15013.txt

(44 KB) Pobierz
Jacek Andrzejczak
Ostatnie dni do Mekki


Kapitan zaklšł plugawie. Byli otoczeni. Regiment czarnych i dwóch egzekutorów.

 

"A pięciu ich było"  tak pień zaczynali bardowie. Nie liczšc nigdy Falki.

 

Willa była sporych rozmiarów. Gotycka budowla porażała swš mitycznš przestrzeniš. Należała kiedy do hrabiny von Nauli, lecz zmarło się biedaczce na poczštku tej parszywej wojny.

Chociaż wszystkie sš takie, pomylał kapitan. Nie cierpię tego. Spocona ręka zelizgiwała mu się z rękojeci, otarł niš o pozdzierany biały mundur i mocniej zacisnšł dłoń.

Siedzieli, gdy wszedł do głównego pokoju, patrzyli na niego błagalnym wzrokiem. Ich zbawca.

 Oni mylš, że przeżyjš tš wojnę!  krzyknęła szaro włosa kobieta, wskazujšc rękš całš grupę

 Słyszysz Farn?! To mieszne.

Stała blisko okna, by przyglšdać się czajšcym za drzewami. Jej popielate, spiczaste włosy opadały do szyi, słabo widoczna blizna rozpoczynajšca się obok jej wielkich, zielonych oczu, a kończšca niedaleko ust, przypominała mu o własnym ojcu... chociaż puszczyk, zapewne nigdy nie dowiedział się o swym przypadkowo spłodzonym synu..

Odwróciła się do nich i podeszła do kapitana patrzšc mu w oczy.

 I co teraz uczynisz, wielki przywódco?  spytała marszczšc swe łagodne brwi.

 Łuków nie mamy  stwierdził ponuro smukły młodzieniec o włosach niczym krew wieprza.

 I tak nic nam po nich  nie mamy strzał  odparła mu kobieta o cerze bliskiej koloru kredy, opierajšc się o jednš z pięknie szlifowanych mahoniowych szafek.

 Tak, Quali  szczerze mówišc, nie mamy nic, co mogłoby nam choć trochę ułatwić powrót do ojczyzny  powiedział sucho zwany Farnem.

Głos, który wtedy usłyszeli, który rozsadził ich głowy, znany był wszystkim, którzy zginęli walczšc z Nilfgaardem. Znali go również oni. Wcišż żywi.

 Dobrze wiecie, że nie będziemy się po was fatygowali Farn. Macie dwa wyjcia, albo patrzeć jak was żywcem palimy, albo wyjć i zdać się na łaskę sšdu wojskowego.

 Tveal  krzyknšł unoszšc głowę kapitan  ty pieprzony gównosukinjadzie  możesz mi wylizać klingę.

 Farn  nasz czas... kończy się  wycedziła obcym głosem, stojšc przed wysokim brunetem. Dla nich, była wszystkim. Była Falkš.

 Egzekutorzy.  powiedział głucho Hajin, gdy spostrzegł przez okno dwie ciemne postacie kroczšce w ich stronę.

 Decyduj, albo zaraz zginiemy  odezwała się cicho Quali.

 Jestem waszym wybawieniem, ale kto zetknšł się choć raz ze mnš, umrzeć musi, wiedzielicie o tym, a mimo to szlicie ramię w ramię nie patrzšc się za siebie, teraz obracacie głowę, a mierć wita was z otwartymi ramionami. Wasza rzecz, że ginšć chcecie.

 Czas jest twoim wybawieniem Falko. Tylko twoim. Naszym... być może.  kapitan zwrócił się do szarowłosej ze smutnym umiechem i westchnšł ciężko i cicho. Niedosłyszalnie.

Wstali, czujšc jak adrenalina rozsadza ich mózgi i ciała. Powietrze wrzało od pustki ich wzburzonych dusz. Odwalili wszystkie barykady z okien i wybili je. Wychodzili jeden po drugim.

Stali w długim rzędzie, za plecami majšc budowlę z kamienia i ostatnich drzew z lasów Brokilonu, wyglšdali, jakby patrzyli się przed siebie. Patrzyli na niespełnionš gęstoć sosen pnšcych się niczym najwyższa góra. Patrzyli na piasek u ich stóp, patrzyli jak wiatr wzbija go do góry i flirtuje w chaotycznym tańcu. Patrzyli na siebie, swoje zmęczone życiem ciała, swoje zakurzone stroje, które dwa dni temu pachniały jeszcze wodš ze strumienia i mydłem. Na swoje złe twarze, za które dostaliby teraz kilkaset florenów. Twarze ludzi przegranych, ale zadowolonych z czynu, który zaraz popełniš. Nie, nie twarze  maski wycieńczenia.

Na spotkanie wyszło im dwu zakapturzonych elfickich egzekutorów ubranych w bordowe narzuty z naszywami szytymi złotymi nićmi i przepasanych szalami, zdobionymi diamentem, a mieczami błyszczšcymi lodowš stalš i rękojeciami rzebionymi na ich kociste dłonie. Wyglšdali jak przeznaczenie. Byli przeznaczeniem. Quali, Falka, Seraphine i Farn  starli się z przeznaczeniem. Falka zaczęła mroczny teatr. Piruetem wpłynęła niczym wšż między dwu egzekutorów, którzy natychmiast odskoczyli od szarowłosej diablicy unikajšc jej ostrza. Jeden z nich stał blisko Quali. Tak blisko, jak długa była klinga jego miecza.

 Szybciej dziewczyno, szybciej  przypomniała sobie słowa Falki  Jeste wolna jak mucha w smole.

Cięcie z góry sparowała z trudem, za piruet elfa w ogóle wyprowadził jš z rytmu i musiała wykonać półobrót by zasłonić klingš swoje łopatki. Mylała, że zdšży. Wiedziała, że zdšży.

Zdšżyła. Ale impet ciosu elfiej postaci wybił z jej delikatnych dłoni rękojeć. Popatrzyła na Falkę, zamknęła oczy i zajrzała w głšb siebie, szukajšc przeznaczenia.

Usłyszała ciężki brzęk stali, otworzyła oczy. Farn w ostatnim momencie zatrzymał cięcie skierowane w jej głowę i zatoczył obydwoma mieczami kršg. Dziewczyna uklęknęła i przeturlała się na tył elfa, gdzie spoczywał jej żelazny brzeszczot. Podniosła go i zaatakowała sztychem jego plecy. Nie mogła chybić.

Chybiła. A kopniak z obrotu powalił jš na ziemię.

Błyskawiczne cięcia Egzekutora przerażały Farna. Męczył się. Po każdym sparowanym ciosie coraz bardziej się męczył. Elf był dla niego zdecydowanie zbyt szybki. To musiało się le skończyć. Musiało bo... Jego czas dobiegł końca...

Nie zdšżył zasłonić septymy zmylony paskudnie niskš fintš z sinistru. Dostał w brzuch. Broczšca krew zalała mu połowę munduru i, niegdy nieżnobiałe, spodnie. Zgišł się w pół i upadł na kolana. Spojrzał w oczy przeznaczeniu, które odrzuciło kaptur na kark.

Zielone, piękne, okrutne. Rzšdne krwi i kochajšce taniec. Taniec dla swej bogini. Zrozumiał, że jest jedynie następnš ofiarš złożonš dla niej w podzięce. Dla Aelirenn, tej, która poderwała ich do walki. Jego koniec, jest poczštkiem jego mierci. Jego poczštek, był mierciš jego matki. Umarł cicho, czołem schylonym ku samej ziemi.

Złotowłosa Quali podniosła się, czujšc wzbierajšcš się w niej furię. Zdziwił jš wrzask, który dobiegał z tak długo skrywanej przed wszystkimi złoci. Z dzikociš zaatakowała egzekutora patrzšc na jego twarz, próbujšc doszukać się jakichkolwiek emocji. Nie znalazła nic. Miecz Quali zawirował, spadajšc na elfa niczym gilotyna. Lecz gilotyna nie wystarczyła, by zabić przeznaczenie. Krwawa postać elfa odwróciła się nagle, niespodziewanie. Ale nie po to, by zadać cios. Quali odsunęła się odruchowo. Odwrócony do niej tyłem elf wykonał kilka niezwykle szybkich zastaw i cięć  słyszała tylko krótkie, ucinane krzyki stali. Potem dokładnie przyjrzała się grymasowi jego twarzy wykrzywionej w bezgłonym krzyku.

Elf zatoczył się i upadł twarzš w piach. Jego szyję przecinała wzdłuż gruba linia w kolorze jego szat.

 Koniec przedstawienia  zawarczała Falka kończšc taniec. Z jej prawego ramienia sšczyła się krew.

 Farn...  powiedziała głucho Quali, patrzšc na przywódcę topišcego się w małym jeziorze własnej krwi.

 Nie żyje, widzę. Ale nie ma teraz czasu  mówiła zimnym głosem  Idziemy.

 Poczekaj. Za... zabandażuję ci ramię  Quali urwała kawałek swojej sukni i podeszła do Falki.

Biegli co tchu w płucach. Chcšc uniknšć przeznaczenia. Biegli przez las. Szary, ciemny, ponury jak deszczowy dzień, pachnšcy wilgociš, duszny. Strach omijał ich, do czasu, gdy znaleli pierwsze pale. Smród rozkładajšcych się ciał powoli wdzierał się w nozdrza, zostawiajšc po sobie trwałe lady.

Blahc, Davine, Flyrenn, Darsuin  przyjaciele z hanzy Garta. I napisy nilfgaardzkie na tabliczkach, tuż pod zakrwawionymi łonami. "Buntownik z gówna", "Nordlindzka kurwa", "Odważniak" i Dars  z umiechem rozszerzonym nożem  "Żartowni". Zakrwawione kikuty ršk i nóg zwisały bezwiednie w kierunku ziemi. Z ust Blahc`a dobiegał cichy i chrapliwy skrzek. A może im się zdawało.

 

Mówiono wtedy, że cztery postacie widać przy palach było,

cztery się modliły, a pište ciałem się nie stawiło.

Duchem tylko nuciło requiem smutne.

Za tych co mierci poniosły okrutne.

 

Popielatowłosa chciała wierzyć, że pojutrze, gdy dotrš do jeziora, zginie tylko Quali. Nie wiedziała, jak bardzo się myliła.

Dopadli ich na drodze, przy jednym z mostów. Byli wyczerpani, wycieńczeni, ale walczyli.

Gdyby kto zobaczył w jaki sposób, pomylałby o gasnšcej wiecy. O ostatnich promykach, którymi osłania się przed ciemnociš.

Seraphine był zlany potem. Każda częć jego ciała błagała o odpoczynek. Jego przeciwnik był wolniejszy i słabszy, ale był wyspany, wypoczęty i jego umysłu nie zaprzštała tylko jedna myl. Wyjć z tego gówna, nie brudzšc sobie butów. A jeli już, to tylko podeszwy.

Cięcie z półkola nie zaskoczyło go, lecz z odbił je z wyranym opónieniem i ostatkiem sił chlasnšł młodego żołdaka po kolczudze, młodziak jęknšł przecišgle. Seraphine upadł na kolana, doczołgał się do niego i dobił sztychem w pier. Potem padł na twarz.

I zasnšł.

Obudził go chłód. Było całkowicie ciemno. W ustach miał mdlšcy posmak ziemi, a w głowie szumiał krzyk nilfgaardczyka.

 Falka? Quali?  wyszeptał głoniej.

 Cii.  uspokoiła go Quali przykładajšc palec do jego suchych warg.  Falka stoi na straży. Potem jest Hajin.  poczuł dotyk jej lodowatych ust na czole, przytuliła go do siebie  pij  szepnęła mu do ucha  Musisz odpoczšć...

Wszyscy musimy.

 

***

Karczma była jednš z najgorszych jakš znał w swym całym zaszczanym życiu. Nie to, że piwo było jak mocz konia, a mięso, jak gówno z piaskiem. Nie. Kavalin po prostu nie cierpiał, gdy kto prosi go o pomoc i wie, że sprawa zalatuje trupami. Nie, nie to, że nie lubił pomagać innym. Po prostu do "Dandiego" przychodził się napić i pogadać. Nie pomagać. Więc dlaczego ta niebrzydka dziewczyna o siwych włosach mówiła co o medyku? Skšd on teraz znajdzie medyka? Wyglšdała na zwykłš nacišgarę, ale jej oczy... W tych tajemniczych, zielo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin