Unger Leopold Widziane z Brukseli.doc

(143 KB) Pobierz
WIDZIANE Z BRUKSELI

„Kultura” nr 7–8, 1979, Instytut Literacki – Paryż

WIDZIANE Z BRUKSELI

Leopold Unger – Brukselczyk

Mój ostatni samolot

Samuel Pisar, polski Żyd, oświęcimskie dziecko, obywatel amerykański, międzynaro-dowy adwokat, przyjaciel i doradca super-możnych, jest także pisarzem. W swojej ostat-niej książce pod bardzo niedobrym tytułem „Krew nadzieji”, stanowiącej sumę jego obo-zowego doświadczenia i zawierającej jego posłanie do współczesnego zwariowanego świata, Pisar przytacza fragment rozmowy z pewną „dostojną osobą”.

„Nasze demokracje – mówiła dostojna osoba – zagrożone są od wewnątrz i od zew-nątrz. Mam wobec mojej rodziny obowiązek podjęcia pewnych kroków zaradczych. Mam już ubezpieczenie na życie, na dom, i na samochód. Jedyną rzeczą, której nie mogę ubezpieczyć jest moja wolność. Czy mógłby mi pan pomóc w otrzymaniu stałej wizy, upo-ważniającej mnie do wjazdu do USA w każdej chwili. Kiedy wybuchnie dramat, chciałbym mieć pewność, że będziemy mogli wsiąść na ostatni okręt lub na ostatni samolot...”.

„Proszę pana – odpowiedział Pisar dostojnej osobie – pan zapewne przesadza w ocenie totalitarnego zagrożenia w Europie. Historia nie jest fatalistyczna. Wiem, że zagrożenie istnieje, ale ucieczka nie stanowi rozwiązania”.

Nie wiem czy Pisar słusznie odpowiedział dostojnej osobie, bo przecież kiedy odcho-dzić będzie ostatni statek, to już będzie po „zagrożeniu”, ale mniejsza... Pisar przypom-niał sobie tę rozmowę, kiedy wraz z Henry Kissingerem uczestniczył niedawno w dyskusji przed zgromadzeniem 400 prezesów największych banków świata w Meksyku. „Mimo – wspomina Pisar  – naszych podobnych poglądów na »détente«, uderzył mnie skrajny pe-symizm Kissingera. A przecież on miał szczęście, on mógł wraz ze swoją rodziną wsiąść na ostatni statek, w chwili kiedy ja byłem już w mocy sił ciemności. Tak więc jego ojciec miał rację, a mój się mylił. No, a jak jest dziś?”.

Ano... Książka Pisara nabrała specjalnej aktualności po wyświetleniu serialu pt. „Holocaust” i po wizycie Papieża w Polsce. Jest częścią ogromnej dyskusji jaka się toczy przez świat w ogóle i świat polsko–żydowski w szczególności. Mój ojciec się mylił i wraz z całą rodziną padł ofiarą – jak je określa Pisar – „sił ciemności”. Mnie jednak udało się wsiąść na ostatni statek (niejeden raz w ciągu mojej krótkiej biografii). Dzięki temu mogę dziś pisać do „Kultury” i zabrać głos w tej dyskusji. Będzie to głos dość specjalny: będzie się składał z trzech głosów i wielu podgłosów.

CZĘŚĆ I : NAJPIERW RDZENNI POLACY

1. Holocaustu czyli zagłady nie można dobrze sfilmować. Nikt nie opisze ani nie sfil-muje zagłady tak, aby mogła oddać nasze własne tragedie – tych, co zginęli i tych, co przeżyli.

2. Holocaustu nie oglądałem, z powodów jak wyżej. Śledziłem jednak bardzo pilnie jego opad i dyskusję, jaka się po serialu wywiązała.Choć bowiem holocaustu dobrze sfil-mować nie można, choć serial amerykański zawiera, jak wynika z dyskusji, ogromne błę-dy, to spełnił jednak bardzo ogromną rolę. Złamał barierę milczenia, wskrzesił w gnijącym świecie – jak to ujął francuski poeta Paul Eluard – „krzyk, który jeśli ustanie, zginiemy”. Znaczenie filmu wykracza poza kryteria artystyczne czy ścisłość dokumentacyjną. Serial dokonał tego, czego nie dokonało 100 filmów czy książek dokumentarnie ścisłych: wstrząsnął sumieniami, przemówił do wyobraźni.

Dziś obraz rządzi światem i ludźmi wstrząsnąć mogą nie pisane dzieła o ogromie zagłady, a film o dramacie jednej rodziny. Historia Kaina i Abla na ekranie telewizyjnym jest bardziej przekonywująca niż setka tabel statystycznych o wzroście przestępczości. Dzięki temu „westernowi” Amerykanie dowiedzieli się w ogóle o istnieniu słowa „Holo-caust”, a młodzi Niemcy „zobaczyli” to, czego dokonali ich rodzice. Francuzi, którzy ciągle jeszcze nie rozliczyli się z ich własnej kolaboracji, postanowili właśnie na fali opadu po „Holocauście” wytoczyć nareszcie proces z ustawy o zbrodniach przeciwko ludzkości, uchwalonej jeszcze w 1964 roku. Oskarżonym jest René Bousquet były delegat Minis-terstwa Spraw Wewnętrznych rządu Vichy przy hitlerowskich władzach okupacyjnych w Paryżu, który przez ostatnie 35 lat robił ładną karierę w bussines`ie. Mówiąc w skrócie bardzo dużo brudnej piany wyszło na wierzch właśnie i tylko dzięki trzęsieniu ziemi po wyswietleniu „Holocaustu”...

3. W tej skali detale są nieważne, a liczy się rezultat. Ale oczywiście nie dziwię się oburzeniu Odojewskiego („Kultura” nr 3/1979) na „Świadome antypolskie fałszerstwa” se-rialu. Na jego miejscu też napisałbym artykuł. Ale inny.

4. „Pan nie powinien na ten temat milczeć, powiedziała do mnie, jak do Pisara, pew-na »dostojna osoba«, której zdanie szanuję. Pisuje pan o wszystkim, niech pan zabierze głos, to w końcu także pańska sprawa. Niech pan Odojewskiego poprze.”

5. Nie chciałem zabrać głosu i poprzeć Odojewskiego, choć to rzeczywiście także moja sprawa. Nie chciałem z trzech powodów.

Po pierwsze, nie odpowiada mi podejście Odojewskiego. Nie lubię i nie podzielam spiskowej interpretacji historii. Odojewski przywykł – jak pisze – „do smutnego faktu, że spora część wypowiedzi pochodzących z kół żydowskiej emigracji ze Wschodniej Europy jest Polsce i Polakom bardziej niż niechętna...”. Ta niechęć tłumaczy – według Odojews-kiego – w dużym stopniu i antypolskie fałszerstwa „Holocaustu” i niemożność przekona-nia rozmaitych telewizji o konieczności poczynienia pewnych skrótów, a także brak obiek-tywizmu w dyskusjach, jakie się po filmie przed kamerami TV toczyły.

Otóż ja nie wiem co to znaczy „spora część”, ani co to są „koła żydowskiej emigracji”. „Koła” te nie mają monopolu na fałszerstwa i ignorancję. Pierwszy, który zaprotestował, i to w Polsce, przeciw „fałszerstwom” był Nahum Goldman, prezes Światowego Kongresu Żydów, inaczej mówiąc właśnie „sporej części kół...”. Spore części i koła można znaleźć wszędzie, także i w Polsce, a operowanie w tak delikatnej materii ogólnikami do niczego nie prowadzi, w każdym razie nie prowadzi do rzeczowej dyskusji.

Po drugie, nie odpowiadała mi metoda Odojewskiego. Jego słuszna krytyka antypols-kich szczegółów „Holocaustu” jest w swej metodzie odbiciem podstawowego błędu „Holo-caustu” właśnie, a mianowicie ahistorycznego podejścia autorów serialu do nazizmu. Hit-leryzm wyskoczył tam nagle, nie miał żadnej genezy i prehistorii. Film jest bardzo przej-mujący, ale mało uczący. Artykuł Odojewskiego jest także uczuciowy, ale ahistoryczny. Problem polsko–żydowski nie powstał z powodu wyświetlania „Holocaustu”. Cóż za para-doks! Serial, który miał (i częściowo zaczął) wywołać obrachunek Niemców z Niemcami, służy – według i poprzez artykuł Odojewskiego – do porachunków polsko–żydowskich. Trudno przyjąć oburzenie nawet uzasadnione jako sposób dyskusji.

Po trzecie, milczałem, bo uważam, że po wymazaniu polskiego żydostwa z historii, o polskich Żydach powinni pisać tzw. rdzenni Polacy.

Wszystkie te zastrzeżenia znikły naturalnie po przeczytaniu ważnego artykułu And-rzeja Szczypiorskiego i wzruszającej wypowiedzi Andrzeja Koraszewskiego w „Kulturze” z maja 1979, a także po otrzymaniu niestety z opóźnieniem numeru „Spotkań” z wypo-wiedzią Jacka Zaborowskiego. Rdzenni Polacy zabrali głos. Przyszła pora i na mnie. Uważam, jak oni, że można o sprawach polsko–żydowskich, gdzie narosło tyle bólu, uprzedzeń i demagogii, pisać spokojnie i poważnie. Oto moja propozycja podejścia do końcowej fazy wspólnej historii Polaków i Żydów.

CZĘŚĆ II: LEOPOLD UNGER:
ZA DUŻO ŻYDÓW CZY ZA MAŁO SOCJALIZMU?

Motto:

„Zamyka się epilog prawie tysiącletniej historii Żydów w Polsce, w kraju, który szczycił się, że zawsze – nawet w okresie barbarzyńskiego średniowiecza – był azylem dla prześ-ladowanej i przepędzanej ludności żydowskiej. Wprawdzie były i w Polsce w różnych ok-resach objawy antysemityzmu, a największe skupisko Żydów na świecie właśnie na na-szych ziemiach stanowiło niełatwy problem społeczny, jednak nigdy przedtem w naszej historii hasło antysemityzmu nie zostało wypisane na państwowych sztandarach, nigdy nie było narodowym programem.

Wydawało się, że po wymordowaniu przez hitlerowców prawie całej trzymilionowej masy Żydów polskich, na zawsze zniknie problem, który można byłoby wygrać. Okazało się to złudzeniem. Okazało się, że dla stworzenia i wykorzystania problemu wystarczy nawet garstka, jaka ocalała z hitlerowskiego piekła...”.

Władysław Bieńkowski, „Motory i hamulce socjalizmu”, Wyd.: „Instytut Literacki – Kultura”, seria: „Dokumenty”, Paryż, 1969.

To co Bieńkowski nazywa „epilogiem tysiącletniej historii Żydów polskich” już nastąpi-ło. Ostatni exodus żydowski w Europie – jak to obrazowo nazwali reporterzy zachodni – już się dokonał. Tylko ostatnie krople krwi żydowskiej jeszcze się sączą z Polski w kierun-ku Izraela i Austrii, Danii czy Szwecji; więcej jest w tej chwili odmów ze strony władz bez-pieczeństwa, zwłaszcza wobec osób, których żydowskie pochodzenie może budzić wąt-pliwości, niż udzielonych „dokumentów podróży”, stwierdzających lakonicznie, iż „posia-dacz niniejszego nie jest obywatelem polskim”. Cisza zapanowała nad tą trumną. Ślady dramatu garstki ludzi zostały sprawnie zatarte i coraz rzadziej można już znaleźć resztki trującego opadu lat 1967– 69 w atmosferze współistnienia i hołubienia status quo. I tylko czasem w listach czy w rozmowach odezwą się jeszcze echa tragedii rozdartych rodzin, rozłączonych kochanków, wypalonych nadziei, porzuconych czy zawiedzionych przyja-ciół, nie mówiąc już o skutkach bankructw zawodowych, o piekle readaptacji, murze obcości języka i obyczajów.

Świat chce mieć spokój, świat ma inne zmartwienia. Śmieszna mała grupka polskich Żydów zniknęła, roztopiła się w świecie. Koniec, kropka...

10 przykazań

Nie ma – jak dotąd – próby przedstawienia „ostatniego etapu” historii polskich Żydów w całej złożoności operacji lat 1967 – 69. I nie ma w tym chyba nic dziwnego. Z wielu przyczyn bowiem, każda podjęta – według do dziś popularnych ale uproszczonych kryte-riów – próba przedstawienia wygnania kilku tysięcy Żydów z Polski jako tragedii w wymia-rze światowym jest skazana na fiasko. W odczuciu świata, zgodnie z informacjami jakimi on dysponuje, nie jest to ani tragedia, ani żydowska, ani światowa.

1. Nie przesadzaj!

Exodus Żydów polskich wypadł „w złym momencie”. Mimo, że przez jakiś czas przy-ciągała uwagę tania egzotyka pociągu „Szopen” na dworcu wiedeńskim lub – jeszcze taniej porównywanego do „Exodusu” – statku w porcie kopenhaskim, świat nigdy nie był skłonny uwierzyć w prawdziwe rozmiary tragedii polskich Żydów. Zbyt wiele działało tu „konkurencji”. Biafra przytłaczała rozmiarami autentycznego ludobójstwa, Czechosłowa-cja – głębokością narodowego dramatu. Cynicznie mówiąc – słusznie – jeden Palach wytoczył więcej łez niż wszyscy razem żydowscy emigranci z Polski.

Zachód nie rozumiał również dlaczego wyjazd Żydów z Polski do bogatych krajów ka-pitalistycznych czy do Izraela ma być tragedią, podczas gdy wyjazd Włochów lub Irland-czyków do USA, Jugosłowian czy Arabów lub Hiszpanów do wszystkich krajów bogatej Europy stanowi ukoronowanie marzeń i ogromną szansę życiową.

Do zatarcia tragicznych rysów polskiego „exodusu” przyczynił się także niewątpliwy dramat setek tysięcy czy milionów Żydów w ZSRR. Dla zdolnych jeszcze do wzruszeń humanistów na Zachodzie, nie mówiąc już o tym co zwykło się nazywać „światowym żydostwem”, fakt iż ogromna liczba sowieckich Żydów nie może wyjechać, choć rze-czywiście o niczym innym nie marzy, jest – i słusznie – najprawdziwszym dramatem, natomiast komfortowy wyjazd polskich Żydów stanowił szansę, za jaką w istocie powinni byli być wdzięczni władzy ludowej w Warszawie.

2. Nie znikaj!

Obraz zbiorowiska ludzkiego jaki prezentuje światu emigracja żydowska z Polski, uniemożliwia oddanie konturów niewątpliwego przecież jej dramatu. Przede wszystkim jest to emigracja rozproszona. Niewielkie grupki znalazły schronienie w USA, Kanadzie czy Australii, gros „exodusu” wylądowało w rozmaitych krajach, przede wszystkim w Da-nii, Szwecji, no i w Izraelu, do którego – chociaż stanowił przymusowe uzasadnienie wy-jazdu – dotarło jedynie ok. 30 %.

Jeżeli pominąć związki prywatne – a więc z natury rzeczy liczbowo skromne – emig-racja z lat 68 – 69 nie zachowuje żadnych elementów więzi, nie posiada żadnej organiza-cji czy reprezentacji, nie odczuwa żadnej potrzeby integracyjnej. Przyczynia się do tego fakt, że wszystkie kraje docelowe praktykują politykę szybkiej absorpcji, ale także i to, że naturalną koleją wspólnota losu prześladowanych znika natychmiast po uwolnieniu się od prześladowców.

Jest to tym bardziej naturalne, że w Polsce przed ostatnią falą antysemityzmu, spo-łeczność żydowska jako taka właściwie nie istniała, a jeżeli chcieć by ją sztucznie odtwo-rzyć to jawiłaby się ona wewnętrznie rozbita: klasowo, zawodowo i środowiskowo. Proces asymilacji był – jak się okazało pozornie – bardzo daleko posunięty, interes specyficznie i grupowo żydowski nie istniał, a interesy poszczególnych Żydów miały charakter środo-wiskowy i zawodowy, a nie narodowy. Żydowski działacz stalinowski był naturalnie zwią-zany ze stalinowcem „rdzennie polskim”, który zresztą nierzadko był antysemitą, a Żyd-pisarz razem ze swymi kolegami „aryjskimi” zwalczał albo padał ofiarą polskiego albo żydowskiego cenzora czy dzierżymordy.

Trudno dziś negować, że w większym niż myślano stopniu, antysemityzm w określo-nych kręgach istniał – zbyt wiele było rozczarowań – ale nie ulega kwestii, że dopiero rzu-cenie hasła od góry zaktywizowało go i że dopiero szantaż albo związanie określonych korzyści z udziałem w antysemickiej rozróbie nadało akcji masowy charakter i zorganizo-wane formy.

Tak więc w Polsce roku 1968 grupa żydowska sformowana została przez samych an-tysemitów dla celów rządowych i partyjnych i nic dziwnego, że rozpadła się natychmiast po przekroczeniu granicy.

3. Nie dziw się!

Społeczeństwo polskie pożegnało swoich Żydów bez żalu i bez łez[1]. Nie jest to pre-tensja, a tylko stwierdzenie faktu. Przyczyny tej obojętności wymagają delikatnego podejścia. Każda z ofiar wypędzenia zna przecież przypadki szlachetnej i wzruszającej postawy polskich przyjaciół, no i wiadomo, że w dziedzinie postaw społecznych wszelka próba uogólniania jest niebezpieczna i może być krzywdząca.

Bez aspiracji do syntezy można więc powiedzieć, że społeczeństwo polskie w roz-grywkach ostatnich przedmarcowych lat widziało przede wszystkim konflikt wewnątrz-partyjny, gdzie nie Żydzi padali ofiarą, a komuniści, i to z rąk nie Polaków, a innych komu-nistów. Potem, po marcu 68, kiedy zjawisko stało się wyraźne i cynicznie antysemickie, było już za późno, i mimo niesmaku i zawstydzenia, chodziło się na antyżydowskie wiece i zebrania lub po prostu milczało się ze zwyczajnego strachu. Na pomarcowej fali bo-wiem, wszelka próba przeciwstawienia się ofensywie antysemickiej kończyła się sankcja-mi, także ekonomicznymi.

W świetle tego nie należy się dziwić, że nie znalazło się zbyt wielu Polaków, skłon-nych do ryzykowania posady („ja mam żonę i dzieci!”) w imię zwalczania tego, co było dla nich kolejnym etapem degeneracji systemu, który przecież bez przerwy od objęcia wła-dzy kogoś zwalczał, niszczył, prześladował. Mniejsza o to jak nazywane były poszczegól-ne etapy prześladowań: walką z kułakami, z żołnierzami Armii Krajowej, z klerem czy działaczami katolickimi, pisarzami czy ostatnio rewizjonistami, w świadomości Polaków władza komunistyczna utrwaliła się w postaci stałej i wszechobecnej przemocy, w kształ-cie molocha nieustannie wołającego o dalsze ofiary. Zgodnie z tą popularną i nie pozba-wioną słuszności teorią, musiała przyjść kolej na Żydów. Wyrafinowane rozważania odnośnie różnic między poglądami politycznymi a pochodzeniem rasowym jako motywa-cją prześladowania, nie miały naturalnie sensu w warunkach, kiedy tak jak nikt nie wy-bierał sobie pochodzenia, ani nie mógł go ukryć, bo mogło mu być to przypomniane w każdym odpowiednim momencie, tak i poglądy bywały z zasady narzucone i rzadko odpowiadały rzeczywiście tym, jakie kolejna ofiara wyznawała naprawdę.

Dla Polakow więc, tych niezaangażowanych w walkę frakcji, heca antyżydowska, aczkolwiek wyjątkowo haniebna i odrażająca, nie była żadnym przełomowym faktem w dziejach systemu socjalistycznego, ani nie może być decydująca w jego ocenie. Dla polskiej inteligencji ów system polityczny nie zdegenerował się nagle przez sam fakt antysemickiej nagonki. Stalinowski czy neo-stalinowski stupajka, cenzor czy tajna policja były odpychające również bez antysemityzmu, choć trudno negować, iż ten ostatni kwiatuszek wymownie upiększył całość bukietu.

Na próby nadania prześladowaniu Żydów wartości nadrzędnej, „normalni” Polacy odpowiadają, że kiedy skarżyli się żołnierze Armii Krajowej, chłopi, intelektualiści kato-liccy, to Żydzi jako grupa nie tylko nie protestowali, ale nawet byli obecni wśród prześ-ladowców. Niezależnie od łatwej do dowiedzenia demagogii tego argumentu, rasistows-kiego przecież à rebours (Żydzi jako grupa nie istnieli, a Polacy też przecież jako „grupa” nie protestowali) nie wolno go nie brać pod uwagę, tym bardziej, że przekroczył on grani-ce polski.

„Żydowskie żale” traktowane były również jako spóźnione, bo przecież, według pols-kiej opinii, dla każdego kto miał oczy i chciał widzieć powinno być widoczne, że formuła socjalistycznej dyktatury – tak jak ją realizuje się w Polsce – była od początku antynaro-dowa i antypostępowa i nie dawała żadnej szansy rozwiązania kwestii polskiej, żydows-kiej, czy jakiejkolwiek innej narodowej.

Zgodnie z tym poglądem, fakt, że Żydzi przejrzeli dopiero kiedy sami stali się obiek-tem prześladowań, nie daje im prawa do wyjątkowego współczucia. Argument ten znowu jest demagogiczny, niemniej jest popularny nie tylko w Polsce, ale i wśród niektórych kół żydowskich na Zachodzie, w myśl zasady: „nikt im nie kazał tak długo w Polsce siedzieć”.

4. Nie uogólniaj!

Do zaciemnienia obrazu sytuacji, w jakiej doszło do „exodusu”, przyczyniły się zupeł-nie zasadnicze błędy ze strony prasy zachodniej, przede wszystkim żydowskiej. Można zrozumieć oburzenie opinii zachodniej w obliczu cynicznego i bezkarnego prześladowa-nia resztki Żydów na największym żydowskim cmentarzu na świecie. Nie można nato-miast zgodzić się z wrzuceniem przy tej okazji do jednego worka wszystkich Polaków. Wprost przeciwnie – trzeba było i trzeba jeszcze ciągle wskazywać na głęboki rozłam między władzą a społeczeństwem polskim. Pomijając inne i może ważniejsze świadectwa tego rozłamu; wystarczy wskazać tu na dowód w tym przypadku specyficznie wymowny: zaskakująco szerokie w masach poparcie sprawy Izraela w 1967 roku. Jeszcze większe rozbicie zarysowało się po brutalnym spacyfikowaniu demonstracji młodzieżowych w marcu 68.

Tymczasem miast podjąć w kampanii prowadzonej przeciw prześladowaniu Żydów w Polsce te właśnie elementy rozłamu i wskazać na wspólnotę losu prześladowanych, niektóre gazety na Zachodzie błędnie i zbędnie obciążały odpowiedzialnością wszystkich Polaków, sięgając nawet do aberracyjnych analogii z hitlerowcami z Oświęcimia.

Było to nie tylko nieprawdziwe, ale i szkodliwe. Mniejsza o rozważania na temat spra-wiedliwości i prawdy historycznej. Powiedzmy tylko, że efektem takiej uogólniającej ofen-sywy był jednolity front wszystkich pokoleń Polaków wobec posądzenia ich o zbrodnie, do których się nie poczuwali. Po raz pierwszy od 1956 roku, opinia publiczna w Polsce dzia-łała solidarnie z władzą, chodziło przecież o dobre imię całego narodu. Polscy attachés prasowi za granicą otrzymali polecenie zbierania najgłupszych choćby antypolskich wy-powiedzi z najbardziej nieznanych i najbardziej nieodpowiedzialnych pisemek świata, które natychmiast cała prasa polska szeroko kolportowała i komentowała.

5. Nie upraszczaj!

Choć, prześladowanie Żydów w Polsce w latach 1967 – i dalszych – było niewątpliwe, prześladowcy z minimalnymi wyjątkami, nie sięgali do metod gestapowskich. Poza brutal-ną pacyfikacją młodzieży i to w olbrzymiej większości „aryjskiej” (żydowskiej choćby chcieć – nie starczyło), akcja dyskryminacji toczyła się za parawanem ideologicznej akcji „anty-syjonistycznej”, zmierzała do oczyszczenia aparatu władzy i polityki z „elementu niepewnego”, często pod zarzutami ściśle zawodowymi („brak kwalifikacji”) czy wreszcie – jak to było w odniesieniu do profesorów czy dziennikarzy – na zasadzie sporu ideolo-gicznego. Niszczenie pokonanego przeciwnika, autora odrzuconej tezy, niefortunnego krytyka władzy, były zawsze, niezależnie od etapu i pochodzenia ofiary, rzeczą w tym ustroju najzupełniej naturalną. Nikogo nie dziwił przecież i nie oburzał jawnie fakt, że przedtem wyrzucano w Polsce niemarksistowskich profesorów, katolickich dziennikarzy itp. Oczywiście, w rzeczywistości Żydów nie wyrzucano za poglądy, a wyłącznie za po-chodzenie i to w prowokacyjnym celu, oczywiście rasistowska motywacja była ewidentna, nie zawsze jednak leżała na powierzchni, czasem trzeba się jej było mozolnie dokopy-wać.

Tymczasem nierzadkie były wypadki kiedy wydarzenia w Polsce przedstawiano w up-roszczony sposób jako „Bad guys fighting good guys”, przy czym „good guys” to byli zaw-sze i tylko Żydzi. Nie dopatrzono się np. bardzo specyficznego charakteru polskiego modelu władzy socjalistycznej z drugiej połowy lat 60-tych, kiedy to dokonał się swoisty sojusz polskiego socjalizmu z polskim faszyzmem, Gomułki i Moczara z Piaseckim i Hra-bykiem, najbardziej autentycznymi z żyjących w Polsce przedstawicielami prawdziwego faszyzmu przedwojennego. W wyniku tego swoistego sojuszu i w poszukiwaniu utraco-nego „kontaktu z masami” w propagandzie partyjnej można było nawet natrafić na argu-menty z arsenału tradycyjnego antykomunizmu w jego najbardziej kołtuńskiej postaci, to jest połączonego z antysemityzmem. Miał to być argument na rzecz ustanowienia forso-wanego przez frakcję Moczara jakiegoś komuniznu czy socjalizmu narodowego, jakiejś polskiej odmiany nazizmu. Sprowadzanie wymiaru ofiar takiego systemu do kilku tysięcy Żydów jest naiwnością.

6. Nie zawężaj!

W rzeczywistości więc sprawa żydowska w Polsce po czerwcu 1967, a zwłaszcza po marcu 1968, nie stanowiła wcale „ding an sich”. Był to fragment większej całości, specy-ficznie polski refleks faszyzacji życia społecznego, ustanowienia hegemonii policji nad partią i rządem, walki o pozycje w kierownictwie partii i państwa – walki, która objęła cały aparat ucisku i cały aparat partyjny i państwowy. Nie ulegało kwestii, że manewr żydows-ki był tylko jednym ze środków działania w tej bezpardonowej walce i że obecność Żydów miała ewentualnie skompromitować jedną z zaangażowanych frakcji lub też dostarczyć kozła ofiarnego. Mimo tragedii skazanych Żydów, w istocie chodziło nie o ich los, a o los wszystkich Polaków. Mniejsza o szczegóły tej ponurej hecy, wiele razy już ją opisywano, wystarczająco kompromitujący jest fakt, iż obie strony uznały, że odwołanie się do argu-mentu żydowskiego może im zapewnić większe szanse w rozprawie z konkurencyjnym gangiem. Ważniejsze jest dla naszych rozważań, że dla Polaków myślących i czujących – a takich było znacznie więcej niż się na Zachodzie myślało – sprawa żydowska – choć bolesna – była jednak wtórna w stosunku do sprawy polskiej.

Nic dziwnego więc, że wszystkie próby nadania priorytetu niewątpliwie prześladowa-nym Żydom z pominięciem ogólnonarodowego aspektu ugruntowania się (najbardziej chyba ponurej historii) władzy pogardzanych, zawodowo podejrzliwych i smutnych, nie-ufnych, zawistnych, tchórzliwych i sfrustrowanych bo izolowanych policjantów, były skazane na niepowodzenie i na niepopularność wśród milionów Polaków, głównych ofiar neostalinizmu.

Obojętność Polaków wobec, według nich, nie podstawowych dla owego okresu cier-pień Żydów, tłumaczy także fakt, iż wokół prześladowań Żydów powstał natychmiast zjednoczony front na całym świecie, że wielcy ludzie ogłaszali protesty, a organizacje międzynarodowe zaczęły zbierać podpisy i fundusze, podczas, gdy nikt poważnie nie zainteresował się losem zakneblowanej Polski „aryjskiej”. Moralne i faktyczne „auto da fe” literatury polskiej, kafkowskie zdejmowanie z afisza sztuk klasyków, procesy młodych intelektualistów skazywanych na ciężkie roboty za kolportowanie „Kultury”, wszystkie te bolesne ciosy, które w najlepszym razie trafiały do kronik sądowych na dalekich stronach prasy światowej, dla inteligencji polskiej były znacznie bardziej istotne, niebezpieczne i znamienne dla degeneracji władzy, niż niewątpliwie rasistowskie usuwanie oficerów, urzędników czy profesorów o żydowskich rysach twarzy.

Dlatego młodzież wyszła na ulicę w obronie ocenzurowanego Mickiewicza czy w ob-ronie studentów bitych za głoszenie prawa do swobodnego myślenia, dlatego Kościół zagrzmiał „w obronie polskich dzieci katowanych przez komunistyczną policję”, natomiast nikt, z wyjątkiem kilku pisarzy i studentów, publicznie nie zaprotestował przeciw antyse...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin