Chłopiec który przeżył - Arien Halfelven.doc

(50 KB) Pobierz

CHŁOPIEC, KTÓRY PRZEŻYŁ

Harry Potter był chłopcem niezwykłym.
Mieszkał z wujostwem i kuzynem w ich domu przy Privet Drive i na każdym kroku dawał dowody owej niezwykłości – ku wielkiemu niezadowoleniu rodziny oraz niemałej własnej frustracji. Oczywiście, każdy mały chłopiec marzy od czasu do czasu, by się wyróżniać spośród rówieśników, mieć niezwykłe moce, tajemne siły i inne cuda – niewidy. Jednak niezwykłości, które przydarzały się Harry’emu, jak dotąd przysparzały mu jedynie kłopotów. A to samowolnie wydłużały mu się włosy, przez co zawsze wyglądał jak niedbały rozczochraniec, a to ubrania kurczyły się na nim równie samowolnie, a to znowu kiedyś teleportował się znienacka na dach szkolnej kuchni. Wszystko to powodowało tylko mnóstwo niepotrzebnego zamieszania oraz zrozumiałe oburzenie rodziny, która reagowała w zupełnie logiczny sposób, zamykając go w komórce pod schodami i nawet nie chcąc na niego patrzeć. W sumie Harry Potter wiele by oddał, żeby być najnormalniejszym, najzwyklejszym chłopcem na świecie, nie wyczyniać cudów, a za to wykrzesać odrobinę uczucia i może kiedyś nawet dumy z ciotki i wuja.
Ewentualne wykrzesanie uczuć z kuzyna Dudleya już z góry zaliczył raczej do sfery cudów niż normalności.
Niestety – chłopiec mógł co najwyżej marzyć o takim życiu, siedząc, zupełnie słusznie, wśród kurzu i pająków, jego współlokatorów w komórce pod schodami. Osobiście uważał, że rodzina powinna rozważyć zamknięcie go gdzieś na zawsze. I może nawet przysypanie grubą warstwą ziemi. Być może były to nieco ponure myśli jak na kogoś tak młodego, ale powiedzieliśmy już chyba, że Harry Potter był chłopcem niezwykłym. Po swoim ostatnim wyczynie, mianowicie wypuszczeniu z klatki w ogrodzie zoologicznym niebezpiecznego węża, który w dodatku próbował go potem zagadywać, definitywnie uznał się za niebezpiecznego dla otoczenia szaleńca, którego należałoby odizolować i spacyfikować. Starał się nie wychodzić za często, nie odzywać do nieznajomych kotów, które próbowały się o niego ocierać albo patrzyły znacząco, nie reagował na zaczepki dziwacznie ubranych indywiduów, wyglądających na dokładnie takie straszydła, w jakie on sam zapewne któregoś dnia ewoluuje. Harry Potter miał szczerą nadzieję nie dożyć tego dnia.
To wszystko miało się jednak zmienić.
Ściśle rzecz biorąc, zmieniło się, kiedy do domu Dursleyów przybył pewien niezwykły człowiek.
Oczywiście, określenie „niezwykły” może być trochę nie na miejscu w tych okolicznościach. Harry, obserwując gościa zza schodowej poręczy, poczuł otaczającą jego samego i jego towarzyszy aurę niecodzienności. Jednak owa niecodzienność i w oczach Harry’ego, i w oczach Dursleyów była tak kojąco normalna, że zupełnie przecież obcych gości przyjęto z otwartymi ramionami.
Może tylko Petunia Dursley popatrywała niespokojnie na ich ręce, jakby się spodziewała, że za chwilę wyciągną z zanadrza co najmniej bazookę w geście „patrz, co ja mam” i rozwalą jej cały dom. Jednak, kiedy po dłuższej chwili nikt nie wyciągnął ani broni palnej, ani żadnej innej, uspokoiła się wyraźnie. Jedynie sam jej gość, wejrzawszy ukradkiem w myśli kobiety, wiedział, jak bardzo zaniepokoiła ją wizja – ciekawa rzecz – wąskich, drewnianych, wypolerowanych patyków, które by ktoś mógł przeciw niej skierować.
Ludzka psychika to fascynujący teren.
- Państwo pozwolą, że się przedstawię. – Uśmiechnął się pogodnie – światło lampy zalśniło na jego gładkiej, łysej głowie i w szprychach jego fotela na kółkach. – Nazywam się Xavier, profesor Charles Xavier. Prowadzę szkołę dla utalentowanej młodzieży. – Powiódł wzrokiem po swoich towarzyszach, którzy posłali gospodarzom promienne uśmiechy szczególnie uzdolnionej młodzieży i jeden krzywy wyszczerz rozczarowanego życiem cynika w nieokreślonym wieku. – To moi najzdolniejsi wychowankowie – Jean Grey, Scott Summers, Ororo Munroe. Oraz, oczywiście, Logan...
- Oczywiście ja – burknął Logan, unosząc jedną z ciemnych, zrośniętych brwi. Ze swoją ponurą twarzą, obfitą fryzurą i krzaczastymi bakami budził w Dursleyach niejedno pytanie, dotyczące przedmiotów nauczanych w szkole profesora Xaviera, tymczasem jednak mieli bardziej podstawowe pytania.
- Co państwa do nas sprowadza?
Xavier uśmiechnął się miękko.
- Chciałbym zaproponować miejsce w mojej szkole waszemu siostrzeńcowi.
Petunia zbladła przeraźliwie i chwyciła męża za rękę. Vernon zerwał się z fotela, z wrażenia aż się jąkając.
- Nnnie... To nnnie jest... Nnic z tego. Nnnie.
- Oon jest... Nieprzystosowany społecznie. Nieprzystosowany – poparła go Petunia. – Ja... Nie wiem skąd ten pomysł, ale... Nie możemy!
Cała dygocząca, na zmianę czerwieniała i bladła. Harry za poręczą niemal skamieniał z wrażenia, ale osobiście musiał się z ciotką zgodzić. Jak by to pięknie nie brzmiało, zostać zaliczonym do utalentowanej młodzieży, nie mógł iść do tej szkoły. Jeszcze by się okazało, że jej zdmuchnie dach, że zamieni rury w żywe węże, że sam nie wiedział, co się stanie...
- Wiem.
Stanowcze słowa gościa zamknęły usta Dursleyom. Wpatrywali się w niego, oniemieli – miał teraz poważną, ale dobroduszną minę i kiwał powoli głową.
- Wiem wszystko. Wiem, dlaczego nie chcecie go nigdzie wysyłać. Ale możecie się nie obawiać – z nami będzie bezpieczny. Widzą państwo, moja szkoła to miejsce stworzone dla takich osób jak wasz Harry. Dla takich, jak my wszyscy.
Petunia – zaniemówiła na dobre. Vernon już od dobrej chwili zbierał resztki świadomości po podłodze. Harry na swoim stanowisku podsłuchowym uznał, że przeżywa długą i wielce realistyczną halucynację.
- Harry... Jest mutantem – oznajmił Xavier.
Chłopiec miał szczerą nadzieję, że tym razem go zamkną na dobre.
- Mmmmutanty?! – wykrztusił Vernon. Profesor Xavier przytaknął.
- Tak jest – jesteśmy mutantami, ja i moi przyjaciele. Tak, jak wasz siostrzeniec Harry. Chcę go zabrać do swojej szkoły, gdzie będzie się mógł nauczyć panować nad swoimi specjalnymi umiejętnościami, gdzie będzie miał towarzystwo innych mutantów, gdzie będzie akceptowany i szczęśliwy. Nauczę go wykorzystywać jego moce dla dobra innych, pracować nad sobą, osiągać szczyt możliwości. Skoro urodził się z takim, a nie innym układem genów, jego miejsce jest wśród nas. Powinien czerpać radość z bycia mutantem i pomagać innym! Staram się dotrzeć do wszystkich dzieci – nosicieli genu X – i dać im szansę wychowania w mojej szkole.
Młodzieniec w okularach z ciemnorubinowymi szkłami i dwie dziewczyny – białowłosa i ruda – przytakiwali miarowo słowom profesora, łypiąc entuzjastycznie w odpowiednich momentach, a ich niedogolony towarzysz przewracał oczyma z krzywym uśmiechem, zaginając i prostując palce obu rąk przy wzmiankach o pomaganiu i czerpaniu radości z bycia mutantem. Jednak Petunia wychwyciła z całej tej przemowy zaledwie kilka ważnych informacji.
- Zaraz, zaraz... Gen X?! Geny?! Mówi pan, że to wszystko kwestia genów?!
- Oczywiście! – przytaknął Xavier. – Mutacja jest pewną wariacją kodu genetycznego, który zamiast przybierać postać wspólną dla wszystkich, w pewnym miejscu obiera sobie jakiś alternatywny...
- Ale, zaraz! – Vernon jednym skokiem dopadł gościa i chwycił go za gardło. – Pan mówi, że on jest NORMALNY?!
Przez moment w salonie panowała cisza – przez moment tylko, bo zaraz potem Harry sturlał się ze schodów z wrażenia tuż pod nogi ciotki, mężczyzna nazywany Loganem dopadł wuja Vernona, oderwał go od profesora i rzucił na kanapę, a ciotka rozpłakała się głośno.
- Oczywiście, że jest normalny! – odezwała się z wielkim oburzeniem ruda dziewczyna. – Mutanci to nie żadne dziwadła! Po prostu jego genotyp...
- Geny?! To wszystko tylko w genach?! – dopytywała się ze łzami w oczach Petunia.
- Tak, oczywiście – potakiwał nieco zdezorientowany profesor Xavier, któremu krótkie zerknięcia w myśli gospodyni podsuwały więcej wizji polerowanych patyków, filiżanek znienacka zmieniających się w szczury – a może na odwrót? – i kieszeni pełnych czegoś dziwnie przypominającego żabi skrzek.
- Och, mój Boże! – Pani Dursley znienacka rzuciła się na Harry’ego i zaczęła go ściskać. – Mój chłopcze, mój kochany chłopcze! I pomyśleć, że ja wierzyłam...! Że ja sądziłam...! A to tylko kwestia genów! I jesteś zupełnie, zupełnie normalny! Ty po prostu jesteś mutantem! Och, Vernon, czy to nie cudowne?!
Vernon potakiwał, promieniejąc tak, że aż jarzyły mu się końcówki wąsów. Grupka gości wpatrywała się w nich w niemym zdumieniu. Wreszcie profesor odchrząknął.
- Emmm, tak... To dobrze, że przyjmują to państwo tak pozytywnie... Cóż więc będzie z moją propozycją? Czy zechcą państwo oddać Harry’ego pod moją opiekę?
Petunia odsunęła od siebie tulonego chłopca na odległość ramion.
- Harry, mój drogi, chcesz się uczyć w szkole dla mutantów? W zupełnie normalnej szkole dla mutantów? Gdzie będą same takie zupełnie normalne dzieci jak ty, z poprzestawianymi tylko genami, chcesz się tam uczyć?
Harry Potter z całej tej historii wyrozumiał właściwie tylko tyle, że może czeka go jakieś życie lepsze niż wieczyste zamknięcie w pokoju bez klamek i telewizji kablowej.
I mówili, że był normalny.
Że był najnormalniejszym na świecie mutantem.
- Jasne, że chcę.


* * *


Kochana Ciociu.
W szkole Profesora Xaviera jest wspaniale. Wczoraj, zupełnie nie wiedząc jak, sprawiłem, że jeden z moich kolegów całkiem oniemiał. Ale profesor Xavier podłubał mu w myślach i wszystko naprawił. Właściwie szkoda, bo straszna z niego gaduła. To znaczy z Bobby’ego, tego kolegi. Profesor Xavier mówi, że to, co ja robię, to się nazywa, zapisałem sobie, instyktowna moderacja alternantami rzeczywistości. Czy moderacja ma coś wspólnego z modemem? Tęsknię za Wami i za swoją komórką. Ale za Wami bardziej.
Harry.

*

Drogi Harry.
Miło mi słyszeć, że dobrze ci w szkole profesora Xaviera. Alternacja moderatorów rzeczywistości to bardzo ciekawa sprawa, naprawdę. Cóż, dopóki to wszystko kwestia genów, to wszystko jest w najlepszym porządku. Uważaj tylko na ludzi w długich szatach z takimi, wiesz, kijkami. Nie ufaj niczemu, co ci będą wmawiać. Pamiętaj – jesteś mutantem i bądź z tego dumny. To wszystko kwestia genów.
Ciocia

*

Kochana Ciociu.
W długich szatach i z kijkami? To ja wiem. To są księża. Ale na tych kijkach mają takie kitki i kropią wodą. Ja wiem, bo mój kolega z pokoju, który jest niebieski i ma ogonek, miał z tym straszne problemy u siebie w Niemczech. Ale on mówi, że księża są w porządku, kiedy nie kropią. Dlaczego powinienem uważać na księży?
Wczoraj zmoderowałem alternant rzeczywistości poprzez przeteleportowanie jabłka z drugiego końca stołu na głowę Scotta. Naprawdę niedaleko mojego talerza. Spudłowałem trochę, ale profesor był ze mnie dumny. A pan Logan jeszcze bardziej.
Pozdrawiam Wszystkich
Harry

*

Drogi Harry.
Nie ufaj w ogóle żadnym ludziom, którzy będą mieć na sobie długie szaty, w rękach kijki i przyjdą do ciebie, opowiadając jakieś brednie. Trzymaj się altermancji moderantów rzeczywistości i pamiętaj, że cała prawda tkwi w genach. Takim cię kochamy i też jesteśmy z ciebie dumni.
Ciocia i Wuj.

* * *

Człowiek w długiej szacie, wyposażony w nader imponujący, około czternastocalowy kijaszek, zjawił się na Privet Drive w pewne pogodne popołudnie.
Albus Dumbledore po prostu nie mógł już dłużej ignorować niepokojących wieści, jakie do niego docierały. Interwencje jego pełnomocników nic nie pomogły – musiał zająć się sprawą osobiście.
Stanął przed domem Dursleyów w chwili, kiedy rozpromieniony Vernon odbierał od zbieracza makulatury czek. Czerwony na twarzy Dudley zadziwiająco grzecznie kończył ładować na makulaturowy wózek wielkie, powiązane sznurkiem paki listów w zapisanych zielonym atramentem kopertach.
- KWIIUUUU – HUUUUU! – zapłakała jakaś sowa. Dumbledore obejrzał się – zaczajony na drzewie mężczyzna właśnie schwytał do klatki uszatą sowę pocztową. Klatkę cisnął na pakę zaparkowanej na chodniku ciężarówki, zaś wyrwany sowie list zrzucił z drzewa Dudleyowi.
- Plus dwa gramy! – powiedział prędko Vernon. – Plus dwa gramy.
Zbieracz makulatury westchnął pobłażliwie, wygrzebał z kieszeni drobne i dopłacił mu do czeku. Dudley podejrzliwie obserwował transakcję, w końcu, zadowolony, dołożył ostatni list do sterty i oddał wózek właścicielowi. Ten, pogwizdując pogodnie, zaczął go ze zgrzytem kół pchać w dół ulicy przy wtórze sowiego pohukiwania z ciężarówki.
Dumbledore bladł coraz bardziej. Postąpił kilka kroków w stronę domu – Petunia Dursley stała w drzwiach i z wyrazem czułości na końskiej twarzy odczytywała otrzymany z poranną, mugolską pocztą list. Podniosła wzrok i zmierzyła starca zimnym spojrzeniem.
- Harry Potter już tu nie mieszka.

KONIEC

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin