Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 34 - Chmury Na Horyzoncie.pdf

(671 KB) Pobierz
734145367 UNPDF
INGULSTAD FRID
CHMURY NA HORYZONCIE
1
Kristiania, styczeń 1913 roku
Elise uniosła wzrok i spojrzała za okno. Śnieg nadal sypał. Czy to się nigdy nie skończy?
Była niedziela, przed chwilą wrócili z kościoła i teraz siedzieli na kanapie, ciesząc się
wolnym dniem. Przy stole kuchennym dzieci wycinały ilustracje ze starych magazynów dla kobiet.
Ściśle mówiąc, obrazki wycinali Hugo i Jensine, Elvira i Halfdan zaś mazali po tych, których tamci
nie chcieli.
- Co tak wzdychasz? - zapytał Johan, nie podnosząc wzroku znad gazety. - Co tam takiego
przeczytałaś?
- Czytam o katastrofie morskiej, która zdarzyła się przed świętami. Pamiętasz? Okręt
„Gustawa" rozbił się podczas sztormu.
- Nie wiemy, czy Kristian był w tym czasie na morzu. Być może rodzice Eleonory pozwolili
mu jednak zostać w Spokane.
Uśmiechnęła się mimo woli. Johan od razu zgadł, że myśli o Kristianie, choć ani słowem o
tym nie wspomniała. Myślała o nim bez przerwy, zastanawiała się, czemu nie daje znaku życia. Po
chwili dodała: - Ludzie stali na brzegu, wszystko widzieli. - Przeszedł ją zimny dreszcz. - Kilka
razy wysyłano łodzie, ale musiały zawrócić. Patrzyli, jak kapitan Terjesen i sternik Haraldsen
walczą z falami, uczepieni fragmentu wraka. Dopiero następnego ranka można było do nich
podpłynąć, ale wtedy kapitan już nie żył.
- Tak, pamiętam, że o tym czytałem. Zdaje się, że sternika odznaczono złotym medalem?
- Owszem. Obiecał kapitanowi, że go nie zostawi, i dotrzymał słowa. Przywiązali się linami
do wraku, sternik klęczał, fale rozbijały się o jego pierś, o mało nie zmiotły kapitana do morza,
sternik uratował go niemal w ostatniej chwili. Rano okazało się, że kapitan jest umierający. Sternik
zdjął spodnie, zwinął je i podłożył kapitanowi pod głowę, by woda nie zalewała mu twarzy.
- To dopiero bohater. Rzeczywiście zasłużył na medal. Elise skinęła głową.
- Ale wiosną nie zdarzają się takie gwałtowne sztormy, prawda?
Sama słyszała, jak błagalnie brzmi jej głos.
Johan spojrzał na nią i z uśmiechem ucałował ją w policzek.
- Kristian na pewno ma się dobrze, jestem tego pewien, w innym wypadku na pewno
dostalibyśmy jakąś wiadomość. Znajdź coś weselszego.
Elise przez chwilę przerzucała stronice gazety. Zaśmiała się głośno i zaczęła czytać:
- „Korsarz" proponuje, by przedstawienia Jeppego ze Wzgórza , wystawianego w nynorsku,
przenieść z teatru do budynku szpitala, z powodu gwałtownych bójek między gimnazjalistami,
broniącymi riksmåla, i młodzieżą pochodzenia chłopskiego. Jedna z gazet wyraziła krytykę pod
adresem króla, ponieważ obejrzał sztukę. Niebawem może będziemy świadkami, jak zwiedza
Sagene, Kampen czy najciekawsze zakątki w Viki. Tam z pewnością mógłby zobaczyć niejedno
interesujące przedstawienie. Rozumiesz, o co chodzi?
Johan potrząsnął głową z roztargnieniem, pochłonięty lekturą własnej gazety.
- Wiesz, że z Norwegii wyjechało już siedemset tysięcy osób? To mniej więcej połowa
wszystkich mieszkańców naszego kraju. Tylko Irlandia wyprzedza nas pod względem liczby emi-
grantów. Koszt tego zjawiska to ponad sześćdziesiąt milionów koron w ciągu ostatnich dziesięciu
lat.
Hugo podszedł do nich i zapytał: - Mamo, dlaczego zawsze trzeba tak długo czekać na Boże
Narodzenie? Elise roześmiała się.
- Podobało ci się, jak byliśmy na święta w Ringstad? Skinął głową.
- Słyszałem, jak mówiłaś o tym statku, co zatonął przed świętami, i przypomniały mi się
prezenty i te wszystkie ciastka.
- Może pojedziemy tam latem, tak jak w zeszłym roku.
- Ale będziemy musieli zabrać Halfdana?
- Ależ, Hugo, chyba nie chcesz powiedzieć, że mamy go zostawić samego w domu?
- Ja się nie boję zostawać sam w domu, jeśli tylko świeci słońce i jest jasno.
- Akurat! - Jensine zeskoczyła z taboretu, o mało go przy tym nie przewracając, i podeszła
do nich. - Dziś w nocy bałeś się spać sam w łóżku Pedera i przyszedłeś do mnie pod kołdrę!
- Przecież powiedziałem, że nie boję się tylko, kiedy świeci słońce i jest jasno. Dziś w nocy
było czarno jak w studni. Jakieś żółte oczy gapiły się na mnie w ciemności!
Jensine zaczęła się śmiać.
- To były moje oczy.
- Są żółte? - zdziwił się Hugo, przyglądając się jej uważnie.
- Owszem, ale w nocy, nie w dzień. Hugo wpatrywał się bacznie w siostrę.
W tej samej chwili Elise poczuła mocne kopnięcie. Położyła dłoń na brzuchu i szepnęła do
Johana:
- Tym razem chyba trafi nam się wyjątkowo energiczny egzemplarz.
Sądziła, że dzieci, pochłonięte kwestią koloru oczu Jensine, nie słyszały jej słów, ale
najwidoczniej musiała się pomylić, bo Hugo odwrócił się gwałtownie w jej stronę i zapytał: -
Bocian niedługo przyleci?
- Jeszcze nie teraz. Pewnie za parę tygodni.
Hugo zwrócił się teraz do Johana: - Mówiłeś, że teraz powinien odwiedzić Magdę?
- Zgadza się - odparł Johan z uśmiechem - ale nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że woli
przylecieć do nas.
Hugo nie był zachwycony.
- Mówiłeś, że nie mamy już miejsca?
- Nie, bo bym skłamał. Mamy mnóstwo miejsca w porównaniu z innymi rodzinami. Pomyśl
o Dagny, która mieszka z rodzicami i ze wszystkimi braćmi i siostrami w jednym pokoju, bo drugi
pokój wynajmują.
- Ale mogłeś powiedzieć, że mama musi pisać książki, żebyśmy mieli pieniądze na jedzenie.
- Nie tylko mama zarabia, wiesz? Przyjaciel fabrykanta Bergego kupił wczoraj rzeźbę ode
mnie.
Hugo stał przez chwilę w milczeniu, wyraźnie zamyślony. Nagle jego twarz pojaśniała.
- Możesz powiedzieć bocianowi, że Halfdan płacze w nocy i że wczoraj przewrócił nocnik.
Wtedy bocian zrozumie, że mama już i tak ma strasznie dużo pracy i przez to nie może pisać
książek.
- Obawiam się, że bocian przyleci do nas niezależnie od tego, co powiem. Musisz się z tym
pogodzić, Hugo.
Elise znów skierowała wzrok w stronę okna.
- Nareszcie przestało padać! Może ubierzemy się ciepło i pójdziemy na spacer? Moglibyśmy
wziąć Elvirę i Halfdana na sanki i pójść do Vøienvolden. Chciałabym zobaczyć twoją rzeźbę, zanim
zabierze ją przyjaciel pana Bergego.
Johan odłożył gazetę i podniósł się z kanapy.
- No, dzieciaki! Mama zarządziła, że wychodzimy! Żadne protesty na nic się nie zdadzą!
Hugo powiódł wzrokiem od Johana do Elise.
- To mama decyduje?
- Oczywiście, nie wiedziałeś o tym? Hugo potrząsnął głową.
- To mężczyźni decydują, nie kobiety. Johan roześmiał się.
- Słyszałaś, Elise?
Johan po powrocie z kościoła odśnieżył ścieżkę od drzwi do bramy, ale już zdążyło ją
zasypać. Szedł pierwszy, by utorować drogę pozostałym. Nie na wiele się to zdało. Gdy dotarli do
Maridal-sveien, okazało się, że ulicy w ogóle nikt nie odśnieżał. Brodzili w śniegu niemal po
kolana. Dobiegł ich dźwięk dzwonków. Być może zbliżał się pług, jednak musiał być jeszcze
bardzo daleko.
Dzieci szalały ze szczęścia. Johan i Elise nie byli tak zachwyceni. Ciężko ciągnęło się sanki,
szczególnie Elise. Zmęczyła się, nim dotarli do sklepiku Magdy na rogu ulicy.
Johan posłał jej zatroskane spojrzenie.
- Może zawrócimy? Potrząsnęła głową.
- Nie, jak już doszłam tutaj, to pójdę dalej. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś zabrał twoją
rzeźbę, zanim ją zobaczę. Poza tym teraz będzie już płasko, pod górkę jest dopiero za sklepikiem
Emanuela.
W domu dyrektora paliło się we wszystkich oknach. Elise zerknęła na wspaniały budynek.
- Pomyśl tylko, palić światło w tylu pomieszczeniach jednocześnie! W dodatku w środku
dnia.
Johan skinął głową z ponurą miną.
- Marnotrawstwo. Całe szczęście, że Venstre ma coraz więcej zwolenników. Po
zeszłorocznym zwycięstwie w wyborach Gunnar Knudsen mówił, że ci, którym się dobrze
powodzi, muszą dzielić się z tymi, dla których los nie był tak łaskawy. - Nagle prędko zmienił
temat. - Hjalmar Johansen nie żyje. Bardzo podziwiałem tego człowieka.
- Czy to ten, który kilka lat temu towarzyszył Nansenowi w wyprawie na biegun północny?
- Zgadza się. Do południowego jednak nie dotarł, choć i w tej wyprawie brał udział. Mówią,
że popełnił samobójstwo.
Elise spojrzała na męża.
- Wydawało mi się, że to silny i odważny człowiek.
- Bo taki był. Nansen opisał w artykule z wyprawy na północ, jak pewnego razu Hjalmara
Johansena zaatakował niedźwiedź polarny. To najniebezpieczniejszy ze wszystkich niedźwiedzi.
Johansen leży powalony na ziemi, Nansen gorączkowo szuka strzelby w kajaku i nagle Johansen
mówi: Chyba musi się pan pospieszyć, bo zaraz będzie za późno .
Hugo odwrócił głowę w ich stronę.
- Dlaczego za późno?
- Gdyby się nie pospieszył - wyjaśniła Elise - i nie zastrzelił niedźwiedzia, niedźwiedź
pożarłby Hjalmara Johansena.
- A tutaj są niedźwiedzie? - spytał Hugo, rozglądając się z przerażeniem.
Elise uśmiechnęła się.
- Najwyżej takie, co chodzą na dwóch nogach, a one nie są takie znowu niebezpieczne.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin