330. Dale Ruth Jean - Warto bylo marzyc.rtf

(289 KB) Pobierz

 

 

 

Ruth Jean Dale

 

WARTO BYŁO MARZYĆ

 

 

Tytuł oryginału: Runaway Wedding

Przekład: Marek Zakrzewski

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ   PIERWSZY

 

 

Ktoś korzystał z fotela Jareda Wolfa.              

Drewniany bujany fotel, podobnie jak wszystkie inne meble w tym domu, a właściwie leśnej chacie, były ręcznie wykonane przez Wolfowych przodków i Jared znał ich każde zagięcie, wgłębienie, każdy kant i wyżłobienie. Wiedział też dokładnie, gdzie każdy przedmiot stoi. Poustawiał wszystko tak, jak było niegdyś.

Już w chwilę po zapaleniu naftowej lampy dostrzegł, że fotel znajduje się bliżej okna, jakby ktoś usiadłszy, chciał przyglądać się zachodowi słońca dawno zagubionego za horyzontem.

Jared poczuł niepokój.

Spięty i czujny wszedł do kuchni. Rozejrzał się dokoła i po plecach przeszły mu ciarki.

Ktoś tu przed tem jadł! Jego produkty. Na drewnianej ladzie stała otwarta puszka fasoli z wieprzowiną, w blaszanym zlewie leżały miska i widelec.

Bezszelestnie wszedł schodami na górę i zbliżył się do drzwi sypialni. Uniósł lampę nad głowę i uchylił drzwi.

W łóżku ktoś spał.

I poznał osobę...

 

- Obudź się, Blondasie!

Nie słowa, ale ostry ton dotarł do świadomości dziewczyny. Lark Mallory otworzyła oczy i przez długą chwilę nie mogła sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Ale ten głos oznaczał grożące jej niebezpieczeństwo. Czyżby tak szybko odnalazł ją ojciec? Miała nadzieję, że nie. Byłoby to niesprawiedliwością losu, gdyby po wszystkich trudach dotarcia tu, tak szybko wpadła.

-  Jazda, jazda, oprzytomnij, panienko! - Głos wyrażał rosnące zniecierpliwienie. - Wielki Niedźwiedź wrócił do swej jamy i jest cholernie zły, że zastał obcego na swym własnym posłaniu.

Silna dłoń chwyciła rozespaną dziewczynę za ramię, szarpnęła i obróciła na plecy. Lark otworzyła szeroko oczy, widząc nad sobą twarz człowieka, który w przeszłości zawsze ją onieśmielał, bardziej niż ktokolwiek inny.

Słabe światło lampy naftowej pogłębiało cienie, wydobywając jego wydatne kości policzkowe i silnie zarysowany podbródek. Całości wizerunku jego twarzy dopełniał silny, kształtny nos i zmysłowe usta.

W sumie niebezpiecznie pociągający mężczyzna. Ogarnął ją niepokój, gdyż rozpoznała osobę i jej umiejętność kontrolowania każdej sytuacji.

-  Co, do diabła, robisz w moim łóżku? - zapytał, a jego brązowe oczy ciskały błyskawice. Ostry ton zupełnie ją zmieszał.

-  Ja? Przecież... Myślałam... to znaczy wydawało mi się...

Zaklął, co odebrało jej mowę. Ponadto zdała sobie sprawę, że leży odkryta i to w bardzo skąpej bieliźnie. Czym prędzej naciągnęła prześcieradło pod szyję, bezradnie wpatrując się w twarz mężczyzny, którego znała jeszcze jako chłopca.

Przełknęła i powiedziała:

-  Jestem Lark Mallory. Nie poznałeś mnie?

-  Poznałem - odburknął Jared Wolf.

-  Dzięki Bogu! - Wtuliła się głębiej w materac. - Ja cię od razu poznałam. - Jak bym mogła cię zapomnieć, pomyśląła. - Kiedy po raz ostatni przyjechałam tu z rodzicami, miałam czternaście lat. A ty... chyba dziewiętnaście... A Risa miała mniej więcej tyle samo, co...

-  .. .co ty - dokończył, odstawiając lampę na nocny stolik. - A może była o rok młodsza. Co tu, do diabła, robisz? - Sięgnął do górnego guzika roboczej koszuli. Lekki uśmieszek na jego twarzy nie należał do miłych. Rozpiął koszulę i jej poły wyciągnął ze spodni.

-  To ja pytam, co, do diabła, ty tu robisz? - Uniosła się na łokciu, odpowiadając takim samym tonem.

-  Rozbieram się. Mam taki dziwny zwyczaj przed położeniem się do łóżka.

-  Nie możesz! - wykrzyknęła. - To znaczy, gdzie masz zamiar...? O Boże!

W panice rozejrzała się po izbie, jakby w poszukiwaniu drugiego łóżka, drzwi do drugiego pokoju bądź jeszcze jakiejś osoby.

-  Co ty wyprawiasz, Jared? Co ci przyszło do głowy?!

-  Do głowy przyszło mi to, że jestem zmęczony i chcę się położyć. - Rzucił koszulę na podłogę.

Wpatrywała się w niego jak sroka w gnat. Musiała przyznać, że ma piękny tors. W ogóle jest bardzo przystojny. Budził w niej przedziwne uczucia. Gdy jednak sięgnął do sprzączki paska spodni, krzyknęła:

-  Dość tej zabawy! To mój dom i moje łóżko. Wiem, że ojciec pozwalał ci zawsze korzystać z niego w czasie naszej nieobecności, ale teraz ja tu jestem i...

Zmieszała się, bo groźnie na nią spojrzał.

-  Wiem, wiem, pamiętam... bywaliśmy tu bardzo rzadko i mogłeś sądzić... A kiedy matka umarła... Ale nie o to chodzi. To jest dom Mallorych i jestem zmuszona poprosić cię, abyś go opuścił, gdyż zamierzam pozostać tu przez wiele tygodni...

Myliła się, jeśli sądziła, że to zakończy sprawę, Jared z rozmysłem zakołysał się na sztywnych nogach i powtórzył sarkastycznie:

-  Dom Mallorych, powiadasz? Otóż nie. To jest dom Wolfów. Zawsze był domem Wolfów, nawet wówczas, gdy bezcześcili go członkowie rodu Mallorych. Więc jeśli idzie o twoją niepożądaną obecność,to zapomniałaś o jednym dobrym obyczaju. O zapytaniu właściciela, czy możesz wejść.

-  Nie jest mi potrzebne pozwolenie ojca.

-  Nie mówiłem o Drake'u Mallorym, ale o właścicielu.

-  Ooo...! - Zdziwiona zmarszczyła brwi, ale po chwili na jej twarzy pojawiło się przerażenie. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że...?

-  Chcę i mówię: od lat jestem właścicielem tego domu, a ty leżysz w moim łóżku, Blondasie. I jeśli nie masz zamiaru dzielić go ze mną zmykaj ze swoją pupą...

-  Nie nazywaj mnie blondasem! Boże drogi, ojciec nie pisnął nigdy ani słowa, że zamierza ten dom sprzedać. - Wstała, otulając się prześcieradłem. - Przestaliśmy przyjeżdżać tu na wakacje, ale myślałam, że on sam pojawia się od czasu do czasu...

-  Od czasu do czasu pojawiał się. Sprowadzał tu nawet różne... gości! Ale zgłosił dom do sprzedaży mniej więcej w tym czasie, kiedy postanowił powtórnie zakosztować małżeńskiego życia.

Lark wiedziała, dlaczego to zrobił: jego nowa oblubienica nie należała do kobiet gotowych jechać za mężczyzną w głuszę. Zresztą małżeństwo z Marszą trwało tylko dwa lata.

-  Ale przecież... - zaczęła Lark, jakby zamierzała nadal upierać się przy swoich prawach. Dziecinada. Nie miała już czternastu lat, a Jared dziewiętnastu. Była dorosłą dwudziestosześcioletnią kobietą. Przełknęła gorycz i łzy. - I ty odkupiłeś chatę? - spytała.

Na twarzy Jareda pojawił się pełen satysfakcji uśmiech.

-  Moja matka popełniła wielki błąd, kiedy dała się wykiwać temu chytrusowi i sprzedała dom Wolfów. Teraz dom do mnie wrócił. - Z wyrazu jego twarzy było widać, że nigdy nikomu już go nie odda.

Lark zaczęło ogarniać poczucie beznadziejności. Co teraz zrobi? Dokąd się uda? Gdzie znajdzie tak upragnioną samotność, by uporządkować własne skłębione myśli i podjąć najważniejszą z życiowych decyzji?

-  Więc już wiesz, że przebywasz tu bezprawnie?

-  Jeśli to, co mówisz, jest praw... - Jego spojrzenie nie pozwoliło jej dokończyć ostatniego słowa. - Tak, tak, wierzę ci - poprawiła się szybko. - Tylko że... ja nie mam gdzie iść, Jared. Przyjechałam tu, bo... chciałam być sama... wszystko przemyśleć. Muszę podjąć ważne decyzje...

-  Rzeczywiście trudna sytuacja. - Choć wypowiedział to zimnym tonem, miała wrażenie, że wyczuwa w jego głosie lekką nutę współczucia, a w każdym razie jakby zrozumienie.

Postanowiła przystąpić do negocjacji.

-  Posłuchaj. Pozwól mi tu przenocować, a jutro porozmawiamy. - W ciągu dnia przynajmniej nie będę czuła się jak w klatce z rozjuszonym górskim lwem, pomyślała.

Przez chwilę zdawało się jej, że Jared odmówi, gdyż patrzył na nią intensywnie, nastroszony, ale po chwili wyraz twarzy mu złagodniał. Skinął krótko głową.

-  Możesz przenocować. Jedną noc. Jednak potem powiemy sobie do widzenia.

Poczuła ulgę.

-  Dziękuję, dziękuję - odparła niemal wylewnie i usiadła na skraju łóżka. - Wiedziałam, że nie jesteś Tak złym człowiekiem, który by na górskim odludziu w zimną noc wyrzucił z domu kobietę.

-  Noc wcale nie jest zimna. - Sięgnął do paska i zaczął go rozpinać.

-  Co ty robisz?

Wyciągnął pasek ze spodni i rzucił na podłogę.

-  Kładę się spać.

-  Przecież przed chwilą powiedziałeś...?

-  ...że możesz zostać, co nie oznacza, że ja sobie pójdę. Osobiście nie mam nic przeciwko dzieleniu z tobą mego skromnego posłania... - Lark miała wrażenie, że rozbiera ją wzrokiem. - Skoro jednak ci to nie odpowiada, znajdź sobie jakiś inny kącik, bo za dwie minuty nagutki mężczyzna legnie na tym łóżku.

Zerwała się i postąpiła parę kroków w kierunku drzwi.

-  Ale gdzie mam iść? Nie weszłabym do tego pokoju, gdyby inne nie były zastawione połamanymi meblami i puszkami z farbą.

-  To już nie moja sprawa. - Zaczął rozpinać spodnie.

-  Czy mogę przynajmniej zabrać lampę, bo po ciemku nigdzie nie trafię? - Mimo ogarniającej ją paniki i zmieszania, zaobserwowała, że Jared ma piękne dłonie o długich, smukłych palcach.

-  Bierz, ale nie podpal mi domu - burknął, podając jej naftową lampę z czerwonym szkłem, przez które przebijał nikły płomyk.

Tak, ma piękne palce. Biorąc lampę, dotknęła jednego z nich i przeszył ją prąd. O mało nie upuściła szklanego zbiorniczka pełnego nafty.

-  Na pewno nie podpalę - wyjąkała i prawie wybiegła z sypialni,

Śpij dobrze! - pożegnały ją słowa wypowiedziane nieoczekiwanie miękko.

Nie było mowy o dobrym spaniu. W chacie nie znalazła ani jednego mebla mogącego służyć za łóżko. Najpierw położyła się na minikanapce, z której niestety spadła. Spróbowała więc zasnąć na bujanym fotelu, który poprzednio ustawiła blisko okna, aby móc podziwiać przecudowny zachód słońca w Górach Skalistych. Ale nic z tego. Potem przez paręnaście minut usiłowała zasnąć też na wąskiej ławie. Zdesperowana zdecydowała się wreszcie ułożyć na baraniej skórze przed zimnym, dawno wygasłym kominkiem.

Głęboko westchnęła, rozmyślając o czekających ją problemach, do których dołączył obecnie jeszcze jeden. Miał na imię Jared.

Jared Wolf był jej pierwszą pensjonarską miłością. Pewno nawet o tym nie wiedział. Uwielbiała go. W jej mniemaniu nie było wspanialszego chłopca na świecie, wypełniał jej wszystkie dziewczęce myśli i marzenia.

W tamtych latach marzenia, podobnie jak życie, były proste i łatwe. Śniła o tym, jak to Jared pojawia się w jej domu w Palm Beach i zabiera ją na bal maturalny, gdzie wszyscy z otwartymi ustami podziwiają styl i elegancję tej wspaniale dobranej pary. Przemykały jej przez głowę i inne obrazy: Jared zaskakuje ją podczas kąpieli w gorących źródłach. Ona jest oczywiście w kostiumie kąpielowym. Dziewczęce marzenia były bardzo niewinne! Jared się rozbiera, też jest w kąpielówkach, wchodzi do wody i obdarza ją pocałunkiem...

Tylko w marzeniach. W rzeczywistości Jared nigdy nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, chyba że wymagała tego jego praca.

Lark uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych lat, kiedy zawsze uprzejmy i wesoły chłopak był doraźnie zatrudniany przez rodzinę Mallorych, gdy ta zjawiała się na wakacje w Górach Skalistych, Jared miał właściwie, zlecone dbanie o letni dom. Jakże inny od tamtego chłopca jest ten zbyt pewny siebie ponury mężczyzna. Zatroskała się. Czyżby ciężkie życie tak zmieniało ludzi?

Myśli jej powróciły do głównego problemu. Musi mieć te kilka dni na przemyślenie wszystkiego. Na przeanalizowanie swoich uczuć. Siostra miała pewno dużo racji, mówiąc, że niepokoje Lark to po prostu przedślubne lęki towarzyszące wielu kobietom. Ale wszystko będzie w porządku, na wszystko znajdzie się odpowiedź, byle tylko przez kilka dni pozostawać zdała od ojca...

A jeśli w końcu zdecyduje, iż w żadnym wypadku nie zgodzi się na spędzenie życia z Wesem Sherbomem? Czy ojciec zaakceptuje i zrozumie podobną decyzję?

Z pewnością nie. Zacznie jej przypominać, że razem z Wesem się wychowywała i chodziła do szkoły, że obaj ojcowie prowadzą wspólny interes, że Lark i Wes mają te same poglądy, że są sobie przeznaczeni właściwie od kołyski. Wszystko to już słyszała tysiąc razy. I ojciec jeszcze doda, że Wes jest bardzo przystojny i ma zapewnioną przyszłość w firmie. Tak, to prawda, Wes jest przystojny: wysoki, szczupły, ma blond włosy, twarz inteligentną...

Ale poza tym Wes ją śmiertelnie nudzi. Sam siebie uważa zapewne za atrakcyjnego. Ona tego nie dostrzegała. Czuła się jak zwierzę w klatce, gdy myślała, że będzie musiała dzielić z nim życie. Wes nie mógł jej dać tego, czego pragnęła, choć trudno byłoby jej zdefiniować, czego naprawdę chciała. I kogo.

Nagle jej myśli skierowały się ku mężczyźnie, który spał w sypialni nad nią. Poczuła gorący dreszczyk podniecenia. Nie, nie! Nie będzie teraz snuć fantazji z Jaredem Wolfem w roli głównej. Dość było tego w przeszłości. Teraz jest dorosła i nie wypada jej marzyć niczym pensjonarce.

Obróciła się na drugi bok i zamknęła oczy, licząc na to, że wreszcie zaśnie. Jednak zamiast snu, pod zamkniętymi oczami przewijały się wydarzenia z ostatnich dwu dni...

Na pokrytym dywanem podium ekskluzywnego salonu strojów ślubnych przy Worth Avenue w Palm Beach w stanie Floryda stała szczupła kobieta w strojnej sukni ślubnej. Wolno się obracała, a lustrzane ściany odbijały nieskończoną liczbę pięknych oblubienic. Przypatrujące się nieco z boku dwie inne kobiety, krytycznie mrużyły oczy.

-  Obróć się w prawo, Lark - odezwała się siostra przyszłej panny młodej. - Według mnie tren jeszcze nie układa się dobrze... - Spojrzała na swą towarzyszkę. - Nie sądzi pani?

Wynajęta konsultantka i zarazem organizatorka uroczystości ślubnych zmarszczyła brwi.

-  Chyba ma pani rację. Poza tym nasza oblubienica nadal traci na wadze. Jeśli nie przestanie, to nigdy nie dopasujemy dobrze sukni.

Risa Mallory Clarke spojrzała znacząco na siostrę.

-  Słyszysz, Lark? Musisz więcej jeść. Ślub trzydziestego sierpnia. Masz jeszcze sześć tygodni.

Obie kobiety weszły na podium. Risa poklepała zimną dłoń siostry i zajęła się omawianiem koniecznych poprawek. Lark stała bez ruchu, jak woskowa figura, spoglądając w lustrzane odbicia i... w przyszłość.

Czyż nie powinna być szczęśliwa, mając zapewnioną ową przyszłość u boku przystojnego mężczyzny, którego kariera wydawała się murowana? Mogła być pewna dostatniego życia, do jakiego przywykła od dzieciństwa. Wszystkie przyjaciółki jej zazdrościły.

-  Atłas książęcy, kość słoniowa o zachodzie słońca - zidentyfikowała materiał sukni ślubnej Karen Dodd, konsultantka ślubna.

Lark poczuła nagle ciężar materii, jakby utkano ją z ołowiu. Kątem oka spojrzała w jedno z luster. Musiała przyznać, że suknia jest piękna, jak z bajki. Ale ta bajka nie odpowiadała Lark, a suknia ją po prostu przerażała.

Uporawszy się z trenem, Karen Dodd poszła po welon, zaś Risa usiłowała podnieść siostrę na duchu.

-  Będziesz najpiękniejszą ze wszystkich oblubienic, kochanie - oświadczyła ze zwykłą sobie pewnością. - I nie zwracaj uwagi na to, co gada ta Dodd. Wiesz, co się mówi?

-  O czym?

-  O kobietach. Że nie ma kobiet zbyt szczupłych i zbyt bogatych. Właściwie, to ja ci zazdroszczę. Ty szczuplejesz, a ja jestem coraz grubsza. I nie wiem, dlaczego. Chyba pójdę do lekarza...

Lark wzruszyła ramionami, patrząc na elegancko ubraną siostrę.

-  Wcale nie.

-  Oj tak. Ale jeśli idzie o ciebie, to martwię się nie tyle twoją wagą, co podkrążonymi oczami. Masz po prostu sine kręgi. Czy ty dobrze się czujesz? Powiedz, jeśli masz coś do powiedzenia. Od twoich zaręczyn na Boże Narodzenie nie miałyśmy okazji szczerze porozmawiać.

-  Nie ma o czym mówić. Nic mi nie jest - odparła szybko Lark.

-  Nie jestem taka pewna... - Risa pokręciła głową. - No bo jeśli nie... - Nie zdążyła dokończyć, gdyż wróciła pani Dodd z koronkową mgiełką, którą z triumfem umieściła na jasnozłotych lokach Lark.

Suknia, blada twarzyczka i ten welon w białe koronkowe róże stanowiły doskonałą całość.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin