Cook Glenn - Garret 1 - Słodki srebrny blues.pdf

(718 KB) Pobierz
994253673.002.png
Garret 01 Slodki Srebrny Blues
994253673.003.png
Garret 01 Slodki Srebrny Blues
GLEN COOK
SŁODKI SREBRNY BLUES
Przełożyła: Aleksandra Jagiełłowicz
SCAN-dal
994253673.004.png
Garret 01 Slodki Srebrny Blues
I
Bach! Bach! Bach!
Brzmiało to tak, jakby ktoś walił w drzwi młotem kowalskim. Przewróciłem się na drugi bok i
otworzyłem nabiegłe krwią oko. Za szybą nie dostrzegłem nikogo, ale nie zdziwiło mnie to zanadto.
Ledwie rozróżnialny napis na brudnym szkle głosił:
GARRETT PRYWATNY DETEKTYW
Spłukałem się, kupując szybę, i zmuszony byłem zostać własnym malarzem.
Okno było brudne jak ścieki z całego tygodnia, ale i tak nie na tyle, by nie przepuścić
świdrującego światła poranka. To cholerne słońce jeszcze nie wzeszło! Pętałem się po barach aż do
drugiej zmiany straży, śledząc faceta, który mógł doprowadzić mnie do innego faceta, a ten z kolei
mógłby wiedzieć, gdzie znaleźć trzeciego faceta. Wszystko skończyło się pulsującym wściekle bólem
głowy.
- Wynoś się! - burknąłem. - Nieczynne!
Bach! Bach! Bach!
- Wynoś się do diabła! - zawyłem. Efekt był taki, że moja głowa zaczęła zachowywać się jak
jajko, które wyskoczyło z patelni. Miałem ochotę pomacać ją z tyłu i sprawdzić, czy żółtko nie
wycieka, ale za dużo z tym było roboty. Lepiej dać spokój, położyć się i umrzeć.
Bach! Bach! Bach!
Mam kłopoty z zachowaniem zimnej krwi, zwłaszcza na kacu. Byłem już w połowie drogi do
drzwi, wlokąc za sobą półmetrową pałę podrasowaną ołowiem, kiedy rozjaśniło mi się w jajecznicy.
Jeśli aż tak nalegają, musi to być ktoś z góry, dla kogo ta robota jest zbyt wredna, żeby polecić ją
własnym ludziom. Albo ktoś z dołu, żeby ci powiedzieć, że nadepnąłeś na niewłaściwy odcisk. W
tym ostatnim wypadku pała może się przydać.
Ostro otworzyłem drzwi.
W pierwszej chwili nie zauważyłem kobiety. Sięgała mi ledwo do piersi. Wybałuszyłem oczy na
trzech stojących za nią facetów. Dźwigali na sobie dość żelastwa, żeby wyposażyć całą armię, ale
nie na tyle, żeby mnie onieśmielić. Dwóch z nich miało około piętnastu lat, a trzeci ze sto pięć.
- Chyba najazd kurdupli... - jęknąłem. Żaden z nich nie był wyższy od kobiety.
- Ty jesteś Garrett? - Wyglądała na rozczarowaną tym, co zobaczyła.
- Nie. Drugie drzwi w końcu korytarza. Cześć! - Trzask! Drugi pokój w głębi korytarza zajmował
szczurołap na nocnej zmianie, który upodobał sobie granie mi na nerwach. Pomyślałem, że tym razem
jego kolej.
Pokuśtykałem w stronę łóżka z niejasnym wrażeniem, że gdzieś już widziałem te typy.
Kręciłem się jak stary pies. Na kacu nie można znaleźć wygodnej pozycji, obojętne co masz pod
sobą, piernat czy siennik. Właśnie powoli zaczynałem się wczuwać w pozycję poziomą...
Bach! Bach! Bach!
Przysiągłem sobie, że się nie ruszę. Powinni się domyślić.
Nie domyślili się. Wyglądało na to, że cały pokój się zawali. Chyba już nie zmrużę oka, uznałem.
Wstałem znowu - bardzo delikatnie - i wychyliłem kwartę wody. Przekąsiłem śmierdzącym
piwskiem i starałem się pozostać w odpowiednim nastroju.
994253673.005.png
- Nie mam zwyczaju walić po damskich głowach - zwierzyłem się maleńkiej kobiecie, otwierając
powoli drzwi - ale dla ciebie chyba zrobię wyjątek.
Nie przejęła się tym wcale.
- Tatuś chce się z tobą widzieć, Garrett.
- Patrzcie, jak wspaniale się składa. Teraz rozumiem, dlaczego banda kurdupli usiłuje rozwalić
moje drzwi. I czegóż życzy sobie król gnomów?
- Różo, widzisz przecież, że pora jest nieodpowiednia dla pana Garretta - odezwał się uprzejmie
stary piernik. - Czekaliśmy trzy dni, parę godzin nie zrobi różnicy.
Róża? Powinienem chyba znać jakąś Różę. Ale skąd?
- Panie Garrett. Jestem Lester Tate. I pragnę przeprosić... w imieniu Róży... że niepokoimy pana o
tej porze. Róża to uparte dziecko, a brat rozpieszczał ją przez całe życie. Nie zna innych pragnień
oprócz własnych - powiedział spokojnym, znużonym głosem człowieka, który większość czasu
spędza na gadaniu jak dziad do obrazu.
- Lester Tate? - zapytałem. - Coś jak wujek Lester Denny'ego Tate'a?
- Tak.
- A, zaczynam kojarzyć. Piknik pod Słoniową Skałą trzy lata temu. Przyszedłem wtedy z Dennym.
- Przypuszczalnie nie chciałem tego pamiętać, bo Róża była wówczas niewymownie wredną babą. -
Chyba to żelastwo przeszkodziło mi w rozpoznaniu waszych twarzy.
Denny Tate i ja wróciliśmy osiem lat temu, ale nie widziałem go od miesięcy.
- Jak się ma Denny? - zapytałem z lekkim poczuciem winy.
- Nie żyje - warknęła słodka siostrzyczka Róża.
* * *
Denny i ja byliśmy bohaterami Wojen Kantardzkich. Oznaczało to, że odbębniliśmy swoje pięć
lat i wyszliśmy z tego żywi. Wielu chłopaków nie miało tyle szczęścia.
Zaczęliśmy mniej więcej w tym samym czasie. Siedzieliśmy w okopach jakieś trzydzieści
kilometrów od siebie, ale spotkaliśmy się dopiero tu. w TunFaire, tysiąc trzysta kilometrów od pola
walki. On był szwoleżerem z Fort Must, ja siedziałem w Marines, zazwyczaj na pokładzie Imperial
Kimmswick i z daleka od Full Harbor. Ja walczyłem na wyspach, Denny jeździł aż po Kantard,
goniąc Venageti albo przed nimi uciekając. Obaj dochrapaliśmy się stopnia sierżanta przed
opuszczeniem wojska.
To była paskudna wojna. Zresztą, dalej jest paskudna. Wolę ją teraz, bo jest daleko.
Denny widział więcej draństwa niż ja. Wojna na morzu i na wyspach była imprezą towarzyszącą.
Ani my, ani Venageti nie marnowaliśmy na nią magów. Cała furia i niszcząca siła czarów skupiła się
na lądzie.
W każdym razie obaj przeżyliśmy naszą piątkę, większość czasu spędzając w tej samej okolicy, i
mieliśmy trochę wspólnych tematów, kiedy już się spotkaliśmy. Wystarczyło to, dopóki nie
poznaliśmy się lepiej.
- Ach, to dlatego wyglądacie jak chodzący arsenał. Co to ma być? Wendeta? Może lepiej
wejdźcie...
Róża zagdakała jak kura w trakcie znoszenia kwadratowego jaja.
Wuj Lester roześmiał się także, ale był to zupełnie inny dźwięk.
- Zamknij się, Róziu. Przepraszam, panie Garrett. Broń ma służyć wyłącznie zaspokojeniu
upodobań Rózi do dramatycznych wystąpień. Wierzy święcie, że gdybyśmy tylko weszli nie uzbrojeni
na ten teren, lokalni bandyci porwaliby ją natychmiast.
To nie był mój najlepszy poranek. Mało mam takich. Rzuciłem bez namysłu:
994253673.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin