Perry Thomas - Milczenie.doc

(1970 KB) Pobierz

THOMAS

 

PERRY

Milczenie

ROZDZIAŁ 1

Nieduży neonowy szyld z napisem BANQUE już się nie palił. Wendy Harper włączyła alarm i pstryknęła wy­łącznikiem. Sala pogrążyła się w ciemnościach, a ona za­trzasnęła wielkie frontowe drzwi i zamknęła je na klucz. Barman David oraz trzej ostatni pracownicy kuchni roz­mawiali cicho, czekając na nią oparci o filary przy wejściu do starego budynku.

- Dzięki wam wszystkim - rzuciła. - Erie i ja jesteśmy bardzo wdzięczni za wasz wysiłek dzisiejszego wieczoru.

Victor, Juan i Billy, trzej faceci z kuchni, wymamrota­li coś nieśmiało w odpowiedzi i ruszyli w stronę swoich samochodów. David odprowadził ją na koniec parkingu, gdzie zostawiła swoje auto. Zdziwiła się, że ciągle jest tak gorąco, choć było już po trzeciej nad ranem. Pierzaste li­ście wysokich palm kokosowych trwały całkowicie nie­ruchome w spokojnym nocnym powietrzu i można było odnieść wrażenie, że asfalt wydycha z siebie żar, jaki zgro­madził w ciągu dnia.

Zapaliła silnik i zamknęła wszystkie zamki. Cofnęła wóz, poczekała, aż David wsiądzie do swojego, i poma­chawszy mu, wyjechała na La Cienega i skręciła w stronę Bulwaru Zachodzącego Słońca. Zerkała często w lusterko wsteczne, czasami dość raptownie. Kiedy zauważała jakiś samochód pojawiający się za nią na La Cienega z bocznej ulicy, nie spuszczała go z oczu, dopóki gdzieś nie skręcił i nie zniknął jej z pola widzenia.

7

Była wdzięczna pracownikom restauracji za cierpliwość. Wyglądało na to, że strzegą jej do późnej nocy. Erie i ja dziękujemy wam, pomyślała. Erie i ja. To była ta zasad­nicza zmiana. Przez cały ten czas od otwarcia Banque -faktycznie przez te wszystkie lata, kiedy tkwiła w branży restauracyjnej - ona i Erie wracali do domu razem. Nie by­ło dla niej ważne, czy jest trzecia po południu czy w nocy, ponieważ on zawsze był z nią. Dziś wyszedł o północy.

Kuchnia była już nieczynna, w barze jednak ciągle pa­nował ruch i zgiełk, kiedy obchodziła salę, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku po zakończeniu podawania do stolików. Pomocnik kelnera otworzył drzwi do kuchni i przytrzymywał je mężczyźnie niosącemu pojemnik pełen ciężkich naczyń. Za drzwiami zobaczyła ubranych na bia­ło pomocników kucharza oraz Victora, podkuchennego, który zaczynał już szorować stoły i skrobać ruszt. Dojrzała też Erica. Zdjął już białą kurtkę i włożył niebieską koszulę z krótkimi rękawami.

Kiedy na niego patrzyła, nawet z daleka, było to jak­by stał tuż obok i właśnie ją dotknął. Prawie czuła jego krótkie blond włosy, ostrzyżone niemal na jeża, a zara­zem miękkie jak kocie futerko, lekko wilgotne po wielu godzinach wysiłku w nagrzanym, wypełnionym parą po­mieszczeniu. Był wysportowany i silny, o głowę wyższy od każdego ze sprzątaczy, którzy się wokół niego uwijali. Oddalał się od niej. Kiedy mijał Victora i Juana, uśmiech­nął się do nich, poklepał po plecach i każdemu coś szep­nął. Nie była w stanie odczytać słów z ruchu jego warg, ale mogła się domyślić, co mówi. Chociaż stawał się już zna­nym szefem kuchni, to przecież zaledwie parę lat temu zaczął od pomocnika kelnera i jeszcze nie zdążył o tym zapomnieć. Wahadłowe drzwi, przez które go widziała, zamknęły się.

Kiedy jechała do ich wspólnego domu, z każdą przecz­nicą odczuwała coraz większy niepokój. Wjechała z Bul-

8

waru na wijące się wśród wzgórz drogi i zaczęła węszyć niebezpieczeństwo, choć nie wiedziała, jaką formę może przybrać. Czy mógł jechać za nią jakiś samochód z wy­łączonymi światłami? Ostatnie dwa tygodnie wracała do domu różnymi trasami i każdej nocy opuszczała restau­rację o innej porze. To pewnie wina OHvii. Była z Wendy od otwarcia restauracji, przyjaźniła się z nią i trwała przy niej przez cały czas, ale ostatnio straciła zimną krew. Nie­ustannie przypominała Wendy, co może się wydarzyć, jak łatwo byłoby to zrobić i jak trudno byłoby temu zapobiec. Dwa tygodnie temu wyjechała.

Mijając domy w swojej okolicy, przyglądała się bacz­nie każdemu po kolei, szukając w nich najdrobniejszych zmian. W tej okolicy każdy dom był inny, niektóre mia­ły dwa piętra i wrastały w stok wzgórza, innych niemal nie było widać za wysokimi żywopłotami. Kiedy pokona­ła ostatni zakręt, jej oczom od razu ukazał się dom, któ­ry niecały rok wcześniej kupili z Erikiem. Wtedy jedną z rzeczy, jakie jej się w tym domu podobały, była jego masywność, teraz jednak nie dawał jej poczucia bezpie­czeństwa. Dzisiejszej nocy dom będzie tylko duży i pusty, w większej części pogrążony w ciemności. Ale nie było in­nego miejsca, do którego mogłaby się udać.

Zwolniła i skręciła na podjazd. Niedawno kazała od frontu i z boku domu zainstalować automatyczne oświe­tlenie, które włączało się z nadejściem zmroku, ale rezul­tat nie był zadowalający. Przestrzeń pomiędzy jasnymi plamami świateł z reflektorów wydawała się teraz wypeł­niona głębszą ciemnością. Musi pamiętać zrobić coś jutro w tej sprawie. Może powinno być więcej świateł albo słab­sze żarówki i dające bardziej rozproszone światło. Skar­ciła się za to, że ciągle wprowadza jakieś zmiany. Kiedyś ona i Erie zamierzali pozostać w tym domu na zawsze, ale wyszło inaczej.

Wstawiła auto do garażu i poszła do bocznego wejścia.

9

Podobały jej się drewniane żerdzie w stylu japońskim, któ­re sterczały z okapu dachu. Przeniosła ten pomysł z ogro­dzonego ogródka za restauracją, pomyślanego jako mała niespodzianka dla klientów, którzy wchodzili frontowym wejściem pomiędzy kolumnami korynckimi i przemierza­li marmurową posadzkę bankowego westybulu.

Zbliżała się do drzwi pod jaśminowym pnączem i czu­ła, jak ogarnia ją jego zapach, którym przesiąknięte było powietrze. Opuściła wzrok na kółko z kluczami, żeby od­naleźć właściwy, i kiedy ponownie podniosła oczy, zoba­czyła mężczyznę.

Wynurzył się z mroku pod altaną i widziała, że trzy­ma coś w ręce, a kiedy wziął zamach, rozpoznała, że to kij bejsbolowy. Osłaniając twarz ręką, odruchowo odchyliła się do tyłu, jednak mężczyzna nie mierzył w jej twarz.

Ból wybuchł w lewym udzie nad kolanem, a kij wy­miótł spod niej obydwie nogi. Upadła lewym biodrem na chodniczek i gdy usiłowała się odczołgać, drugi cios trafił ją w przedramię. Kiedy opadło, już wiedziała, że ma po­gruchotane kości.

Teraz go zobaczyła: szerokie bary, ciemna sportowa kurtka, w przyćmionym świetle nieruchoma jak u posągu twarz.

- O co? - spytała. - O co chodzi?

Kij spadł ponownie, trafiając tuż poniżej biodra. Ból zasnuł jej oczy czerwoną mgiełką, która po chwili się roz­wiała. Już wiedziała, że to dzieje się naprawdę. Że on ją okalecza i że po następnym uderzeniu nie będzie już dla niej nadziei. Całkowicie unieruchomi ją i zabije. Znowu podniósł kij. Zebrała wszystkie siły, stanęła na nogi i pró­bowała pobiec, ale mogła jedynie żałośnie kuśtykać. Zro­biła trzy kroki, kiedy chwycił ją i pociągnął z powrotem.

Usiłowała się wyrwać, ale ścisnął ręką bluzkę na jej barku. Nie puszczając kija, szybko okręcił nią w kółko. Bluzka się rozerwała. Spory kawałek materiału pozostał

10

mu w ręce, a sam impet rzucił Wendy na wybetonowany podjazd. Tym razem znalazła się w samym środku kręgu światła lampy umieszczonej pod okapem domu.

Mężczyzna przykląkł, przycisnął ją kijem bejsbolowym i uniósł drugą rękę, wymierzając cztery szybkie ciosy w twarz i bark. Zawirowało jej w głowie. Poczuła smak krwi i nie była w stanie jej wypluć, a jeszcze więcej krwi zalewało jej oczy. Przeszywał ją gorący pulsujący ból. Jej ręce były słabe i bezużyteczne.

Na tle silnego światła widziała tylko jego sylwetkę i zobaczyła, jak ponownie wznosi kij. Kiedy go opusz­czał, szarpnęła się i obróciła na bok. Kij z głuchym dźwię­kiem uderzył w beton obok jej głowy, odbił się i otarł o tył czaszki. Tym razem stanął nad nią okrakiem, podniósł kij wysoko ponad głowę. Wiedziała, że przy takim zamachu rozłupie jej czaszkę.

Świat zapłonął i rozświetlił się na nowo. Mężczyzna, dom za nim, beton przy jej twarzy, wszystko wyglądało jak w biały dzień. Napastnik spojrzał na ulicę i zniknął z jej pola widzenia. Słyszała jego coraz szybciej oddalające się kroki. Dotarł do niej trzask drzwi samochodu, jeszcze jeden, a potem głosy.

ROZDZIAŁ 2

Jack Till poprawił krawat i patrzył na paparazzich po drugiej stronie ulicy. Dotąd zachowywali się cicho i spo­kojnie, zerkając tylko czasami w stronę hotelu, teraz jed­nak powysiadali z aut i chodzili w tę i z powrotem, wle­piając wzrok we frontowe wejście do budynku. Zauważył, że popatrują też na siebie nawzajem. Byli rywalami, a co za korzyść ze zdjęcia, jeśli inni je też zdobyli. Jack miał szczęście, że Marina Fallows była tego wieczoru w hote­lu na kolacji charytatywnej. Wyróżniła się w kilku epizo­dycznych rolach ważnych filmów, a świeże twarze zawsze stanowiły ulubioną zdobycz tabloidów. Zastanawiał się, co też brukowce z tego tygodnia napiszą o jej obecności w tym miejscu.

Fotografowie na chwilę zamarli, jakby coś usłyszeli, po czym ruszyli ławą, przesuwając się w stronę drzwi fron­towych, gdzie obok portiera i chłopców od parkowania samochodów pojawiło się nagle kilku ciemno ubranych ochroniarzy. Po chwili dwie czarne limuzyny wypłynęły z parkingu za rogiem i przysunęły się do samego krawęż­nika.

Najwyraźniej przedstawienie we wnętrzu, gdzie była Marina Fallows, dobiegło końca, a teraz zaczynało się przedstawienie na zewnątrz. Drzwi się otwarły i ukazała się w nich piękna młoda kobieta, ubrana w czarną wieczo­rową suknię bez ramiączek i skrzące się w świetle panto­fle z odkrytymi palcami. Towarzyszył jej mężczyzna mniej

12

więcej w tym samym co ona wieku, w ciemnym garnitu­rze, jakby wybrano go tak, żeby do niej pasował. Błysnęły flesze i Till po raz któryś w życiu zadziwił się, jakie drob­ne są w rzeczywistości niektóre aktorki, niewiele większe od dzieci. Błysk fleszy stał się już ciągły, niczym światła stroboskopowe, fotografowie rozpychali się łokciami, żeby dostać się bliżej, pstrykali po trzy zdjęcia na sekun­dę. Dwóch stanęło przed maską pierwszej limuzyny, żeby zablokować jej drogę, podczas gdy ich koledzy biegli obok pary, wpychając im w twarze błyskające aparaty, dopóki tych dwoje nie znalazło się we wnętrzu auta i nie zatrza­śnięto drzwi.

Till całą uwagę skupił na wejściu. Zobaczył wychodzą­ce dwie pary, potem trzecią, wszyscy w strojach wieczoro­wych. Wyjął z kieszeni wydrukowaną kartkę rozmiarów listu, przez chwilę przyglądał się bacznie zamieszczone­mu na niej kolorowemu zdjęciu, po czym schowawszy ją, ruszył do przodu.

Miał metr osiemdziesiąt, czterdzieści dwa lata, szero­kie bary i energicznie się poruszał. Ubrany był w ciem­ny garnitur, jak gdyby uczestniczył w którejś z imprez odbywających się w salach bankietowych hotelu. Kiedy podchodził do frontonu budynku, paparazzi i ochronia­rze zdawali się wyczuwać, że w ich własnym interesie najlepiej będzie założyć, że on nie ma nic wspólnego z ich wysiłkami, i w ogóle go nie zauważać.

Znalazł się przy krawężniku w momencie, kiedy trzecia para już tam czekała na podstawienie ich auta z parkingu. Mieli po trzydzieści kilka lat, kobieta była bardzo szczupłą blondynką, z piegami, które na jej ramionach i obojczy­kach zlewały się ze sobą, robiąc wrażenie opalenizny. Mąż był wysoki i w dobrej formie, twarz miał otwartą, chłopię­cą, i brwi, które w świetle ulicznych latarni wyglądały jak białe. Kiedy ich mercedes podjechał do krawężnika, Till zwrócił oczy na szyję kobiety.

13

Z kieszeni marynarki wyjął mały aparat cyfrowy i zro­bił zdjęcie.

Mężczyzna roześmiał się i uniósł rękę.

· Hej! My nie jesteśmy sławni!

· Przepraszam, to mój błąd - odparł Jack, nie zatrzy­mując się.

Kiedy zrównał się z parą, zobaczył, że kobieta odwraca się od niego i z dłonią przy szyi szepcze coś natarczywie do męża. Till przyspieszył kroku.

Mężczyzna ruszył za nim i dotknął jego ramienia.

· Przykro mi przyjacielu, ale muszę poprosić cię o ten film.

· Mnie też jest przykro. Nie dostaniesz go.

· W porządku, zapłacę. Moja żona nie chce, by robiono jej zdjęcia, a poza tym i tak go nie sprzedasz. Nie jesteśmy aktorami. - Wyjął niewielki, miękki portfel i wyciągnął z niego banknot. - Setka pokryje koszty?

· Nie - powiedział Till. - Możesz jej powiedzieć, że film naświetliłem, czy co tam się teraz z nimi robi, ale nie mogę wziąć pieniędzy. Mam w tym aparacie zdjęcia, które mi są potrzebne, wobec czego nie mogę nic dla ciebie zrobić.

· Musisz. - Mężczyzna wyciągnął rękę, żeby chwycić aparat.

Lewa ręka Jacka uniosła się tak szybko, że wyglądało to, jakby czekała w powietrzu na rękę tamtego. Chwycił ją i wykręcił.

· Puść mnie. Puszczaj moją rękę!

· W porządku. - Till schował aparat do kieszeni i puścił rękę.

Mężczyzna cofnął się i wrócił pospiesznie z żoną do wejścia hotelowego. Trzymał już w ręku telefon komórko­wy i ożywionym głosem coś do niego mówił. Jack widział przez szklane drzwi, jak kilkoro innych mężczyzn i kobiet zbiera się wokół tej pary. Trzech mężczyzn wyszło na zewnątrz i zrobiło kilka kroków w jego kierunku, ale wyglą-

14

dali na niezdecydowanych. Ich znajomy nie potrzebował ratunku, a Till najwyraźniej nie zamierzał uciekać. Wyco­fali się ku wejściu do hotelu, żeby patrzeć przez szklane drzwi na kolegę i jednocześnie mieć na oku Tilla.

Policyjny radiowóz przyjechał po pięciu minutach, zaparkował przy krawężniku za mercedesem tej pary, raz tylko zakołysawszy się na zużytych amortyzatorach. Wysiadło dwoje młodych policjantów. Kobieta była niska, ciemne włosy miała zwinięte w kok i w kamizelce kulood­pornej wyglądała na bardzo krępą, natomiast mężczyzna był wysoki i szczupły, jak koszykarz.

· Przepraszam - odezwał się policjant - czy pan Ma­son?

· Nie, nazywam się Jack Till. George Mason jest tam, za tymi drzwiami. Ten wysoki opalony blondyn.

· Panie władzo! Panie władzo! - George Mason wy­biegł z hotelu przez szklane drzwi, a za nim jego żona i reszta towarzystwa. - Ten człowiek mnie zaatakował. Zrobił nam zdjęcie, a potem wykręcił mi rękę.

· Spokojnie - odezwała się policjantka. - Każdy będzie miał swoją szansę. - Zwróciła się do partnera. - Spisz skar­gę pana Masona. Ja porozmawiam z tym dżentelmenem.

Odprowadziła go kilka kroków na bok i zatrzymała się.

· Jesteś tym Jackiem Tillem, który kiedyś był gliną?

· Tak - odpowiedział.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin