JILL BARNETT
Księga pierwsza
Siedziała w pokoju na wieży. Sama. Być może zapomniano
o niej w tym zgiełku, który panował na zamku. Wsparła dłoń
o masywny rzeźbiony stół, na którym stał zegar - cudaczne
urządzenie odmierzające minuty i godziny pojedynczymi kroplami
wody. Urządzenie składało się z metalowo-szklanego klosza
i ptaków, które machały skrzydłami, odmierzając godziny, kiedy
nakapało na nie dość wody. Kupiła ten zegar przed laty w chwili
zauroczenia na jarmarku, gdzie stanowił nie łada atrakcję.
Tamtego ciepłego wiosennego dnia farmerzy i wieśniacy z całego
Kent zgromadzili się wokół pasiastego straganu, słuchając handlarza,
który pokazywał, jak płynie czas.
- Liczcie krople! Widzicie, to upływ czasu!
Sofia stała pośród gapiów i podobnie jak cała reszta uległa
czarowi; podeszła nawet bliżej, dziwując się, że ktoś zdołał
zamknąć czas pod kloszem. Wróciła z jarmarku z pustą sakiewką,
tuląc do piersi cudowny wodny zegar.
W młodzieńczej naiwności roiła sobie, że teraz, kiedy ma ten
zegar, zyska odrobinę władzy nad czasem i tym samym nad swoją
przyszłością. Jednakże jeszcze tego samego roku z nadejściem
zimy woda w kloszu zamarzła, jakby sam czas zastygł w miejscu.
Dzień za dniem, godzina za godziną, mijały niezależnie od martwego
zegara, aż w końcu Sofia zrozumiała, że przedmiot, który
ukrywała w swej komnacie, nie miał nic wspólnego z tajemnicą upływającego czasu.
Nie potrzebowała już zegara, by dostrzec jego upływ. Kiedy
budziła się rankiem i spoglądała w polerowane szkło, widziała
znaki, które czas pozostawiał na jej twarzy - cienkie zmarszczki
nad ustami, na szyi, między brwiami, w kącikach oczu. Przybywało
ich tak samo jak niegdyś kropli wody w zbiorniczku zegara.
Gdy była młoda i chciała szybko dorosnąć, rzucała się w życie
na łeb na szyję. Zachowywała się wówczas jak zamkowe kozy,
uparte i bezmyślne, bodące rogami wszystko, co stanęło im na
drodze. Teraz wiedziała, że cała ta młodzieńcza zapalczywość
i szaleńczy pęd ku przyszłości ani na jotę nie przyśpieszyły rytmu czasu.
Wiele dziś rozmyślała o upływającym czasie, śmierci, życiu.
Podczas takich szczególnych dni, które stanowią znaczący zwrot
w życiu człowieka, zwykle przywołuje się wspomnienia.
Podniosła się z krzesła przy oknie i przeszła przez pokój po
kolorowych płytkach posadzki, na których promienie słońca,
wpadające przez witrażowe okna, rozsiewały błyszczące wzory.
Otwarła ciężkie rzeźbione drzwi szafki i wyjęła brzozową szkatułkę,
prezent od pewnego kupca, pragnącego tym darem pozyskać sobie
przychylność małżonki hrabiego Gloucester.
W szkatułce znajdowały się dwa rękopisy. Jeden z nich składał
się z grubych arkuszy starego papieru, tak miękkiego, że w dotyku
przypominał płótno. Arkusze obłożone były twardą srebrną okładką
inkrustowaną miedzią, wykonaną w Kastylii, gdzie królowa Eleonora
spędziła dzieciństwo. Okładki spinała niewielka klamerka
z zamkiem w kształcie łabędzia chowającego łebek pod skrzydłem.
Drugi rękopis wyglądał znacznie skromniej; nie miał zdobionych
okładek ani pięknie rzeźbionej klamry, które by go chroniły przed
niepożądanym wzrokiem. Zapisane stronice osłaniał jedynie płat
cienkiej brązowej skóry, a związywał razem kawałek rzemyka.
Sofia wzięła do ręki rękopis oprawny w srebro i kluczykiem,
wiszącym na łańcuszku na szyi, otwarła zameczek. Uniosła ciężką
metalową okładkę i natychmiast poczuła zapach cynamonu i anyżu,
który zawsze otaczał Eleonorę.
Minęło wiele czasu od dnia, gdy przeglądała te zapiski; nie
było łatwo patrzeć na siebie oczyma kogoś innego.
