Quentin Patrick - Człowiek o szatańskim śmiechu.pdf
(
345 KB
)
Pobierz
Quentin Patrick - Cz³owiek o szatañskim œmiechu
PATRICK QUENTIN
Przekład z angielskiego
Marian Kozłowski
WYDAWNICTWO DOM
WARSZAWA 2004
1
WST
P
W latach siedemdziesi
tych ubiegłego stulecia, w epoce, gdy coca cola uwa
ana była
przez władz
za imperialistyczne zło, a wi
kszo
młodzie
y nie znała smaku hamburgera, w
poczytnej gazecie, która nazywała si
Express Wieczorny prawie codziennie drukowano
kryminalno-sensacyjne powie
ci ró
nych zagranicznych pisarzy (rzadko polskich). Mi
dzy
innymi znalazł si
w niej równie
Patrick Quentin – autor niezwykle poczytnych, pełnych
napi
cia kryminałów, którego w latach mojej młodo
ci uwa
ałem za niedo
cigły wzór pisarza
sensacyjnego. Znałem zaledwie kilka jego ksi
ek (Dwa tygodnie w Reno, Człowiek w matni,
Powrót na wyspy lub Jego dwie
ony), ale kiedy w wy
ej wspomnianej gazecie zacz
to
drukowa
Człowieka o szata
skim
miechu poczułem si
tak szcz
liwy, jakbym chwycił w
swoje r
ce drogocenny skarb, albowiem w owych czasach rzadko kiedy mo
na było kupi
ksi
ki, które nie schodziły z list bestsellerów na zachodnich rynkach ksi
garskich, bo
cenzura nie pozwoliłaby wyda
ich w Polsce. Poniewa
s
dziłem, słusznie zreszt
,
e powie
ta nigdy nie b
dzie wydana w formie ksi
kowej, wi
c skrupulatnie zbierałem jej odcinki,
wycinaj
c z gazety i składaj
c według kolejno
ci numerów, a
do finału zwie
czonego
zszyciem lu
nych kartek. W ten oto sposób stałem si
jednym z nielicznych w kraju wła
cicieli
powie
ci Quentina, która wywoływała rumie
ce podniecenia zwi
zanego z wartk
, pełn
tajemnic akcj
.
Dzisiaj, po wielu latach, gdy odczytuj
j
na nowo, nie wzbudza ju
we mnie tak
ywiołowych uczu
, jak wtedy, ale nie b
d
ukrywał,
e powróciłem do niej z przyjemno
ci
,
jak do starego, dobrego przyjaciela. My
l
,
e ta niewielka ksi
eczka sprawi jeszcze nie
jednemu czytelnikowi du
o przyjemno
ci.
J.S.
2
rzera
ona staruszka bezładnie mówiła przez telefon:
- ... I
miał si
. Ale si
miał! Kiedy strzelał do mego syna,
miał si
przez cały
czas. Potwornym, szale
czym
miechem...
Inspektor Martin Field notował: „Zabójstwo. Denat: Sylwester Twing, ulica
Jubileuszowa 14. Zgłosiła matka, godzina .”.
A
duszno było w biurze brygady zabójstw przez ten sierpniowy upał. Field
zamierzał wyj
wcze
niej i razem z bratankiem po
eglowa
po zatoce.
- A wi
c widziała pani morderc
?
- Nie, nie! Nic nie widz
. Jestem
lepa. I jestem samiute
ka. Pospieszcie si
! On
mo
e wróci
i mnie zabi
... ten człowiek o szata
skim
miechu.
„Człowiek o szata
skim
miechu”. Pani Twing była pierwsz
, która u
yła tego
okre
lenia, ale ju
po kilku godzinach rozniosło si
ono po całym San Francisco, jak
wielki po
ar sprzed lat...
Otworzyła im drzwi drobna, przera
ona kobiecina, podobna do ducha. Dom te
był, jak duch. Nieprawdopodobny prze
ytek z pierwszych lat stulecia, wci
ni
ty
pomi
dzy dwa wielkie składy, w dzielnicy, która ju
dawno poddała si
przemysłowej ekspansji, post
puj
cej od Zatoki.
Pani Twing nosiła szlafrok i wełnian
narzutk
. Nogi miała bose, jak dziecko,
groteskowo kontrastuj
ce ze starcz
, pomarszczon
twarz
. Niewidoma wyci
gn
ła
trz
s
ce si
r
ce ku Martinowi Fieldowi.
- Mój syn! - łkała. - O, mój syn! Mój syn!...
Zwłoki znale
li w obszernej bawialni, zastawionej ci
kimi wiktoria
skimi
meblami. Grube, czerwone zasłony redukowały ostre
wiatło słoneczne, zamieniaj
c
je w przy
miony, ró
owy blask. Sylwester Twing le
ał w k
cie pokoju pod dwoma
mrocznymi obrazami przedstawiaj
cymi owoce w koszykach. Obok, na stoliku o
gi
tych nogach, siedział pulchny, wypchany peki
czyk pod szklanym kloszem.
Wygl
dał niesamowicie
ywo z niebieskimi guzikami zamiast oczu.
Lekarz policyjny kl
kn
ł przy zwłokach. Martin Field, najmłodszy, ale i
najzdolniejszy inspektor w policji miasta San Francisco ogl
dał ofiar
z góry.
Sylwester Twing otrzymał strzał w serce. Liczył około pi
dziesi
ciu pi
ciu lat, miał
oschł
, niesympatyczn
twarz, rzedn
ce włosy i nawet po
mierci jaki
faryzeuszowski wygl
d. Krwi nie było wiele. Wsi
kła w granatowe sukno marynarki.
- Zabierajcie si
, chłopcy do roboty – polecił Martin. - Ja zajm
si
starsz
pani
.
Odnalazł pani
Twing w hallu, blisk
zasłabni
cia. Po ciemnych schodach
zaniósł j
do sypialni. Był równie pot
ny, jak ona drobniutka. W jego ramionach
wygl
dała jak zapomniana, wyblakła lalka.
- Człowiek o szata
skim
miechu! - poj
kiwała. - O, ten potworny człowiek,
parskaj
cy
miechem!
Poło
ył j
na łó
ku. Była jeszcze nadal zbyt przera
ona, aby mogła sensownie
zeznawa
. Uspokoił j
jednak powoli i wydobył fragmenty informacji.
3
Dom nale
ał do miss Van Loon, niegdy
bogatej starej panny. Pani Twing i jej
syn, oboje Anglicy, pracowali tu przez dwadzie
cia pi
lat. Ona jako kucharka, on
jako lokaj. Nawet, kiedy pani Twing o
lepła, miss Van Loon nie zrezygnowała z jej
usług. A przed kilkoma miesi
cami, gdy wła
cicielka umarła, okazało si
,
e
zapisała dom Sylwestrowi.
- Jej rodzice przyjechali z Holandii – mówiła pani Twing. - Nie miała rodziny, ani
przyjaciół. Tylko Sylwestra i mnie. Zawsze byli
my dla niej dobrzy. Nigdy nie
wyrz
dzili
my nikomu krzywdy. Ach, dlaczego ten okropny człowiek...
- Musi mi pani opowiedzie
, jak to było, je
li mam pomóc.
- Spróbuj
. To było, jak senny koszmar. Ale spróbuj
.
Po obiedzie poło
yła si
do łó
ka. Ostatnio wła
ciwie wci
pozostawała w łó
ku
ze wzgl
du na serce. Około trzeciej usłyszała samochód, podje
d
aj
cy pod dom od
tyłu i zaraz potem dzwonek, na który syn otworzył drzwi.
Rano około dziewi
tej te
kto
przyszedł. Jaki
m
czyzna. Nie wie, kto to był.
Syn nigdy jej si
nie zwierzał, a ona go nie wypytywała. Lecz ludzie rzadko
przychodzili do tego domu. Zaciekawiła si
, gdy zjawił si
ten drugi go
. Usiadła na
łó
ku i nasłuchiwała.
- Słyszałam kroki ich obu, przechodz
cych przez hall do bawialni. St
d, z
sypialni nie słyszałam ich głosów. Ale pó
niej, po minucie czy dwóch usłyszałam
miech. - Znów załkała. - O, nie potrafi
panu powiedzie
, co to był za
miech.
Długi, gło
ny... jakby chichocz
cy. Obł
ka
czy. To był
miech szale
ca.
Przekr
ciła si
na łó
ku w jego stron
.
- Byłam przera
ona. I bałam si
o Sylwestra. Wstałam jako
i wyszłam na
korytarz. Dotarłam do schodów i wtedy znów usłyszałam ten
miech... hucz
cy po
całym domu. Waliło mi serce. Bałam si
,
e dostan
ataku. Nagle
miech ustał i
usłyszałam jego głos. Wyra
ny, jakbym stała przy nich, tam w pokoju, na dole.
Powiedział...
- Tak, pani Twing. Co powiedział?
Doko
czyła l
kliwym szeptem, oddychaj
c wolno:
- Powiedział: „Wiedziałe
przecie
,
e wróc
wcze
niej czy pó
niej. Tym razem
wróciłem rozprawi
si
z wami wszystkimi... z tob
Sylwestrze, z Bernardem,
George'm i Ramon
”.
- Bernard, George i Ramona. Co to za jedni?
- Nie wiem. Nigdy o nich nie słyszałam. Ale tak powiedział. A potem... potem
znów zacz
ł si
mia
i wtedy nast
pił strzał.
Dygoc
c
r
k
uniosła do ust.
- O,
eby pan wiedział, jakie to straszne by
lep
, stale w ciemno
ci, niezdoln
nic widzie
! Stałam tam nie wiem, jak długo. Nie mogłam si
poruszy
. Nagle
usłyszałam kroki. Zbli
ały si
od bawialni do schodów ku mnie. Zobaczył mnie.
Wiem,
e mnie zobaczył, poniewa
parskn
ł
miechem. Inaczej ni
przedtem. Teraz
ten
miech był cichy, drwi
cy. Uciekłam z powrotem do mojego pokoju i zamkn
łam
drzwi na klucz. A kroki były coraz bli
ej i bli
ej. Zatrzymały si
przed moimi
drzwiami. Potrz
sn
ł klamk
. Naciskał j
wielokrotnie. Potem znów si
roze
miał i
poszedł dalej korytarzem. Słyszałam jak trzaskał drzwiami do innych pokoi. Poszedł
nawet na strych. Wreszcie wrócił na dół. Usłyszałam, jak zatrzasn
ły si
za nim
tylne drzwi i jak odjechał samochód...
Potworna opowie
przeszła w łkanie.
- Bernard, George i Ramona – odezwał si
łagodnie Martin Field. - Czy na pewno
nie zna pani nikogo o takich imionach?
- Nie. Mówiłam ju
panu.
- I nie ma pani poj
cia, o co to poszło?
- Nie, nie. Chyba,
e... o Evangelin
...
- Evangelin
?
4
- Moj
wnuczk
. Jej matka umarła, kiedy była niemowl
ciem. Starali
my si
z
Sylwestrem dobrze j
wychowa
. Pomagała nam w tym miss Van Loon. Kochała j
,
jak własn
córk
. Ale Evangelina zawsze była zła. Uparta, nieposłuszna, w głowie
miała tylko marn
muzyk
jazzow
, wymykała si
do nocnych lokali. A
w ko
cu...
Głos pani Twing zmienił si
. Nabrał tonacji pruderyjnej i faryzeuszowskiej.
Czy
by podobnym głosem mówił jej syn? - zastanowił si
Martin.
- Przed dwoma laty miss Van Loon zastała j
tu, w tym domu z m
czyzn
.
Wynikła straszna awantura. Miss Van Loon i Sylwester kazali jej i
i nigdy nie
wraca
. Oczywi
cie, mieli racj
. Evangelina była podła. Mo
liwe,
e to ona zrobiła.
Mo
liwe,
e nasłała tego okropnego m
czyzn
,
eby si
zem
cił. O, ten
miech, ten
przera
liwy
miech!
Zapomniała teraz o Martinie, ogarni
ta now
fal
wspomnie
panicznego
strachu. Wiele chciał si
od niej dowiedzie
, ale mogło to jeszcze zaczeka
. Cicho
usun
ł si
z pokoju.
Pani Twing stwierdziła,
e ten dziwaczny,
miej
cy si
morderca „trzaskał
drzwiami” wszystkich pozostałych pokoi. Inspektor równie
obszedł reszt
pomieszcze
. We wszystkich sypialniach kapy i prze
cieradła były
ci
gni
te z
ci
kich mahoniowych łó
ek. W jednym pokoju wcale nie było prze
cieradeł. Jeszcze
w innym porwane zostały na pasma i porozrzucane na wyblakłym, okazałym
dywanie. Ogl
dał to spustoszenie, przej
ty l
kiem nawiedzaj
cym zawsze wobec
dowodów szale
swa.
Odszukał go jeden z detektywów.
- Telefon do ciebie, Martin. Z komendy. - Zagwizdał. - O, rany! Co to... szaleniec?
- Tak jest – odrzekł ponuro Martin. - Szaleniec. Wygl
da mi to na najgorszy
przypadek, jaki mieli
my kiedykolwiek.
Zszedł na dół do telefonu. Usłyszał skwaszony głos dy
urnego sier
anta.
- To chyba benefis waszej brygady, Martin. Otrzymałem wła
nie kolejny
meldunek. Galeria obrazów „Newlands” przy ulicy Powell. Zastrzelono wła
ciciela.
Faceta nazwiskiem Bernard Olin.
- Powiedziałe
„Bernard”?
- Tak. Bernard Olin.
Martin poczuł chłód rozchodz
cy si
po plecach.
- Zajm
si
tym. Po
lij tam zaraz dwóch chłopców. Swoich musz
tutaj zostawi
.
- Naturalnie. Co
jeszcze?
- Owszem. Sprawd
wszystkie szpitale dla umysłowo chorych, czy nikt stamt
d
nie uciekł.
„Wiedziałe
przecie
,
e wróc
wcze
niej, czy pó
niej. Tym razem wróciłem
rozprawi
si
z wami wszystkimi... z tob
, Sylwestrze, z Bernardem, George'm i
Ramon
”.
Sylwester, Bernard...
Zabrał z sob
doktora Caseya, powierzaj
c kierownictwo jednemu z detektywów.
Kazał poszuka
ladów opon za domem i zorientowa
si
, czy kto
z s
siadów, albo
znajomych nie mógłby zaopiekowa
si
pani
Twing. Dopiero, gdy w drodze na ulic
Powell przejechał obok domu, w którym mieszkał, przypomniał sobie,
e umówił si
z bratankiem na wypraw
aglówk
. Jego stara, czarna limuzyna zaparkowana była
przed bram
. A wi
c Rickie czekał na niego.
Rodzice Rickiego, brat Martina i jego
ona, zgin
li w wypadku samochodowym.
Od tego czasu inspektor opiekował si
bratankiem. Przed dwoma miesi
cami Rickie
powrócił z Korei i jego stryj zajmował si
nim, jak kura jedynym kurcz
ciem.
Wstydził si
, ale nie potrafił tego zmieni
. Rickie był jedynym człowiekiem, dla
którego znajdował czas i którego kochał.
Zjechał na bok policyjnym wozem i pobiegł do mieszkania. Rickie znajdował si
w mansardzie, poł
czonej schodami z lokalem zajmowanym przez Fielda.
Przygotował dla niego ten pokój podczas dwuletniej słu
by Rickiego w wojsku.
5
Plik z chomika:
AGAPE_AGAPE
Inne pliki z tego folderu:
White Stephen - Alan Gregory 02 - Prywatna praktyka.pdf
(1839 KB)
Smith Martin Cruz - Skrzydła nocy.pdf
(751 KB)
Solomon Annie - Fotograf śmierci.pdf
(920 KB)
Tiendriakow Włodzimierz - Sąd.pdf
(857 KB)
Vittachi Varindra - Reporter w Subudzie.doc
(608 KB)
Inne foldery tego chomika:
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #(1)
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #(10)
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #(2)
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #(3)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin