Nienawiść - Maya.doc

(71 KB) Pobierz
Nienawiść

Nienawiść
(Maya, tł. Książe Myszkin)

 

 


Harry nigdy nie sądził, że spotka chłopca, którego znienawidzi bardziej od Dudleya, ale zmienił zdanie, kiedy poznał Draco Malfoya.
[Harry Potter i kamień filozoficzny, tłum. A. Polkowski]
 

 

 

Dudley zawsze wiedział, że Harry należy do niego.

Ta pewność towarzyszyła mu przez całe życie. Wszystko co miał, dostał od rodziców. Swoje zabawki, swoją wiatrówkę, swoje dwa pokoje, swoje worki prezentów na Gwiazdkę i z okazji każdych urodzin, swoje telewizory, swoje gry komputerowe i oczywiście to dziecko w komórce pod schodami, po które mógł sięgnąć i się nim pobawić.

Harry był najlepszą z zabawek Dudleya, ponieważ nienawidził być zabawką. Dudley zawsze marzył o takim wyjątkowym prezencie, który byłby lepszy niż pozostałe, który miałby w sobie to coś.

Błysk bezwzględnej nienawiści w zielonych oczach Harry’ego, to było właśnie to. To był dowód całkowitego zniewolenia i posiadania. Jakby Harry był zwierzątkiem, zabawką zdaną wyłącznie na łaskę Dudleya. To było przyjemne.

Nikt inny nie wzbudzał w cichym, zamkniętym w sobie Harrym tak silnych emocji. To był przywilej Dudleya.

Pilnował, żeby to się nie zmieniło.

Chłopcy z jego gangu wiedzieli, że nie mogą pozwolić Harry’emu zbliżyć się do nikogo. Zadręczać go, żeby chciał umrzeć.

Żeby patrzeć, jak samotnie i nieszczęśliwie wygląda, taki drobny w starych ubraniach Dudleya. Żeby słyszeć, jak wali pięścią w zatrzaśnięte drzwi komórki pod schodami. Żeby jeść wszystko to, na co Harry mógłby mieć ochotę.

Żeby patrzeć, jak Harry leży na ziemi i krwawi z rozciętej wargi. Widzieć, jak jego oczy zwężają się. Słyszeć, jak syczy — Nienawidzę cię!

Nienawidzę cię.

Zieleń oczu, czerwień krwi i nienawiść bardziej jaskrawa od zieleni i krwi.

O tak. To było to coś.

On posiadał Harry’ego. Ze względu na swoją siłę i masę — to była dodatkowa rozkosz, ta ogromna różnica fizyczna pomiędzy drobnym, czarnowłosym Harrym i uwielbianym synkiem Dursleyów — Dudley wygrywał codziennie tysiące bitw i otrzymywał w zamian tysiące spojrzeń przepełnionych wściekłością, które sprawiały mu taką przyjemność. Każde z tych spojrzeń należało do Dudleya. I Harry też był jego. Zawsze miało tak być.

Dudley wiedział, że w Harrym jest coś wyjątkowego. Widział, jak jednym skokiem dostał się na dach szkolnej kuchni. Widział kły węża, zaraz po tym jak Harry go uwolnił.

Wspomnienie tego budziło go ze snu przez wiele nocy. Ale dzięki tym wydarzeniom Harry należał do niego jeszcze bardziej, bo to złość na Dudleya sprawiła, że mógł zrobić to wszystko.

Dudley wybierał się do gimnazjum Smeltinga, ale wiedział, że będą razem z Harrym w domu w każde wakacje. I Harry ciągle będzie w jego mocy. Nikt nigdy nie będzie miał nad nim większej władzy.

Dudley trzymał się tej myśli, kiedy działy się te dziwne, głupie rzeczy. Pocieszała go nawet wtedy, gdy wściekły olbrzym włamał się do ich chaty. Nieważne do jakiej szkoły miał iść Harry — należał do Dudleya. Nie mógł się uwolnić.

Dudley postarał się o to. Przez cały ten miesiąc od pojawienia się olbrzyma udawał, że Harry go przeraża. Uśmiechał się złośliwie spomiędzy ramion rodziców upewniając się, że Harry czuje się zupełnie samotny i znienawidzony.

Na zawsze.

A Harry odpowiadał mu wściekłym spojrzeniem, które mówiło — Nie mógłbym nienawidzić nikogo, tak jak nienawidzę ciebie.

I wtedy Dudley był szczęśliwy.

*
 

Latem, po pierwszym roku nauki Harry’ego w jego dziwacznej szkole, Dudley zauważył maleńką zmianę na gorsze.

Nienawiść nie zniknęła. Złośliwe uwagi o braku przyjaciół w tym głupim miejscu boleśnie raniły Harry’ego. Patrzył na niego tak jak zawsze.

Och, ale to nie było to samo! Spojrzenie nie było już tak głębokie. Nie było w nim tych wszystkich emocji, tej nienawiści, która powinna tam być.

Dudley wiedział, że coś się zmieniło, ale nie wiedział co.

Harry siedział zamknięty w swoim pokoju, głodny, zdesperowany i nieszczęśliwy a Dudley pod drzwiami słuchał jego płaczu. Za każdym razem kiedy rodzice zastanawiali się, czy go nie wypuścić, Dudley przekonywał ich, żeby tego nie robili.

Upajał się wtedy cichym, rozpaczliwym szlochem więźnia i myślał — To moja zasługa. On jest mój.

Nigdy nie miał dość.

Kiedy Harry uciekł, Dudley złożył przysięgę. W następne wakacje nie dopuści do tego.

W następne wakacje było jeszcze gorzej.

Harry prawie go nie zauważał. Dostawał teraz listy od przyjaciół, których jednak z całą pewnością miał. Był bardziej pewny siebie, ale z tym Dudley by sobie poradził, tylko gdzie była nienawiść?

Czasem Harry na niego patrzył i Dudley dostrzegał w tym spojrzeniu cień tamtego uczucia, tamtej złości. A potem nagle zauważał, że Harry go nie widzi. Widzi kogoś innego. Kogoś gorszego.

I cała złość była przeznaczona dla tamtego.

Dudley nie mógł tego znieść.

Posunął się do desperackich rozwiązań. Odkrył, gdzie Harry trzyma swoje listy, przeszkodził mu w trakcie pisania jednego i został sam w jego pokoju. Chciał zobaczyć zdjęcie tego głupiego miejsca i poznać imię swojego rywala.

Natknął się na wzmianki o jakimś Voldemorcie. Nic o nim nie wiedział, ale czuł, że to nie o niego chodzi. Harry nie przelewał swojej nienawiści na papier, kiedy o nim pisał. W listach nie było awersji do wszystkiego, co Voldemort robił, niechęci do każdej komórki jego ciała.

A potem nagle zobaczył to imię. W listach pisanych niezgrabną ręką kogoś, kto podpisywał się zawsze Ron, znalazł zwyczajny, rzucony od tak sobie komentarz. Brak sympatii był wyraźny, ale było coś jeszcze. Coś, przez co Dudleyowi zjeżyły się włosy na karku.

Malfoy.

To coś znaczyło. Przejrzał listy jeszcze raz i znów natrafił na to nazwisko. Tym razem Ron w zjadliwym komentarzu nazywał go „starym dobrym Draco”.

Draco Malfoy.

Dziwaczne imię, głupie nazwisko. Jeden z tych osobliwych ludzi z tej dziwnej szkoły wyobraził sobie, że może tak zwyczajnie zagarnąć coś, co od zawsze należało do Dudleya.

Któregoś dnia zauważył to nazwisko w liście, który Harry właśnie pisał. Wymienił go na samym początku, na górze kartki, jakby myślał o nim przez cały czas.

Dudley nie był głupi. Zrozumiał to od razu.

Nie chcę rozmawiać z tobą o Malfoyu.

Bezwzględna nienawiść. Widział ją w szczerym spojrzeniu zielonych oczu. Nienawiść, przeznaczona dla kogoś innego.

Dudley nie mógł zrozumieć, co ten chłopiec mógł zrobić Harry’emu. Może miał większy gang, który się nad nim znęcał? Bił mocniej? Torturował na więcej sposobów, może z użyciem magii? Co takiego zrobił, że przesłoniło to pełne cierpienia dzieciństwo Harry’ego?

Był dla Dudleya bezlitosnym przeciwnikiem bez twarzy. Wiedza, którą do tej pory zebrał na jego temat, wskazywała, że nie zrobił Harry’emu wiele złego.

Listy wspominały tylko o małych złośliwościach. Nie było to nic, czego Dudley sam by nie zrobiłby Harry’emu setki razy. Nic z tych najlepszych rzeczy.

Krwawiące usta Harry’ego i spojrzenie zielonych oczu.

Ale musiał czymś na to zasłużyć. Musiał mieć jakiś sekret. Gdyby tylko Dudley mógł dowiedzieć się, jaki...

Teraz, za każdym razem kiedy Harry patrzył na niego, było tak jakby patrzył na kogoś innego. Jakby Dudleya tam wcale nie było. Draco Malfoy i Harry byli jedynymi osobami w pokoju, a powietrze było gęste od nienawiści.

Dudley mógł jej prawie dotknąć. Ale nie mógł jej mieć.

W końcu poczuł potworną zazdrość o ciotkę Marge. Wywoływała u Harry’ego większą złość niż on. Wystarczającą, żeby zaatakować. Kiedy spuszczono z niej powietrze, Dudley zapragnął nagle sam się na nią rzucić. Ale to nie ona go przecież zdenerwowała.

To on.

W następnym roku Dudley zaczął więcej jeść. Jadł bez przerwy, pielęgnując swoją wściekłość na Harry’ego, tak jakby chciał zrobić mu na złość każdą łyżką, która wędrowała do jego ust. Miał plan.

I stało się. W następne wakacje rodzice ogłosili dietę dla Dudleya. I mały, kościsty Harry zmuszony był jeść jeszcze mniej. I Dudley znów mógł patrzeć w te oczy na bladej, wychudzonej twarzy, które wyrażały tym więcej nienawiści, im bardziej Harry był głodny.

Potrafisz być gorszy, Draco Malfoyu?

Tylko że Harry tego nie doceniał. Wszystkie przykrości zapominał już po chwili i spojrzenia, które Dudley wygrał, tylko przez sekundę należały do niego, by zaraz powrócić do tego zawsze towarzyszącego im ducha.

Kolejne lato było jeszcze gorsze.

Nie było już żadnych spojrzeń. Harry’ego nie dało się sprowokować w żaden sposób. On się czegoś bał i to nie był rywal Dudleya. To było coś dużo poważniejszego i mniej osobistego. Pewną przyjemność sprawiało słuchanie jak Harry płacze obudzony z sennych koszmarów, to było rozkoszne, ale...

Dudley wyczytał z listów Rona, że w pociągu coś się wydarzyło. Ten Malfoy wszystkich sprowokował. Sprowokował Harry’ego do ataku.

Malfoyowi udało się wzniecić nienawiść Harry’ego. Dudley nie potrafił tego zrobić.

Jak to się stało? Jaką miał tajemnicę?

Dudley musiał się tego dowiedzieć. Ale nie wiedział jak, nie zdołał zdobyć żadnych informacji. I nic się nie działo tego lata. Tylko jego frustracja rosła i rosła podsycana nocami spędzanymi pod drzwiami Harry’ego w oczekiwaniu na ten cichy płacz wyrażający ogromne cierpienie.

W oczekiwaniu na jeszcze choć jedną kroplę krwi i odrobinę nienawiści.

*
 

Następne lato było podobne. Tylko Harry był jeszcze bardziej zamknięty w sobie i odporny na złośliwości. Był blady i smutny, ale nienawiść nigdy nie pojawiała się w jego oczach.

Przestał też budzić się w nocy z płaczem. Nie był już tak wrażliwy jak kiedyś.

To było nie do zniesienia.

Dudley znał tylko to imię, Draco Malfoy. Mógł je przeklinać i upewniać się, że Harry jest nieszczęśliwy.

Ale to było bez znaczenia, bo to nie Dudley go unieszczęśliwiał. I w środku nocy, kiedy leżał w łóżku i nie mógł spać zrozumiał, że to ma ogromne znaczenie.

Skoro Dudley nie mógł zranić Harry’ego to znaczy, że Harry już do niego nie należał.

Pewnej sierpniowej nocy, kiedy nie mógł zasnąć, usłyszał, jak ktoś otwiera zamek w drzwiach. Wyskoczył z łóżka w ułamku sekundy. Gdyby to był Harry, Dudley mógłby go złapać go i naskarżyć rodzicom, i narobić mu takich problemów, i Harry byłby wściekły...

Dudley zszedł na palcach po schodach. Drzwi na zewnątrz były otwarte, a w ogrodzie widział szczupłą postać Harry’ego w za dużej piżamie, odcinającą się od nocnego nieba.

Na ganku zauważył trzy ludzkie sylwetki.

Chciał biec, zaalarmować rodziców, ale usłyszał ostry głos Harry’ego. Ten głos znów był pełny emocji, nienawiści i wszystkiego tego, za co Dudley mógłby umrzeć.

— Co ty tu robisz, Malfoy?!

Dudley nie ruszył się. Nawet nie drgnął. Nie teraz, kiedy duch się zmaterializował i dawał szansę poznać swoją tajemnicę. Nie teraz, kiedy Harry znalazł się w mocy tego ducha.

Dudley podkradł się bliżej.

Dziewczyna z rozczochranymi włosami to pewnie Hermiona, która tak schludnie pisze, a czerwonowłosy chłopak o miłej twarzy to musi być Ron, który tak sympatycznie bazgrze.

Więc chłopak w leniwej pozie oparty o ramę drzwi...

Draco Malfoy.

Wyglądał inaczej, niż Dudley go sobie wyobrażał. Myślał o kimś potężnym, kto mógłby zmiażdżyć Harry’ego i śmiać się z tryskającej krwi. A on był blady i szczupły, tak samo jak Harry, i tak dziwnie... piękny.

Piękno nie było czymś, co Dudley zwykle zwracał uwagę. Zastanawiał się teraz, jakie znaczenie ma fakt, że włosy chłopca są jasne jak promienie słońca, a rysy jego wąskiej twarzy zdradzają arystokratyczne pochodzenie.

I zrozumiał, że arogancki, dominujący wygląd chłopca jest bardzo ważny. Ale ciągle nie wiedział, dlaczego. To bezwzględne, palące spojrzenie utkwione w Harrym tak, jakby nikogo innego tam nie było, wyrażało najgłębszą...

Tak. To była nienawiść.

— Ładna piżama, Potter — zadrwił Malfoy.

I Harry znów stał się tym wrażliwym, delikatnym chłopcem, który kiedyś należał do Dudleya. Skrzyżował ręce na piersi i znowu cierpiał. Znowu nienawidził.

— Co on tu robi? — skierował pytanie do pozostałej dwójki.

Zaczęli mówić równocześnie. Dudley nie mówiłby nic na ich miejscu. Było dla niego jasne, że Harry ich nie słucha, nie jest nawet świadomy ich obecności.

— To skomplikowane, Harry. Musisz nam zaufać...

— Wyjaśnimy ci to później. Teraz Dumbledore nas potrzebuje, musimy iść...

— Wiem, że to brzmi głupio, ale on jest po naszej stronie...

— Ma z nami pracować. Dumbledore potrzebuje wszystkich, mamy się pogodzić z innymi domami...

To nic nie znaczyło dla Dudleya. Ale skrzyżowane spojrzenia dwóch chłopców znaczyły bardzo wiele, były wszystkim. Podszedł odrobinę bliżej, żeby zobaczyć więcej i...

— A to co? — usłyszał zimny głos.

Draco Malfoy. W końcu miał stanąć twarzą w twarz ze swoim wrogiem.

Ale wróg oczywiście o tym nie wiedział. Obojętne spojrzenie szarych oczu prześlizgnęło się po ciele Dudleya, wyrażając absolutną pogardę.

— To mój kuzyn — powiedział Harry zerkając do tyłu.

— To coś jest twoim krewnym?

Malfoy właściwie nic takiego nie robił! A nienawiść w zielonych oczach była tak intensywna! I cała dla niego... To było niesprawiedliwe...

— Mugole to nie przedmioty — powiedział Harry, co nic nie znaczyło dla Dudleya, ale ton jego głosu...

— Nieważne, Potter. Myślisz, że mnie to interesuje?

Ciało Harry’ego było napięte jak struna. Dudley patrzył na to ukrywając zazdrość.

— A ty myślisz, że uwierzę, że jesteś po mojej stronie?

— Och, zapewniam cię, że nigdy nie będę po twojej stronie.

Ostry głos Draco Malfoya miał w sobie jakąś łagodną, pieszczotliwą nutę. Widok trzęsących się ze złości ramion Harry’ego był... och, nie do opisania.

To było to coś. Sekret. Przyczyna, dla której ten chłopak odebrał Dudleyowi całą nienawiść Harry’ego. Używał tego cały czas. Dudley widział efekt, ale...

Ciągle nie miał pojęcia, co to jest.

Chłopak zrobił krok w kierunku Harry’ego, który podniósł głowę i obdarzył go tym swoim szczerym, gorącym spojrzeniem.

— Ale nie jestem też po jego stronie — wyszeptał Malfoy zimno.

— Dlaczego miałbym ci wierzyć?

— Ponieważ... — Chłopak odwrócił wzrok i jeden z kącików jego wąskich ust lekko się uniósł. — Nie przy mugolu, Potter. Chodź z nami, to ci powiem.

Teraz Harry zrobił krok do przodu tak, że prawie stykali się nosami.

— I co takiego mi wtedy powiesz?

Wyraz twarzy Draco Malfoya nie zmienił się ani trochę.

— Wszystko. Jeszcze coś?

Harry szybko podjął decyzję. Tak jakby płomień, który miał w oczach, wypełnił jego mózg i przyspieszył myśli.

— Dobrze — powiedział. — Ruszajmy.

Harry zrobił krok w kierunku drzwi.

— Ekhm, Harry...

Dziewczyna o imieniu Hermiona i Malfoy wyglądali na rozbawionych.

— Może chciałbyś się wcześniej ubrać, Potter?

Harry zaczerwienił się i ruszył pędem na schody.

Dudley usłyszał swój własny głos, nagle cienki i piskliwy.

— Nie możesz nigdzie iść. Mama i tata będą...

— Nie będą się martwić — uciął Harry prawie na niego nie patrząc.

— Jeśli im powiem...

— Och, na Merlina! — powiedział Draco Malfoy. Dudley spojrzał na niego, zobaczył patyk w jego uniesionej ręce i usłyszał pozbawione sensu słowa. — Petrificus Totalus. — I poczuł...

Chłód przenikający jego ciało, powalający na ziemię. Czuł się jak sparaliżowany, uwięziony przez to zimno. Było mrożące jak lodowate spojrzenie jego rywala i bezlitosne jak życie bez Harry’ego i jego nienawiści.

Leżał na trawie absolutnie przekonany o tym, że krew już nigdy nie zacznie krążyć w jego żyłach. Że będzie istniał już tylko do chwili, kiedy Harry spojrzy na niego ostatni raz z bezwzględna nienawiścią.

Drzwi zamknęły się za nimi.

*
 

Lato po szóstym roku Harry’ego znowu było inne. Do Dudleya nagle dotarło, że to ostatnie wakacje Harry’ego na Privet Drive. Że już nigdy nie będzie należał do niego. Będzie mógł odejść i zrobi to. A Dudley ciągle nie rozwiązał tajemnicy swojego rywala.

Harry znowu się zmienił, oddalił od niego.

I coś go dręczyło, coś bardzo osobistego.

Dudley postanowił przebić się jakoś przez rezerwę Harry’ego. Spróbował jedynego sposobu, jaki przyszedł mu do głowy.

Któregoś dnia po prostu podszedł do Harry'ego i zapytał:

— Więc ci dziwacy to byli twoi przyjaciele?

Harry wpatrywał się w coś, czego Dudley nie widział.

— Taak — powiedział tylko obojętnym głosem.

— Ten Draco Malfoy też?

Dudley zauważył, że Harry zesztywniał, kiedy usłyszał to nazwisko. Jego obojętność była już tylko nieprzekonywającą maską. A jego wzrok był skupiony i poważny.

Ciągle patrzył na coś, czego Dudley nie widział. Ale Dudley wiedział już, kto to był.

— Co cię to obchodzi? — Zapytał ostro. A potem po chwili wygłosił oczywiste kłamstwo.
— Nie chcę o nim rozmawiać.

— Czy on jest twoim przyjacielem?

— Tak. Nie. Nie wiem. — Harry wyrzucił z siebie nieskładną odpowiedź. Nie mówił już do Dudleya. Zerwał się z krzesła i wydusił. — Nie wiem, kim on dla mnie jest.

Tej nocy Dudley znów podsłuchiwał pod drzwiami sypialni Harry’ego.

Słyszał łagodne dźwięki, szelest przewracanych kartek, przyspieszony oddech chłopca. I usłyszał to imię wypowiedziane głosem oszołomionego, bezbronnego dziecka, którego płacz słyszał tyle razy.

Dudley pomyślał, że to jakiś nowy rodzaj nienawiści.

*
 

Dudley rozpoznał pismo tej dziewczyny, Hermiony, nawet kiedy list od niej przyniósł listonosz. Najwidoczniej ich dziwaczna sowia poczta nie była całkiem bezpieczna i wiadomość Hermiony oznaczała coś szczególnie ważnego. Harry'ego zawsze niepokoiły takie listy.

Poszarzał na twarzy, kiedy go przeczytał.

Dudley poczuł równocześnie radość i złość. Ból, który rysował się na twarzy jego kuzyna, był niewyobrażalnie słodki, ale natychmiast zrodził straszne podejrzenie.

To miało coś wspólnego z nim.

Dudley usłyszał szept, który wymknął się z ust Harry’ego.

— On nie mógłby... nie wolno mu.

— Mówiłeś coś, chłopcze? — warknął tata Dudleya.

— Nic — szybko odpowiedział Harry. — Czy mógłbym już pójść do siebie?

Oczywiście nie mógł. Siedział na swoim miejscu patrząc na obiad z taka niechęcią, jakby miał zwymiotować, gdyby ktoś zmusił go do jedzenia. Kiedy tylko tata Dudleya wstał od stołu, Harry zerwał się i pobiegł na górę.

To przerażenie na jego twarzy. Boże, co ten chłopak mu zrobił?

Dudley poczekał na idealny moment i przypomniał mamie o tym, że Harry miał pozmywać po obiedzie. A kiedy wywlokła Harry'ego z pokoju, Dudley zakradł się tam i znalazł list.

Harry w pośpiechu nakreślił krzywo kilka zdań.

Przyjdź się ze mną zobaczyć. Dziś w nocy. Chcę wiedzieć, co ty, do cholery, wyprawiasz. Nie jesteś głupi i musisz to wiedzieć — to znaczy — musisz wiedzieć, jakie to niebezpieczne.

Po prostu przyjdź. Musisz przyjść. Jeśli tego nie zrobisz, znajdę cię w rezydencji Malfoyów. Przysięgam, zrobię to. Nic mnie nie obchodzi, co się może stać.

Draco, ty...

To wszystko, co zdążył do tej pory napisać. Ale to wystarczyło. To było aż za dużo.

Dudley ukrył się w nocy za różanymi krzewami mamy. Zaczynało właśnie padać, kiedy zobaczył Harry’ego i Draco na ganku domu.

Znowu on. Rywal. Wróg.

Jasne, przypominające jedwabne nitki włosy okalały jego twarz. Pierwsze krople deszczu odbijały się od nieskazitelne gładkich, jakby porcelanowych policzków.

A dawny, doskonale ludzki Harry patrzył na niego z furią w oczach, furią, która rozpalała Dudleya do białości tak, że nie czuł zimnych strumieni deszczu.

Rozmawiali.

— ...szpiegować, Draco? Zwariowałeś? Wiesz, co spotkało Snape’a! Nie możesz podejmować takiego ryzyka...

Głos Harry’ego nagle załamał się pod wpływem emocji. To było znowu życie i nienawiść i to coś... choć Dudley ciągle nie wiedział co.

— Muszę! Oni nie zaufają nikomu innemu!

— Wiesz przecież co zrobili ze Snapem! — Ręce Harry’ego zacisnęły się nagle na ramieniu Malfoya. To był ten gest, który Dudley widział tyle razy, kiedy jego kuzyn próbował się bronić przed biciem jako dziecko. — Nie pozwolę co tego zrobić — dodał ze złością.

— Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa.

Dudley nie rozumiał słów. Nie miały dla niego znaczenia. Znaczenie miał ton głosu, czerń nocy zmieszana z oszałamiającą czerwienią nienawiści i zbielałe kłykcie dłoni, zaciśniętej na ramieniu Malfoya.

Draco usiłował wyszarpnąć się z uścisku, ale Harry nie puszczał. Zaczęli się szarpać w gwałtownie przybierającym na sile deszczu. Krzyczeli na siebie i twarz Draco wyrażała tym razem to samo szaleństwo, które było w oczach Harry’ego. Dudley poczuł uderzenie krwi do głowy. Uświadomił sobie, że Harry płacze.

Ochhhh. Nienawiść.

— Puść mnie! — Draco próbował się uwolnić, ale Harry ciągle go trzymał. Z ustami wykrzywionymi od płaczu wyglądał jak nieszczęśliwe dziecko. Była w tym jakieś szaleństwo i ... o tak, na pewno nienawiść.

— Nie! Nie zrobię tego!

Stracili równowagę i opadli w błoto. I nagle Draco leżał na plecach na kamiennych schodach, prowadzących na patio. Uderzenie musiało być bolesne, ale on nie zwrócił na to uwagi. Jego szare źrenice rozszerzyły się, kiedy z ponura miną zadał pytanie.

— Czemu się tym w ogóle przejmujesz?

Ciągle próbował się uwolnić, więc zaczęli się znowu szamotać i popychać, i mokre włosy Harry’ego ocierały się o usta Draco, i wtedy...

Harry dotknął dłonią jego twarzy. W tym geście było coś niewłaściwego, coś złego i Draco zamarł pod tym dotykiem, a Dudley zamarł ukryty w różanych krzewach.

— Wiesz dlaczego. — Harry gwałtownie wyrzucał z siebie słowa. — Wiesz dlaczego, Draco, przecież wiesz...

Zastygli na chwilę, by potem dać się opanować szaleńczym, desperackim ruchom. Ruchom rąk i ust. Braniu w posiadanie i ... nienawiści?

Usta Harry’ego były spuchnięte i czerwone od krwi, choć przecież nie wypływała, a szczupłe ciało Draco wygięło się w łuk i...

I zupełny brak wyczekiwanego uczucia na ich twarzach zmroził Dudleya. Stał tam wpatrzony w nich, zmarznięty, w spokojnym ogrodzie matki, w czasie nocnej burzy. Bo w końcu zrozumiał ten sekret. I odkrył, że odpowiedź była potwornie prosta.

I jedyne co mógł zrobić, to patrzeć jak Harry wtulał twarz w gładką, mokrą od deszczu skórę na szyi Draco i szeptał słowa, które nie miały nic wspólnego z nienawiścią.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin