Opowieści 04 - Czarownice nie płaczą - Margit Sandemo.pdf

(618 KB) Pobierz
25165801 UNPDF
MARGIT SANDEMO
CZAROWNICE NIE PŁACZ Ą
Z norweskiego przeło Ŝ yła
IWONA ZIMNICKA
POL-NORDICA Publishing Ltd.
Otwock 1995
ROZDZIAŁ I
Osobie postronnej szpital mógłby si ę wyda ć pogr ąŜ ony we ś nie, odpoczywaj ą cy w
najczarniejszych godzinach nocy. Ci ęŜ ka sylwetka budynku na tle granatowego wiosennego
nieba sprawiała wra Ŝ enie wielkiej, zamarłej bryły.
Na oddziale intensywnej terapii panowała jednak gor ą czkowa aktywno ść . Jedna z sal
była w pełni o ś wietlona, przy łó Ŝ ku chorego stało trzech m ęŜ czyzn: lekarz, adwokat i pastor.
- Tak, Georg? - spytał adwokat. - Co chcesz powiedzie ć ?
- Mój maj ą tek... wszystko, co posiadam... - Chory z ogromnym trudem dobywał słów.
- Wszystko ju Ŝ załatwione, Georg. Poniewa Ŝ nie masz bezpo ś rednich spadkobierców,
cały twój maj ą tek przechodzi na...
- Nie! Nie! Mam spadkobierc ę , syna!
- Co takiego?
Georg Abrahamsen gł ę boko zaczerpn ą ł powietrza, by powiedzie ć to, co konieczne,
zanim b ę dzie za pó ź no. Słowa mu si ę rwały.
- Przez tyle lat... Miałem wyrzuty sumienia... My ś lałem, Ŝ e uda mi si ę to jako ś
załatwi ć , ale nie... nie s ą dziłem, Ŝ e koniec nast ą pi tak szybko... Miałem nadziej ę , Ŝ e ona
umrze pierwsza i nic nie wpadnie w jej szpony... On ma dosta ć wszystko! Wszystko! Lindane
w Hedom...
- Jak si ę nazywa twój syn?
Chory mówił tak cicho, Ŝ e adwokat, by zrozumie ć słowa, musiał mocno si ę nad nim
pochyli ć .
- Nie wiem. Ona, czarownica z Hedom, napisała do mnie pó ź niej o dziecku. Nie
odpowiedziałem, bałem si ę jej i bałem si ę skandalu. Wiesz przecie Ŝ , Ŝ e byłem Ŝ onaty.
Posłałem jej tylko jednorazow ą kwot ę , dwadzie ś cia tysi ę cy... ale przez ostatnie lata wiele
my ś lałem o moim synu. Odnajd ź cie go dla mnie. On ma dosta ć wszystko, co posiadam.
Podajcie mi papier i co ś do pisania, pr ę dko! Wy b ę dziecie ś wiadkami, wszyscy trzej!
Adwokat wyj ą ł kartk ę i długopis, miał zamiar pisa ć pod dyktando chorego, ale Georg
Abrahamsen pokr ę cił głow ą . Brakowało mu ju Ŝ sił na mówienie, dał znak, Ŝ e sam chce pisa ć .
Z wysiłkiem naskrobał kilka słów.
Adwokat, obserwuj ą c go, zapytał:
- Czy matka dziecka ma na to jaki ś dokument?
- Nie, nie ma... Ta przekl ę ta czarownica... zwabiła mnie w wiarołomstwo. A potem...
potem próbowała mnie zabi ć . Wiele lat pó ź niej... Ona jest zła! I niebezpieczna! Pi ę kna młoda
czarownica...
Dło ń bezwładnie osun ę ła si ę na prze ś cieradło. Pastor, dostrzegłszy to, zapytał pr ę dko:
- Jak ona si ę nazywa?
Georg Abrahamsen popatrzył na niego szklanym spojrzeniem, próbuj ą c co ś
powiedzie ć , ale z gardła wydobył mu si ę jedynie chrapliwy d ź wi ę k. Powieki opadły,
znieruchomiał.
Lekarz pochylił si ę nad pacjentem.
- Ju Ŝ za pó ź no - mrukn ą ł. - No có Ŝ , niczego innego nie mo Ŝ na si ę było spodziewa ć . Co
zd ąŜ ył napisa ć ?
Adwokat wzi ą ł do r ę ki pomi ę t ą kartk ę i odczytał:
Moja ostatnia wola: Mój syn z Lindane w Hedom ma dosta ć wszystko, co posiadam...
Georg Abrahamsen najwyra ź niej zrozumiał, Ŝ e jego czas dobiega ju Ŝ ko ń ca, i pod
spodem nagryzmolił swój podpis. Wprawdzie prawie nieczytelny, ale jednak był.
- I co my z tym zrobimy? - zastanawiał si ę pastor.
- Moim zdaniem testament jest w pełni wa Ŝ ny - po namy ś le orzekł adwokat. - Musimy
odnale źć tego chłopca. Ale to zapewne nie b ę dzie łatwe. Nie wiemy, ile ma lat i czy nadal
mieszka w Hedom. Matka w tym czasie mogła si ę stamt ą d wyprowadzi ć . Poszukiwania
musz ą odbywa ć si ę w tajemnicy, inaczej obst ą pi ą nas tłumy matek, gotowych przyzna ć si ę do
popełnienia mał Ŝ e ń skiej zdrady, byle tylko zapewni ć synowi spadek.
- Sam tam si ę wybierzesz?
- Niestety, nie mam czasu. Prowadz ę wła ś nie bardzo skomplikowan ą spraw ę . Ale
musi znale źć si ę kto ś , kto si ę tym zajmie...
- Lindane w Hedom - powtórzył zamy ś lony doktor Lanz. - Gdzie ja to ju Ŝ słyszałem?
Jestem absolutnie przekonany, Ŝ e... Nie, nie przypomn ę sobie. Ale znam chyba kogo ś , kto
idealnie nadaje si ę do tego zadania. Allan Wide! To policjant, obecnie na zwolnieniu
lekarskim. Trafiła go kula i został czasowo wykluczony z czynnej słu Ŝ by, ale nie znaczy to
wcale, Ŝ e nie mo Ŝ e si ę podj ąć pracy takiej jak ta. Bezczynno ść tylko go nudzi.
- To, co mówisz, brzmi zach ę caj ą co - stwierdził adwokat. - Ale gdzie le Ŝ y to Hedom?
- Nie mam poj ę cia - odparł lekarz. - Wiem jedynie, Ŝ e słyszałem ju Ŝ t ę nazw ę , i to
całkiem niedawno. - Nagle jego twarz si ę rozja ś niła. - Pami ę tam ju Ŝ . To było tutaj, w szpitalu.
Dziwna historia, ma zwi ą zek z młod ą kobiet ą ...
Doktor Lanz wiedział, Ŝ e nie zazna spokoju, je ś li nie zajrzy do Isabell Falk. Le Ŝ ała na
oddziale psychiatrycznym. W szpitalu znalazła si ę cztery dni wcze ś niej z powodu załamania
nerwowego. W biurze, w którym pracowała, opadła na biurko, szcz ę kaj ą c z ę bami jakby z
zimna. Koledzy z pracy opowiadali, Ŝ e błagała, by pozwolono jej spa ć , tylko spa ć ... I przez
cztery ostatnie dni nic innego wła ś ciwie nie robiła. Le Ŝ ała skulona, jakby usiłowała si ę
odgrodzi ć od okrutnego ś wiata.
Isabell Falk miała trzydzie ś ci dwa lata, urodziła si ę w Lindane w Hedom. Miała
jednego syna. Doktor Lanz, zanim do niej poszedł, zapoznał si ę z jej kart ą choroby. O ile
dobrze wiedział, nikt o ni ą nie pytał od czasu przyj ę cia jej do szpitala. Wydawało si ę , Ŝ e nie
ma Ŝ adnej rodziny poza synem, a gdzie on mógł by ć , nie dało si ę ustali ć . Isabell nie
odpowiadała, kiedy kto ś próbował si ę czego ś od niej dowiedzie ć , odwracała si ę po prostu i
uciekała w sen.
Doktor delikatnie otworzył drzwi do sali i stoj ą c w nich przygl ą dał si ę le Ŝą cej w łó Ŝ ku
nieszcz ęś liwej kobiecie. Była w szczególny sposób pi ę kna. Miedzianorude ci ęŜ kie loki
otaczały w ą sk ą twarzyczk ę . Doktor zgadywał, Ŝ e oczy ma zielone. Figur ę miała jak
młodziutka dziewczyna, smukł ą i wiotk ą .
Nagle poruszyła si ę i otworzyła oczy. Rzeczywi ś cie s ą zielone, stwierdził lekarz.
Spogl ą dała na niego bez wyrazu, ale nagle wzrok jej si ę zm ą cił, z Ŝ alu czy ze strachu, tego
doktor nie był pewien.
- Chc ę spa ć - wymamrotała, odwracaj ą c si ę do ś ciany.
- Och, nie, prosz ę chwil ę poczeka ć ! - zaprotestował szybko. - Chciałem z pani ą
porozmawia ć , pani Falk.
- Panno Falk, Falk to moje panie ń skie nazwisko - odparła ledwie słyszalnie. - Mam na
imi ę Isabell.
- Isabell - powtórzył wolno, jakby na prób ę , zaskoczony, Ŝ e w ogóle mu
odpowiedziała. Zdarzyło si ę to po raz pierwszy. Czy mogło oznacza ć , Ŝ e powraca wreszcie do
rzeczywisto ś ci?
- Isabell, jest par ę szczegółów, które musimy pozna ć ze wzgl ę dów praktycznych.
Mo Ŝ e uda nam si ę rozwi ą za ć twoje problemy. Kto zajmuje si ę twoim synem? Nie jest chyba
sam?
- Matti jest w Anglii.
- U krewnych?
- Nie, na kursie j ę zykowym.
Na kursie j ę zykowym? Doktor Lanz nie potrafił oprze ć si ę zdumieniu. Czy ta młoda
kobieta naprawd ę miała syna w takim wieku, by sam mógł podró Ŝ owa ć za granic ę ?
Zaniosła si ę nagle szyderczym, a jednocze ś nie gorzkim ś miechem, od którego
doktorowi ciarki przebiegły po plecach.
- Problemy! - powtórzyła niemal drwi ą co. - Gdyby ktokolwiek wiedział!
- Czy nikt nie mo Ŝ e ci pomóc? - spytał lekarz ostro Ŝ nie. - Na przykład kto ś w domu, w
Hedom?
Wreszcie nast ą piła reakcja, znacznie bardziej gwałtowna, ni Ŝ si ę spodziewał. Nagłym
ruchem odwróciła si ę w jego stron ę . Z szeroko otwartych oczu wyzierał l ę k, l ę k tak gł ę boki i
bolesny, Ŝ e doktor sam si ę przeraził.
Isabell uspokoiła si ę jednak i znów skuliła, jak gdyby chciała si ę przed czym ś obroni ć ,
ale dłonie na prze ś cieradle mocno dr Ŝ ały. Kontakt si ę urwał, lecz doktor i tak był zadowolony
z post ę pu, jaki osi ą gn ą ł. Prawdopodobnie przyczyna neurozy pacjentki wi ą zała si ę z rodzinn ą
miejscowo ś ci ą . Znów Lindane w Hedom, pomy ś lał. Co ś musiało si ę jej tam przydarzy ć ;
przypuszczał, Ŝ e znalazła si ę pod niezwykle siln ą presj ą psychiczn ą i jej równowaga
umysłowa została gwałtownie zachwiana.
W głowie doktora zacz ą ł nabiera ć kształtów fantastyczny plan. Czy to si ę da zrobi ć ?
zastanawiał si ę . Nale Ŝ y wszystko starannie rozwa Ŝ y ć ...
Podszedł do drzwi, ale odwrócił si ę , by jeszcze raz rzuci ć okiem na pogr ąŜ on ą we ś nie
kobiet ę . Sal ę spowijał półmrok, dostrzec mógł jedynie zarys szczupłej postaci na łó Ŝ ku. Nagle
przeszedł go dreszcz. Przez krótki moment miał wra Ŝ enie, Ŝ e zajrzał w jaki ś zakazany rewir,
tajemniczy, mistyczny, którego raczej nie powinno si ę zgł ę bia ć ...
Znów była sama. Natr ę tny lekarz, który zadawał tyle pyta ń , odszedł. Wspomniał
Hedom...
Isabell znajdowała si ę w mglistej krainie pomi ę dzy snem a jaw ą . Była na powrót w
Hedom i czuła, jak łagodna, słona bryza wichrzy jej włosy. Przed oczami miała smagane
wiatrem wrzosowiska, jasne, zwietrzałe skały, niewielk ą gromadk ę domów, wszystkie dobrze
znane, drogie sercu miejsca, w których bawiła si ę jako dziecko.
Matti powinien kiedy ś to zobaczy ć . Tam było tak pi ę knie. On nie pasuje do miasta, o
wiele lepiej dla niego byłoby, gdyby mogli wróci ć do Lindane w Hedom...
Nagle ś wiadomo ść przebiła si ę przez sen i Isabell znów zdała sobie spraw ę z bolesnej
prawdy: Nigdy wi ę cej nie b ę dzie mogła powróci ć do Lindane. To miejsce było przed ni ą
zamkni ę te, tak jak wiele innych rzeczy w Ŝ yciu, jak miło ść i poczucie blisko ś ci innych ludzi.
Nikt nie mo Ŝ e mnie kocha ć , nikomu nie wolno mnie pokocha ć ! Nikt nie wytrzyma z
takim człowiekiem jak ja. A ja... ja nie potrafi ę pokocha ć nikogo, Ŝ adnego człowieka na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin