349. Wentworth Sally - Samotne serca 01 - Chris.doc

(536 KB) Pobierz
Chris

Sally Wentworth

CHRIS

 

PROLOG

W malowniczej dolinie rzeki Douro w Portugalii znajduje się wyjątkowo wspaniały osiemnastowieczny pałac, należący do rodu Brodeyów. To właśnie w nim odbędą się całotygodniowe uroczystości, mające uświetnić dwusetną rocznicę powstania rodzinnej firmy.

Firma rodu Brodeyów specjalizowała się początkowo w winach, szczególnie ich porto i madera cieszyły się wielkim powodzeniem. Stopniowo jednak rozszerzano asortyment i obecnie jest to jedno z największych rodzinnych przedsięwzięć w całej Europie. Początkowo główną siedzibą rodu była wyspa Madera, potem jednak przeniesiono centrum zarządzania na kontynent, w okolice Oporto. Stało się to przed dwoma wiekami, gdy Calum Lennox Brodey zakupił tysiące akrów ziemi na słonecznych stokach portugalskiej doliny. Ogromne winnice nieustannie dostarczają surowca do produkcji wyśmienitego porto, z którego firma zasłużenie słynie.

Na uroczystości pojawią się niezliczeni goście oraz wszyscy członkowie rodziny. Patriarchą rodu jest Calum Lennox Brodey, który odziedziczył imię po słynnym przodku, tak samo jak każdy pierwszy męski potomek z głównej linii. Jest powszechnie nazywany Starym Calumem i otaczany wielkim szacunkiem i podziwem. Mimo swych ponad osiemdziesięciu lat wciąż osobiście

dogląda winnic, wykazując ogromną troskę o wszystko, za co pracownicy darzą go dużą sympatią.

Przed dwudziestoma dwoma laty Stary Calum przeżył straszną tragedię, kiedy jego dwaj najstarsi synowie oraz ich żony zginęli w wypadku samochodowym. Każda z par osierociła syna. Obaj wnukowie Starego Caluma byli mniej więcej w tym samym wieku. Dziadek zabrał ich do siebie i wychował na godnych siebie następców.

Wiadomo było, że po tym wypadku senior rodu zaczął liczyć na to. że jego trzeci syn przejmie zarządzanie rodzinną firmą. Jednakże Paula interesowało głównie malarstwo, zresztą naprawdę miał talent i z czasem został uznanym artystą. Mieszka on teraz pod Lizboną wraz z żoną Marią, również malarką.

Stary Calum ulokował więc swe nadzieje we wnukach. Nieoczekiwanie syn Paula. Christopher, ujawnił talent do interesów i zaczął dynamicznie rozwijać filię firmy w Nowym Jorku. Drugim zdolnym biznesmenem okazał się szczęśliwie jedyny potomek z głównej linii, który zgodnie z tradycją również nosi imię Calum. Właściwie to już on zarządza całą wielką firmą, taktownie jednak stara się pozostawać w cieniu, eksponując postać dziadka i podkreślając jego zasługi. Tak samo będzie też postępował podczas nadchodzących uroczystości, w czasie których to właśnie Stary Calum ma odgrywać główną rolę.

Młody Calum. gdyż tak jest nazywany dla odróżnienia od swego dziadka, ma około trzydziestki, mieszka wraz z seniorem rodu w ogromnym pałacu i jest bez wątpienia jedną z najlepszych partii w Portugalii, o ile nie w Europie. Jest jednak pewne „ale". Otóż nie wszystkie panny mogą liczyć na to, że zwrócą na siebie jego uwagę, gdyż w rodzinie istnieje niepisane prawo. które nakazuje wszystkim mężczyznom z rodu żenić się z jasnowłosymi Angielkami. Od dwóch wieków nieodmiennie każdy z nich wyjeżdża na jakiś czas do Wielkiej Brytanii, by przywieźć sobie stamtąd „piękną angielską różę*, jak poetycko nazwał wybranki serca Brodeyów pewien dziennikarz. Czy Chris i Młody Calum również podporządkują się rodzinnej tradycji?

Lennox jest trzecim wnukiem Starego Caluma. w którego pałacu wychowywał się razem z Młodym Calumcm. Obecnie mieszka w starej rodowej siedzibie na Maderze ze swoją żoną Stellą. Spodziewają się właśnie pierwszego dziecka i nie posiadają się ze szczęścia. Nie trzeba chyba nadmieniać, że Stella jest prześliczną blondynką i córą Albionu.

Jedyna córka Starego Caluma. Adele, poślubiła francuskiego milionera. Guy de Charenton jest absolutnie czarujący i mimo upływu lat. wciąż przystojny. Jest powszechnie znany jako koneser sztuki i filantrop.

Mimo iż ród Brodeyów ma liczne powiązania z arystokracją, żaden jego członek nie wszedł do wyższych sfer. Udało się to dopiero córce Adele i Guy. zjawiskowo pięknej Francesce. która przed paroma laty poślubiła księcia Paolo de Vieira. Bajkowe przyjęcie weselne odbyło się w Italii, we wspaniałym pałacu księcia i wszyscy byli przekonani, iż państwo młodzi dostali w prezencie od losu wszystko, czego tylko człowiek może pragnąć. Niestety, zaledwie dwa lata później para rozstała się i od tej pory plotki łączą nazwisko rozwiedzionej księżnej de Vieira z różnymi mężczyznami. Od jakiegoś czasu jej wytrwałym adoratorem jest hrabia Michel de la Fontaine. Czy jednak bogata, lecz rozczarowana Francesca traktuje go poważnie?

Porzućmy jednak plotki i domysły i skupmy się na obchodach dwusetnej rocznicy istnienia rodzinnej firmy.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ   PIERWSZY

W malowniczym ogrodzie przed pałacem trwało popołudniowe party. Było to pierwsze z serii licznych przyjęć i imprez, które miały się odbywać przez cały tydzień, zaś ukoronowaniem tych niezwykłych obchodów miał być wielki bal. Wszyscy się spodziewali, że przyćmi on rozmachem te dotychczas widziane. Tymczasem jednak trwało skromne przyjątko na którym bawiło się raptem sto pięćdziesiąt osób. Właściwie sto pięćdziesiąt jeden, gdyż jedna z nich nie miała zaproszenia...

Gośćmi byli głównie ludzie interesu z całego świata, na przyjęciu przeważali więc ubrani w ciemne garnitury mężczyźni. Nieliczne kobiety były kurtuazyjnie zaproszonymi żonami i córkami. Wśród tych wszystkich ludzi lawirowali Brodeyowie, zagadując uprzejmie do każdego i starannie pilnując, by nikt nie czuł się zaniedbany.

Od jednej z żywo dyskutujących grupek oderwała się smukła postać. Wybijająca się na tle ciemnych garniturów, mieniąca się wszystkimi odcieniami płomieni suknia powodowała, że jej właścicielka wyglądała jak rajski ptak. Wysoka dziewczyna skierowała się w stronę przechodzącego kelnera i wzięła ze srebrnej tacy kieliszek dobrze schłodzonego porto. Od grupki odłączyła się kolejna osoba i jak cień podążyła za zjawiskową blondynką. Był to trzydziestoparoletni mężczyzna, również wysoki i szczupły, a emanujący z niego specyficzny wdzięk zdradzał Francuza.

 

Podszedł do dziewczyny i objął ją. lecz ona lekceważąco strząsnęła jego rękę z ramienia i z promiennym uśmiechem skierowała się ku innym gościom, których zaczęła zabawiać rozmową. Nie wyglądało na to. by księżna Francesca de Vieira przejmowała się zbytnio francuskim hrabią, o którym przecież plotkowano, że najprawdopodobniej zostanie jej drugim mężem.

Nic z tego nie umknęło uwagi Tiffany Dean, która stała pod kamiennym łukiem na skraju tarasu i wnikliwie obserwowała członków rodziny Brodeyów. Najbardziej interesował ją Stary Calum i jego dwoje wnucząt: Francesca i Młody Calum, a zwłaszcza ten ostatni. Wiedziała o nich obojgu już całkiem sporo, gdyż odrobiła swoją pracę domową i przeczytała wszystko, co do tej pory zostało napisane na ich temat. Starannie zbierała o nich nawet najdrobniejsze informacje - od chwili gdy zdecydowała, że wślizgnie się na to przyjęcie nieproszona.

Z niejaką zazdrością śledziła wzrokiem wysoką i smukłą postać Franceski. Tak. ta dziewczyna przykuwała uwagę i to nie tylko ze względu na śmiałe kolory swego stroju. Była w niej duma, ale nie pycha. Poczucie pewności siebie, ale nie zarozumiałość. Bez wątpienia wynikało to z tego, że zawsze miała wszystkiego pod dostatkiem i o nic nie musiała się troszczyć. Chodziła do najlepszych szkół, nosiła najdroższe ubrania, adorowali ją nawet arystokraci...

Młody Calum prezentował identyczną pewność siebie, graniczącą może nawet z pewną arogancją. Wysoki i jasnowłosy, wybijał się spośród tłumu gości. To on był głównym obiektem zainteresowania Tiffany.

Przed dwoma tygodniami pewien poczytny magazyn zaproponował jej, początkującej dziennikarce z Anglii, by powęszyła trochę wśród Brodeyów i napisała o nich artykuł, im bardziej skandalizujący, tym lepiej. W normalnej sytuacji odmówiłaby. gdyż nie pochwalała takiego postępowania. Sytuacja jednak nie była normalna.

Po pierwsze. Tiffany od jakiegoś czasu pozostawała bez pracy, a co za tym idzie, bez środków do życia. Jej położenie stawało się coraz bardziej rozpaczliwe, gdyż zaczęło jej już brakować pieniędzy na jedzenie. Po drugie, żywiła do Brodeyów urazę, gdyż to właśnie przez nich straciła pracę, która ściągnęła ją do Portugalii.

Brała udział w pewnym wielkim przedsięwzięciu, finansowanym przez różne firmy. Głównym inwestorem była firma Brodeyów, która jako pierwsza wycofała się, gdy tylko zaczęła się recesja. Pozostali inwestorzy poszli w jej ślady i tym sposobem wszyscy pracownicy nagle znaleźli się na bruku. Tiffany co prawda rozumiała, że światem rządzi pieniądz, co jednak w niczym nie zmieniało faktu, że uważała Brodeyów za wyrachowanych i pozbawionych wszelkich skrupułów egoistów. Miała teraz okazję odpłacić im pięknym za nadobne. W dodatku, jeśli dostarczy interesujący artykuł, na jakiś czas będzie miała zapewniony dach nad głową i jedzenie. To ją przekonało. Ostatnio bywała głodna...

Dostanie się na teren posiadłości okazało się śmiesznie łatwe. Tiffany przytomnie poczekała, aż przed bramę zajedzie więcej samochodów i zrobi się korek. Co niecierpłiwsi zaczęli wysiadać i zostawiając wozy pod opieką szoferów, udawali się pieszo w stronę pałacu. Przy takim napływie gości służba nie prosiła już każdego o okazanie zaproszenia, lecz kierowała wszystkich w stronę ogrodu. Tiffany niepostrzeżenie dołączyła do jednej z grupek i, nie niepokojona przez nikogo, znalazła się wkrótce za ogrodzeniem.

 

Czekała ją jednak znacznie trudniejsza cześć zadania. Musiała zostać przedstawiona Młodemu Calumowi. a potem go sobą zainteresować na tyle, by wdał się z nią w rozmowę i dopiero wówczas pociągnąć go za język. Najpierw jednak musi mu wpaść w oko. reszta chyba pójdzie w miarę gładko. Była przecież Angielką i blondynką, co już stanowiło ogromny atut. W dodatku mężczyźni niejednokrotnie dawali jej do zrozumienia, że jest warta grzechu, więc może i Młody Calum nie uzna jej za ostatnią maszkarę...

No, to do roboty! Zeszła po stopniach tarasu, by dołączyć do reszty gości. Jeden z kelnerów zauważył, iż Tiffany nie ma nic do picia, podszedł więc do niej z zastawioną tacą. Sięgnęła po pełną szklaneczkę i podziękowała skinieniem głowy. Naraz zza jej pleców wysunęła się męska dłoń i również wzięła drinka. Tiffany kątem oka zerknęła na nieznajomego. Był wysoki i barczysty, ubrany w jasny garnitur. Chciała odejść, lecz odezwał się do niej.

-              Czołem. Założę się o piątaka, że mówisz po angielsku.

Tiffany zorientowała się po jego akcencie, że ma do czynienia z Amerykaninem. Po chwili wahania skinęła głową.

-              Tak. Czy mogę w czymś pomóc?

-              Nie mówię po portugalsku i właściwie nikogo tu nie znam. Zauważyłem, że przez jakiś czas stałaś sama i pomyślałem sobie, że pewnie jesteś w tej samej sytuacji. Może więc lepiej nam będzie we dwójkę? - Z szerokim uśmiechem wyciągnął do niej rękę. - Jestem Sam Gallagher.

Hm, może ten Amerykanin jej się przyda...

-              Tiffany Dean. - Podała mu rękę.

Pełnym aprobaty spojrzeniem zlustrował jej drobną i szczupłą figurę. Rety. gdyby ktokolwiek wiedział, że wydała ostatnie grosze na wypożyczenie tego jedwabnego kostiumu ..

 

-              Wiesz, co to za paskudztwo? - Sam nieco podejrzliwie łypnął na trzymaną w dłoni szklaneczkę.

-              Jak to? To białe porto. Wy w Stanach tego nie pijecie?

-              Jakźeś to zgadła? Zgadza się, jestem ze Stanów. Konkretnie z Wyoming.

-              Handlujesz winem?

-              Ja? Skąd! Też coś!

-              Myślałam, że tu wszyscy są z tej branży - mówiła Tiffany tylko po to, żeby coś powiedzieć. W rzeczywistości szukała wzrokiem Caluma. O. jest! Bez namysłu ruszyła w jego stronę, a Sam podążył za nią.

-              Ja nie. Dostałem zaproszenie od kumpla, który sam nie mógł przyjść. Kurczę, nie myślałem, że kroi się takie wielkie party. Ci Brodeyowie są nieźle nadziani. Znasz ich?

Wzruszyła ramionami.

-              Wszyscy ich znają. Tam stoi senior rodu. Calum Brodey, razem ze swoim wnukiem Lennoxem i jego żoną. To ta blondynka w ciąży - wskazała i nagle ogarnął ją dziwny smutek.

Ze Stelli emanowało poczucie ogromnego szczęścia, mąż wpatrywał się w nią niczym w obrazek i widać było. że ci dwoje otrzymali od losu wszystko, co najlepsze. Życie zaoszczędziło im bolesnych razów, które przypadły w udziale innym... Pośpiesznie wzięła się w garść i przywołała nieposłuszne myśli do porządku.

-              A tam widzisz Francescę. - Skinęła głową w stronę otoczonej wianuszkiem mężczyzn piękności. - To też wnuczka Caluma.

Sam aż się zachłysnął z wrażenia. Tiffany ze smutkiem pokiwała głową. Gdzież jej było do księżnej de Vieira! Miała metr pięćdziesiąt w kapeluszu, jak to się mówi. i z pewnością nie była piękna. Co do tego nie miała złudzeń. Do licha, o czym ona myśli? I co z tego, że nie ma wzrostu modelki? Nie trzeba być żyrafa., żeby się podobać! Przecież miała godne podziwu gęste złociste włosy, długie rzęsy, niebieskie oczy. uroczo zadarty nosek i pełne usta. które aż się prosiły, żeby je całować. Czy to mało?

-              Mieszkasz w Portugalii? - zagadnął po chwili Sam.

-              Chwilowo tak - odparła, zastanawiając się przy tym. że jednak musi się go jakoś pozbyć. Skoro Sam jest tu przypadkiem i nikogo nie zna. to nikomu jej nie przedstawi, nie jest więc użyteczny. Wręcz przeciwnie, może jej zaszkodzić, jak-będzie tak wisiał u jej boku. gdy podejmie próbę czarowania Caluma. Pośpiesznie wypiła swoje porto. - Czy byłbyś tak miły i przyniósł mi jeszcze jedno? Tylko z dużą ilością lodu. tak tu gorąco... - Miała nadzieję, że w ten sposób zajmie mu to więcej czasu.

-              Jasne. Nie odchodź stąd. Zaraz wracam.

Gdy tylko się nieco oddalił, natychmiast ruszyła w tę stronę, gdzie widniała jasna głowa Caluma. Nieoczekiwanie pewna grupa osób właśnie zdecydowała się rozejść i jeden z mężczyzn. który odwrócił się dość gwałtownie, wpadł wprost na Tiffany.

-              Perdao! - zawołał i przytrzymał ją, by nie upadła.

-              Eee... Nąo tern de que. Roześmiał się.

-              Pani nie jest Portugalką.

-              Och. aż tak źle? - zawtórowała mu Tiffany, a w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.

-              Ależ skąd. Była pani na jak najlepszej drodze.

-              Pewnie pokręciłam coś z akcentem? - Z niejakim zaciekawieniem patrzyła na jego pociągłą twarz o interesujących rysach.

 

Miała wrażenie, jakby skądś go znała... - Ale pan chyba też nie jest Portugalczykiem. Mówi pan po angielsku bez zarzutu.

-              Jestem dwujęzyczny - przyznał i wyciągnął do niej dłoń.

- Christopher Brodey.

Ach, wszystko jasne! Przecież widziała jego zdjęcia w gazetach, stąd to wrażenie, że jej kogoś przypomina. Ależ z niej gapa. po prostu przypominał jej samego siebie. Ponieważ jednak nie należał do głównej linii rodu Brodeyów, nie interesował jej zbytnio. Co o nim pisały gazety? Że za młodu lubił się zabawić. Ale przecież wciąż był młody, zbliżał się raptem do trzydziestki, może więc wciąż były mu w głowie tylko szybkie i luksusowe samochody oraz równie luksusowe i szybkie kobiety? Nieważne, grunt, że mógł się okazać użyteczny. Trzeba tak wymanewrować, by przedstawił ją kuzynowi.

Posłała mu jeden ze swych najpiękniejszych uśmiechów i przedstawiła się.

-              Tiffany... Jakie piękne imię. I jakie niezwykłe... -Obdarzy! ją takim uśmiechem, że to ona poczuła się piękna i niezwykła. - Nigdy nie spotkałem nikogo takiego podczas moich podróży.

-              A dużo pan podróżuje?

-              Raczej sporo, gdyż moim zadaniem jest rozwijanie rodzinnej firmy i znajdowanie nowych rynków zbytu.

-              Och, to cały świat stoi przed panem otworem - zaszczebio-tała Tiffany. Ponownie się do niej uśmiechnął i naraz zauważyła, że Christopher Brodey jest doprawdy czarujący i że dysponuje uroczo chłopięcym wdziękiem. Teraz już rozumiała, skąd to jego szalone powodzenie u kobiet. - Gdzie pan w takim razie mieszka, jeśli wolno spytać?

-              To trudne pytanie. Właściwie czuję się związany z Lizboną, gdyż stamtąd pochodzę. Mam też willę na Maderze. Obecnie jednak spędzam większość czasu w Nowym Jorku, gdzie zakładam nową filię.

-              To znaczy, ze Oporto nie stanowi już centrum firmy? - ostrożnie pociągnęła go za język.

-              Ależ skąd. Tu bije serce firmy. Portugalia jest naszym domem. - Skinął głową w stronę pałacu. - Tu też przebywam, gdy przyjeżdżam do kraju.

Tiffany odwróciła się w stronę przepysznego budynku. Nieskazitelna biel ścian jaśniała oślepiająco w słońcu. Dwa skrzydła otaczały symetrycznie główną część, a wszystkie trzy były bogato zdobione. Nad głównym wejściem widniał stylizowany na szlachecki herb znak firmy Brodeyów. Całość miała świetnie wyważone proporcje i nie wydawała się przeładowana ornamentyką; liczne rzeźby, kolumienki oraz ażurowe balustrady dodawały budowli lekkości, a zarazem rozmachu. Przed pałacem rozciągało się owalne jeziorko z fontanną ozdobioną kamiennymi cherubinami. W migoczącej wodzie odbijały się białe ściany pałacu oraz pozbawione chmur lazurowe niebo Portugalii.

-              Miłe miejsce na krótki pobył - skwitowała lekkim tonem Tiffany. Niech ten bogaty bubek sobie nie myśli, że zrobił na niej wrażenie zamożnością rodziny.

-              Owszem. Napije się pani czegoś? - Skinął na kelnera, który natychmiast przyniósł im drinki na srebrnej tacy. - Od kogo z nas dostała pani zaproszenie?

Uśmiechnęła się łobuzersko, wdzięcznie położyła dłoń na jego rękawie i lekko pochyliła się ku niemu.

-              Obiecuje pan, że mnie nie zdradzi?

W szarych oczach Chrisa błysnęło rozbawienie.

-              Jestem znany ze swojej dyskrecji.

 

Aha. akurat w to wierzę, pomyślała zjadliwie, ale nawet nie mrugnęła okiem.

-              Widzi pan, wcale nie zostałam zaproszona. Mój znajomy nie mógł przyjść i dał mi swoje zaproszenie. - Bezczelnie skorzystała z tłumaczenia Sama Gallaghera. - Ponieważ nie znam nikogo w Oporto, pomyślałam sobie, że mogłabym tu przyjść i poznać kogoś, kto mówi po angielsku. - Ponownie posłała mu czarujący uśmiech. - No i proszę! Czyż nie miałam racji?

-              Bardzo się cieszę, że zdecydowała się pani przyjść. A gdzie pani pracuje w Oporto?

-              Och, ponieważ nie jestem kimś wyjątkowo ważnym, nie będę się chwalić. - Lekceważąco machnęła ręką. - Pan pewnie zna tu wszystkich, prawda? Może by mnie pan komuś przedstawił? Na przykład swojej rodzinie?

Skrzywił się cynicznie, jakby w jednej chwili przejrzał ją na wylot, ale wszelkie komentarze zachował dla siebie.

-              Oczywiście. Zobaczmy, kogo my tu mamy... - Rozejrzał się dookoła. Ponieważ był bardzo wysoki, z łatwością patrzył ponad głowami innych gości - Proszę za mną. - Wziął Tiffany pod rękę i zaprowadził ją do... No tak, do księżnej de Vieira! Tiffany dałaby głowę za to, że ten facet jest kuty na cztery nogi i że celowo wybrał swoją kuzynkę, a nie kuzyna. Tym niemniej i tak uczyniła już pewien postęp. Skoro znała już tych dwoje, to będzie tylko kwestią czasu poznanie tego trzeciego, który stanowił główny cel jej wizyty. O Francesce pisały już wszystkie gazety. Chris siedział w Nowym Jorku. Stary Calum raczej nie prezentował sobą obiecującego materiału na skandalizujący artykuł, zostawał więc tylko Młody Calum.

-              Ma pani szczęście, księżno, że jest pani taka wysoka - westchnęła szczerze Tiffany, gdy już zostały sobie przedstawione.

 

- Po pierwsze, proponuję, żebyśmy przeszły na ty. A po drugie, nie masz mi czego zazdrościć. W porównaniu ze mną masz znacznie więcej mężczyzn do wyboru!

Wybuchnęły śmiechem i spojrzały na siebie z sympatią. Musiały być w tym samym wieku - dwadzieścia pięć lat - i obie były blondynkami, ale na tym podobieństwa się kończyły.

Francesca była wysoka i wiotka jak trzcina, nosiła swój wspaniały strój z gracją modelki. Jej jasne włosy zostały upięte w cudownie nonszalancki kok, z którego kokieteryjnie wysuwały się pojedyncze loki i którego wykonanie musiało zabrać fryzjerowi sporo czasu. Jej szyję, przeguby oraz palce ozdabiała kosztowna biżuteria, a wielkie drogocenne kamienie migotały w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Księżna de Vieira nie dość, że miała arystokratyczny tytuł i była niesamowicie wręcz bogata, to jeszcze była piękna.. W dodatku uganiali się za nią utytułowani i zwykli faceci. Ciekawe, czy to wszystko nie przewróciło jej w głowie?

Tiffany czuła się przy tym rajskim ptaku jak szary wróbel. Z racji wyjątkowo skromnego wzrostu nie mogła się ubierać w krzykliwe barwy, musiała wybierać kolory stonowane, dlatego też wypożyczyła na dzisiejszą okazję spokojny popielaty kostium. Nie miała żadnej biżuterii, gdyż wszystko już dawno sprzedała, ale nawet gdy nosiła jakieś ozdoby, były one zawsze subtelne, nic krzyczącego. Swoje złociste włosy czesała gładko i zawsze ścinała dość krótko, gdyż uważała, że w jej przypadku krótka fryzura dodaje klasy. Ale czy czyniła ją bardziej pociągającą? Wątpliwe. A co do mężczyzn... Los najwyraźniej uwziął się na nią.

Powinna była nienawidzić Franceski za jej oszałamiający wygląd- ale emanująca z tej dziewczyny bezpośredniość i życzliwe zainteresowanie rozbroiły ją kompletnie.

 

-              Tiffany nie mówi po portugalsku i nie zna tu nikogo, wziąłem ją więc pod swoje skrzydła - wyjaśnił Chris

Francesca posłała mu rozbawione, nieco niedowierzające spojrzenie.

-              Taak? A przypadkiem nie wysłałeś jej przedtem zaproszenia?

-              Tak się składa, że ja nie znałem nikogo, kogo chciałbym tu zaprosić. - Przelotnie spojrzał na stojącego u boku kuzynki hrabiego. - Spotkaliśmy się z panną Tiffany przypadkiem.

-              Proszę, ale z ciebie szczęściarz - przekomarzała się Francesca.

Michel de la Fontaine chyba poczuł się z lekka urażony, gdyż wziął swoją przyjaciółkę pod ramię.

-              Zaraz podadzą do stołu. Gdzie chcesz siedzieć? - spytał po francusku.

-              Och. jak jesteś głodny, to idź i coś zjedz. Ja na razie nie mam ochoty - odparła niecierpliwie w tym samym języku.

Tak, i tu widać jak na dłoni podstawową różnicę między nami, pomyślała z goryczą Tiffany. Ona może tak po prostu odprawić faceta, który za nią ewidentnie szaleje, podczas gdy ja muszę się płaszczyć i umizgać tylko po to., by zostać przedstawioną mężczyźnie, któremu pewnie będę doskonale obojętna.

Jednak ten drobny incydent miał też dla niej i dobre strony. W mig pojęła, że musi prezentować podobną swobodę, o ile ma sprawiać wrażenie, że obracanie się w takich kręgach to dla niej chleb powszedni i że jest osobą z towarzystwa. Wzięła więc udział w lekkiej konwersacji i dowcipnie opowiedziała kilka odpowiednich anegdotek, które wywołały wybuchy szczerego śmiechu. Kuzyni nie wydawali się znużeni jej obecnością, wręcz przeciwnie. Wreszcie Francesca zlitowała się nad swoim hrabią, który wciąż trwał u jej boku. mimo poprzedniej wymiany zdań.

-              Może rzeczywiście pójdziemy coś zjeść. Tiffany, usiądziesz razem z nami, prawda? - Rozejrzała się. - A gdzie jest Calum? Calum!

No, nareszcie, pomyślała. Uśmiechem podziękowała za zaproszenie i udała się z pozostałą trójką w stronę zastawionych stołów. Po drodze dołączył do nich Calum. który najpierw spojrzał na Tiffany, a dopiero potem na Francescę.

-              Przecież wiesz, że dziadek życzył sobie, żebyśmy się rozdzielili i zabawiali jak największą liczbę gości. Franceses wydęła usta jak nadąsane dziecko.

-              Naprawdę musimy? Nie widziałam ciebie i Chrisa od wieków, chciałabym z wami pogadać.

-              Równie dobrze możemy porozmawiać wieczorem przy kolacji.

-              Wiesz dobrze, że przy dziadku nie można mówić wielu rzeczy - upierała się.

-              W takim razie powinnaś się poprawić. Gdybyś była grzeczną dziewczynką, mogłabyś mówić wszystko - zażartował i wszyscy się roześmiali.

-              No, trudno, w takim razie rozdzielmy się. - Francesca odwróciła się do Tiffany. - Znowu będziesz skazana na towarzystwo Chrisa. Szczerze mi cię żal, zanudzisz się na śmierć.

 

-              No wiesz! - zaprotestował urażonym tonem jej kuzyn. Calum spojrzał na Tiffany z błyskiem w oku.

-              Nie przypominam sobie, żebyśmy się już kiedyś spotkali... Hurra! Tiffany złożyła sobie w duchu gratulacje i już miała

obdarzyć młodego Brodeya najbardziej promiennym uśmiechem, gdy nagle pojawił się... Sam Gallagher!

-              A. tu jesteś Ttftany! Szukałem cię wszędzie. Lód w twoim porto już dawno zdążył się roztopić, musiałem więc sam je wypić. - Uśmiechnął się szeroko do całej piątki, jakby spotkał

miłych kumpli. - Cześć wszystkim - przywitał się z typową dla Amerykanów swobodą.

Tiffany była bliska popełnienia morderstwa. Diabli nadali tego durnego Jankesa! Posłała mu wymowne spojrzenie, które miało dać mu do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany, ale spłynęło to po nim jak woda po gęsi. Niewzruszenie tkwił przy nich z tym swoim przyjaznym uśmiechem i wyglądał na bardzo zadowolonego.

Intuicja podpowiedziała jej, że Calum zamierza się wycofać w przekonaniu, iż jest ona z innym mężczyzną. Musiała ratować sytuację.

-              Pozwólcie państwo, to jest pan... Przepraszam, nie pamiętam pańskiego nazwiska... No. w każdym razie jeden z pańskich gości - uśmiechnęła się do Caluma.

-              Gallagher. Sam Gallagher - przedstawił się wyciągnął rękę do Caluma i Chrisa, Francescę zostawiając sobie na deser. - Założę się, że pani musi być księżną.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin