Platon obrona sokratesa.pdf

(145 KB) Pobierz
Platon obrona sokratesa
[ WWW.FILOZOF.PL – Platon: „ Obrona Sokratesa „ ]
1
Platon
OBRONA SOKRATESA
Jakieście wy, obywatele, odebrali wraŜenie od moich oskarŜycieli, tego nie wiem; bo i ja sam przy nich
omalŜem się nie zapomniał, tak przekonująco mówili. ChociaŜ znowu prawdziwego, powiem po prostu, nic
nie powiedzieli. A najwięcej mnie u nich jedno zadziwiło z tych wielu kłamstw; jak to mówili, Ŝe wyście się
powinni strzec, abym ja was nie oszukał, bo doskonale umiem mówić. To, Ŝe się nie wstydzili (ja zaraz
czynem obalę ich twierdzenia, kiedy się pokaŜe, Ŝe ja ani trochę mówić nie umiem), to mi się wydało u nich
największą bezczelnością. Chyba Ŝe oni moŜe tęgim mówcą nazywają tego, co prawdę mówi. Bo jeŜeli tak
mówią, to ja bym się zgodził, Ŝe tylko nie według nich, jestem mówcą.
Więc oni, jak ja mówię, bodajŜe i słowa prawdy nie powiedzieli; wy dopiero ode mnie usłyszycie całą prawdę.
Tylko serio, na Zeusa, obywatele: nie takie mowy przystrojone jak te ich: zwrotami i wyrazami, ani ozdobione,
ale usłyszycie proste słowa, wyrazy takie, jakie się nawiną.
Bo ja wierzę, Ŝe to sprawiedliwe, co mówię, i niech się nikt z was czegoś innego nie spodziewa. PrzecieŜby
nawet nie wypadało, obywatele, Ŝebym ja, w tym wieku, jak młodzik mówki układać przed was przychodził. Ale
naprawdę ja bardzo was, obywatele, o to proszę i błagam: jeŜeli usłyszycie, Ŝe ja się bronię takimi samymi
słowami, jakimi zwykle mówię i na rynku koło straganów, gdzie mnie niejeden z was słyszał, i gdzie bądź
indziej, nie dziwcie się i nie róbcie hałasów dlatego. Bo to tak jest: teraz ja pierwszy raz stoję przed sądem, a lat
mam siedemdziesiąt; po prostu więc obcy mi jest tutejszy język. Więc tak samo jak gdybym naprawdę był z
innych stron, to wybaczylibyście mi przecieŜ, gdybym tamtym językiem i sposobem mówił, w jakim bym był
wyrósł, otóŜ tak samo i teraz o tę was proszę sprawiedliwość, tak się to przynajmniej mnie przedstawia, Ŝebyście
mi darowali sposób mówienia — on wam będzie moŜe gorszy, moŜe lepszy — a na to tylko patrzyli i na to tylko
zwaŜali, czy ja słusznie mówię, czy nie; bo to jest zaleta sędziego, a mówcy: mówić prawdę.
Więc naprzód moje prawo bronić się, obywatele, przeciw pierwszej fałszywej skardze na mnie i przeciw
pierwszym oskarŜycieli łom; potem przeciwko drugiej i drugim.
Bo na mnie wielu skarŜyło przed wami od dawna, i juŜ od lat całych, a prawdy nic nie mówili; tych ja się boję
więcej niŜ tych koło Anytosa, chociaŜ i to ludzie straszni.
Ale tamci straszniejsi. Obywatele, oni niejednego z was juŜ jako chłopaka brali do siebie, wmawiali w was i
skarŜyli na mnie, Ŝe jest taki jeden Sokrates, człowiek mądry, i na gwiazdach się rozumie, i co pod ziemią, to on
wszystko wybadał, i ze słabszego zdania robi mocniejsze. Obywatele, to oni, to ci, co o mnie takie pogłoski
porozsiewali, to są moi straszni oskarŜyciele. Bo kto słyszy, ten myśli, Ŝe tacy badacze to nawet w bogów nie
wierzą. A potem jest takich oskarŜycieli wiciu i juŜ długi czas skarŜą, a prócz tego jeszcze w takim wieku do
was mówią, w którymeście uwierzyć mogli najłatwiej, dziećmi będąc, a niejeden z was wreszcie młodym
chłopcem; po prostu taka zaoczna skarga, bez Ŝadnej obrony.
A ze wszystkiego najgłupsze to, Ŝe nawet nazwisk ich nie moŜna znać ani ich wymienić. Chyba Ŝe
przypadkiem który jest komediopisarzem. Jedni z zazdrości potwarzy w uszy wam nakładli, drudzy uwierzyli i z
przekonania zraŜają do mnie innych, a ze wszystkimi nieporadna godzina. Bo ani ich tutaj przed sąd nie moŜna
pociągnąć, ani rozumnie przekonać Ŝadnego, tylko po prostu tak człowiek musi niby z cieniami walczyć; broni
się i zbija zarzuty, a nikt nie odpowiada.
Więc chciejcie zwaŜyć i wy, jak powiadam, Ŝe ja mam dwa rodzaje oskarŜycieli: jedni to ci, co wygłosili
skargę dopiero co, a drudzy dawniej, ci, o których mówię; i przyznajcie, Ŝe ja się przeciwko e tamtym muszę
naprzód obronić. PrzecieŜ i wyście tamtych naprzód słuchali, jak skarŜą, i o wiele więcej niŜ tych, co później.
No tak, więc trzeba się bronić, obywatele, i trzeba próbować wyjąć wam z uszu potwarz, która tam długi czas
siedziała, a wyjąć w tak krótkim czasie! No, ja bym tam rad, Ŝeby się to tak stało, jeśli to dobre dla was i dla
mnie, i jeŜeli się moja obrona na cokolwiek przyda. Ale myślę, Ŝe to trudna rzecz; ja trochę wiem, jak to jest.
A jednak, niech tak rzeczy idą, jak bóg zechce; prawa potrzeba słuchać i bronić się.
Więc weźmy jeszcze raz od początku, cóŜ to za skarga, z której na mnie potwarz wyrosła, a Meletos jej
uwierzył i wniósł na mnie to oskarŜenie tutaj? Tak jest. CóŜ tedy mawiali potwarcy? Jakby więc prawdziwe
oskarŜenie trzeba ich zaprzysięŜone słowa odczytać: Sokrates popełnia zbrodnię i dopuszcza się występku ba-
dając rzeczy ukryte pod ziemią i w niebie i ze słabszego zdania robiąc mocniejsze i drugich tego samego
nauczając.
To coś będzie w tym rodzaju. Boście przecieŜ i sami coś takiego widzieli w komedii Arystofanesa, jak się tam
taki Sokrates huśta, a mówi, Ŝe chodzi po powietrzu i mnóstwo innych głupstw wygaduje, na których ja się nic a
nic, ani w ogólności, ani w szczególności nie rozumiem. I nie mówię tego, Ŝebym chciał uwłaczać tego rodzaju
wiedzy, jeŜeli ktoś jest mądry w takich rzeczach (Ŝeby mnie tylko znowu o to Meletos do sądu nie pozwał), ale
mnie te kwestie, obywatele, nic a nic nie obchodzą. Na świadków biorę wielu z was samych i myślę, Ŝe jeden
drugiemu to wytłumaczy i powie: kaŜdy z tych, którzy kiedykolwiek słyszeli, jak rozmawiam! A takich wielu
[ WWW.FILOZOF.PL – Platon: „ Obrona Sokratesa „ ]
2
między wami. Więc powiedzcie jeden drugiemu, czy kiedykolwiek słyszał który z was, Ŝebym ja w ogólności
lub w szczegółach rozmawiał o takich rzeczach? Widzicie więc, Ŝe tyle samo warte i wszystko inne, co o mnie
tłum opowiada.
Więc ani na tym nic nie ma, ani jeślibyście słyszeli od kogoś, Ŝe. ja biorę ludzi na wychowanie i robię na tym
pieniądze, to takŜe nieprawda.
ChociaŜ mnie się i to bardzo podoba, jeŜeliby ktoś umiał ludzi wychowywać, jak na przykład Gorgiasz z
Leontiniów i Prodikos z Keos, i Hippiasz z Elidy.
Obywatele, kaŜdy z nich potrafi chodzić od miasta do miasta i namawiać młodych ludzi, którzy mogą za darmo
przestawać, z kim tylko chcą ze swych współobywateli, Ŝeby porzucili tamto towarzystwo, a obcowali z nimi; za
to im się płaci pieniędzmi, a oprócz lego wdzięcznością.
A tu jest jeszcze inny taki obywatel z Paros, mędrzec; dowiedziałem się niedawno, Ŝe przyjechał, bom
przypadkiem spotkał jednego obywatela, który zapłacił sofistom więcej pieniędzy niŜ wszyscy inni razem,
Kalliasza syna Hipponika. Więc ja go zapytałem — bo on ma dwóch synów. „Kalliaszu — powiadam — jakby
ci się lak twoi dwa] synowie źrebakami albo cielętami porodzili, -to my byśmy umieli wyszukać im kierownika i
zgodzić go, Ŝeby z nich zrobił piękne i dobre sztuki we właściwym im rodzaju zalet. I to b by był albo jakiś
człowiek od koni, albo od roli. No teraz, skoro są ludźmi, to kogo im zamyślasz wziąć na kierownika? Kto się
tak rozumie na zaletach człowieka i obywatela? Myślę przecieŜ, Ŝeś ty się nad tym zastanowił, bo masz synów.
Jest ktoś taki — mówię mu — czy nie?"
„Ano pewnie" — powiada.
„KtóŜ laki — mówię — i skąd on, i po czemu uczy?"
„Euenos — powiada — Sokratesie, ten z Paros, po pięć min".
A ja sobie pomyślałem: szczęśliwy ten Euenos, jeŜeli on naprawdę posiada tę sztukę i tak ładnie uczy! Ja bym
się i sam chwalił i wysoko nosił, gdybym to umiał. Ale ja lego nie umiem, obywatele!
Więc moŜe mi ktoś z was wpadnie w słowo i zapyla: „Sokratesie, a twoja robota jaka właściwie? SkądŜe się
wzięły te potwarze na ciebie? JuŜ teŜ z pewnością, gdybyś się nie był, niby to, bawił w Ŝadne nadzwyczajności, a
Ŝył jak kaŜdy inny, nie byliby cię ludzie tak osławili ani obgadali, skoro twoje zajęcia niczym nie odbijały od
wszystkich innych ludzi. Więc powiedz nam, co jest, Ŝebyśmy i my w twojej sprawie nie strzelili jakiegoś
głupstwa". Kto tak mówi, ten mówi sprawiedliwie, jak uwaŜam, i ja wam spróbuję wykazać, co tam jest takiego,
co mi wyrobiło takie imię i taką potwarz. A słuchajcie.
MoŜe się będzie komu z was zdawało, Ŝe Ŝartuję; tymczasem bądźcie przekonani; całą wam prawdę powiem. Bo
ja, obywatele, przez nic innego, tylko przez pewnego rodzaju mądrość takie imię b zyskałem. A cóŜ tam za
mądrość taka? Taka moŜe jest i cała ludzka mądrość! Doprawdy, Ŝe tą i ja, zdaje się, jestem mądry. A ci, o
których przed chwilą mówiłem, ci muszą pewnie być jakąś większą mądrością, ponad ludzką miarę mądrzy, albo
— nie wiem sam, co powiedzieć. Ja przynajmniej zgoła się na tej wyŜszej nie znam, a kto to na mnie mówi, ten
kłamie i tylko na to wychodzi, Ŝeby oszczerstwo na mnie rzucił.
A tylko, obywatele, nie krzyczcie na mnie, nawet gdyby się wam zdawało, Ŝe wielkich słów uŜywam. Bo nie
będę swoich słów przytaczał w tym, co powiem, ale się powołam na kogoś innego, kto to powiedział. Przytoczę
wam świadka mojej mądrości, jeŜeli jaka jest i jaka: boga w Delfach.
Znacie pewnie Chajrefonta. To mój znajomy bliski od dziecięcych lat i mnóstwo z was, z ludu, dobrze go
znało. On wtedy razem poszedł na to wygnanie i wrócił razem z wami. I dobrze wiecie, jaki był Chajrefon; jaki
gorączka, do czego się tylko wziął. I tak raz nawet, jak do Delfów przyszedł, odwaŜył się o to pyląc wyroczni i,
jak powiadam — nie róbcie hałasu, obywatele! — zapylał tedy wprosi, czyby istniał ktoś mądrzejszy ode mnie.
No i Pytia odpowiedziała, Ŝe nikt nie jest mądrzejszy. I to wam ten tutaj brat jego poświadczy, bo tamten juŜ
umarł.
ZwaŜcie tedy, dlaczego to mówię, chcę wam pokazać, skąd się wzięła potwarz. Bo ja, kiedym to usłyszał,
zacząłem sobie w duchu b myśleć tak: Co teŜ to bóg mówi? CóŜ ma znaczyć ta zagadka? Bo ja, doprawdy, ani
się do wielkiej, ani do małej mądrości nie poczuwam. Więc cóŜ on właściwie mówi, kiedy powiada, Ŝe ja naj-
mądrzejszy? PrzecieŜ chyba nie kłamie. To mu się nie godzi. I długi czas nie wiedziałem, co to miało znaczyć, a
potem powoli, powoli zacząłem tego dochodzić tak mniej więcej:
Poszedłem do kogoś z tych, którzy uchodzą za mądrych, aby jeśli gdzie, to tam przekonać wyrocznię, Ŝe się
myli, i wykazać jej, c Ŝe ten oto tu jest mądrzejszy ode mnie, a tyś powiedziała, Ŝe ja.
Więc kiedy się lak w nim rozglądam — nazwiska wymieniać nie mam potrzeby: to był ktoś spośród polityków,
kloty na mnie takie jakieś z bliska zrobił wraŜenie, obywatele — otóŜ kiedym tak z nim rozmawiał, zaczęło mi
się zdawać, Ŝe ten obywatel wydaje się mądrym wielu innym ludziom, a najwięcej sobie samemu, a jest? Nie! A
polem próbowałem mu wykazać, Ŝe się tylko uwaŜa d(ebila-dopisałem) za mądrego, a nie jest nim naprawdę. No
i stąd mnie znienawidził i on, i wielu z tych, co przy tym byli.
Wróciwszy do domu zacząłem miarkować, Ŝe od tego człowieka jednak jestem mądrzejszy. Bo z nas dwóch
Ŝaden, zdaje się, nie wie o tym, co piękne i dobre, ale jemu się zdaje, Ŝe coś wie, choć nic nie wie, a ja, jak nic
nie wiem, tak mi się nawet i nie zdaje. Więc moŜe o tę właśnie odrobinę jestem od niego mądrzejszy, Ŝe jak
[ WWW.FILOZOF.PL – Platon: „ Obrona Sokratesa „ ]
3
czego nie wiem, to i nie myślę, Ŝe wiem. Stamtąd poszedłem do innego, który się wydawał mądrzejszy
niŜ tamten, i znowu takie samo odniosłem wraŜenie. Tu znowu
mnie ten ktoś znienawidził i wielu innych ludzi. Więc polem tom juŜ po kolei dalej chodził, choć wiedziałem,
vii i bardzo mnie to martwiło i niepokoiło, Ŝe mnie zaczynają nienawidzić, a jednak mi się koniecznym
wydawało to, co bóg powiedział, stawiać nade wszystko.
Trzeba było iść dalej, dojść, co ma znaczyć wyrocznia, iść do wszystkich, którzy wyglądali na to, Ŝe coś
wiedzą. I dalipies, obywatele — bo przed wami potrzeba prawdę mówić — ja, doprawdy, odniosłem takie jakieś
wraŜenie: ci, którzy mieli najlepszą opinię, wydali mi się bodajŜe największymi nędzarzami, kiedym tak za wolą
boską robił poszukiwania, a inni, lichsi z pozoru, byli znacznie przyzwoitsi, naprawdę, co do porządku w głowie.
Muszę wam jednak moją wędrówkę opisać; jakiem ja trudy podejmował, aby w końcu przyznać słuszność
wyroczni.
OtóŜ po rozmowach z politykami poszedłem do poetów, tych, co tragedię piszą i dytyramby, i do innych, Ŝeby
się tam na miejscu niezbicie przekonać, Ŝem głupszy od nich.
Brałem tedy do ręki ich poematy, zdawało się, najbardziej opracowane i, bywało, rozpytywałem ich o to, co
chcą właściwie powiedzieć, aby się przy tej sposobności teŜ i czegoś od nich nauczyć. Wstydzę się wam prawdę
powiedzieć, obywatele, a jednak powiedzieć potrzeba. Więc krótko mówiąc: nieledwie wszyscy inni, z boku
stojący, umieli lepiej niŜ sami poeci mówić o ich własnej robocie.
Więc i o poetach się przekonałem niedługo, Ŝe to, co oni robią, to nie z mądrości płynie, tylko z jakiejś
przyrodzonej zdolności, Ŝ tego, Ŝe w nich bóg wstępuje, jak w wieszczków i wróŜbitów; ci takŜe mówią wiele
pięknych rzeczy, tylko nic z tego nie wiedzą, co mówią. Zdaje mi się, Ŝe coś takiego dzieje się i z poetami. A
równocześnie zauwaŜyłem, Ŝe oni przez tę poezję uwaŜają się za najmądrzejszych ludzi i pod innymi
względami, a wcale takimi nie są. Więc i od nich odszedłem, uwaŜając, Ŝe tym samym ich przewyŜszam, czym i
polityków.
W końcu zwróciłem się do rzemieślników. Bo sam zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, Ŝe nic nie wiem,
a u tych wiedziałem, Ŝe znajdę wiedzę o róŜnych pięknych rzeczach, i nie pomyliłem się. Ci wiedzieli rzeczy,
których ja nie wiedziałem, i tym byli mądrzejsi ode mnie. Ale znowu, obywatele, wydało mi się, Ŝe dobrzy
rzemieślnicy popełniają ten sam grzech co i poeci. Dlatego Ŝe swoją sztukę dobrze wykonywał, myślał kaŜdy, Ŝe
jest bardzo mądry we wszystkim innym, nawet w największych rzeczach, i ta ich wada rzucała cień na ich
mądrość.
Tak Ŝem się zaczął sam siebie pytać zamiast wyroczni, co bym wolał: czy zostać tak, jak jestem, i obejść się
bez ich mądrości, ale i bez tej ich głupoty, czy mieć jedno i drugie, jak oni. Odpowiedziałem i sobie, i wyroczni,
Ŝe mi się lepiej opłaci zostać tak, jak jestem.
Z tych tedy dochodzeń i badań, obywatele, liczne się porobiły nieprzyjaźnie, i to straszne, i bardzo cięŜkie, tak
Ŝe stąd i potwarze poszły, i to imię stąd, Ŝe to mówią: mądry jest. Bo zawsze ci, co z boku stoją, myślą, Ŝe ja sam
jestem mądry w tym, w czym mi się kogo trafi połoŜyć w dyskusji.
A to naprawdę podobno bóg jest mądry i w tej wyroczni to chyba mówi, Ŝe ludzka mądrość mało co jest warta
albo nic. I zdaje się, Ŝe mu nie o Sokratesa chodzi, a tylko uŜył mego imienia, dając mnie na przykład, jakby
mówił, Ŝe ten z was, ludzie, jest mądrzejszy, który, jak Sokrates, poznał, Ŝe nic nie jest naprawdę wart, tam gdzie
chodzi o mądrość.
Ja jeszcze i dziś chodzę i szukam tego, i myszkuję, jak bóg nakazuje, i między mieszczanami naszymi, i
między obcymi, jeŜeli mi się który mądry wydaje, a jak mi się który mądry wydaje, to zaraz bogu pomagam i
dowodzę takiemu, Ŝe nie jest mądry. I to mi tyle czasu zabiera, Ŝe ani nie miałem kiedy w Ŝyciu obywatelskim
zrobić czegoś, o czym by warto było mówić, ani koło własnych interesów chodzić; ostatnią biedę klepię przez tę
słuŜbę boŜą.
A oprócz tego chodzą za mną młodzi ludzie, którzy najwięcej mają wolnego czasu, synowie co najbogatszych
obywateli; nikt im chodzić nie kaŜe, ale oni lubią słuchać, jak się to ludzi bada, a nieraz mnie naśladują na
własną rękę i próbują takich badań na innych.
Pewnie — znajdują mnóstwo takich, którym się zdaje, Ŝe coś wiedzą, a wiedzą mało albo wcale nic. Więc stąd
ci, których oni na spytki biorą, gniewają się na mnie, a nie na nich: mówią, Ŝe to ostatni łajdak len jakiś Sokrates
i psuje młodzieŜ. A jak ich ktoś pyta, co on robi i czego on naucza, nie umieją nic powiedzieć, nie wiedzą; Ŝeby
zaś pokryć zakłopotanie, mówią to, co się na kaŜdego miłośnika wiedzy zaraz mówi: Ŝe tajemnice nieba odsłania
i ziemi a bogów nie szanuje, a z gorszego zdania robi lepsze.
Bo prawdy Ŝaden by chyba nie powiedział: Ŝe się ich niewiedzę odsłania i udawanie mądrości. A Ŝe im widać
na powaŜaniu zaleŜy, a zaciekli są i duŜo ich jest, a systematycznie i przekonująco na mnie wygadują, więc
macie pełne uszy ich potwarzy, rzucanych na mnie od dawna a zajadle. Spośród nich teŜ wyszli na mnie
Meletos, Anytos i Likon. Meletos się obraził za poetów, Anytos za rzemieślników i polityków, a Likon za
[ WWW.FILOZOF.PL – Platon: „ Obrona Sokratesa „ ]
4
mówców. Tak Ŝe jakem na początku mówił, ja bym się sam dziwił, gdyby mi się w tak krótkim czasie udało
wyjąć wam z uszu te liczne a zastarzałe oszczerstwa.
Oto jest, obywatele, cała prawda; nie ukryłem przed wami ani wielkich, ani małych okoliczności; nie
pokrywałem niczego milczeniem. ChociaŜ wiem, Ŝe to samo znowu nienawiść przeciw mnie rozbudza. To
właśnie świadczy, Ŝe mówię prawdę, Ŝe taka jest potwarz na mnie i takie są jej przyczyny. I czy teraz, czy
później kiedyś zechcecie się tym zająć, zawsze to samo znajdziecie. Więc na to, o co mnie pierwsi oskarŜyciele
moi oskarŜyli, niech mi to przed wami za obronę starczy. A Meletesowi zacnemu i pełnemu troski o los państwa,
jak mówi, i tym późniejszym zaraz spróbuję odpowiedzieć.
A Ŝe to juŜ są inni oskarŜyciele, więc weźmy znowu ich skargę pod uwagę. Ona taka jest mniej więcej:
Sokrates, powiadają, zbrodnię popełnia, albowiem psuje młodzieŜ, nie uznaje bogów, których państwo uznaje,
ale inne duchy nowe. Taka jest skarga. Przejdźmy ją punkt za punktem. Więc powiada, Ŝe jestem zbrodniarzem,
bo psuję młodzieŜ. A ja, obywatele, powiadam, Ŝe to Meletos jest zbrodniarz, bo sobie drwi z powaŜną miną,
lekkomyślnie ludzi do sądu ciągnie i udaje, Ŝe mu serio idzie o rzeczy, na których mu nigdy nie zaleŜało. śe to
tak jest, spróbuję i wam wykazać. - Chodź no tu, Meletosie, powiedz no mi: — NieprawdaŜ, tobie najwięcej
zaleŜy na tym, Ŝeby młodzieŜ była jak najlepsza?
— Tak jest.
— No to proszę cię teraz, powiedz tym obywatelom, kto to młodzieŜ naprawia? Jasna rzecz, Ŝe ty wiesz;
przecieŜ tobie na tym zaleŜy. Bo tego, co psuje, znalazłeś, jak powiadasz, we mnie, zaciągnąłeś mnie przed tych
tu obywateli i wnosisz oskarŜenie. Więc i tego, co naprawia, nazwij i donieś sądowi, kto to jest. Widzisz,
Meletosie, Ŝe milczysz i nie masz co odpowiedzieć? A nie uwaŜasz, Ŝe to wstyd i najlepsze świadectwo tego, co
przecieŜ ja mówię, Ŝe ci nic na tym nie zaleŜało? No, powiedz, kochanie, któŜ ich naprawia? e — Prawa!
— AleŜ, mój drogi, ja się nie o to pytam, tylko: co za człowiek, który przede wszystkim i to zna: prawa.
— Ci oto, Sokratesie, sędziowie!
— Tak mówisz, Meletosie? Ci tutaj umieją młodych ludzi wychowywać i naprawiają ich?
— Oczywiście!
— Wszyscy, czy tylko jedni z nich, a drudzy nie?
- Wszyscy
- Dobrze mówisz, na Herę, i coś bardzo duŜo tych poŜytecznych obywateli. No, ale jakŜeŜ to? A ci tu słuchacze
naprawiają, czy nie?
— I ci takŜe.
— A cóŜ członkowie Wielkiej Rady?
— I członkowie Rady.
— AleŜ, Meletosie, a ci z Walnego Zgromadzenia, ci nie psują młodych ludzi? Oni takŜe naprawiają ich
wszyscy?
— Oni takŜe.
— No to chyba wszyscy Ateńczycy doskonalą młodzieŜ, tylko ja nie; ja tylko jeden psuję. Tak mówisz?
— Bardzo stanowczo tak mówię.
— Ja jestem, doprawdy, okropny nędznik w twoich oczach. Ale odpowiedz mi. Czy uwaŜasz, Ŝe i z końmi rzecz
się ma tak samo? Naprawiają konie wszyscy ludzie, a tylko jeden jakiś psuje? CzyŜ teŜ wprost przeciwnie: jeden
ktoś potrafi je naprawiać albo bardzo nieliczni ludzie: ujeŜdŜacze; a ci liczni, jak zaczną się z końmi obchodzić i
uŜywać ich, psują. Czy nie tak się rzeczy mają, Meletosie, i z końmi, i z innymi wszystkimi istotami Ŝywymi?
Doprawdy, Ŝe tak; - wszystko jedno, czy się ty i Anytos na to zgodzicie, czy nie. To wystarczy, Meletosie;
dowiodłeś, Ŝeś się nigdy nie interesował młodzieŜą; jasno widać twoje niedbalstwo; nie dbasz zgoła o to, o co
mnie do odpowiedzialności pociągasz?
A jeszcze nam powiedz, Meletosie, czy lepiej jest mieszkać wśród obywateli dzielnych, czy w społeczeństwie
złych ludzi? Odpowiadaj, przyjacielu! Ja cię przecieŜ o nic trudnego nie pytam. NieprawdaŜ, Ŝe źli ludzie
zawsze coś złego robią tym, co z nimi najbliŜej obcują, a dobrzy coś dobrego?
— No pewnie.
— A czy istnieje taki człowiek, który by wolał od bliźnich doznawać czegoś złego raczej niŜ dobrego? Panie
dobry, odpowiadaj! PrzecieŜ prawo nakazuje odpowiadać. Czy istnieje człowiek, który chce doznawać złego?
— Naturalnie, Ŝe nie.
— A proszę cię, ty mnie tutaj przed sąd ciągniesz za to, Ŝe psuję młodzieŜ i wyrabiam złych ludzi umyślnie czy
nieumyślnie?
— A pewnie, Ŝe umyślnie.
— Jak to, Meletosie? O jesteś ode mnie, starego mądrzejszy, ty taki młodzik, Ŝeś zrozumiał, jako iŜ źli ludzie źle
robią swemu najbliŜszemu otoczeniu, a dobrzy dobrze. A ja bym miał aŜ tak zgłupieć, Ŝebym i tego nawet nie
pojmował, Ŝe jeśli kogoś w swym otoczeniu złym człowiekiem zrobię, mogę potem sam czegoś doznać złego z
jego strony, i takie straszne zło popełniam umyślnie, jak mówisz ty? W to ja ci nie uwierzę, Meletosie, a
myślę, Ŝe i nikt inny. Wiec albo nie psuję — albo psuję nieumyślnie, zaczem ty w obu wypadkach kłamiesz. A
[ WWW.FILOZOF.PL – Platon: „ Obrona Sokratesa „ ]
5
jeśli psuję nieumyślnie, to za takie, i to nieumyślne zbrodnie nie wolno ludzi tutaj do sądu ciągać, ale się
samemu do tego wziąć; nauczać i kierować. Jasna rzecz, Ŝe jak się nauczę, to przestanę to robić, co nieumyślnie
popełniam. A tyś obcowania ze mną unikał i uczyć mnie nie chciałeś, tylkoś mnie tu przed sądem postawił,
gdzie wolno stawiać ludzi, którym kary potrzeba, a nic nauki. Gry. Więc, obywatele, to juŜ jest jasna rzecz, com
mówił, Ŝe się troskliwe serce Meletosa o te rzeczy nigdy ani w ogólności, ani w szczególności nie troszczyło.
Mimo to powiedz nam, Meletosie, jak ty mówisz, Ŝe ja psuję młodych. Oczywiście, wedle skargi, którąś
wniósł na piśmie, to uczę ich nie wierzyć w bogów, w których państwo wierzy, tylko w inne duchy nowe. CzyŜ
nie taka, powiadasz, jest treść mojej nauki gorszącej?
— OtóŜ bardzo stanowczo to stwierdzam.
— AleŜ na bogów, na tych samych, o których teraz mowa, Meletosie, powiedzŜe jeszcze jaśniej i mnie, i tym
obywatelom tutaj, c Bo ja nie mogę wyrozumieć, czy twoim zdaniem ja uczę wierzyć, Ŝe są jacyś bogowie, i sam
przecieŜ w bogów wierzę, a nie jestem kompletnym ateistą i nie w tym moja zbrodnia, chociaŜ nie w tych,
których państwo uznaje, ale w innych, i o to mnie właśnie oskarŜasz, Ŝe w innych; czy teŜ, twoim zdaniem, ja w
ogóle w bogów nie wierzę i drugich tego nauczam?
— To mówię, Ŝe ty w ogóle w bogów nie wierzysz.
— Przedziwny Meletosie! Na co ty takie rzeczy mówisz? Więc ani Heliosa, ani Seleny za bogów nie uwaŜam,
tak jak inni ludzie?
— Na Zeusa, sędziowie, tak. Bo on mówi, Ŝe słońce to kamień, a księŜyc to ziemia.
Kochany Meletosie! Tobie się zdaje, Ŝe ty Anaksagorasa skarŜysz? Za kogo ty masz tych obywateli? Myślisz, Ŝe
oni ksiąŜek nie czytają, nie wiedzą, Ŝe to w pismach Anaksagorasa z Kladzomenów pełno takich zdań. I tak
naprawdę i młodzi ludzie ode mnie się dopiero uczą takich rzeczy, które moŜna nieraz, jeśli drogo, to za całą
drachmę w teatrze kupić i śmiać się z Sokratesa, gdyby udawał, Ŝe to jego pomysły - inna rzecz, Ŝe i tak głupie.
Nie, na Zeusa, to ja, twoim zdaniem, tak ani w jednego boga nie wierzę.
- Nie, na Zeusa, ani troszeczkę!
— Tyś bardzo niewierny człowiek, Meletosie, i to nawet, mnie się zdaje, ty samemu sobie nie wierzysz. Bo mnie
się tak wydaje, obywatele, Ŝe on sobie pozwala i uŜywa sobie — a te skargę napisał po prostu z buty jakiejś, z
rozpusty i młodzieńczego humoru. Tak wygląda, jakby zagadki układał i próbował: czy się teŜ pozna Sokrates,
ten mądry, Ŝe ja sobie figle stroję i sprzeciwiam się sobie samemu, czy teŜ wywiodę w pole i jego, i innych słu-
chaczy? Bo mnie się wydaje, Ŝe on sam sobie zaprzecza w skardze; tak jakby mówił: popełnia zbrodnię Sokrates
w bogów nie wierząc, ale w bogów wierząc. A przecieŜ to są figle.
Doprawdy, rozpatrzcie ze mną, obywatele, jak on to, moim zdaniem, mówi: a ty nam odpowiadaj, Melelosie.
A wy, ja was juŜ o to prosiłem na samym początku, pamiętajcie nie podnosić na mnie hałasu, jeŜeli ja tak
swoim starym zwyczajem będę prowadził rozmowę.
— Meletosie, czy istnieje taki człowiek, który wierzy w istnienie spraw ludzkich, a w istnienie ludzi nie wierzy?
Obywatele, niech on odpowiada, zamiast co chwila wrzaskami swoje niezadowolenie objawiać! Czy jest ktoś,
kto w istnienie koni nie wierzy, a tylko w roboty końskie? Albo w istnienie flecistów nie wierzy, a tylko
pracę flecistów uznaje? Nie ma takiego, zacności moja. JeŜeli ty nie chcesz odpowiadać, to ja ci to sam
powiadam i wszystkim innym tutaj. Ale na drugie mi odpowiedz: czy jest laki, co wierzy
w sprawy duchów, a w duchy same nie wierzy?
— Nie ma takiego.
— Ach, jakŜeś łaskaw, Ŝeś przecieŜ raczył odpowiedzieć, kiedy cię sędziowie zmusili. NieprawdaŜ, ty mówisz,
Ŝe ja duchy uznaję i nauczam o nich; inna rzecz: nowe czy stare. Zatem duchy uznaję,
wedle twoich słów; tyś to nawet zaprzysiągł na piśmie w oskarŜeniu. Zatem jeśli ja w sprawy duchów wierzę, to
z konieczności muszę tym samym i w duchy wierzyć. CzyŜ nie tak? Naturalnie,
Ŝe tak. Bo ja zakładam, Ŝe ty się zgadzasz, skoro nie odpowiadasz. A duchy czyŜ nie uchodzą u nas albo za
bogów, albo za potomstwo bogów?
— Naturalnie.
— No więc? JeŜeli zatem, jak powiadasz, wierzę w duchy, a duchy są jakimiś bogami, to byłoby tak, jak ja
mówię, Ŝe ty zagadki układasz i figle stroisz, mówiąc raz, Ŝe ja w bogów nie wierzę, a potem znowu, Ŝe w
bogów wierzę, skoro wierzę w duchy.
A jeśli znowu duchy to potomstwo bogów gdzieś tam z boku, z nimi czy z jakichś tam innych, jak to
opowiadają, to któryŜ człowiek mógłby wierzyć w istnienie dzieci boŜych, a w bogów samych nie? ToŜ to by
było podobne głupstwo, jak gdyby ktoś przyjmował istnienie potomków koni i osłów, a mianowicie muły, e a w
istnienie samych koni i osłów nie wierzył. AleŜ, Meletosie, to nie moŜe być inaczej, tylkoś ty tę skargę napisał
tak na próbę dla nas, albo teŜ nie wiedziałeś naprawdę, o jaki by mnie moŜna właściwie występek oskarŜyć. Ale
Ŝebyś ty kogoś przekonał, co ma choć odrobinę oleju w głowie, Ŝe jeden i ten sam człowiek potrafi w dzieła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin