Harbison Elizabeth - Amerykański Kopciuszek.pdf

(460 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
ELIZABETH HARBISON
Amerykański kopciuszek
PROLOG
Dwadzieścia pięć lat wcześniej
– Ostrożnie. A teraz powoli schodź na dół. – Siostra Gladys ze struchlałym
sercem próbowała nakłonić małą blondyneczkę do zejścia z wysokiej drabinki.
Lily zawsze musiała coś zmajstrować. Od chwili, kiedy ją i jej siostrzyczki
znaleziono podrzucone w kościele sąsiadującym z sierocińcem Barrie, dla
wszystkich było jasne, że ten dzieciak jest nieustraszony.
Siostra Gladys pamiętała o tym, wyprowadzając Lily, jej siostry i kilkoro
pozostałych dzieci na plac zabaw. Jednakże... dzień był taki piękny, a dzieci już
tyle czasu tkwiły w domu z powodu padającego nieustannie od kilku tygodni
deszczu.
Teraz żałowała pochopnej decyzji. Virginia Porter, dyrektorka sierocińca,
zawsze przestrzegała zasady, żeby podczas zabaw na powietrzu na pięcioro
wychowanków przypadała jedna dorosła osoba.
Ale dzieci tak bardzo chciały wyjść na dwór! Siostra Gladys uznała, że nic
się nie stanie, jeżeli zabierze je na kilka minut... Była o tym absolutnie
przeświadczona, dopóki mały Dudley nie upadł i nie zranił się w kostkę. Wtedy
odwróciła się od dziewczynek zaledwie na jedną minutkę, a w tym czasie psotna
Lily zdążyła się wspiąć na sam szczyt metalowej konstrukcji. Pod drabinkami
stały jej siostry.
– Powoli, krok po kroku – upominała siostra Gladys, wchodząc na
pierwszy szczebel. Sama miała lęk wysokości, więc chyba trudno byłoby znaleźć
kogoś, kto mniej od niej nadawałby się do tego zadania. Niestety, w tej chwili
była jedyną dorosłą osobą na placyku. Nie mogła odejść nawet po to, żeby
zawołać kogoś do pomocy. Była zdana wyłącznie na siebie.
Lily chichotała, w ogóle nie okazując niepokoju. Złociste włoski otaczały
jej główkę jak aureola, chociaż dziewczynka nie zawsze zachowywała się jak
aniołek – No chodź, kochanie. – Gladys wyciągnęła do niej drżącą rękę. Na
szczęście mała zaczęła posłusznie schodzić. – Grzeczna dziewczynka. Bardzo
grzeczna.
– Lil! – rozległ się cienki głosik należący do Rose, znacznie ostrożniejszej,
miedzianowłosej siostrzyczki Lily. – Chodź na dół, Lil.
– Psecies idę. – Lily śmiało stawiała stopy na metalowych szczebelkach.
– Uważaj – poradziła Laurel, druga siostra Lily, ale zaraz jej uwagę
przyciągnął przelatujący motyl. – Mytolek!
Dzięki Bogu! – myślała siostra Gladys, kiedy Lily znalazła się w końcu
bezpieczna na ziemi. Im mniej świadków, tym lepiej. Gdyby Virginia się
dowiedziała, byłaby...
95243636.001.png
– Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie nauczką – usłyszała surowy głos.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła gniewną twarz Virginii. – Właśnie dlatego dzieci
muszą wychodzić na dwór pod odpowiednim nadzorem.
– Wiem. Ale dzień jest taki piękny.
– Za to mógł się okropnie skończyć. – Virginia podniosła jasnowłosą
dziewczynkę i czule ją uścisnęła. – Wiesz przecież, że ta mała zawsze musi coś
zbroić – ciągnęła, uśmiechając się do małej. – Rozpiera cię energia, dziecino. I z
pewnością jesteś aż nadto niezależna – dodała z westchnieniem.
Lily odbiegła, gdy tylko znalazła się na ziemi.
– To dobre dziecko – zaprotestowała siostra Gladys. – Jest takim słodkim
maleństwem.
Virginia uniosła brwi.
– To prawda, ale jest również bardzo uparta. Kiedy coś chce osiągnąć, nie
powstrzymają jej żadne zapory. – Kręcąc głową, patrzyła na dziewczynkę. –
Niesamowite, zawsze potrafi postawić na swoim. Muszę przyznać, że właściwie
podziwiam ją za to. Oby tylko któregoś dnia nie wpadła przez to w tarapaty.
95243636.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Apartament Belvedere damy Conradowi, księciu Belorii. Jego macochę,
księżnę Drucillę, i przyrodnią siostrę, lady Ann, umieścimy w apartamencie
Wyndham. – Gerard von Mises jechał palcem wzdłuż listy, wymieniając gości,
którymi miała zająć się Lily Tilden, pracownica do specjalnych poruczeń.
Poplamiona atramentem księga gości hotelu „Montclair” była zabytkiem z
minionej epoki, jednak Gerard, właściciel hotelu, wolał ją od komputera, który
jego zdaniem był zbyt bezosobowy.
Lily nawet mu nie mówiła, że w biurze ma ten rejestr w swoim laptopie, na
wypadek jakichś rozbieżności, których nie zauważyliby na papierze. Tradycja
tradycją, ale trzeba też być przewidującym.
– Książę i jego świta przyjeżdżają jutro – mówił Gerard. – Postanowiłem,
że powita ich cały personel. Macocha księcia jest w tych sprawach dość...
wymagająca.
Lily kiwnęła głową. Już kilka razy dzwoniono do niej, żeby przekazać
życzenia księżnej Drucilli. Proszono o różowe ręczniki, mydło o zapachu
werbeny i szczególny rodzaj francuskiej wody mineralnej, za sprowadzenie której
musiała zapłacić niesamowicie wysokie cło.
– Pani Hillcrest jutro opuści apartament Astor – kontynuował Gerard,
zaglądając do rejestru. – A zatem w części reprezentacyjnej będziesz miała
księcia Conrada, księżnę Drucillę, lady Ann, Samuela Edena i oczywiście panią
Dorbrook. Resztę członków orszaku umieścimy na niższych piętrach. – Z
westchnieniem odwrócił się do Lily. – To znakomici goście, ale interesy mogłyby
iść lepiej.
– Wszyscy w branży turystycznej mają teraz kłopoty – pospieszyła z
zapewnieniem, choć wiedziała, że sytuacja jest naprawdę poważna. – Na pewno
wkrótce się polepszy. Szczególnie po pobycie księcia Conrada. W kromce
towarzyskiej w „Post” piszą właściwie tylko o nim.
Gerard uśmiechnął się.
– Ma ogromne powodzenie u kobiet, to prawda.
– Cóż, to znany playboy. W każdym razie sam widzisz, że ta wizyta okaże
się zbawienna dla naszych interesów – mówiła Lily, choć wcale nie była tego taka
pewna. Już wcześniej zatrzymywali się u nich sławni ludzie, ale zwykle
przyciągali jedynie tłumy kolekcjonerów autografów i wszędobylskich,
nachalnych paparazzich. Innych gości od tego nie przybywało. Jednak cokolwiek
by powiedzieć, wizyta księcia Conrada bez wątpienia zwróci uwagę na hotel, a w
tym momencie „Montclair” bardzo tego potrzebował.
– Prawie mnie przekonałaś. – Gerard zamknął księgę gości. – Miałaś dziś
ciężki dzień. Idź już do domu.
95243636.003.png
– Nie będę oponować. – Lily była na nogach prawie od dziesięciu godzin,
co w tym tygodniu zdarzyło się już kilka razy. Od czasu, kiedy Gerard
zredukował liczbę personelu, sypiała w hotelu częściej niż jakikolwiek gość.
Oczywiście poza Bernice Dorbrook, która zamieszkała u nich na stałe w 1983
roku, po śmierci męża, bogatego właściciela pól naftowych.
Lily szła do biura po swoje rzeczy. Postanowiła, że dzisiaj wróci do domu
taksówką. Nie miała siły czekać na autobus, tym bardziej że trzeba było się
jeszcze przesiadać. W tej chwili marzyła jedynie o powrocie do domu i gorącej
kąpieli z dodatkiem ożywczych soli. Na szczęście Samuel Eden dał jej sowity
napiwek za załatwienie biletów na przedstawienie na Broadwayu, które chciała
obejrzeć jego żona.
– Dobranoc, Karen. Cześć, Barbaro – zawołała do koleżanek pracujących
w recepcji. – Do zobaczenia jutro!
– Już prawie jest jutro – roześmiała się Karen.
– Nie przypominaj mi o tym. – Lily ruszyła w stronę wyjścia po pięknym,
orientalnym dywanie, który Gerard dumnie umieścił na marmurowej posadzce
holu. Dywan był świadectwem jedynego ustępstwa na rzecz dwudziestego
pierwszego wieku – został kupiony na aukcji internetowej. Lily go wyszukała, po
czym nakłoniła Gerarda do licytacji. Nawet on nie mógł się oprzeć takiej okazji.
Od złoconych obrotowych drzwi dzieliły ją mniej więcej dwa metry, gdy
nagle mechanizm zaskrzypiał i do holu weszło dwóch mężczyzn w czarnych
garniturach. Mieli posępne miny i wyglądali jak gangsterzy ze starych filmów.
– Członkowie rodziny królewskiej będą tu za pięć minut – oznajmił jeden z
nich.
– Dzisiaj? – spytała Lily, patrząc niepewnie na Gerarda i Karen.
Twarz Gerarda zastygła w wyrazie przerażenia.
– Ale... przecież... powiedziano mi, że książę Conrad wraz z rodziną
przybędzie do nas jutro.
– Nastąpiła zmiana planów. – Drugi z mężczyzn mówił z silnym
niemieckim akcentem. – Czyżbyście nie mogli ich przyjąć? – spytał, marszcząc
czoło.
– Skądże znowu! – zawołał Gerard. – Chodzi tylko o to, że... że chcieliśmy
ich odpowiednio powitać, a o tej porze nie ma wielu pracowników.
Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Lily natychmiast
zorientowała się, że domyślają się, jak na to zareaguje księżna Drucilla.
– Mam tu kilka życzeń Jej Wysokości. – Mężczyzna wyciągnął z kieszeni
kartkę papieru. – Kolacja z „Le Capitan”, kilka butelek szampana i jakieś kwiaty.
– Rzucił okiem na swoją kartkę i zmarszczył brwi. – Nazywają się rajskie ptaki.
Już chyba nic gorszego nie mogło się wydarzyć. Wszyscy wiedzieli, że „Le
Capitan” to nowy, niezwykle atrakcyjny lokal na Manhattanie. Cieszył się taką
popularnością, że nawet najbardziej znane osobistości odsyłano z kwitkiem.
95243636.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin