale teraz tamte sprawy nie miały najmniejszego znaczenia. Jedenaście lat minęło od chwili, gdy jedno koszmarne wydarzenie pozbawiło ją szacunku i poważania. - Wątpię, aby lord Blackburn nadmiernie ucierpiał z powodu tamtego incydentu.

- Sława lorda Blackburna stale rośnie. - Eleazer wyciągnął szyję, przyglądając się, jak posterunkowy zabiera kobietę. - Kiedy wystawił regiment i poprowadził go na Półwysep, dwunastu młodych lordów podążyło w jego ślady. Kiedy został ranny i powrócił z czarną przepaską na oko, wszyscy modnisie zaczęli nosić takie przepaski.

Jane opadła na krzesełko. - Był ranny?

Eleazer odwrócił się od okna. - Przecież powiedziałem, prawda?

Chociaż nie chciała okazać zainteresowania, nie potrafiła się powstrzymać. - Czy... czy stracił oko?

- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Jak ci już mówi­łem, nie znamy się bliżej.

Tak mocno splotła obciągnięte rękawiczkami dłonie, że aż poczuła ból w ramionach. Zdrowie lorda Blackburna jej nie dotyczyło.

Ale mogła go spotkać w Londynie, zobaczyć z dał lęka. Pomimo wysiłków nie zdołała opanować ogarniającego ją podniecenia.

Aż podskoczyła, kiedy rozległo się nieśmiałe pu­kanie i w drzwiach pojawiła się głowa wysokiego i chudego Francuza. Monsieur Chasseur. Nauczyciel francuskiego Adorny. Wreszcie się zjawił. Jane podniosła się, wdzięczna za przerwę w rozmowie.

Ujrzawszy ją, zgarbiony monsieur Chasseut wszedł do pokoju, ściskając w dłoni pomiętą żółtą kartkę papieru. - Mademoiselle, przyszedłem, żeby powiedzieć...

Eleazer ryknął pełną piersią. - Co?

Zastraszonemu synowi szlachetnie urodzonego emigranta, któremu rewolucja francuska zabrała wszystko, nieobce były rządy terroru. A jednak po­ił bladł na widok swojego rozsierdzonego pracodawcy. - Je regrette, mademoiselle, je ne réalise...

- Mów po angielsku, ty głupia żabo. - Eleazer najpierw wbił wzrok w młodzieńca, który poczerwieniał, a potem zwrócił się do Jane. - Na ten debiut wyda­rłem już trzysta funtów, z czego część poszła na tego nauczyciela!

- Eleazer, już o tym rozmawialiśmy. Adorna musi wiedzieć, jak się tańczy, więc mamy nauczyciela tańca. Musi umieć grać na jakimś instrumencie, toteż ma nauczyciela gry na fortepianie. - Jane uśmiechnęła się do monsieur Chasseura. - Musi też mówić po francusku, bo cywilizowani ludzie mówią po fran­cusku.

- Oui. - Młody Francuz wyprostował się i przyto­czył dłoń do serca. - Francja i cywilizacja to jedno.

Eleazer sapnął grubiańsko. - Francuzi jedzą grzyby wykopane przez świnie.

Przez chwilę Jane obawiała się, że monsieur Chasseur wybuchnie w ataku furii, bowiem mimo ubóstwa był bardzo dumny ze swojego dziedzictwa. A gdyby teraz odezwał się zuchwale do Eleazera, straciłaby jedynego nauczyciela, jakiego udało się jej znaleźć, gotowego uczyć Adornę za te marne grosze - fakt nie bez znaczenia dla Eleazera. Co więcej, Francuz zgodził się towarzyszyć im w Londynie, do końca podejmując beznadziejne wysiłki przeka­zania Adornie sensu języka francuskiego.

Nauczyciel z wściekłością zacisnął pięści. Roz­biegł się szelest miętego papieru. Oprzytomniawszy na ten odgłos, młodzieniec zerknął na trzymaną kartkę. Pobladł i opuścił ramiona. Przysunął się bliżej Jane i, nie odrywając wzroku od Eleazera, odezwał się cicho: - Muszę panią przeprosić, mademoiselle, ale nie będę mógł pojechać z wami do Londynu, tak jak obiecałem.

- Co? - Eleazer nadstawił uszu. - Co to ma zna­czyć?

Jane spojrzała na monsieur Chasseura z przestra­chem. - Ale przecież chciał pan wracać do Londynu. Mówił pan, że udało się tam panu znaleźć wielu uczniów na sezon.

Jeszcze niżej spuścił głowę i pomachał kartką. - Otrzymałem właśnie ten list. Mademoiselle Cunningham, jedna z moich młodych uczennic... nie żyje.

Eleazer usłyszał te słowa i ryknął: - A co ma wspólnego z Adorną śmierć tamtej dziewczyny?

- Jest prowadzone śledztwo. Chcą, żebym tu został. Ona... ona została zamordowana - wyznał na­uczyciel.

- Zamordowana? - Jane nie znała Cunninghamów, ale wyobraziła sobie, jak by się czuła, gdyby to chodziło o Adornę. - To straszne. Jak? Dlaczego?

Patrzył na nią bez słowa, jakby jej głos nie do koń­ca dotarł do jego świadomości. - Jestem jedynie na­uczycielem, mademoiselle - rzekł.

- Skoro jesteś jedynie nauczycielem, to dlaczego chcą, żebyś tu został? - dociekliwie zapytał Eleazer. - Jesteś podejrzany, tak?

Jane była przerażona. - Och, Eleazer! Czy naprawdę nie widzisz, że...

Nie widzisz, że spokojny młodzieniec żyje na skraju ubóstwa, nikomu nie szkodząc, bez nadziei walcząc o nędzną egzystencję.

- Mademoiselle, on ma rację. - Wydawało się, że nauczyciel skurczył się jeszcze bardziej. - Ale nie wiem, dlaczego jestem im potrzebny. Miałem z nią lekcję wczoraj rano w jej pięknym domu. Kiedy po raz ostatni patrzyłem na jej visage belle, świeciło słońce, ale kiedy odjeżdżałem na następną lekcję, znad morza nadciągnęła gęsta mgła. Była tak złowróżbna, że powinienem był podejrzewać, iż nigdy już jej nie zobaczę. - Pociągnął nosem, wyjął chus­teczkę i wytarł nos. - A teraz ten lettre od naczelnika policji...

Jane dostrzegła jego zaczerwienione oczy. Cierpiał, tak jak każdy, dowiedziawszy się, że życie młodej kobiety zostało przerwane. A ponadto martwił się, bo znajdował się w pobliżu miejsca zbrodni, a że w dodatku był Francuzem, został podejrzanym. - Przykro mi z powodu pańskiej straty.

- Merci, mademoiselle. - Znów pociągnął nosem.

- No cóż, to załatwia sprawę. - Eleazer z satysfakcją zatarł ręce. - Nie możemy pozwolić, żeby morderca uczył Adornę. Pomyśl, ile dzięki temu zaosz­czędzę.

Nic nie oszczędzisz, pomyślała Jane. W przeci­wieństwie do Eleazera chciała przekonać nauczycie­la. Odprowadzając monsieur Chasseura do drzwi, odezwała się cicho. - Jeśli będzie pan mógł przyjechać do Londynu, proszę się do nas odezwać. Za­trzymamy się u lady Tarlin na Cavendish Square. Będziemy mogli zorganizować lekcje.

Monsieur Chasseur kiwnął głową. - Ogromnie dziękuję. Tak bardzo chciałbym uczyć pannę Morant.

- Wiem o tym. - Adorną doprowadziła kiedyś monsieur Chasseura do łez rozpaczy, gdy nie mogła odmienić prostego czasownika. Ale pomimo frustracji stale powracał. Jak wszyscy mężczyźni, monsieur Chasseur był zakochany w Adornie i teraz niechęt­nie odchodził.

- Ha, morderca? A ja sądziłem, że to tylko bezczelny żabojad. - Eleazer uśmiechnął się głupio, a potem skrzywił. - Tyle mu zapłaciłem, że Adorna powinna już mówić biegle po chińsku. Ale ona jest zbyt tępa.

Jane nie mogła dyskutować z tą opinią, jednaka zdolności Adorny nie miały żadnego znaczenia. - Adorna jest tak piękna, jak jej matka i, jeśli się postara, może dobrze wyjść za mąż. Chcesz tego przecież, prawda?

- Oczywiście, że chcę - powiedział z irytacją. - Potrzebne mi to.

Jane byłaby w stanie wiele wybaczyć Eleazerowi, gdyby okazał choć cień uczucia wobec swojego jedynego dziecka. Jednak już w dniu urodzin Adorny wpisał ją po stronie strat. Teraz miał nadzieję na przesunięcie jej do kolumny zysków. Jego małost­kowość sprawiła, że w głosie Jane zadźwięczała ostra nuta. - Pomyśl więc o pieniądzach, które już włoży­łeś w tę inwestycję. Przez Adornę zdobędziesz upra­gnione koneksje w wyższych sferach. Te, których ja ci nie zapewniłam.

- Tak, straszliwie zawiodłaś. Ulokowałem dziesięć tysięcy funtów w Bank of England, ale żądam rozliczenia się z każdego grosza.

- Otrzymasz je. Adorna musi mieć wszystko co najlepsze, żeby zaćmić pozostałe debiutantki.

- Jest jeszcze jedna sprawa. - Eleazer wycelował w nią palcem. - Niech ci się nie wydaje, że tobie też kupię nowe ubranie.

- Od czasu tamtego sezonu wszystkie potrzebne stroje kupowałam sobie sama - z dumą odparła Ja­ne. - I nadal tak będzie.

Jej uwaga niezwykle zirytowała Eleazera. Nie miał pojęcia, skąd brała pieniądze. Wolałby, żeby go bła­gała o każdy grosik. Eleazera cieszyła każda okolicz­ność, gdy czuł posiadaną przez siebie władzę i dlatego Jane wykorzystywała najdrobniejszą okazję, żeby pokrzyżować mu szyki.

Nawet kosztem tego, że jej skromne oszczędności stopniały prawie do zera.

- Nadal uważam, że powinnaś pozostać w Sittingbourne.

Nie musiał lego Jane mówić. Wiedziała, że chciał ją tu trzymać, uwięzioną w tym wysokim, ponurym domu, dopóki nie obumrze w niej wszelka radość i nadzieja.

Co gorsza, ona sama tego pragnęła. Znów stanąć oko w oko ze światem, po tym wszystkim, co zrobiła... Przycisnęła rękę do boku, czując bolesne ukłucie.

Miała dwadzieścia osiem lat, dawno już poszła w odstawkę, a kiedy myślała o tamtym Katastrofal­nym Sezonie w Londynie, wiedziała że wolałaby że­brać na ulicy, aniżeli powrócić na scenę, gdzie miało miejsce to niewyobrażalne upokorzenie.

A jednak wracała.

W ciągu lat bezlitosnej niewoli wiele się nauczyła, między innymi z trudem wyrobiła w sobie umiejęt­ność udawania. Pojedzie więc do Londynu. Zobaczy szlachetnie urodzonych, którzy zaludniali jej senne koszmary. Nawet jej nie poznają, a ona będzie na miejscu, by być świadkiem triumfu Adorny. Teraz ważna była tylko Adorna.

- Daliśmy znać lady Tarlin, że przyjedziemy dziś po południu - zauważyła. - Chyba najlepiej będzie, jeśli zaraz wyruszymy.

Eleazer zaplótł ręce na piersiach i rozparł się w fotelu. - Oczywiście. Niech Bóg broni, żebyś ka­zała czekać swojej ukochanej przyjaciółce, laiy

- Jesteśmy wdzięczni lady Tarlin - przypomniała mu Jane. - Wspiera finansowo Adornę, choć wcale nie jest do tego zobowiązana.

- Tak, tak. To twoja przyjaciółka. Twoja szlachet­nie urodzona przyjaciółka - rzucił opryskliwie. - Udajesz, że mnie szanujesz, ale przez cały czas dbasz o to, żebym nie zapominał, iż pochodzisz z wyższych sfer, podczas gdy ja jestem marnym kupcem.

- To nieprawda - szybko zaprzeczyła Jane. Na po­czątku nie pogardzała Eleazerem; sam zapracował sobie na jej lekceważenie.

- No cóż, teraz to nie ma znaczenia. - Uśmiechnął się, jakby wiedział coś, o czym ona nie miała pojęcia. - Jedź. Na co czekasz?

Zaskoczona tą nagłą odprawą, Jane ruszyła w stronę drzwi. Groził przecież, że nie pośle jej do Londynu i nic nie mogła już zrozumieć.

- No jedź - zachęcił kordialnie.

Czy uda jej się przynajmniej odkryć powód całej tej rozmowy?

Kiedy otwierała drzwi, zapytał: - Czy znasz panią Olten?

Zastygła, z ręką zaciśniętą na brzegu drzwi. - Wdowa po rzeźniku. Naturalnie, że ją znam. - Zło­śliwa kobieta o cienkich, mocno zaciśniętych ustach, która czerpała rozkosz z dręczenia swoich klientów.

- Doszliśmy z nią do porozumienia. W przyszłym miesiącu pobieramy się. - Był zadowolony, wypowia­dając słowa, których od dziesięciu lat, od śmierci Melby, Jane bała się usłyszeć. - Będziesz musiała znaleźć sobie jakiś inny dom.

ROZDZIAŁ 2

- Londyn jest taki rozległy. - Od chwili, gdy późnym popołudniem wjechały w granice miasta, Adorna siedziała z twarzą przyklejoną do okna powozu. Teraz odwróciła się od okna i ręką w rękawiczce przysłoniła nos. - I śmierdzi.

- Tamiza jest dzisiaj dość cuchnąca. - Jane przyłożyła do nosa wyperfumowaną chusteczkę i uśmiech­nęła się. Uroda Adorny niemal raniła oczy. Jej jasne włosy miały platynowy połysk. Miała zaokrągloną, pełną wyrazu twarz. Od czasu do czasu kusząco przy­mykała błękitne, lekko skośne oczy, doprowadzając mężczyzn, starych i młodych, do szaleństwa.

Kiedy Jane patrzyła na Adornę, widziała Melbę! Widziała swoją ukochaną siostrę i nie pojmowała, jak Eleazer mógł się odwrócić plecami do żywego wcielenia zmarłej żony. I żenić się z panią Olten!

- Coś się stało, ciociu Jane? - Adorna obserwowa­ła Jane, przechyliwszy na bok głowę. - Wyglądasz, jakbyś cierpiała na niestrawność.

- Czy to dziwne, zważywszy na posiłek, jaki jadły­śmy w gospodzie? - skrzywiła się Jane. - Mówię ci, kiełbasa zamiauczała, kiedy zaczęłyśmy ją kroić.

- To okropne, ciociu Jane. Proszę, nie mów tego.

Adorna wyglądała, jakby ogarnęły ją mdłości, a Ja­ne nie chciała wymiotów w powozie. Nie teraz, kiedy były prawie u celu podróży. - Żartowałam, kochanie! Jestem niemal pewna, że kiełbasa była wołowa.

Adorna opadła na siedzenie z otwartymi ustami. - Wołowa?

- Z krowy, kochanie - powiedziała pospiesznie Jane.

- Aha. Z krowy. Czemu nie powiedziałaś od razu? - Adorna wyprostowała się i poprawiła kapelusik. - Nadal jednak uważam, że dziwnie wyglądasz. To mój ojciec, prawda? To on cię zmartwił.

Jane wbiła wzrok w Adornę, zastanawiając się, jak to możliwe, żeby dziewczyna była jednocześnie taka głupiutka i taka mądra.

Jestem bezdomna, cisnęły się na usta gorzkie słowa.

Ale Jane zawsze chroniła Adornę przed błędami Eleazera i nie mogła teraz obarczyć szczerej dziew­czyny winą za postępki ojca, nie mogła też szukać u niej zapewnień na przyszłość. Była bezdomna, ale nie pozbawiona rozumu. Jakoś da sobie radę. - Twój ojciec bardzo się przejmuje oszczędzaniem.

- Jak zawsze! Wcześniej jednak się tym nie przejmowałaś. - Adorna ujęta w dłonie rękę Jane. - Powiedz mi, ciociu, to przez niego czy przeze mnie?

- Przez ciebie? - Powóz trząsł się na wybojach, ale Jane nawet tego nie zauważyła. - Czemu miałabyś mnie zmartwić?

Adorna opuściła głowę. - Nie chciałaś przyjeż­dżać, ale nie mogłam spędzić sezonu balowego bez mojej ukochanej cioci. Bałabym się bez ciebie.

Zerknęła spod długich, ciemnych rzęs, ale Jane z niedowierzaniem potrząsnęła głową. - Moja droga, nigdy bym cię nie opuściła. I nie sądzę, żeby coś było w stanie cię przerazić.

Patrząc jej prosto w oczy, Adorna powiedziała: - Nazwij więc to, ciociu, przywiązaniem. Za bardzo cię kocham, żeby się z tobą rozstawać.

Tak, w to Jane wierzyła bez zastrzeżeń. Otaczając ramionami kochaną dziewczynę, rzekła: - Ja też nie zniosłabym rozstania. Martwiłabym się.

Adorna oparta głowę na ramieniu Jane i oddała uścisk. - Czym byś się martwiła? To pierwszy krok w stronę wspaniałego sezonu!

Jako młoda dziewczyna Jane również postrzegała Londyn jako pierwszy krok w karierze. Potem chciała zobaczyć Rzym, Paryż i Nowy Świat. Chciała pro­wadzić postępowe życie w świecie, gdzie miarą war­tości kobiety byłby talent i poświęcenie, a nie wdzięk i uroda.

Nic nie ułożyło się zgodnie z jej planami, teraz zaś, jak na ironię, spoczęła na niej odpowiedzialność za pierwsze kroki Adorny w wielkim świecie. - Nie pamiętasz młodego Livermere’a i jak cię porwał, kiedy odmówiłaś mu ręki?

- Och, tak. - Adorna wyprostowała się i znów wyj­rzała przez okno. - Zgłupiał z miłości.

- Świat jest pełen takich głupców. - Jane przypo­mniała sobie pełne rozpaczy godziny, kiedy myślała, że Adorna została porwana. - Przy tobie mężczyźni tracą resztki rozsądku.

- Umiem z nimi postępować. Ze wszystkim potrafię dać sobie radę i mogę się tobą zaopiekować. Kazała mi się tobą opiekować.

- Kto ci kazał, kochanie?

- Ależ naturalnie moja mama, kiedy już była bardzo chora - oświadczyła Adorna. - Wiele rozmawia­ła ze mną o tobie.

W głowie Jane zakłębiło się. - Czemu Melba miałaby mówić coś takiego ośmioletniemu dziecku?

- Bo cię kochała, to chyba oczywiste.

Zdaniem Adorny to wszystko wyjaśniało i chociaż Jane bardzo pragnęła wypytać siostrzenicę o szcze­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin