Księżna jednego dnia - Waide Peggy.pdf

(918 KB) Pobierz
255565136 UNPDF
PEGGY WAIDE
KSIĘŻNA JEDNEGO DNIA
1
Londyn, styczeń 1816
Ból rozpaczy graniczącej z obłędem przeszył duszę Mary Jocelyn Garnett. Z
roztargnieniem podrapała ślady ukąszeń wszy na swoim brudnym ciele. Nie zwracała uwagi
na zapach, który po części wydzielała ona sama, po części zaś inne nieszczęsne istoty
zamknięte w tym strasznym miejscu. Rozejrzała się po śmierdzącej, zatłoczonej sali: od
dawna niemyte ciała, ludzkie ekskrementy, choroby, śmierć. Ale dziś niczym się nie
przejmowała. Myślała tylko o jednym: o wolności. A potem - zemsta.
Odwróciła się od tego obrazu nędzy i rozpaczy, westchnęła i zacisnęła palce na kracie
w małym okienku ciężkich żelaznych drzwi.
To jest piekło, siostro Mary Agnes. Prawdziwe piekło. Tu, na ziemi.
Gdyby się skupiła, zdołałaby przywołać dotyk rak starej, dobrej zakonnicy; poczuć
zapach wiatru wiejącego od oceanu, usłyszeć własny śmiech, kiedy biegła z innymi
uczennicami kamienistą plażą. Jakaż jest głupia! Tamta niewinna dziewczyna już nie istniała.
Powieki drżały jej ze zmęczenia. Przypomniała sobie surowe nauki o śmierci, o tym,
że ludzie dobrzy i cierpliwi idą do nieba. Ci natomiast, którzy nie dostąpili łaski wiary,
zstępują w ciemność, skazani na ból i niekończące się cierpienia. Kiedyś Jocelyn
powątpiewała w istnienie nieba i piekła. Dwa miesiące pobytu w szpitalu St. Mary's of
Bethlehem, gdzie została uwięziona, przekonały ją, że piekło istnieje naprawdę. Na ziemi.
- Dobry Boże, gdzie on jest? - zapytała zimnej kamiennej ściany. Nie spodziewała się
odpowiedzi, wstrzymała więc oddech, słysząc kroki na korytarzu.
Ucieczka.
Wspięła się na palce i z trudem wyjrzała przez niewielki otwór w drzwiach. W mdłym
świetle świec dostrzegła w końcu sztywne włosy Jocka, jego rudą brodę i masywne barki.
- Spóźniłeś się - syknęła. Potężny mężczyzna wzruszył ramionami.
- Trzeba się śpieszyć. I nie pobudzić innych. - Klucz ze zgrzytem obrócił się w
żelaznym zamku. Drzwi do wolności otworzyły się powoli. - I bez gadania, aż dam znak. Nim
się obejrzysz, będziemy na zewnątrz.
Jocelyn kiwnęła głową i ruszyła mrocznym korytarzem za swoim przewodnikiem. Z
kamiennych ścian bił silny odór wilgoci i zgnilizny. Nagle na starych drewnianych schodach
ogarnęło ją zwątpienie, choć sama obmyśliła ten plan. Była wątła jak duch i bardzo słaba.
Traciła poczucie rzeczywistości. Ale rozpacz podpowiadała jej, że musi przyjąć pomoc Jocka.
Zwolniony za poręczeniem z więzienia Newgate Jocko był zepsuty do szpiku kości, a
jego temperament dorównywał posturze. Przez dwa miesiące dręczył ją bez litości, ale nigdy
nie posunął się dalej. Dziś Jocelyn będzie musiała zmierzyć się z tym diabłem wcielonym, ale
potem odzyska wolność.
Otworzyły się kolejne drzwi. Jocelyn otrząsnęła się z rozmyślań i spojrzała przed
siebie, na czyściejszy korytarz. Po raz pierwszy od tygodni wciągnęła w płuca świeże
powietrze, które wpadało przez uchylone okienko pod sufitem, i ujrzała światło dnia.
Dotknęła ramienia Jocka.
- Gdzie jesteśmy? Mówiłeś, że wymkniemy się przez...
- Nie ma co straszyć piórek, kokoszko. Jesteśmy w północnym korytarzu. - Jocko
otworzył drzwi do małej izby.
W pomieszczeniu znajdował się tylko jeden mebel - łóżko nakryte brudną, zmiętą
pościelą. Nagle Jocelyn ogarnął niepokój. Zadrżała i odwróciła się, Jocko także wszedł do
środka, a wyraz jego twarzy potwierdził jej najgorsze podejrzenia. Zmartwiała.
- Dobra, panieneczko. Nikogo tu nie ma. - Podrapał rudą szczecinę na podbródku. -
Myślałem o naszej umowie i widzi mi się, że moglibyśmy poigrać trochę, zanim cię puszczę
wolno. - Oparł się potężnymi barkami o drzwi i wyciągnął koszulę ze spodni.
- Z pewnością nie wyobrażasz sobie, że... Jocko uniósł brwi.
- Obiecałeś mi - Jocelyn mówiła gorączkowo, coraz szybciej - że weźmiesz naszyjnik,
wyprowadzisz mnie, pozostawisz w bezpiecznym miejscu i dasz spokój.
- Nie ma co tyle krzyczeć, panieneczko. Możem źle zrozumiał, a może kto inny da mi
więcej, jeśli usłyszy, że panieneczce się wolności zachciewa. Najpierw zabawa. A jak nie
narobi panieneczka krzyku, dostanie, czego chce.
Jocelyn nie miała żadnych wątpliwości co do jego zamiarów. Zadrżała, kiedy
uśmiechnął się szeroko, ukazując pożółkłe zęby.
- Będę krzyczeć...
- No, to tutaj nic nowego, wiemy o tym, panieneczko. - Jocko oderwał plecy od drzwi
i zrobił krok naprzód, zmuszając Jocelyn, by cofnęła się do kąta. - Niech panieneczka lepiej
pamięta, ja jestem silniejszy, a i podlejszy od panienki. Trzeba być grzecznym... - Z
determinacją byka zrobił kolejny krok w jej stronę.
* * *
- Halo? Doktorze Edwards? Tylko dziwna, niesamowita cisza odpowiedziała Agacie
Blackburn. Księżna Wilcott ruszyła przed siebie korytarzem i zatrzymała się przed kilkoma
drewnianymi drzwiami. Przyłożyła ucho do każdych z nich po kolei. Wstrzymała oddech,
nasłuchując, ale usłyszała tylko bicie własnego serca.
- Agatho, masz przywidzenia. Zabłądziłaś i słyszysz głosy. Powinnaś była skręcić w
lewo, a nie w prawo. Do licha z tym człowiekiem - mruknęła do siebie z irytacją. - To
wszystko jego wina. Choć raz mógłby przyjść na spotkanie o umówionej porze.
Odsunęła się od trzecich z kolei drzwi, ale w tej samej chwili dobiegł ją zduszony głos
wzywający pomocy.
- No, teraz to już nie tylko imaginacja - powiedziała do siebie z naciskiem. Ostrożnie
otworzyła drzwi i znieruchomiała, zaskoczona niecodziennym widokiem. Wielki jak
niedźwiedź mężczyzna trzymał w żelaznym uścisku zabiedzoną, wychudłą dziewczynę, w
zdartej do pasa sukni, tak brudnej, że Agatha odruchowo ze wstrętem odwróciła wzrok. Z
ciemnych oczu dziewczyny wyzierał zwierzęcy strach. Mężczyzna, najwyraźniej wielce
zaabsorbowany tym, co robił, nie zauważył jeszcze, że ma publiczność.
Lady Agatha, ogarnięta słusznym gniewem, ruszyła do ataku. Uniosła swoją laskę o
mosiężnej rączce i uderzyła nią w głowę potężnego barbarzyńcę.
- Puść tę dziewczynę! - rozkazała z siłą, zdolną wzbudzić postrach w pułku żołnierzy.
- Natychmiast!
Otumaniony nieoczekiwanym ciosem Jocko zachwiał się i chwycił za głowę.
Spomiędzy jego palców zaczęła wyciekać krew. Odwrócił się.
- Do stu diabłów!
- Ty nędzny robaku. Wracaj do nory, zanim cię zatłukę. - Agatha uznała tę groźbę za
wystarczającą i skupiła uwagę na dziewczynie. - - Drogie dziecko, jesteś już bezpieczna. - Z
kieszeni ukrytej w fałdach sukni wyciągnęła koronkową chusteczkę. Chciała otrzeć
dziewczynie łzy, ale dostrzegła na nagich ramionach czerwone pręgi i znowu ogarnął ją
gniew. Odwróciła się do mężczyzny, który stał jeszcze pod drzwiami, wyraźnie zwlekając z
odejściem. - Należałoby cię wychłostać. Jak się nazywasz?
Jak rozeźlony pies, któremu odebrano kość, Jocko postąpił krok naprzód.
- A co komu do tego... - warknął gardłowo. - Nie paniusi sprawa. Robię, co każą...
Agatha groźnie wzniosła laskę.
- Ani kroku dalej. Osobiście znam księcia regenta i należę do tych, którzy łożą na
utrzymanie tej instytucji i nieszczęśników odsiadujących tu kary. Doktor już mnie zapewne
szuka, a kiedy się z nim spotkam, dołożę starań, byś stracił swoje zajęcie, zanim wieczór
zapadnie. Więc jeśli nie chcesz trafić do lochów Newgate, lepiej odejdź, pókim dobra.
Mężczyzna stał bez ruchu z dłońmi zaciśniętymi w pięści w bezsilnym gniewie i
przeżuwał te słowa. Myślał jednak zbyt wolno.
- Ale już! - Agatha uderzyła laską w podłogę. - Uciekaj, bo zmienię zdanie.
- Jeszcze paniusia o mnie usłyszy.
Echo jego słów odbiło się od ścian izby, kiedy wychodził ciężkim krokiem.
- Dobry Boże, cóż za odrażający człowiek - mruknęła Agatha.
- Zasługuje na śmierć w męczarniach.
Księżna Wilcott odwróciła się w stronę, z której dobiegł zachrypnięty, słaby głos.
- Ty mnie rozumiesz, moja droga? Dziewczyna kiwnęła głową.
- Proszę, niech mi pani pomoże - odezwała się błagalnie.
- Oczywiście. Pozwól, że zawołam innego opiekuna i...
- Nie! Oni znowu mnie zamkną. Nie zniosłabym tego dłużej.
- Uspokój się - powiedziała Agatha łagodnie, widząc, że dziewczyna cofa się znowu
pod ścianę, z oczami pełnymi łez przerażenia. Księżna dostrzegła w tej dziewczynie coś
niepokojąco znajomego. - Usiądź, bo upadniesz. Sprawiasz wrażenie, jakby najlżejszy
podmuch wiatru mógł cię przewrócić. - Agatha spoczęła na brzegu łóżka i cierpliwie czekała,
aż dziewczyna opanuje strach i nieufność. Westchnęła; miała wiele doświadczeń z takimi
udręczonymi istotami. - Jak masz na imię? - spytała ciepłym tonem.
- Jocelyn - odparła dziewczyna ledwo dosłyszalnie.
- Piękne imię. A ty możesz nazywać mnie: Agatha. Chodź. - Księżna wskazała dłonią
łóżko, ale dziewczyna nie ruszyła się z kąta. - Jocelyn, walczę z niesprawiedliwością tego
świata i nie toleruję złego traktowania kogokolwiek. Nie musisz się mnie obawiać. Przy mnie
będziesz bezpieczna. Obiecuję.
* * *
Zmęczona i posiniaczona Jocelyn patrzyła na kobietę, która uratowała ją przed
gwałtem. Dama miała na sobie doskonale skrojoną aksamitną suknię, która dodawała wdzięku
pełnej figurze, i siwe włosy zebrane na karku w schludny węzeł. Uczesanie to odsłaniało
czoło i błyszczące niebieskie oczy, wyrażające siłę charakteru, którą Jocelyn zauważyła już
wcześniej. Uśmiech starszej pani, ciepły i współczujący, wydawał się szczery. Jocelyn nie
miała pojęcia, kim jest ta kobieta ani co robiła na korytarzach szpitala, ale czuła, że może to
być ostatnia szansa, by ktoś jej wysłuchał i w końcu uwierzył. Wiele razy próbowała
wszystko wytłumaczyć lekarzom i pielęgniarzom, oni jednak traktowali jej słowa jako
wynurzenia chorej psychicznie.
Jocelyn powzięła decyzję i podeszła do łóżka.
- Pani - zaczęła z wahaniem - nie ma powodu, byś mi uwierzyła, ale prawda jest taka,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin