Deborah Cooke – Pocałunek furii
~ 2 ~
Pocałunek
furii
tom II
z cyklu
„DragonFire”
Deborah Cooke
„Kiss of Fury”
Tłumaczenie: Filipina
Beta: Mikka
~ 3 ~
Prolog
28 sierpnia 2007
Eryk Sorensson był zmęczony, ale rytuał Smoczego Jaja zawsze go wyczerpywał. On i
pozostali Pyrowie spotkali się wcześniej tego samego dnia na pustyni w Samoa. Pod
niebem na którym miało miejsce kolejne zaćmienie księżyca, dostali znak, że kolejna
partnerka nowego Ognistego Sztormu jest w Minneapolis.
Czy to będzie jego kolej? Eryk pomyślał, że nie.
Miał nadzieję, że nie.
Ale będzie martwił się tymi szczegółami później. Na razie chciał po prostu samotnie
zasnąć w ciszy swego legowiska. Odłożył Jajo do skrytki i ziewnął.
- Chyba dopadło cię coś więcej niż tylko trudy podróży - W pobliżu rozległ się kobiecy
głos.
Eryk poderwał się i odwrócił.
Sophie uśmiechnęła się do niego i pomachała mu ręką.
- Niespodzianka.
Siedziała na jednej z dwóch identyczny, czarnych kanap w jego salonie. Wyglądała tak
eterycznie jak zawsze. Ubrana była w szaro-srebrną długą sukienkę na ramiączkach, a
jasne włosy rozpuściła swobodnie na ramionach. Równie dobrze mogłaby być ożywioną
wiązką księżycowego blasku.
Pyr spojrzał jeszcze raz dla pewności na znak terytorialny, którym otoczył mieszkanie.
Ale dym pozostał nienaruszony.
- Skąd się tutaj wzięłaś?
- Jestem Wiwerną - powiedziała po prostu. - Znam sporo sztuczek - tak magicznych jak
i tych bardziej przyziemnych - Rozejrzała się po jego domu. Wcześniej był to duży
magazyn, ale kazał go przebudować. Stare drewniane podłogi lśniły, przestrzeń
wypełniały nowoczesne meble. - Miłe legowisko. Podoba mi się unoszący się tu zapach
siarki. Ciekawy element.
Eryk podszedł do drzwi, by sprawdzić zamki. Wiedział, że mówi ostrym tonem, ale nie
dbał o to.
- To nie zapach siarki. To proch strzelniczy. Przechowuje materiały pirotechniczne na
zapleczu - Zamki wyglądały dokładnie tak, jak je wcześniej zostawił. Odwrócił się
ponownie do dziewczyny, nie przejmując się ukrywaniem irytacji.
~ 4 ~
Spojrzała na niego, przekrzywiając lekko głowę.
- Nie masz zamiaru spytać mnie, dlaczego zakłócam twój spokój?
- To ty jesteś od przepowiadania przyszłości. Sama mi powiedz.
- Nie jestem jedyną, która ma dar widzenia przyszłych wydarzeń.
Pyr mruknął coś niepochlebnego pod nosem i podszedł do niej. Usiadł na kanapie
naprzeciwko niej. Może spokojnie wysłuchać tego z czym do niego przyszła.
- Dobra, powiedz mi po co przyszłaś.
- Naprawdę powinieneś się domyślić powodu.
- Może nie chcę? Jestem zmęczony, Sophie i potrzebuję snu.
Kobieta potrząsnęła głową, spojrzenie miała trochę nieobecne.
- Sen nie naprawi tego co jest zniszczone.
Eryk zignorował tą uwagę.
- Po co przyszłaś?
- Mam przepowiednie do przekazania, oczywiście.
- Kolejny Ognisty Sztorm będzie w Minneapolis - mruknął mężczyzna, chociaż nie
wątpił, że jego rozmówczyni to wie.
Ognisty Sztorm był znakiem połączenia dla Pyrów, znakiem że oto Pyr spotkał ludzką
kobietę, która będzie mogła urodzić mu dziecko. Sztorm mógł się zdarzyć w każdym
miejscu i czasie, ale te najbardziej znaczące dla Pyrów były sygnalizowane całkowitym
zaćmieniem księżyc.
- Czy wiesz czyj to będzie Ognisty Sztorm?
Sophie zamknęła oczy i oparła głowę o oparcie kanapy. Na czarnej tkaninie rozsypały
się jej włosy, jak srebrny jedwab. Erykowi przypomniał widok śniegu padającego na śnieg,
poczuł krótki ból jak zawsze na myśl o przeszłości. Jednak śpiewne słowa Sophie szybko
przywołały go na powrót do teraźniejszości.
Smoczy Ogon nagrody się domaga
Należnej ziemi, którą przemoc ludzka rani;
Oboje - człowiek i Pyr poświęcić się muszą,
By szansę na poprawę sytuacji stworzyć.
Otworzy się portal do przeszłości,
Szansę na odzyskanie tego co stracone da.
Czas najwyższy siły zebrać do ostatecznej bitwy,
Gdzie Pyrowie i Slayersi nauczą się zapału.
- To brzmi jak ostrzeżenie - mruknął Eryk, gdy kobieta zamilkła.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego słodko.
~ 5 ~
- Bo jest nim.
Pyr poczuł przypływ frustracji, co często mu się zdarzało w obecności Sophie.
- Wiem, że będą trzy całkowite zaćmienia księżyca, zanim księżyc wejdzie w fazę
Smoczego Ogona. I wiemy już od wielu wieków, że takie zaćmienie zawsze zwiastuje
Ogniste Sztormy o kluczowym znaczeniu dla naszej rasy. Przykładem jest Ognisty Sztorm
Kowala.
Kobieta nadal się uśmiechała.
- Okej, czyli ten Sztorm, który się zdarzy w Minneapolis musi być bardzo ważny. Ale
jak? Kowal ma już towarzyszkę życia, a Sara nosi jego dziecko. W takim razie co jest
istotne w nadchodzącym sztormie, albo w Pyrze, którego ten dotknie?
- Trzy całkowite zaćmienia księżyca w krótkim odstępie czasu... - odezwała się w
zadumie Sophie, wyciągnęła dłoń i pokazała trzy palce. - Trzech kluczowych Pyrów
poczuje siłę tej pożogi - Spojrzała na towarzysza. - Trzy ogniste sztormy, które muszą się
dopełnić jeśli Pyrowi mają przetrwać nadchodzącą wojnę.
- Wszystkie trzy muszą dojść do skutku, albo przegramy wojnę zanim ta się jeszcze
rozpocznie? - Eryk spojrzał z niedowierzaniem, ale Wiwerna pozostawała spokojna. - Czy
możesz mi powiedzieć coś więcej o tym?
- Przyniosłam ci proroctwo.
- Które nic mi nie mówi!
- Wręcz przeciwnie. Mówi wszystko, co musisz wiedzieć.
Zanim Eryk zdążył odpowiedzieć, kobieta podniosła się i ruszyła w głąb mieszkania.
Zdawała się płynąć w powietrzu, jakby grawitacja jej nie dotyczyła. Zniknęła w skarbcu i
przywódca Pyrów zmusił sam siebie, by się nie ruszać. Wiwerna była ich
sprzymierzeńcem, grali w jednej drużynie. Powinien mieć do niej zaufanie.
Po chwili Sophie wróciła ze Smoczym Jajem. Czuł się urażony, że artefaktu dotyka ktoś
inny niż on.
- Ledwo je odłożyłem...
Zatrzymała się naprzeciwko niego, z obsydianową kulą troskliwie trzymaną w
ramionach.
- Spójrz - szepnęła.
Wiedział, że nie ma sensu polemizować. Spojrzał.
Smocze Jajo błyszczało. Sophie zaczęła nucić coś miękko i nisko. Mężczyzna nie był w
stanie usłyszeć słów, nie mógł przewidzieć dalszej melodii, ale wiedział że jest świadkiem
jednego ze starożytnych zaklęć. Powierzchnia kamienia wydawała się wirować, jakby na
jej powierzchni były miniaturowe szare chmury.
Burzowe chmury.
~ 6 ~
Nigdy nie wiedział, by artefakt odpowiadał na jakiekolwiek inne wezwanie, niż na
światło księżyca w trakcie zaćmienia.
Patrzył więc i podziwiał.
Sophie śpiewała coraz głośniej, a chmury stawały się coraz ciemniejsze i ciemniejsze.
Gotowały się i pieniły na powierzchni, a potem znienacka rozsunęły się.
Eryk patrzył teraz w ciemne zwierciadło, przejrzyste i czyste jak szkło. Pomyślał o
głębokiej wodzie i znów niemal zagłębił się w przeszłości. Jednak zmusił się do
koncentracji. Jego przeszłość nie była ważna, nie teraz.
Wiwerna pochyliła się nad kamieniem, jej czoło niemal stykało się z czołem Pyra.
- Powiedz mi co widzisz - szepnęła nagląco.
- Biuro - powiedział, obserwując z rosnącym podnieceniem krystalizujący się obraz. -
W nocy. Ktoś tam jest, pracuje przy komputerze. Widzę monitor, ale poza tym żadnych
innych świateł.
Podniósł wzrok, zdziwiony.
- Zgadza się. Patrz dalej.
Wrócił więc posłusznie do oglądania. Użył przy tym wszystkich swoich smoczych
zmysłów, by bardziej wczuć się w widoczne obrazy. Stał się ich częścią. Był tam, w tym
momencie. Widział cienie odrywające się od ściany i usłyszał cichy klik, gdy ktoś przeciął
kable alarmu. Wyczuwał niebezpieczeństwo, które pojawiło się w cichym budynku i z
niepokojem zrozumiał, że widzi to co ta osoba.
Ale kto?
- Są tu inni, włamują się - szepnął. - Nie wiedzą, że jest tu ktoś jeszcze.
- Rzeczywiście nie wiedzą? - usłyszał cichy głos Sophie.
Eryk czuł paniczne bicie serca i wiedział, że osoba która oglądała scenę była
przerażona.
- Kiedy to się stanie?
Wiwerna stanowczo rozkazała. - Patrz!
Eryk rozumiał, że przestępstwo które ogląda jest ważne dla niego i innych Pyrów. Nie
odrywał więc spojrzenia od Jaja. Widział, że krzesła zostają odrzucone na bok, a biurko
przewrócone. Pliki rozrzucono po podłodze, komputer poleciał na ścianę i się rozbił.
- Oni niszczą to miejsce. Gdzie to jest?
Prorokini nie odpowiedziała.
Pyr całkiem zamilkł, gdy zobaczył rozbłysk Smoczego Ognia, pomarańczowe płomienie
szybko pożerały dywan, szafki, dokumenty. Lizały ściany. Moc ognia była nieopanowana.
Spojrzał uważniej, wiedząc co zaraz zobaczy.
~ 7 ~
Serce stanęło mu na chwilę, gdy zobaczył przedstawiciela swego gatunku stojącego w
tle tej pożogi.
Czuł, że ofiara jest coraz bardziej przerażona. Usłyszał krzyk innego człowieka, który
został ranny i poczuł jak obserwator, w którego ciało wszedł, złapał mocno oddech.
Złośliwy śmiech dotarł do jego uszu i zrozumiał czego właśnie jest świadkiem.
Stara bitwa przeniosła się na nowy grunt.
- Slayersi - powiedział do Sophie, słysząc wyraźną nienawiść we własnym głosie. - Co
to za miejsce? Dlaczego próbują je zniszczy? Kogo ranią?
Wiwerna tchnęła oddech na Smocze Jajo. Na powierzchni artefaktu zapłonęły
płomienie, a po chwili znikły... I znów była tylko obsydianowa powierzchnia. Pusta i
nieruchoma.
- Kiedy to się stanie? Gdzie? - Dopytywał się dowódca Pyrów. Jego frustracja rosła, gdy
nie dostawał żadnej odpowiedzi. - Czy możemy jeszcze temu zapobiec? Czy można ocalić
ofiarę? Czemu skrzywdzili człowieka?
Sophie pochyliła się i pocałowała kamień z szacunkiem, mężczyzna poczuł, że to
podziękowanie za jego pomoc.
Po tym przeniosła na niego spojrzenie, jasne i czyste. Ich niewinny turkusowy kolor
zawsze go uderzał.
- Nie możemy ocalić ludzi przed naszym gatunkiem. Muszą naprawiać szkody jakie
wyrządzili matce Gai, sami muszą zainicjować zmiany w swoim społeczeństwie. Wtedy i
tylko wtedy, my będziemy mogli zacząć walczyć o ich przetrwanie.
- CI ludzie zostali zaatakowani przez Slayersów, bo podjęli tego typu inicjatywę? -
odgadł Eryk. Uśmiech prorokini był ulotny, ale to wystarczyło by się upewnił iż ma rację.
- Patrzyłeś oczami Czarodziejki.
Eryk wciągnął powietrze słysząc to.
- Czarodziejka i Wojownik. Powiedziane zostało kiedyś, że razem mogą stworzyć armię
i doprowadzić ją do zwycięstwa.
Sophie znów się uśmiechnęła.
- Ale to tylko stara historia, Sophie, mit który nie ma żadnego potwierdzenia...
- Mit? - przerwała mu, śmiejąc się głośno. - A czy ty nie jesteś mitem, który ożył?
Pyr nie miał cierpliwości do jej gierek.
- Nigdy nie było Czarodziejki, przynajmniej ja nic o tym nie słyszałem nigdy...
Wiwerna mówiła dalej, jakby on nie przerwał jej przed chwilą.
- Alex Madison przeżyje ten atak - powiedziała z mocą, patrząc mu w oczy. - Nie
możesz powstrzymać ataku, ale jesteś w stanie jej pomóc - Jej słowa uciszyły wszelkie
protesty jej kompana.
~ 8 ~
- Alex Madison jest tą osobą, która tam pracuje, tą której przerażenie czułem - mruknął
głośno, chociaż nie potrzebował potwierdzenia - był tego pewien. Był za to zdziwiony, że
poznał imię kobiety, której będzie dotyczył Ognisty Sztorm - Sophie nigdy do tej pory go
nie zdradzała zawczasu. Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa mężczyzny. Czyżby
perspektywy były tak ponure? - I ona jest Czarodziejką.
Odpowiedź prorokini w postaci uśmiechu, pozostawiła u niego niedosyt.
- Kiedy to się wydarzy? Czy może już miało miejsce?
Sophie nie odpowiedziała, odwróciła się na pięcie i poszła odłożyć Smocze Jajo do
skarbca. Eryk czekał na jej powrót, jego myśli wirowały.
Jeśli Alex Madison była Czarodziejką, w takim razie to ona była osobą która przejmie
inicjatywę w imieniu ludzi, tak by zmierzyli się ze skutkami własnych czynów. A jeśli
legenda mówi prawdę - jej towarzyszem będzie Wojownik. Razem będą mogli
poprowadzić Pyrów ku zwycięstwu.
Donovan. On był najlepszym pretendentem do tytułu Wojownika - wśród Pyrów
uchodził za istną wojenną maszynę - a jednocześnie był osobą, najmniej chętną
wplątywania się w jakiekolwiek zobowiązania. Co jeśli Czarodziejka i Wojownik nie
skonsumują Ognistego Sztormu? Co jeśli sam Donovan nie da się przekształcić w
Wojownika? Co jeśli Alex Madison nie będzie chciała się zaangażować? Eryk skrzywił się i
przesunął dłonią po włosach.
Wiedział, czemu tak bardzo nienawidzi wszelkich proroctw i przepowiedni.
Zaczął chodzić w kółko i czekać, jego niecierpliwość rosła z każdą chwilą.
Sophie już nie wróciła.
Pyr w końcu skierował się do swego ukrytego skarbca. Smocze Jajo było na swoim
miejscu, ukryte bezpiecznie w czarnym, aksamitnym worku. Drzwi do jego legowiska
nadal były zamknięte. A dym spokojny i nienaruszony.
Ale Wiwernie udało się zniknąć.
Mężczyzna znów został sam. Zaklął i wrócił do salonu, gdzie zostawił wcześniej
laptopa.
Na jego szczęście, Wiwerna nie była jego jedynym źródłem informacji.
~ 9 ~
Rozdział 1
Minneapolis
Październik, 2007
Piekło pochłaniało jej świat.
Co gorsza nie było nic, co Alex mogłabym zrobić w tej sprawie.
Płomienie szalały, atakując ze wszystkich stron. Łapczywe pomarańczowe języki
pożerały dokumenty ściany, dywan... To było niemożliwe, nieprawdopodobne, że
laboratorium tak nagle zaczęło płonąć. I to teraz. Mark przedarł się przed
płomienie i wbiegł do laboratorium, ale ona za bardzo się bała.
W końcu zmobilizowała się i miała pobiec za nim, gdy usłyszała czyjś śmiech.
Więcej niż jednej osoby.
Pierwszy raz w swoim życiu, Alex była ostrożna. Przyłożyła wilgotną szmatkę
do ust i nasłuchiwała. Serce zaczęło dziko galopować, a dłonie zwilgotniały.
Słyszała jak intruzi otwierają szuflady i przerzucają papiery, potem syk płomieni.
Potem dotarł do jej uszu brzęk rozbijanych monitorów i roztrzaskiwanych
komputerów. W końcu rozległ się dźwięk alarmu przeciwpożarowego, a dym zaczął
gęstnieć.
Śmiech zdawał się być coraz głośniejszy, zbliżał się.
I wtedy usłyszała, że są w laboratorium i niszczą Zieloną Maszynę. Wpadła we
wściekłość. Pracowała całe lata nad tym projektem, a jego zniszczenie było wielką
strata dla świata. Poza tym przez maszynę stracili wszystko. Mark zastawił, co
tylko mógł, potem jeszcze dodatkowo wybłagali i pożyczyli masę pieniędzy i byli od
włos od możliwości pospłacania długów.
A teraz ktoś próbować zniszczyć ich marzenie.
Dziewczyna nie miała zamiaru do tego dopuścić. Wybiegła ze swego biura,
oddech palił ją. Dywan na korytarzu stał w płomieniach. Cały pokój zmienił się w
przedsionek piekła.
Ale nic z tego jej nie powstrzymało. Schyliła głowę i rzuciła się w ogień, w
stronę laboratorium. Mark krzyknął. Był to wyraz wielkiego bólu, nigdy nie
słyszała podobnego dźwięku.
Ruszyła szybciej.
Śmiech był coraz głośniejszy, bardziej okrutny. Alex mijała właśnie ostatni
zakręt w korytarzu, przedzierając się przez kolejną ścianę ognia, nie wyobrażając
sobie, że może być jeszcze gorzej.
Ale to, co zobaczyła po chwili w laboratorium wykraczała daleko poza
najgorszą wizję piekła, jaką do tej chwili miała...
~ 10 ~
Alex przebudziła się nagle. Serce uderzało jej dziko, a po plecach spływała zimna
strużka potu.
Nie była w laboratorium.
Znajdowała się w zimnym i nieznanym pokoju. Leżała w łóżku, w słabo oświetlonym
pomieszczeniu. Za oknem, które było po jej lewej stronie, byłą ciemność. Ściany miały
kolor jasno-miętowy, zaś meble wykonano ze stali nierdzewnej.
Nie było ognia.
Rozejrzała się ponownie, po czym westchnęła drżącym głosem. Sądząc po ciemności za
oknem - był środek nocy.
Ale jaki dzień dzisiaj był?
Z boku wisiała kroplówka, igła wbijała się w jej lewą dłoń. Na dłoniach miała bandaże,
i czuła, że w innych miejscach ciała ma przyczepione opatrunki z gazy.
Ale była bezpieczna. Alex pozwoliła sobie odetchnąć z ulgą.
Była bezpieczna.
Nie było tu ognia.
A nawet jeszcze lepiej - nie było tutaj żadnego z NICH.
Zbadała pokój wzrokiem. Wyglądał jak szpitalna sala. Na prawym nadgarstku miała
opaskę ze swoimi imieniem i nazwiskiem, oraz danymi jakiegoś lekarza, którego nie znała.
Mark był martwy. Dziewczyna miała pewność, co do tego, jednak wolała teraz nie
myśleć, dlaczego i co widziała. I jej ukryte laboratorium, znajdujące się w sercu Gilchrist
Enterprises, będące centrum jej życia przez ostatnie pięć lat, zostało zniszczone przez
ogień. Zielona Maszyna została rozbita, tuż przed ich wielkim triumfem.
Pożar nie był wypadkiem.
Ta myśl wywołała w niej wściekłość. Tylko ktoś naprawdę zły, mógł zniszczyć coś tak
dobrego. Tylko naprawdę okrutne osoby, mogły bardziej interesować się pieniędzmi, niż
własną planetą. Obraz zła zaczął rosnąć w jej umyśle, ale zmusiła się by go odepchnąć.
Może była na dnie, ale jeszcze nie nadszedł jej koniec.
Zanim zaczęła rozglądać się za jakimś kalendarzem, usłyszała zbliżające się głosy.
Zrobiła więc, to co zawsze, gdy na horyzoncie pojawiały się kłopoty - udawała
niewiniątko. Zamknęła oczy i udawała, że śpi.
- Ma dzisiaj przynajmniej spokojniejszy dzień - odezwał się ze współczuciem starszy,
kobiecy głos. - Mimo że do tej pory zawsze w okolicach trzeciej dopadały ją koszmary.
- Co noc? - Spytał jakiś mężczyzna bez większego zainteresowania.
- Co noc - przytaknęła kobieta. Alex poczuła klepnięcie w wierzch dłoni. - Wszystko w
niej wtedy odżywa, biedaczka.
~ 11 ~
- Tutaj jest napisane, że ona opowiada coś o smokach - mruknął mężczyzna, a Alex
straciła na chwilę dech.
Smoki.. Oddech zaczął jej przyspieszać, jednak próbowała go opanować. Nie chciała
zdradzać, że jest przytomna. Poczuła jak stają jej włoski na karku.
Smoki.
- Tak jest - mruknęła cicho pielęgniarka. - Krzyczy się i miota, woła Marka. A potem
płacze - Alex poczuła jak nieznajoma głaszcze ją po wierzchu dłoni. - To straszny widok.
- Cóż, potrzebuje snu by wyzdrowieć - Odpowiedział lakonicznie mężczyzna. -
Spróbujemy podać jej w kroplówce odrobinę środka uspokajającego. Zobaczymy czy
pomoże w uniknięciu nocnych koszmarów - Ranna usłyszała skrobanie długopisu po
papierze. - A poza tym mam zamiar przenieść ją na obserwację, na oddział psychiatryczny.
- Nie możesz jej tam przenieść! Ona jest nadal w szoku i…
- Gdy będę potrzebował twojej opinii, siostro, to o nią poproszę - przerwał niegrzecznie
lekarz. - Jest już 28, jej oparzenia się zagoiły, a nam potrzebne jest to łóżko.
Był 14 października, gdy z Markiem pojechali do laboratorium i zobaczyli, że ono
płonie. Ogień rozgorzał w niedzielę, pierwszą niedzielę od lat, którą wzięli wolną.
Alex zrozumiała, że to sabotaż, gdy tylko zobaczyła, co się dzieje.
Straciła dwa cenne tygodnie. Skoro było ledwo po północy, znaczyło to, że pozostały
tylko trzy dni do wielkiego testu Zielonej Maszyny.
Miała zamiar do niego doprowadzić.
Usłyszała dźwięk rozdzieranego papieru, potem oddalające się kroki.
- Kto jest następny, si...
katerina8609