Przysiadła nieopodal na bukowej ławce wymoszczonej haftowaną
poduszką; drobny kolorowy ścieg, którego królowa Eleonora
usilnie, choć bez skutku, próbowała ją wyuczyć, układał się
w scenę rycerskiego turnieju. Ułożyła książkę na kolanach i przerzuciwszy
kilka stronic odnalazła tę właściwą oznaczoną zaschniętą
różą. Na samej górze widniało jej imię, wypisane misternie
złotymi literami; inicjał zdobił bogaty ornament, pomalowany
barwą ulubionego wina Eleonory. Sofia zaczęła czytać.
Sofia
W wieku czterech lat lady Howard została oddana pod opieką
mojemu mężowi Edwardowi Plantagenetowi, królowi Anglii, który
jest jej kuzynem. Sofia była słodkim dzieckiem, o wyjątkowej
urodzie, lecz upartym i skorym do psot. Z każdym rokiem stawała
się piękniejsza i bardziej uparta.
Gdy miała dwanaście lat, na widok jej anielskiej twarzyczki
dorośli mężczyźni stawali jak wryci i w osłupieniu otwierali usta.
Miała długie czarne włosy, a skórę białą niczym śnieg zaścielający
łąki. Jednak najsłodsze wydawały się jej oczy -niebieskie, o lekko
fiołkowym odcieniu. Jest z natury rosła, więc jej obecność od razu
rzucała się w oczy, jakby była samym królem.
Dzielni lordowie i rycerze, którzy zdołali dostrzec choćby cień
jej profilu w oknie mojej karety, zaklinali się, że muszą ją pojąć
za żonę. Jako podopieczna króla ma wspaniały posag, co w połączeniu
z jej niespotykaną urodą czyni ją najbardziej pożądaną
panną w całym królestwie.
Tak się dzieje do czasu, dopóki ci nieszczęśnicy nie poznają jej osobiście.
Wiele razy w ciągu ostatniego roku krzyki Edwarda odbijały
się echem po zamkowych ścianach. „Jej głupota doprowadza mnie
do szaleństwa! Całkiem przez nią osiwieję!" Raz nawet mój
Edward wezwał włoskich medyków, żeby go zbadali. Twierdził,
że mózg mu się gotuje i wkrótce wyrosną mu na głowie włosy
o barwie ognia piekielnego. To było po zerwaniu zaręczyn pomiędzy
lordem Geoffreyem Woodville'em i Sofią. Miała wówczas czternaście
lat, a wszyscy uznawali ten związek za znakomity.
Sofia nie dostrzegała jednak w nim nic znakomitego. Kiedy
młody jasnowłosy lord przybył w konkury, Sofia natarła sobie
włosy smalcem, tak że zwisały w tłustych strąkach. Twarz natomiast
wysmarowała liśćmi wierzby, nadając cerze niezdrowy zielonkawy
odcień, a do tego włożyła ciemnożółtą suknią, która jeszcze
podkreślała paskudny kolor jej skóry. Zabawnie było patrzeć na
jej wejście do wielkiej sali, kiedy wolno dreptała powłócząc
nogami niczym szalona stara wiedźma, która żebrze u bram zamku.
Pamiętam, że przy pierwszym spotkaniu z lady Sofią lord
Geoffrey spytał z troską czy przypadkiem nie jest poważnie chora.
Ilekroć Edward na nią nie patrzył, robiła zeza i wpychała sobie
jedzenie do uszu i nosa. Lord Geoffrey Woodville wraz ze swym
orszakiem wyjechał w popłochu przed świtem, kryjąc się pod
osłoną ciemności, żeby nie rozgniewać króla. Niemniej jednak
doszło do nas, jakoby przysięgał, że nawet dla królewskich przywilejów
i więzów krwi nie ożeni się i nie będzie płodził synów z zamkową wariatką.
Byli też inni, synowie znakomitych rodów zbliżonych do dworu,
nawet jeden kastylijski książę. Sofia uparcie odrzucała wszystkich
zalotników... dopóki król nie zagroził, że siłą wyda ją za mąż.
Zdołałam go przed tym powstrzymać. Odtąd jednak nie pojawili
się chętni do jej ręki, więc Sofię męczy nuda, której nigdy nie
potrafiła długo znosić. Nie dalej jak dziś rano, w dniu misterium,
wyznała mi, że niemal pragnie przybycia kolejnego konkurenta,
byłe tylko czas nie płynął tak wolno.
Modliłam się gorąco, wznosząc błagania do Boga w niebiesiech,
żeby zesłał nam kogoś odpowiedniego dla mojej niesfornej Sofii.
Sofia zamknęła książkę, ogarnięta tym szczególnym uczuciem,
które towarzyszy wspominaniu dawnych wydarzeń. Była rozbawiona.
Zakłopotana. Trochę smutna. Doznawała wszystkich
tych uczuć jednocześnie.
Miała świadomość, że nadal jest tą samą osobą, opisaną na
kartach, które trzymała w ręku. Wciąż miała czarne włosy, te same
niebieskie oczy i te same wydatne usta, z których płynęły nieoczekiwane
uwagi, nie pozwalające jej mężowi na stan błogiego
samozadowolenia i przekonanie, że dobrze ją zna.
W środku pozostała taka sama, choć życie i miłość złagodziły jej charakter.
Jakież to dziwne, że obecnie ludzie, którzy spotykali się z nią
i jej mężem po raz pierwszy, dostrzegali czułość, z jaką on patrzył
na nią, a ona na niego, ich wzajemne oddanie i to, że nie bali się
pokazać światu łączącego ich uczucia. Mawiali często:
- Wasze małżeństwo musiało być zawarte z miłości. I to
z miłości od pierwszego wejrzenia.
Jej mąż zwykle zerkał na nią wówczas z rozbawieniem w czystych
błękitnych oczach. I zawsze odpowiadał tak samo:
- Miłość od pierwszego wejrzenia? Raczej wojna od pierwszego wejrzenia.
A kiedy wszyscy śmiali się z jego dowcipu, porozumiewawczo
mrugał do żony. Nie wiedział jednak, że ci obcy ludzie mieli rację.
Nawet teraz, po tych wszystkich latach, ilekroć na niego spojrzała,
zapierało jej dech w piersi, jak owego dnia, gdy Eleonora napisała
tamte słowa, owego dnia, gdy królowa modliła się za nią, albowiem
wtedy właśnie Sofia po raz pierwszy ujrzała sir Tobina de Clare.
Prima aprilis
Zamek Leeds w Kent, Anglia
Był czas odgrywania misteriów, co dobrze się składało, bo
tylko jakieś niezwykłe wydarzenie mogło rozproszyć nudę jej
marnego istnienia. Przechadzała się milcząco po blankach. Tej
wiosny słońce przypiekało wyjątkowo ostro, dając się we znaki
bardziej jeszcze niż wybuchy gniewu króla.
Edward był jej opiekunem i strażnikiem, i w istocie strzegł jej
mocno, zwłaszcza od czasu gdy do niego dotarło, że Sofia zamierza
wystąpić w rycerskim wyścigu, który miał się odbyć po zakończeniu
przedstawienia. Od poprzedniego dnia pilnowano jej uważnie.
Miała zakaz zbliżania się do stajni, a cały wieczór musiała spędzić
w swojej komnacie (król w tym czasie wciąż wyrzekał na jej karygodne postępki).
Z głębokim westchnieniem skrzyżowała ramiona na piersi, nie
przestając chodzić tam i z powrotem po kamiennych murach.
Równie dobrze mogliby jej spętać nogi i zamknąć ją w lochu.
Albo... karmić jedynie chlebem i wodą jak tych niemieckich
i walijskich więźniów, których przetrzymywano dla okupu.
Dotarłszy na koniec murów, odwróciła się gwałtownie. Niecierpliwym
ruchem odgarnęła z twarzy rozplecione końce warkoczy,
zwisające z węzłów nad uszami, po czym ruszyła w przeciwną stronę.
Kobiety miały się zadowolić siedzeniem na trybunach, patrzeniem
i głupim wymachiwaniem jedwabnymi chusteczkami.
Każda z nich miała czekać, aż któryś z rycerzy zechce ją zaszczycić swoją uwagą.
Sofia nienawidziła wszelkiego oczekiwania. Była głęboko przekonana,
że trzymanie się na uboczu i czekanie, by zdarzyło się
coś niezwykłego, nigdy nie przynosi pożądanego skutku.
Po stracie matki, która zmarła w wyniku rozpaczliwie bezowocnych
prób wydania na świat syna i dziedzica, Sofia wyczekiwała
na powrót ojca do domu. Jej pozostał tylko on, a jemu pozostała
tylko ona. Miała wówczas niespełna cztery lata, ale pamiętała
wszystko dokładnie, jakby od tamtej pory wcale nie minęło
dwanaście lat. Pamiętała, jak wystawała na zakończonych blankami
murach i przy otworach łuczniczych na wieży. Od długiego
wspinania się na palcach miała opuchnięte stopy, a szyja bolała
ją od zadzierania głowy tak wysoko, by dojrzeć zielone wzgórza
na horyzoncie, gdzie nad którymś ze szczytów mógł się pojawić
furkoczący na wietrze proporzec jej ojca.
Przez długie samotne godziny czekała, żeby wrócił do domu.
Ale nigdy nie wrócił.
Wreszcie do zamku Torwick dotarła wieść, że rozpacz i gniew
nie pozwalają mu wrócić do córki, skoro śmierć tak okrutnie
zabrała mu nowo narodzonego syna. Dziedzica. I żonę.
Kiedy więc Sofia, wylękniona i samotna, na próżno wypatrywała
jego powrotu, on odjeżdżał coraz dalej na północ, coraz dalej od
niej. Dwa tygodnie później odniósł śmiertelne rany podczas
oblężenia Rochester. Przeżył jeszcze tylko parę dni, lecz zdążył
wysłać wiadomość do Edwarda, podówczas następcy tronu.
Nie starczyło mu jednak czasu, by przesłać choć słowo do swego
jedynego dziecka. Żadnego pożegnania. Żadnego życzenia na łożu
śmierci. Nic. Czasami Sofia zastanawiała się, czy ojciec w ogóle pamiętał o jej istnieniu.
Wcześnie się nauczyła, i to w najbardziej okrutny sposób, jak
naprawdę ocenia się wartość kobiety. Nauczyła się także, że
siedzenie i czekanie jest o wiele bardziej bolesne i daremne niż
samodzielne dążenie do zdobycia tego, czego się pragnie. Potrafiła
znieść porażkę, nie umiała natomiast patrzeć, jak omija ją wszystko,
czego pragnie.
Przystanęła, rozczarowana i napięta, świadoma, że naprawdę
niewiele może zdziałać. Oparła łokcie o mur, który wydawał się
zawieszony wysoko nad ziemią. Podpierając brodę rękoma, zapatrzyła
się w niebo, jakby tam wysoko czekały na nią magiczne
odpowiedzi.
Ale żadnych odpowiedzi nie było. Jedynie niebo tak jaskrawo
błękitne, że aż oczy bolały od patrzenia na nie i kilka puchatych
chmur, przesuwających się tak wolno, jak godziny i dni jej
długiego, nudnego życia.
Wyciągnęła z włosów srebrną wstążkę i zatknęła ją za stanik
niebieskiej jedwabnej sukni, a potem zaczęła rozplatać warkocze, by
zająć dłonie czymś ciekawszym niż niecierpliwe stukanie w kamienną
ścianę. Wkrótce rozpuszczone włosy opadły ciężką falą na
jej ramiona i plecy. Były wolne. Wolne. W przeciwieństwie do niej.
Nie mając nic lepszego do roboty, spojrzała w dół. Natychmiast
dostrzegła króla i królową zajmujących miejsca na wyściełanym
podeście obok sceny wybudowanej specjalnie na misteria.
Nie sposób było nie zauważyć Edwarda, ponieważ był bardzo
wysoki. Jego jasne włosy rozświetlone słońcem lśniły tak mocno,
że ludzie czasami uważali, iż ma w sobie coś z Boga. Sofia
wiedziała jednak, że w Edwardzie nie ma nic boskiego.
Poddani nazywali go Długonogim, ale ona nazywała go bezlitosnym.
Można by pomyśleć, że jego jedynym ziemskim celem
było uprzykrzanie jej życia.
Patrzyła z góry na królową, siedzącą spokojnie u boku męża;
ta biedna miła kobieta nie miała pojęcia, że poślubiła najgorszego
wilkołaka.
Sofia kochała królową Eleonorę, z natury łagodną i miłą kobietę,
która nigdy nie podnosiła na nią głosu, nawet gdy coś jej się nic
podobało. Eleonora z pewnością nie była winna temu, że wydano
ją za tyrana o woli silnej jak zamkowe mury i równie twardej
głowie. Małżeństwa zawierano, kierując się względami politycznymi.
Kuzyn Sofii miał doprawdy szczęście, że w swej dobroci
Eleonora nie przejrzała jego niecnych zamiarów.
Sofia wpatrywała się w króla ze złością; miała nadzieję, że
czaszka pali go od jej spojrzenia. Urażona duma podsuwała jej
niemiłe wspomnienie poprzedniego wieczoru, kiedy to zrugał ją
w obecności swych gości.
- Sofio, doprowadzasz mnie do szaleństwa swoją głupotą.
Potrzebujesz męża, który by cię nauczył pokory i posłuszeństwa!
Przez ostatnie lata słuchała tych słów nieskończenie wiele razy.
Równie dobrze można by próbować zliczyć ziarna soli w piwnicy
lub anioły, które mieszczą się na główce od szpilki.
Jakby mąż mógł ją zmusić do posłuszeństwa. Nie była przecież
niewolnicą. Sofia była pewna, że któregoś dnia wszyscy przekonają
się, iż jest kimś więcej, a nie tylko kobietą.
Przyciskając ucho do drzwi królewskiej komnaty, usłyszała, jak
Edward narzeka do królowej:
- Eleonoro, błazeństwa Sofii przynoszą nam wstyd. Powiedz
mi, czemu, na litość boską, nie może się zająć haftowaniem albo
jakąś inną kobiecą rozrywką.
Jakby wysiadywanie z plotkującymi kobietami i kłucie igłą
kawałka materiału było rozrywką.
Kiedy Edward nagle otworzył drzwi i Sofia zaskoczona wpadła
do środka, po raz kolejny przyłapana na podsłuchiwaniu, natychmiast
spytała, dlaczego nigdy nie widziała, żeby mężczyźni
haftowali, skoro uważają, że to takie przyjemne zajęcie. Edward
dziwnie poczerwieniał na szyi, po czym wrzasnął, że szycie nie
jest zajęciem odpowiednim dla mężczyzn. Na moment uwierzyła
wtedy, że istotnie może go palić wątroba.
W istocie jednak wcale jej nie obchodził jego gniew. Życie było
okropnie niesprawiedliwe i ktoś wreszcie musiał to zmienić. Mężczyźni
mogli swobodnie galopować po wzgórzach. Kobietom wolno było
najwyżej dosiadać ospałych mułów lub w specjalnych siodłach
przypominających krzesło kołysać się niewygodnie na grzbietach
wierzchowców tak starych, że ledwie powłóczyły nogami.
Całe życie mogło przejść człowiekowi koło nosa, nim dotarł
tam, dokąd zmierzał.
Ona, Sofia Howard, nie używała starych mułów ani krępujących
ruchy damskich siodeł. Nauczyła się jeździć na koniu okrakiem,
gdy miała sześć lat, a jej opiekun wyjechał do Londynu, żeby się
zajmować swym świeżo powołanym parlamentem - gromadą
mężczyzn, którzy mieli ustanawiać prawa dla całego kraju i zapewne
przy kielichach pełnych wina wymyślili, że kobietom przypadną
najgorsze obowiązki, takie jak szycie, pranie i przygotowywanie
posiłków.
Nim Edward wrócił, powiedziawszy uprzednio całemu Londynowi
i reszcie świata, co mają robić, Sofia potrafiła jeździć konno
szybciej niż jego rycerze. Na szczęście królowa Eleonora wstawiła
się za nią i dziewczynce pozwolono na swobodne przejażdżki pod
warunkiem, że będzie jej towarzyszył zbrojny opiekun.
Koniecznie mężczyzna.
Dlaczego kobiety nigdy nie nosiły broni? Wszyscy uważali, że
mężczyźni są silni, odważni i honorowi. Kościół i większość
mężczyzn uznawała kobiety za słabe istoty.
Jakie to niesprawiedliwe, myślała, że wszystkie kobiety musiały
cierpieć za to, że kiedyś, zbyt dawno, by to mogło mieć jakieś
znaczenie, Ewa wręczyła Adamowi jedno nieduże jabłko.
Sofia zastanawiała się, dlaczego silny, rozumny i honorowy
Adam, w końcu mężczyzna, zjadł to jabłko, skoro kobiety były
takie słabe. Jej zdaniem Ewa po prostu chciała nakarmić swojego
mężczyznę. Czyż to nie należało do obowiązków kobiety?
Kiedy podzieliła się tą uwagą z arcybiskupem Canterbury,
została oskarżona o bluźnierstwo i musiała spędzić całe dwa
tygodnie w klasztorze, gdzie kazano jej żarliwie się modlić
o pobożne serce, pokorny umysł i powściągliwy język. Zamiast
tego dos...
Ali_Orbis