Dean R. Koontz - Nieśmiertelny.pdf

(1923 KB) Pobierz
Koontz Dean R
Koontz Dean R. – Nieśmiertelny
Przełożył: Romuald Szoka
Wydanie oryginalne: 1987
Wydanie polskie: 1996
Książkę tę dedykuję
Dickowi i Ann Laymonom, tak sympatycznym,
że aż trudno w to uwierzyć.
Specjalne ukłony dla Kelly...
Oddech nieświeży
I trup już leży.
Tak zaczyna się bajka...
Księga znaczącego smutku
CZĘŚĆ PIERWSZA
MROK
Ci, co poznali mrok, światło kochają.
Oczekują świtu, nocy się lękając.
Księga znaczącego smutku
1
Szok
Jasność poranka wypełniła przestrzeń. Była niemal tak fizyczna jak bijące o szyby krople deszczu.
Mokre maski i bagażniki zaparkowanych na ulicy samochodów błyszczały kolorowo. Deszcz
przydał blasku zieleni i chromowanym karoseriom znajdujących się w ruchu aut. Kalifornijskie
słońce odbijało się w każdym skrawku lśniącej powierzchni, a całe centrum miasta Santa Ana
skąpane było w jaskrawym świetle czerwcowej jutrzenki.
Rachael Leben opuściła biurowiec głównymi drzwiami i znalazła się na chodniku. Promienie
letniego słońca spłynęły na jej odsłonięte ramiona niczym strumień ciepłej wody. Zamknęła oczy i
zwróciła twarz ku niebu, by przez chwilę z rozkoszą poddać się ich działaniu.
– Jesteś z siebie tak zadowolona, jakby dzisiaj był najszczęśliwszy dzień w twoim życiu –
powiedział gorzko Eric, który wyszedł za nią z budynku i zobaczył, że kobieta rozkoszuje się
czerwcowym upałem.
– Proszę – rzekła Rachael z twarzą wciąż wystawioną do słońca – nie róbmy scen.
– Zrobiłaś tam ze mnie głupca.
– Nie masz racji.
– A zresztą, co chcesz przez to udowodnić?
Nie odpowiedziała. Postanowiła, że nie pozwoli zepsuć sobie pięknego dnia. Odwróciła się i
ruszyła przed siebie.
Eric wyprzedził ją i zastąpił jej drogę. Jego szaroniebieskie oczy płonęły, choć zwykle były
lodowato zimne.
– Nie zachowujmy się jak dzieci – powiedziała kobieta.
– Nie wystarcza ci, że mnie opuszczasz. Musisz jeszcze obwieścić całemu światu, że nie tylko
nie potrzebujesz mnie, ale również wszystkiego, co mogę ci dać.
– Nie, Eric. Nie dbam o to, co ludzie o tobie pomyślą, niezależnie od tego, czy mieliby
pomyśleć dobrze czy źle.
– Chcesz mi wreszcie dać nauczkę.
– To nieprawda, Eric.
– Akurat! – wykrzyknął mężczyzna. – Tak właśnie jest, do cholery! Znajdujesz przyjemność
w upokarzaniu mnie. Wprost tarzasz się w tym.
Widziała go teraz takim, jakim go dotąd nie znała: płaczliwym. Eric zawsze wydawał się silny, tak
fizycznie, jak emocjonalnie i umysłowo. Miał silną wolę i nigdy nie zmieniał zdania. Potrafił
zachować rezerwę i nie angażować uczuć. Bywał okrutny. W ciągu siedmiu lat ich małżeństwa
zdarzały się chwile, gdy Eric był od niej tak daleko jak księżyc. Ani razu, aż do tej pory, nie okazał
słabości, nie budził politowania.
– W upokarzaniu? – zdziwiła się Rachael. – Eric, ja wyświadczyłam ci niebywałą przysługę.
Każdy inny człowiek na twoim miejscu kupiłby butelkę szampana i uczcił to.
Oboje wyszli właśnie z biura adwokata Erica, gdzie uzgodniono zapis do aktu rozwodowego.
Szybkość, z jaką się to odbyło, zdumiała wszystkich, z wyjątkiem Rachael. Kobieta zaskoczyła
zgromadzonych przybyciem bez swojego adwokata i odstąpieniem od wszelkich roszczeń, do
jakich była upoważniona na mocy kalifornijskiego prawa wspólnej własności. Gdy prawnik Erica
przedstawił pierwszą ofertę, Rachael oświadczyła, że są dla niej zbyt wspaniałomyślni i podała
inną sumę, która wydawała jej się rozsądniejsza.
– Co, szampana? Zamierzasz wszystkim opowiadać, że wzięłaś dwanaście i pół miliona
mniej, niż ci się należało, tylko dlatego, żeby szybko dostać rozwód i uwolnić się ode mnie? I
ja mam mieć jakiś powód do radości? Boże...
– Eric...
– Nie możesz się doczekać, żeby się ode mnie uwolnić. Gotowa byłabyś uciąć sobie rękę. I ja
miałbym celebrować moje upokorzenie?!
– Eric, mam swoje zasady. Nie mogę wziąć więcej niż...
– Do dupy z zasadami!
– Wiesz, że ja bym...
– Każdy, kto spojrzy na mnie, powie: „Boże, ależ z tego gościa musi być potwór, skoro
zrezygnowała z dwunastu i pół miliona dolarów tylko dlatego, żeby się jak najszybciej od
niego uwolnić!”
– Nie zamierzam nikomu zdradzać szczegółów – powiedziała Rachael.
– Gówno!
– Jeśli myślisz, że kiedykolwiek źle o tobie mówiłam lub plotkowałam na twój temat, to znasz
mnie mniej, niż sądziłam.
Kiedy wychodziła za Erica, miał trzydzieści pięć lat i wart był cztery miliony. Starszy od niej o
dwanaście lat, teraz liczył ich czterdzieści dwa, a jego fortuna przekraczała trzydzieści milionów.
Nie istniały więc żadne co do tego wątpliwości, że zgodnie z prawem stanu Kalifornia Rachael
przysługiwało trzynaście milionów z tytułu podziału majątku zgromadzonego w okresie
małżeństwa. Zamiast tego kobieta zażądała jedynie czerwonego mercedesa 560 SL i pięciuset
tysięcy dolarów, nie chciała żadnych alimentów. Łącznie stanowiło to jedną dwudziestą szóstą
majątku, o który mogła wystąpić. Wyliczyła sobie jednak, że otrzymana suma pozwoli jej
spokojnie i niezależnie od nikogo zastanowić się nad tym, co zrobić z resztą życia, i następnie
zrealizować te plany.
Rachael uświadomiła sobie, że przechodnie patrzą na nich, kłócących się na skąpanej w słońcu
ulicy, i powiedziała cicho:
– Nie wyszłam za ciebie dla pieniędzy.
– Ciekawe – odrzekł Eric kwaśno i bezsensownie.
Jego zuchwała, wykrzywiona gniewem twarz nie była w tej chwili przystojna. Zmieniła się w
brzydką, głęboko pobrużdżoną maskę o ostrych rysach.
Rachael mówiła spokojnie, bez cienia goryczy w głosie. Nie zamierzała przywoływać Erica do
porządku ani w jakikolwiek sposób go ranić. Już wszystko skończone. Nie czuła gniewu, jedynie
trochę żalu.
– A teraz, gdy nie jesteśmy już razem, nie oczekuję od ciebie finansowego wsparcia w
wielkim stylu na resztę mych dni. Nie muszę opływać w dostatki. Nie chcę twoich milionów.
To ty je zarobiłeś, nie ja. To owoc twojego geniuszu, twojego żelaznego uporu, nie
kończących się godzin spędzonych w biurze i w laboratorium. Ty sam, i nikt inny,
zbudowałeś to wszystko i należy to wyłącznie do ciebie. Jesteś ważnym człowiekiem, w
swojej dziedzinie może nawet wybitnym, Eric, a ja to tylko ja, Rachael, i nie zamierzam
podszywać się pod twoje sukcesy.
W miarę jak kobieta sypała pochwałami, gniew na twarzy Erica rysował się coraz wyraźniej.
Przyzwyczaił się do tego, że we wszystkich układach – tak zawodowych, jak i towarzyskich –
odgrywał dominującą rolę. Z pozycji władcy absolutnego żądał od otoczenia bezwzględnego
posłuszeństwa, a tych, którzy nie chcieli mu się podporządkować, po prostu niszczył. Rządzenie
sprawiało mu przyjemność. Siły żywotne czerpał zarówno z interesów przynoszących mu miliony
dolarów zysku, jak i ze sporów w kręgu znajomych, które zawsze rozstrzygał na swoją korzyść.
Rachael przez siedem lat robiła to, czego sobie życzył, aż wreszcie postanowiła z tym skończyć.
Śmieszne, ale teraz właśnie opanowanie i rozsądek Rachael sprawiły, że odebrała mu całą władzę,
z której czerpał radość. Oczekiwał długiej walki o podział łupów, a ona tymczasem po prostu
odeszła. Rozkoszował się już perspektywą zjadliwej utarczki na temat płatności alimentacyjnych,
ale Rachael pomieszała mu szyki, odrzucając takie wsparcie. Delektował się myślą, że zrobi przed
sądem ze swojej byłej żony interesowną, pozbawioną godności dziwkę, skłonną zadowolić się
ułamkiem tego, co się jej należało. I tak byłaby bogata, ale wtedy czułby, że wygrał wojnę i zmusił
ją do uległości. Kiedy jednak Rachael oznajmiła, że jego miliony nic dla niej nie znaczą, stracił
resztę władzy, którą jeszcze mógł nad nią mieć. Zrobiła to tak stanowczo, że – gdyby w przyszłości
mieli się jeszcze spotkać – z pewnością występowałaby z pozycji równej mu, a może nawet
miałaby nad nim jakąś moralną przewagę. Ta świadomość zrodziła w nim gniew.
– No cóż – zaczęła Rachael. – Z mojego punktu widzenia straciłam z tobą siedem lat i chcę
tylko rekompensaty za ten okres. Mam dwadzieścia dziewięć lat, prawie trzydzieści, i można
powiedzieć, że dopiero zaczynam swoje życie, aczkolwiek później niż większość ludzi. Zapis
da mi wspaniały start. A jeśli stracę ten szmal i pewnego dnia będę żałować, że nie
walczyłam o całe trzynaście milionów, będzie to moje, a nie twoje zmartwienie. Z nami już
koniec, Eric. Klamka zapadła.
Ruszyła w bok, starając się ominąć mężczyznę, ale ten złapał ją za rękę i zatrzymał.
– Pozwól mi odejść, proszę – powiedziała łagodnie.
Spojrzał na nią i rzekł:
– Jak to możliwe, że tak bardzo myliłem się co do ciebie? Myślałem, że jesteś grzeczną,
nieśmiałą słodką idiotką, a tymczasem siedzi w tobie prawdziwa ważniaczka, czyż nie?
– Zupełnie oszalałeś, jeśli tak sądzisz. I zupełnie nie przystoi ci taka gburowatość. A teraz
pozwól mi przejść.
Eric zacisnął chwyt jeszcze mocniej.
– A może to wszystko jest częścią twojej strategii, co? Kiedy papiery zostaną przygotowane i
w piątek przyjedziemy je podpisać, ty nagle zmienisz zdanie i zażądasz więcej.
– Nie, to nie jest z mojej strony żadna gra.
Uśmiechnął się okrutnie zaciśniętymi ustami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin