Martin George R.R. - Repeta.doc

(238 KB) Pobierz
Autor: George R

Autor: George R. R. Martin

Tytul: Repeta

 

(Second Helpings)

 

Z "NF" 4/92

 

Było to bardziej przyzwyczajenie niż hobby i z pewnością

nie stanowiło wyniku celowego, planowanego z zimną krwią

działania, ale fakt pozostawał faktem: Haviland Tuf

kolekcjonował statki kosmiczne.

     Lepiej byłoby chyba powiedzieć, że je po prostu gromadził.

Bez wątpienia miał na to wystarczająco wiele miejsca. Kiedy po

raz pierwszy postawił stopę na pokładzie "Arki", znalazł tam

pięć czarnych, smukłych promów orbitalnych o skrzydłach w

układzie delta, pękaty kadłub rhianneńskiego frachtowca oraz

trzy statki kosmiczne obcych: silnie uzbrojony krążownik z

Hruun i dwa niezwykle wyglądające pojazdy, których dzieje i

budowniczowie stanowili nieprzeniknioną tajemnicę. Tę

zbieraninę uzupełniła uszkodzona handlowa jednostka Tufa, "Róg

Obfitości Znakomitych Towarów po Nadzwyczaj Niskich Cenach".

     Był to jednak tylko początek. Podczas licznych podróży

Tufa różnorakie statki kosmiczne zaczęły gromadzić się na

lądowisku "Arki" niczym kłębki kurzu, jakie zbierają się pod

konsoletą komputera, lub papiery zalegające biurko urzędnika.

     Na Freehaven jednoosobowy skuter atmosferyczny głównego

negocjatora został tak poważnie uszkodzony podczas udanej próby

przedarcia się przez blokadę, że Tuf czuł się zobowiązany

udostępnić negocjatorowi prom "Mantykora" - po podpisaniu

kontraktu, ma się rozumieć. W ten sposób jego kolekcja

wzbogaciła się o jednoosobowy skuter atmosferyczny.

     Na Ganesi kapłani czczący słonie nigdy w życiu nie

widzieli ich na oczy, w związku z czym Tuf wyklonował im spore

stadko, dorzuciwszy dla urozmaicenia kilka mastodontów,

włochatego mamuta i trygijskiego trąbokłacza. Kapłani, którzy

nie życzyli sobie utrzymywać kontaktów z pozostałą częścią

ludzkości, zapłacili mu w naturze, ofiarowując flotę

zabytkowych statków kosmicznych, którymi podróżowali ich

przodkowie. Tuf zdołał sprzedać dwie jednostki do muzeum,

pozostałe zaś oddał na złom, ale zatrzymał sobie na pamiątkę

jeden egzemplarz.

     Na Karaleo pokonał w pijackich zawodach Księcia

Złotodumnego i otrzymał w nagrodę luksusową szalupę kosmiczną w

kształcie złotego lwa, choć pokonany dostojnik w zdradziecki

sposób zdążył usunąć z niej większość ozdób wykonanych z lanego

złota.

     Rękodzielnicy z Mhure, szczycący się ponad miarę swymi

zdolnościami manualnymi, byli tak zachwyceni sprytnymi smokami,

które Tuf wyprodukował, by uporały się z gnębiącą planetę plagą

latających szczurów, że nagrodzili go posrebrzanym promem w

kształcie skrzydlatego smoka.

     Rycerze Św. Krzysztofa, których planeta znacznie straciła

na atrakcyjności w związku z nieodpowiedzialnymi wybrykami

wielkich latających jaszczurów zwanych tam smokami (częściowo

dla osiągnięcia większego efektu, a częściowo z braku

wyobraźni), z radością przyjęli stworzone przez Tufa niewielkie

bezwłose małpki, żywiące się niemal wyłącznie smoczymi jajami.

Również oni w dowód wdzięczności dali mu statek. Wyglądał jak

jajko z kamieni i drewna. Wewnątrz znajdowały się miękkie

fotele obite natłuszczoną smoczą skórą, setki fantastycznych

dźwigni i przyrządów wykonanych z mosiądzu, zamiast ekranów zaś

zainstalowano wspaniałe witraże. Na drewnianych ścianach

wisiały ręcznie tkane kobierce przedstawiające czyny dzielnych

rycerzy. Rzecz jasna, statek nie mógł latać - ekrany nic nie

pokazywały, dźwignie i pokrętła niczego nie uruchamiały, system

podtrzymywania życia zaś nie był w stanie podtrzymać niczyjego

życia. Mimo to Tuf przyjął podarunek.

     Tak to się właśnie odbywało - statek tu, statek tam - aż

wreszcie lądowisko "Arki" przypominało wielki galaktyczny

śmietnik. Kiedy Tuf postanowił wrócić na S'uthlam, dysponował

ogromną liczbą najróżniejszych statków kosmicznych.

     Już dawno temu doszedł do wniosku, że postąpiłby

nadzwyczaj nieroztropnie, wracając do systemu Sulstar na

pokładzie "Arki". Kiedy ostatnio opuszczał ten rejon kosmosu,

ścigała go cała Flotylla Planetarna, by zmusić go do oddania

ostatniej ocalałej jednostki należącej do Inżynierskiego

Korpusu Ekologicznego. Mieszkańcy S'uthlam osiągnęli wysoki

stopień technologicznego rozwoju i podczas pięciu lat

standardowych, jakie minęły od ostatniej wizyty Tufa, z

pewnością udoskonalili swoje krążowniki i niszczyciele. W

związku z tym należało najpierw przeprowadzić ostrożny

rekonesans. Na szczęście Haviland Tuf uważał się za mistrza w

tej dziedzinie.

     Wyłączył silniki "Arki" w lodowatej, pustej czerni

przestrzeni międzygalaktycznej, w odległości jednego roku

świetlnego od Sulstar, i pojechał na lądowisko, by dokonać

inspekcji swojej floty. Po namyśle zdecydował się na szalupę w

kształcie lwa. Była stosunkowo obszerna i szybka, miała sprawny

napęd gwiezdny i układ podtrzymujący życie, Karaleo zaś leżał

tak daleko od S'uthlam, że było zupełnie nieprawdopodobne, by

te dwie planety prowadziły ze sobą wymianę handlową. Dzięki

temu ewentualne niedoskonałości jego przebrania mogły ujść nie

zauważone. Przed wyruszeniem w drogę Haviland Tuf zabarwił swą

mlecznobiałą skórę na ciemnobrązowy kolor, okrył łysą czaszkę

obfitą peruką, przykleił rudozłotą brodę i krzaczaste brwi, a

wreszcie przyoblekł swe obfite kształty w mnóstwo

różnokolorowych futer (sztucznych) i obwiesił się złotymi

łańcuchami (fałszywymi, ma się rozumieć), dzięki czemu niczym

się nie różnił od karaleońskiego szlachcica. Większość kotów

pozostawił na pokładzie "Arki", ale zabrał ze sobą Daxa,

czarnego kociaka o błyszczących złotych ślepiach, obdarzonego

zdolnościami telepatycznymi. Nadał statkowi odpowiednie imię,

załadował spory zapas zupy grzybowej w puszkach i dwie beczułki

piwa z planety Św. Krzysztofa, wprowadził do pamięci komputera

kilka ulubionych gier, po czym wyruszył w drogę.

     Dostrzeżono go natychmiast, jak tylko ukazał się znowu w

normalnej przestrzeni, w pobliżu planety S'uthlam i jej

rozległego portu kosmicznego. Na głównym ekranie - któremu

fantazja konstruktorów nadała kształt dużego oka - pojawiła się

szczupła twarz drobnego mężczyzny o zmęczonym spojrzeniu.

     - Tu kontrola ruchu Portu S'uthlam - przedstawił się. -

Mamy cię, mucho. Czekam na identyfikację.

     Haviland Tuf wyciągnął rękę i włączył mikrofon.

     - Tu "Straszliwy Veldt Zabójca" - powiedział spokojnym,

pozbawionym wszelkich emocji głosem. - Uprzejmie proszę o

zezwolenie na dokowanie.

     - Nigdy bym się nie domyślił - odparł kontroler ze

znużonym sarkazmem. - Dok cztery-trzydzieści-siedem. Koniec.

     Jego twarz zastąpił schemat pokazujący położenie

wyznaczonego doku, a następnie połączenie zostało przerwane.

     Zaraz po cumowaniu na pokład weszło dwoje celników.

Kobieta sprawdziła puste luki, upewniła się, czy ten dziwacznie

skonstruowany pojazd nie może wybuchnąć, stopić się lub w jakiś

inny sposób uszkodzić pajęczynę, po czym skontrolowała, czy na

pokładzie nie ma żadnych szkodników. W tym czasie jej towarzysz

poddał Tufa drobiazgowemu przesłuchaniu dotyczącemu miejsca

pochodzenia, celu podróży, powodów, dla których zjawił się na

S'uthlam, oraz innych szczegółów, wstukując wszystkie

odpowiedzi do przenośnego komputerka.

     Już prawie skończył, kiedy z kieszeni Tufa wygramolił się

Dax i spojrzał na celnika zaspanymi ślepiami. Mężczyzna zerwał

się z miejsca.

     - Co to?!... - wykrztusił ze zdumieniem i niewiele

brakowało, by wypuścił komputer.

     Kociak - no, już prawie kot, ale na pewno najmłodszy z

gromadki podróżującej na pokładzie "Arki" -  miał długą

jedwabistą sierść, czarną jak najczarniejsze otchłanie kosmosu,

jaskrawozłote ślepia i zdumiewająco leniwe ruchy. Tuf wziął go

na rękę i pogłaskał delikatnie.

     - To jest Dax, proszę pana - wyjaśnił. S'uthlamczycy

mieli nieprzyjemny zwyczaj traktowania wszystkich zwierząt jak

szkodników, w związku z czym pragnął zapobiec jakiejś gwałtownej,

a trudnej do przewidzenia reakcji ze strony przedstawiciela

władz. - Jest małym domowym zwierzątkiem, całkowicie

nieszkodliwym.

     - Wiem, wiem - odpowiedział nerwowo urzędnik. - Lepiej

trzymaj go ode mnie z daleka, mucho. Jeśli rzuci mi się do

gardła, narobisz sobie kłopotów.

     - Zaiste - odparł Haviland Tuf. - Uczynię co w mojej mocy,

by okiełznać jego drapieżność.

     Celnik trochę się odprężył.

     - To tylko mały kot, prawda? Jak to się mówi, kotlak?

     - Pańska znajomość zoologii budzi we mnie zdumienie.

     - Nie mam pojęcia o zoologii, ale od czasu do czasu

oglądam filmy w telewizji - odparł urzędnik siadając z

powrotem w fotelu.

     - Wnoszę więc, iż są wśród nich również materiały

dokumentalne - powiedział Tuf.

     - Coś ty! - obruszył się mężczyzna. - Wolę romanse i

przygodówki.

     Haviland Tuf skinął głową.

     - Rozumiem. Zapewne w jednym z tych filmów występował

przedstawiciel kotowatych.

     Celnik skinął głową. W tej samej chwili do kabiny weszła

jego koleżanka.

     - Wszystko w porządku - oznajmiła. Na widok Daxa

spoczywającego w objęciach Tufa uśmiechnęła się szeroko. - Koci

szkodnik! - wykrzyknęła z zachwytem. - Bardzo ciekawe.

     - Uważaj - ostrzegł ją mężczyzna. - One wydają się łagodne

i miłe, ale mogą w okamgnieniu wyszarpać ci płuca!

     - Chyba jest na to za mały.

     - Ha! Przypomnij sobie tego z "Tufa i Mune"!.

     - "Tuf i Mune" - powtórzył Haviland Tuf głosem zupełnie

pozbawionym emocji.

     Celniczka usiadła obok swojego kolegi.

     - Właściwie to miało tytuł "Pirat i kapitan portu" -

wyjaśniła.

     - On był niespokojnym panem życia i śmierci, podróżującym

statkiem wielkości słońca, ona zaś królową Pajęcznika, rozdartą

między poczuciem lojalności a miłością. Wspólnie zmienili świat

- powiedział celnik.

     - Możesz to sobie obejrzeć w Pajęczniku, jeśli lubisz

takie rzeczy - poinformowała Tufa kobieta. - Tam właśnie

występuje kot.

     - Zaiste - odparł Haviland Tuf i zatrzepotał powiekami. Dax

zaczął cichutko mruczeć.

 

Jego dok znajdował się w odległości pięciu kilometrów od

centrum portu, Tuf wsiadł więc do pociągu pneumatycznego, który

zawiózł go do Pajęcznika.

     W pociągu obijano go ze wszystkich stron. Nie było tu

miejsc siedzących, musiał więc odbyć podróż na

stojąco, z czyimś łokciem wbitym pod żebra, z wykonaną z zimnej

pastostali twarzą cybertecha oddaloną zaledwie kilka milimetrów

od jego własnej, oraz oślizgłym pancerzem jakiejś obcej istoty

ocierającym się o jego grzbiet przy każdym hamowaniu wagonika.

Wysiadając odniósł wrażenie, że pociąg po prostu zwymiotował

kłębiącą się w jego trzewiach tłuszczę. Na peronie panowały

niepodzielnie chaos, zgiełk i zamieszanie. Niska młoda kobieta

o niesamowicie ostrych rysach twarzy dotknęła obcesowo jego

sztucznej grzywy i zaproponowała odwiedziny w salonie przeżyć

erotycznych. Ledwo Tuf zdołał się od niej uwolnić, a już stanął

twarzą w twarz z telereporterem wyposażonym we wszczepioną w

środek czoła kamerę i przymilny uśmiech; reporter poinformował

go, że przygotowuje program o interesujących muchach i chciałby

przeprowadzić z nim wywiad.

     Tuf przepchnął się obok niego do najbliższego straganu,

kupił Tarczę Prywatności i przypiął ją sobie do paska. Od razu

poczuł się lepiej; na widok Tarczy S'uthlamczycy odwracali

uprzejmie spojrzenia, szanując jego wolę i pozwalając w miarę

spokojnie dotrzeć tam, gdzie akurat miał zamiar się udać.

     Najpierw skierował się do wizjosalonu. Wynajął

indywidualną kabinę wyposażoną w wygodną kanapę, zamówił tubę

miejscowego wodnistego piwa i wypożyczył kopię "Tufa i Mune".

     Po obejrzeniu filmu udał się do biura kapitana portu.

     - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pragnąłbym zadać

jedno pytanie - zwrócił się do mężczyzny siedzącego za

konsoletą w głównym holu biura. - Czy Tolly Mune pełni jeszcze

obowiązki kapitana Portu S'uthlam?

     Urzędnik zmierzył go niechętnym spojrzeniem.

     - Ech, te muchy!... - westchnął głęboko. - Oczywiście. A

któż by inny?

     - Zaiste, któż by inny - zgodził się Tuf. - Jest sprawą

niezmiernej wagi, abym natychmiast się z nią spotkał.

     - Nie ty jeden tak myślisz. Nazwisko?

     - Weemowet, wędrowiec z dalekiego Karaleo, właściciel

"Straszliwego Veldta Zabójcy".

     Urzędnik skrzywił się, wprowadził dane do komputera, po

czym odchylił się do tyłu na fotelu, czekając na odpowiedź.

     - Przykro mi, Weemowet - odezwał się po dłuższej chwili. -

Mama jest zajęta, a jej komputer nigdy nie słyszał o tobie,

twoim statku ani twojej planecie. Mogę cię umówić na przyszły

tydzień pod warunkiem, że powiesz, o co ci chodzi.

     - Takie rozwiązanie absolutnie mnie nie zadowala. Sprawa,

z jaką przybywam, jest natury osobistej i dlatego chciałbym

niezwłocznie zobaczyć się z kapitanem portu.

     Urzędnik wzruszył ramionami.

     - Wybieraj: defekacja albo ewakuacja. Nic ci nie poradzę.

     Po namyśle Haviland Tuf sięgnął ręką do peruki, ściągnął

ją z czaszki, a następnie odkleił sztuczną brodę i rzucił dwie

sterty włosia na konsoletę.

     - Proszę zwrócić uwagę. Nie jestem Weemowet, tylko

Haviland Tuf. Przybywam w przebraniu.

     - Haviland Tuf? - powtórzył mężczyzna.

     - Tak jest.

     Urzędnik parsknął śmiechem.

     - Widziałem ten film, mucho. Jeśli ty jesteś Tuf, to ja

jestem Stephan Kobaltowa Gwiazda Północy.

     - Stephan Kobaltowa Gwiazda Północy nie żyje już od ponad

tysiąca lat, ale ja naprawdę jestem Haviland Tuf.

     - W ogóle go nie przypominasz - stwierdził urzędnik.

     - Przybywam incognito, w przebraniu leońskiego

szlachcica.

     - A, prawda. Zapomniałem.

     - Ma pan niezwykle krótką pamięć. Czy zechce pan

poinformować Tolly Mune, że Haviland Tuf powrócił na S'uthlam i

pragnie natychmiast z nią rozmawiać?

     - Nie - odparł bez ogródek urzędnik. - Ale na pewno

opowiem o tym przyjaciołom podczas wieczornej orgii.

     - Mam zamiar przekazać jej kwotę szesnastu milionów

pięciuset tysięcy standardów.

     - Szesnaście milionów pięćset tysięcy? - powtórzył z

podziwem mężczyzna. - To kupa forsy.

     - Dysponuje pan zadziwiającą umiejętnością stwierdzania

oczywistych faktów - powiedział Tuf z niewzruszoną miną. -

Przekonałem się, że zawód inżyniera ekologa może przynosić

znaczne profity.

     - Bardzo się cieszę. - Urzędnik pochylił się do przodu w

fotelu. - Słuchaj no, Tuf, Weemowet, czy jak tam się nazywasz.

Miło mi się z tobą gawędzi, ale mam mnóstwo pracy. Jeśli w

ciągu paru sekund nie zabierzesz z pulpitu swojej sierści i nie

znikniesz mi z oczu, wezwę ochroniarzy. - Miał chyba zamiar

dodać coś jeszcze na ten temat, ale przerwał mu brzęczyk, który

rozległ się z konsolety. - Słucham? - zapytał, spoglądając na

ekran. - Ach, tak. Jasne, Mamo. Cóż... duży, nawet bardzo duży,

jakieś dwa i pół metra wzrostu i potworne brzuszysko, wręcz

nieprzyzwoite. Hmmm... Nie, mnóstwo włosów, przynajmniej do

chwili, kiedy ściągnął je sobie z głowy i rzucił mi na

konsoletę. Nie. Twierdzi, że podróżuje w przebraniu. Tak.

Podobno ma dla ciebie jakieś niesamowite miliony standardów.

     - Szesnaście milionów pięćset tysięcy - uściślił Tuf.

     Urzędnik przełknął z wysiłkiem ślinę.

     - Oczywiście, Mamo. Natychmiast. - Przerwał połączenie i

spojrzał ze zdumieniem na Tufa. - Chce cię widzieć. Te drzwi -

wskazał palcem. - Tylko uważaj, w jej gabinecie nie ma

grawitacji.

     - Nie jest mi obca awersja kapitana portu do siły

ciężkości - odparł Haviland Tuf, po czym zgarnął z pulpitu

perukę i brodę, wetknął je pod pachę i skierował się z

godnością w stronę wskazanych drzwi, które rozsunęły się przed

nim.

 

Czekała na niego w gabinecie unosząc się w powietrzu wśród

zmiętych papierów. Miała skrzyżowane nogi, a jej długie,

stalowosrebrne włosy falowały wokół otwartej, szczerej,

pospolitej twarzy niczym smuga dymu.

     - Więc jednak wróciłeś - powiedziała, gdy do pokoju

wpłynął Haviland Tuf.

     Tuf nie czuł się dobrze w zerowej grawitacji. Dotarłszy do

fotela przeznaczonego dla gości, starannie przymocowanego do

tego, co powinno być podłogą, przypiął się pasami i złożył ręce

na imponującej wypukłości brzucha. Zapomniana peruka unosiła

się samotnie w powietrzu, przesuwana prądami powietrza.

     - Pani sekretarz odmówił przekazania informacji, których

mu udzieliłem - powiedział. - W jaki sposób domyśliła się pani,

że to ja?

     Uśmiechnęła się.

     - A kto inny mógłby nazwać swój statek "Straszliwym

Veldtem Zabójcą"? Poza tym lada dzień minie dokładnie pięć

lat. Miałam przeczucie, że jesteś z tych punktualnych, Tuf.

     - Rozumiem. - Dostojnym ruchem sięgnął pod obfite fałdy

swych sztucznych futer, otworzył wewnętrzną kieszeń i wydobył z

niej winylowy portfel z wieloma małymi przegródkami, z których

każda zawierała jeden kryształ pamięci. - Niniejszym mam

przyjemność przekazać pani sumę szesnastu milionów pięciuset

tysięcy standardów, stanowiącą połowę należności, jaką jestem

dłużny Portowi S'uthlam za wyremontowanie i wyposażenie "Arki".

Kwota ta została zdeponowana w bankach na Ozyrysie, ShanDellor,

Starym Posejdonie, Ptoli, Lyss i Nowym Budapeszcie. Te

kryształy zapewnią swobodny dostęp do niej.

     - Dzięki - odparła Tolly Mune. Wzięła od Tufa portfel,

zajrzała do niego bez większego zainteresowania, po czym

wypuściła go z ręki. Natychmiast popłynął w kierunku peruki. -

Byłam pewna, że zdobędziesz tę forsę.

     - Pani wiara w mój zmysł do robienia interesów napełnia

mnie dumą i radością - powiedział Haviland Tuf. - A teraz

przejdźmy do filmu...

     - "Tuf i Mune"? Widziałeś go?

     - Zaiste.

     - A niech mnie! - wykrzyknęła Tolly uśmiechając się ze

złośliwą satysfakcją. - I co o tym myślisz?

     - Jestem zmuszony przyznać, iż z oczywistych powodów

wywołał we mnie coś w rodzaju perwersyjnej fascynacji. Sam

pomysł zrealizowania takiego dzieła mile łechce moją próżność,

lecz jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

     - A co najbardziej ci się nie podobało?

     Tuf uniósł długi, biały palec.

     - Ujmując to jednym słowem: nieścisłość.

     Skinęła głową.

     - Rzeczywiście, Tuf z filmu waży mniej więcej połowę tego

co ty, ma znacznie bardziej ruchliwą twarz, nie wyraża się

nawet w jednej trzeciej tak wyszukanie, ma mięśnie pajęczarza i

koordynację ruchową akrobaty, ale przynajmniej ogolili mu

głowę, żeby zachować zgodność z faktami.

     - Ma wąsy - zauważył Haviland Tuf. - Ja ich nie posiadam.

     - Widocznie uznali, że doda mu to charakteru. Zwróć jednak

uwagę, co zrobili ze mną. Nie mam pretensji o to, że odjęli mi

pięćdziesiąt lat ani o to, że dali twarz księżniczki z

Vandeen, ale te przeklęte piersi!...

     - Bez wątpienia pragnęli w ten sposób podkreślić pani

ssacze pochodzenie - odparł Tuf. - To wszystko można uznać za

drobne korekty wprowadzone z myślą o podniesieniu walorów

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin