Zofia Pawlowska - Wspomnienia zza Buga 1921-45.pdf

(227 KB) Pobierz
Zofia Pawłowska
Zofia Pawłowska
1.1 - Piękne Podole i komunizm
Tagi:
·
·
Byłam jedynym dzieckiem moich rodziców, więc kochali mnie jak tylko jedynaczkę
kochać można. Przeżyłam najpierw najszczęśliwsze, a później najokrutniejsze,
najsmutniejsze lata dzieciństwa. Bardzo wcześnie nauczyłam się walczyć o życie i
przetrwanie. Los chciał, że walkę wygrałam - po prostu miałam szczęście. Niewielu nas
ocalało. Miłość i przywiązanie do rodzinnych stron pozostały mi na całe życie. Ciągle i
ciągle powraca tęsknota za utraconą Ojczyzną, bo Podole ma coś w sobie takiego, że
się o nim nie zapomina.
Było to dawniej urodzajne, szczęśliwe i ukwiecone miejsce na ziemi. Każda pora roku
była piękna, urokliwa i cudowna. Zima otulała idealną bielą osiedla ludzkie, otoczone
drzewami owocowymi, na których śnieg i szron tworzyły koronkowy pejzaż. Błękitnawy
lód na rzece Boh w promieniach porannego słońca mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
Dzieci z miasta i ze wsi ślizgały się po tym lodzie - nawet w niedzielę idąc do kościoła nie
przechodziłyśmy przez most.
Wiosna przychodziła również od rzeki. Pękały lody, kry odpływały do morza, a słońce
grzało coraz mocniej. Wiosna szła z początku trochę nieśmiało, ze śpiewem ptactwa i
klekotem bocianów, ale już w kwietniu królowała niepodzielnie na łąkach, w sadach i w
polu.
Cudownie pachniały pokryte bielą kwiecia - sady owocowe i białe czeremchy na łąkach.
Pracowite pszczółki uwijały się zbierając miód i brzęcząc nieustannie. Łąki, pola,
zagajniki i las żyły pełnią życia. Wszystko śpiewało, cieszyło się ciepłem i słońcem.
Czarna jak heban ziemia parowała, pachniała wiatrem, świeżością i przyszłym
urodzajem. Wokół wiejskich chat, w sadach owocowych śpiewały słowiki, a wtórował im
głos kukułek. Staw i rzeka żyły również bujnym życiem. Żabki urządzały wieczorami
swoiste koncerty, kumkając w różnych tonach i na wiele głosów. Tak było... Było wesoło,
było pięknie. Moje wczesne dzieciństwo było szczęśliwe i wesołe.
1
4231941.001.png
Gdy kukułki przestawały kukać - zaczynało się lato. Zbliżały się żniwa, sianokosy i zbiór
owoców. Dawniej żniwa rozpoczynały się procesją. Pola pszeniczne lśniły w słońcu jak
najprawdziwszy złoty kruszec. Cała wieś wyjeżdżała w pole. Sierpami i kosami zbierali
ludzie plon swojej pracy. żaden kłos, żadne ziarnko nie miało prawa się zmarnować. Tu i
ówdzie rozlegał się śpiew żeńców i kosiarzy.
Tak było kiedyś - tyle zapamiętałam będąc dzieckiem. Doskonale pamiętam widok z okna
mojego pokoju. Zimową porą podziwiałam zachody słońca. Ogniście czerwona tarcza
wynurzała się zza kościoła. Cały kościół wydawał się płonąć czerwonym słonecznym
blaskiem tak długo, aż słońce nie wzniosło się ponad nim. Wtedy wspaniałe zjawisko
znikało. Patrzyłam na wschody słońca - cud budzącego się dnia - z ogromnym
zachwytem i zauroczeniem. Był to dla mnie najprawdziwszy „cud”.
Kiedy kościół przez komunistów został zburzony i pozostały jedynie sterczące mury i
gruzy, zjawisko budzenia się dnia stało się niesamowicie makabryczne i upiorne. Słońce
tak samo jak dawniej wynurzało się na horyzoncie, zapalając gruzy i kikuty zburzonych
murów, krzyży. Letnie mgły znad rzeki tworzyły milczące postacie duchów białych i
czerwonawych. Gdy słońce wznosiło się wyżej - duchy ginęły w obłokach, ulatywały do
nieba. Wspomnienia radosne przeplatają się ze smutnymi
W późniejszym czasie wesołych wspomnień już nie było. Lata 1928 i 1930 były już tak
ciężkie i okrutne, że wspomnienia wywołują uczucie grozy. Tak jakby bajkowy potwór
szedł i wszystko kruszył, niszczył i palił. Wielkimi i szybkimi krokami zbliżał się ten potwór
do mojej rodziny, do mojej wsi. Bardzo hałaśliwe i kolorowe było to monstrum. Wszystkie
słupy ogłoszeniowe w miastach, płoty i ściany wiejskich chat obklejano bardzo
czerwonymi plakatami, na których widniał napis:
ELEKTRYCZNOŚĆ + KOLEKTYWIZACJA = KOMUNIZM
2
1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury
Tagi:
Zaczęło się wyniszczanie tego co zostało odbudowane po wojnie i rewolucji. Okres
„NEPU”.
Lata dwudzieste nie były takie niszczycielskie jak późniejsze. W okresie tej odwilży
mieliśmy nawet polską szkołę, do której uczęszczałam. Rodzice moi wybudowali nową
chatę murowaną i obszerniejszą niż stara. Wkrótce wszystko zostało zniszczone.
Bardzo chytrze - za pomocą „ruskiej smykałki” zaczynała się kolektywizacja. Jak
spowodować dobrowolne oddanie przez ludzi do kołchozu swojego mienia - nieraz
dorobku kilku pokoleń? Najskuteczniejszy okazał się głód. Dalej wszystko odbywało się
jak w upiornej bajce...
Pamiętam niedzielne popołudnie wczesnej jesieni. Do naszego domu wtargnęli tak zwani
aktywiści, w asyście uzbrojonych po zęby milicjantów.
- Arużje u was jest? - rozległ się brutalny okrzyk.
Towarzysze przyszli po broń. Szukali jej wszędzie, chociaż dobrze wiedzieli, że broni nie
mamy. Niszczyli piece, wybijali okna, burzyli ściany. Po ich odejściu mieszkanie
wyglądało jak po bombardowaniu, czy trzęsieniu ziemi. Pierze z podartych poduszek, pył
ze zrujnowanych pieców i ścian fruwały po całym mieszkaniu i tamowały oddech.
Okazało się, że moi rodzice mieli szczęście, ponieważ broni u nas nie znaleziono -
oczywiście tej sprytnie podrzuconej przez aktywistów. Oznaczało to chwilowe odroczenie
śmierci. W przeciwnym wypadku nie było już ratunku. Wtedy zginęli dwaj najstarsi bracia
mojego ojca - Józef i Michał. Nigdy rodzina nie dowiedziała się jaką śmierć im
zgotowano. Nie wiedzieliśmy czy byli torturowani, czy bardzo cierpieli, czy może od razu
zostali rozstrzelani? Zwłok rodzinie nie oddano.
Tej pierwszej rewizji nie zapomnę do śmierci. Będąc dzieckiem bita byłam jak osoba
dorosła. Nie było dla mnie taryfy ulgowej. Co myśleli ci obcy ludzie, którzy tak znęcali się
nad nami? Nigdy przedtem ich nie widzieliśmy. Zażądali od ojca długiego sznura. On
pewnie myślał, że go powieszą, ale nie nadszedł jeszcze jego czas. Sznurem zbiry
związały ojca i dziadka (razem). Leżeli teraz obaj na podłodze. Byli bardzo dobrym celem
do kopania i bicia. My - kobiety klęczałyśmy twarzą do ściany. Starałam się nie płakać,
3
·
4231941.002.png
ale moje wysiłki były bezskuteczne. Im boleśniej byłam bita tym głośniej płakałam. Może
siepacze pragnęli bym straciła przytomność, bo moje jęki denerwowały ich. W końcu
wywlekli nas z domu i zamknęli w kurniku.
Dopiero głęboką nocą przyszedł sąsiad, który uniknął rewizji, rozwiązał ojca i dziadka, a
nas wypuścił. Przy świetle zobaczyłyśmy jak zmasakrowani byli nasi panowie. Niszcząca
rewizja, po której mieszkanie wymagało gruntownego remontu, była tylko „małą” próbą
tego, co czekało nas w niedalekiej przyszłości.
Sytuacja była niepewna i groźna. Nic nie wskazywało, że nastąpi uspokojenie, że ludzie
poczują się choć odrobinę bezpieczniejsi. Strach i niepewność jutra były ciągle naszym
udziałem. Najrozmaitszych rewizji było więcej. Aktywiści poszukiwali złota, biżuterii, obcej
waluty. Wydrukowano ogromne arkusze obligacji państwowych. To był rzekomo bardzo
„szlachetny cel”. Pieniądze miały być przeznaczone na uprzemysłowienie i elektryfikację
kraju. Jeżeli ktoś nie był w stanie wykupić owych obligacji automatycznie stawał się
wrogiem ludu, a los jego był przesądzony.
Wieśniacy sprzedawali inwentarz żywy i martwy, ale to na nic. Pieniędzy bowiem było
wciąż mało. Ilość papierów rosła tak długo, aż nie pogrążyła biedaka w lochach GRU.
Aresztowanych wywożono do miasta i ślad za nimi ginął. W tamtych ciężkich czasach
sądów nie było. Ludzie ginęli, a upominać się o nich nie było u kogo. Jeżeli ktoś miał
szczęście i został zwolniony lub uniknął aresztu to zyskiwał kilka dni życia, ale dług za
niewykupione obligacje figurował w aktach miejscowych dygnitarzy.
Oprócz obligacji nakładano rozmaite podatki i sztrafy o tak wysokich kwotach, że
uregulowanie ich stawało się fizyczną niemożliwością. Długi rosły w błyskawicznym
tempie i w nieskończoność. Przeważnie przekraczały wartość całego mienia razem z
gruntami.
2.1 - Rozkułaczanie
Tagi:
·
·
Rok 1930. Zbiory w tym roku zapowiadały się bardzo dobrze. Pola pszeniczne lśniły w
słońcu i mogły cieszyć gdyby nie terror i prześladowania. Ogromne zadłużenia pożerały
wszystko. Zboże już do nas nie należało. Ciężka praca na swoim była katorgą. Wylany
pot i łzy były „zapłatą” za kilka dni życia.
4
4231941.003.png
Niektórzy łudzili się jeszcze, próbowali oszukać władze. Schowany woreczek pszenicy
lub żyta stawał się śmiertelną pułapką. Aktywiści czujni i gorliwi zawsze znajdowali zboże
schowane w słomie lub nawet w ziemi. Wiadomo czym to groziło! Takich przestępców
rozstrzeliwano na miejscu zbrodni. I wówczas rodzina potajemnie, bez rozgłosu chowała
nieboszczyka - jednego lub dwóch - w zależności od inwencji „dygnitarzy”.
Taka śmierć miała nawet cechy dodatnie. Człowiek został po ludzku i w trumnie
pochowany, a nie wrzucony do zbiorowych mogił gdzieś w stepie lub w głębi leśnej
puszczy.
Zima przełomu lat 1930/1931 była ciężka jak „ołów” i bardzo smutna. Czekaliśmy na
wiosnę, na słońce łudząc się, że może w końcu coś się zmieni, przyjdzie opamiętanie.
Owszem, wiosna nadeszła piękna i słoneczna. Ziemia wdzięczna za ludzki trud
obiecywała dobry urodzaj. Sady kwitły i pachniały. Łąki, rzeka i staw pulsowały
mnogością życia. Wieśniacy pomimo, że byli męczeni i zabijani wyszli w pole. Ciesząc
się wiosną orali, siali i sadzili.
Na wsi jednak było cicho i smutno. Młodzież nie zbierała się wieczorami i nie śpiewała.
Jeszcze tak niedawno dziewczyny i chłopaki śpiewali piękne polskie piosenki, a w maju
cała wieś śpieszyła na majowe nabożeństwo i śpiewanie pieśni maryjnych. Smutek i
strach paraliżowały wszystkich - nawet dzieci. Śpiewanie polskich piosenek, a
szczególnie pieśni religijnych było zabronione ( srogo zapreszczeno ).
Baliśmy się więzienia, z którego nie było powrotu. Nawet za śpiewanie groziła śmierć, a
w najlepszym wypadku obóz na dalekiej północy. Dużo młodzieży pożegnało się z
życiem, a ci, którzy zostali bali się własnego cienia. Od czasu do czasu znajdowano
zmasakrowane zwłoki, wrzucone do stawu, lub w zarośla. Winowajcy tych mordów byli
oczywiście nieznani. Chowaliśmy więc te ciała na naszym wiejskim cmentarzu
sparaliżowani strachem i bezsilnością.
Minęła wiosna, przyszło gorące lato, a z nim żniwa. Ciężka praca w czasie żniw nie
zdołała zagłuszyć tęsknoty do spokoju i bezpieczeństwa. Pragnęliśmy tego jak głodny
chleba, a spragniony napoju. Nadchodziła następna zima, a z nią mrożące krew w żyłach
wieści, które podawano sobie z ust do ust. Były one tak groźne, że zdawały się być
nieprawdopodobne. Straszny był okres przymusowej kolektywizacji i niszczenia
gospodarstw indywidualnych. Ze szczególną zaciekłością i furią niszczono
zamożniejszych rolników. Byliśmy „wrogami ludu”, kontrrewolucjonistami, kułakami .
Wciąż czekaliśmy, co będzie, co stanie się z nami - niepewni dnia, ani godziny.
Mroźna i śnieżna zima nie powstrzymała aktywistów. I nadjechali od strony stacji ludzie
obcy, mówiący po ukraińsku. Widocznie polskie wioski szły na pierwszy ogień. Cóż to byli
za ludzie... Wyciągali z naszych obór krowy sztuka po sztuce, jak swoje własne. Nie
pytali o pozwolenie! Nie pomagały prośby, ani płacz dzieci i kobiet. Aktywiści byli nieczuli.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin