Richard Matheson - Jestem Legendą [PL].pdf
(
669 KB
)
Pobierz
Richard Matheson - Jestem Legend\271
RICHARD MATHESON
JESTEM LEGEND
przeło
ył Wojciech Kustra
Katowice 1992
Wydawnictwo PiK
tytuł oryginału:
I am legend
ilustracja na okładce:
Zbigniew Mielnik
redakcja:
Katarzyna Pryc
korekta:
Beata
waka
Copyright © Richard Matheson 1954
Copyright © by Wydawnictwo PiK, Katowice, 1992
ISBN 83 - 85264 - 08 - 6
skład PiK, Katowice
adres wydawnictwa: Jagiełły 7/57, 41 - 106 Siemianowice
l., tel. 128 - 10 - 37
HENRY'EMU KUTTNEROWI
z podzi
kowaniem za pomoc i zach
t
w pracy nad
powstaniem tej ksi
ki
CZ
PIERWSZA Stycze
1976
Rozdział 1
Robert Neville nie był pewien, kiedy w te pochmurne dni zachodziło sło
ce. Czasem nie
zd
ył wróci
do domu, gdy na ulicach pojawiali si
oni.
Gdyby zechciał zada
sobie troch
trudu, mo
na było mniej wi
cej obliczy
czas ich
przybycia, ale nawykowo ju
spogl
dał w niebo w oczekiwaniu zapadaj
cego zmierzchu.
Cho
robił tak od łat, sposób ten nie sprawdzał si
podczas złej pogody. Wolał wi
c w
pochmurne dni nie oddala
si
nazbyt od domu.
W monotonnej szaro
ci popołudnia chodził wokół domu z papierosem tkwi
cym w
k
ciku ust. Ni
dymu snuła si
leniwie ponad jego ramieniem. Ogl
dał ka
de okno, spraw-
dzał, czy mocno tkwi
w nich deski. Cz
sto deski p
kały po gwałtownych atakach z ich
strony, odpadały i musiał je zast
powa
nowymi. Nie znosił tego zaj
cia. Tamtego dnia na-
ruszona była tylko jedna deska.
„Czy to nie dziwne?” - pomy
lał.
Z tyłu domu obejrzał cieplarni
i zbiornik na wod
. Niekiedy naruszone było
zamocowanie zbiornika; rynny doprowadzaj
ce deszczówk
mogły by
wygi
te albo
oderwane. Czasem du
e kamienie, które rzucali, przelatywały wysokim łukiem ponad
ogrodzeniem wokół cieplarni i przebijały rozpi
t
nad ni
siatk
. Trzeba było potem
wymienia
w dachu szyby.
Tego dnia nie było szkód w zbiorniku na wod
ani w szklarni.
Wrócił do domu po młotek i gwo
dzie. Otworzywszy drzwi zobaczył swoje
zniekształcone odbicie w p
kni
tym lustrze, które przed miesi
cem sam zamocował. Za kilka
dni pewnie potłuczone kawałki srebrnego szkła zaczn
odpada
.
„Niech tam!” - pomy
lał. To ju
ostatnie lustro, które tam powiesił. Szkoda było
roboty. Zamiast lustra do tego celu u
ywał te
czosnku. Ten zawsze okazywał si
skuteczny.
Powoli przeszedł przez milcz
cy półmrok du
ego pokoju, skr
cił w lewo i przez
niewielki hol udał si
do swojej sypialni.
Kiedy
był to przytulny pokój, ale to ju
inne czasy. Teraz sypialnia stała si
pomieszczeniem przede wszystkim funkcjonalnym. Biurko i łó
ko Neville'a zajmowało
niewiele miejsca, wi
c cał
jedn
cz
pokoju zamienił na warsztat.
Długa ława zajmowała niemal
cian
. Na jej twardej, drewnianej powierzchni le
ała
ci
ka piła ta
mowa, imadło, tokarka do drewna i tarcza szlifierska. Ponad ław
, na
cianie
zamocowane były rozmaite półki i wieszaki z narz
dziami, których u
ywał Robert Neville.
Wzi
ł z ławy młotek, a z byle gdzie stoj
cych puszek wyj
ł kilka gwo
dzi. Potem
wyszedł na zewn
trz, by przybi
desk
w okiennicy. Pozostałe gwo
dzie wyrzucił na stos
gruzu, znajduj
cy si
za ogrodzeniem.
Jeszcze przez chwil
stał na trawniku przed domem, spogl
daj
c to w gór
, to w dół
ulicy Cimarron. Panował spokój. Robert Neville był wysokim, trzydziestosze
cioletnim
m
czyzn
. W jego
yłach płyn
ła krew niemiecka i angielska. Nie miał
adnych cech
szczególnych za wyj
tkiem szerokich, wyra
nie zarysowanych ust i jasnobł
kitnych oczu,
które spogl
dały teraz na zgliszcza po obu stronach domu, w którym mieszkał. Sam
postanowił spali
stoj
ce tam domy, aby oni nie mieli do niego łatwego dost
pu z
przylegaj
cych dachów.
Po kilku minutach westchn
ł gł
boko i wrócił do domu. Rzucił młotek na kanap
w
du
ym pokoju i zapaliwszy papierosa zacz
ł popija
nie pierwszego ju
porannego drinka.
Potem zmusił si
, by pój
do kuchni i powybiera
mieci ze zlewu, które wrzucał tam
przez ostatnie pi
dni. Nie chciało mu si
te
pali
tekturowych talerzy i sztu
ców, odkurza
mebli, my
zlewu, wanny i ubikacji, zmienia
swojej po
cieli, cho
dobrze wiedział,
e trzeba
było to ju
zrobi
.
Był jednak samotnym m
czyzn
, dla którego rzeczy te nie miały
adnego znaczenia.
Dochodziło ju
prawie południe. Robert Neville był w szklarni, zebrawszy ju
prawie
cały koszyk czosnku.
Kiedy
zapach czosnku w takich ilo
ciach przyprawiał go o mdło
ci; czuł,
e
wn
trzno
ci wywracaj
si
w nim. Teraz ju
wo
czosnku rozniosła si
po całym domu,
przesi
kn
ły ni
jego ubrania, a mimo to Neville nie zwracał ju
na ni
uwagi.
Zabieraj
c ze sob
do
główek czosnku, wrócił do domu i wyrzucił je przy zlewie,
tam, gdzie odstawia si
do wyschni
cia umyte naczynia. Pospiesznym ruchem r
ki przy
ciennym wył
czniku zapalił
wiatło, które najpierw zamigotało, a potem rozbłysło pełn
jasno
ci
. Sykn
ł z oburzenia przez zaci
ni
te z
by. To oznacza kolejny kłopot z pr
dnic
.
B
dzie musiał znów wyjmowa
t
cholern
instrukcj
i sprawdza
instalacj
. A je
li naprawa
oka
e si
zbyt powa
na, trzeba b
dzie podł
czy
now
pr
dnic
.
Ze zło
ci
pchn
ł w kierunku zlewu jeden z taboretów na długich nogach, wzi
ł nó
i
usiadł westchn
wszy ze zm
czenia.
Najpierw podzielił główki czosnku na małe z
bki przypominaj
ce kształtem sierpy.
Plik z chomika:
madafak1
Inne pliki z tego folderu:
Richard Matheson - Jestem Legendą [PL].pdf
(669 KB)
Inne foldery tego chomika:
Aldous Huxley-Nowy wspaniały świat
Andrej Diakow, Avoledo Tullio i inni- Uniwersum Metro
Andrej Diakow, Avoledo Tullio-Metro 4-6
Andrzej Ziemiański- Zapach szkła
Andrzej Ziemiański-Achaja 1-3
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin