Jan Brzechwa-Wyspa wynalazków.pdf

(67 KB) Pobierz
38552779 UNPDF
Jan Brzechwa
KIERUNEK - WYSPA WYNALAZCÓW
Mur drgnął i powoli rozsunął się na dwie strony. Abeci zniknęli niepostrzeżenie w
mrocznych czeluściach korytarza. Za murem widniał zawieszony nad próżnią rozległy
pomost, skonstruowany z kości wielorybów, zwany Wielorybią Granią. Bajdoci niepewnie
przekroczyli próg Abecji. Gdy ostatni z nich stanął na pomoście, mur zatrzasnął się z
łoskotem i dokoła zapanowała zupełna ciemność. Ale równocześnie w górze rozległy się
odgłosy trąbki i zgrzyt obracających się kół. Po tym nastąpiły dźwięki sygnałów, a po
chwili ogromna kabina windy, przypominająca raczej obszerny salon, zatrzymała się tuż
przy Wielorybiej Grani. Kabina była rzęsiście oświetlona i wysłana puszystymi dywanami.
Wewnątrz, pod ścianami, stały miękkie, głębokie fotele, a przed każdym z nich okrągły
stolik pięknie nakryty i zastawiony dymiącymi potrawami. Nie zastanawiając się długo,
podróżnicy weszli do windy, wtoczyli swoje beczki i ciekawie rozejrzeli się dookoła, w
nadziei na spotkanie jakichś żywych istot. W kabinie jednak nie było nikogo prócz nich.
Drzwi zamknęły się same, rozległy się dźwięki sygnałów, zazgrzytała niewidzialna
maszyneria i winda lekko poczęła unosić się w górę. Z głośniczków zawieszonych pod
sufitem popłynęła przyjemna, cicha muzyka.
Na ścianach windy wisiały w ramach obrazy, na których wszystko ożyło i poruszało się
jak w kinie.
- Siadamy do obiadu - rzekł pan Kleks - a potem obejrzymy te cudeńka. Nareszcie
potrawy godne naszego podniebienia! Teraz mogę wam wyznać, że kuchnia abecka
wcale mi nie smakowała. Kapitanie, szkoda czasu na rozmyślania. Czeka nas nowa
przygoda. No, co tam? Wyglądacie jak bociany nastraszone przez żabę.
Pan Kleks próbował żartować, ale kapitan uparcie milczał. Wreszcie zasiadł przy jednym
ze stołów i posępnie zapatrzył się w talerz. Miał wciąż przed oczami twarz królowej Aby.
Marynarze również byli markotni i zamyśleni, a niejeden z nich zazdrościł w duchu
Telesforowi. Obraz pięknej królowej uparcie prześladował Bajdotów. Zdawało się, że są
zupełnie obojętni na to, co się z nimi stanie. Kapitan mamrotał coś pod nosem, układał
bajkę na cześć władczyni Abecji i w roztargnieniu usiłował wbić na widelec pusty talerz.
Tylko pan Kleks, ślepy sternik oraz kuchcik Pietrek zajadali z apetytem smakowite
antrykoty i popijali słodkie ananasowe. wino.
- Jedzcie, przyjaciele! - wołał wesoło pan Kleks. - Czeka nas długa podróż. Hej,
kapitanie, wypijmy! Mnie już niczego nie brak do szczęścia, odkąd zdobyłem atrament.
Prawdziwy czarny atrament! A teraz jadę na wyspę Wynalazców, o której słyszałem od
dawna, ale myślałem, że to tylko bajka. No, co? Dlaczego milczycie? Pietrek, wobec tego
może ty ze mną wypijesz? Za zdrowie królowej Aby, która mieszka w muszli jak ostryga?
Cha-cha!
Sternik i Pietrek śmiali się razem z panem Kleksem i wesołość ich po trochu zaczęła
udzielać się marynarzom. Niektórzy wznieśli w górę szklanki.
- Za zdrowie królowej ostrygi! - drwił dalej pan Kleks i śmiał się tak, że brodą zamiatał
półmiski.
Pan Kleks wiedział, co robi. Oto kapitan ocknął się już z odrętwienia, przetarł oczy i
rozejrzał się dookoła. Po chwili przyłączył się do reszty towarzystwa i wychylił szklankę
złocistego trunku. Uroki, które rzuciła na całą załogę królowa Aba, stopniowo słabły, a po
wypiciu kilku dzbanów wina rozwiały się zupełnie.
Pan Kleks wstał i zaintonował wesołą pieśń, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko.
Pieśń była własnego układu. Marynarze chórem śpiewali refren:
Kury wcześnie wstają,
Plam-plam-plam.
Zniosła kura jajo,
Plam-plam-plam.
Szedł ulicą głupi Marek,
Myślał, że to jest zegarek,
A my pijmy, bośmy młodzi,
Nas ta sprawa nie obchodzi!
Po obfitym posiłku i odśpiewaniu kilku pieśni pan Kleks przystąpił do oglądania
ruchomych obrazów. Pierwszy z nich przedstawiał pana Kleksa i jego towarzyszy
wsiadających na statek w Bajdocji, a potem ich kolejne przygody w podróży. Marynarze
wraz z kapitanem otoczyli pana Kleksa i śledzili z podziwem swoje własne przygody. Na
obrazie przesuwały się stopniowo, w filmowym skrócie, wszystkie wydarzenia dni
ubiegłych, życie marynarzy na statku, potem ich pobyt w krainie Abetów i spotkanie z
królową Abą. Tylko że królowa Aba ukazała się jako zgrzybiała staruszka, podobna do
odpychających czarownic z bajek.
- Oto jest prawdziwe oblicze królowej Aby - rzekł pan Kleks - a to, co widzieliście w
Abecji, było zwykłym złudzeniem. W ten stan wprawiły was płetwy wieloryba, gdyż
zawierają substancję, która wywołuje urojenia. Sądzę, że niejeden z was przestanie
marzyć o powrocie do tego kraju.
Na te słowa kapitan zaczerwienił się po uszy, marynarze wybuchnęli śmiechem,
zwłaszcza że w tej samej chwili na obrazie, jako dalszy ciąg tego żywego filmu, ukazała
się czerwona twarz kapitana. Ponieważ dzieje pana Kleksa dobiegały właśnie do
momentu, w którym znajdowali się podróżnicy, film urwał się, a rozpoczął się pokaz
innych wydarzeń, nie mniej dla Bajdotów ciekawych. Ujrzeli teraz Wielkiego Bajarza,
stojącego w porcie w Klechdawie i czekającego na powrót wyprawy atramentowej. Twarz
miał zatroskaną, mówił coś do otaczającej go świty i wskazywał na horyzont. Wszyscy
smutnie kiwali głowami, po czym Wielki Bajarz, podtrzymywany z dwóch stron przez
ministrów, wrócił do pałacu.
Na pozostałych obrazach działy się rozmaite inne historie w jakimś nieznanym kraju. Pan
Kleks objaśnił Bajdotom, że jest to Wyspa Wynalazców, do której z błyskawiczną
szybkością zbliża się niezwykła winda. Nagle urwał, podbiegł do okna i odsunął kotarę.
Do wnętrza kabiny wtargnęło dzienne światło, a po chwili winda wynurzyła się z mroku,
jak pociąg z ciemnego tunelu. Gdy tylko zrównała się z powierzchnią ziemi, nie
zatrzymując się zmieniła kierunek i z zawrotną szybkością, jak torpeda potoczyła się po
niewidzialnych szynach. Wskutek niespodziewanego wstrząsu kilku marynarzy
przewróciło się, ale zaraz wstali i na nowo przylgnęli z ciekawością do okien pojazdu.
Dokoła rozpościerało się olbrzymie, nie kończące się miasto, ale straszliwy pęd
uniemożliwiał rozróżnienie domów i ludzi.
- Odejdźcie od okien, bo dostaniecie zawrotu głowy! - zawołał pan Kleks. - Posuwamy
się z szybkością czterystu mil na godzinę. Całe szczęście, że nie ma po drodze
zakrętów.
Oszołomieni marynarze, za przykładem pana Kleksa, usadowili się w fotelach. Trudno
było pojąć, że przy tak olbrzymim pędzie szyby w oknach nie dygotały i łoskot nie
zagłuszał słów.
- Spodziewam się, że najdalej za dwie godziny będziemy u celu naszej podróży - rzekł
pan Kleks. - Dużo słyszałem o Wyspie Wynalazców. Mieszkają na niej istoty zupełnie
podobne do nas, ale zamiast dwóch nóg posiadają tylko jedną, o bardzo wielkiej stopie.
Swoją wyspę nazywają Patentonią od nazwiska największego ich uczonego,
Gaudentego Patenta. Od strony morza nikt nie ma do niej dostępu, gdyż strzegą
zazdrośnie swych laboratoriów i fabryk. Jedyna droga do Patentonii prowadzi przez
Abecję, dlatego tak mało wie się o tym kraju. Na wyspie tej powstają wszelkie wynalazki,
znane ludzkości. Patentończycy zawiadamiają o nich świat, wysyłając ruchome obrazy.
Niestety, nie wszystkie obrazy docierają do nas, gdyż nie posiadamy odpowiednich
aparatów odbiorczych. Będziecie więc mogli zobaczyć mnóstwo wynalazków, u nas
zupełnie nie znanych. Pamiętajcie tylko o jednym: Patentończycy nie cierpią podglądania
ich tajemnic i są ogromnie podejrzliwi. Nie wtykajcie nosów, gdzie nie trzeba, bo możecie
ściągnąć na siebie nieszczęście. Nie lekceważcie tej przestrogi. O wszystko macie
prawo pytać, otrzymacie dokładne objaśnienia, a nawet plany i modele. Łatwo będziecie
mogli z nimi się porozumieć, gdyż władają tysiącem języków i narzeczy, nie wyłączając
języka bajdockiego. Patentonia to kraj bogaty i ludzie żyją tam po sto lat, ale poza pracą
nic dla nich nie istnieje, ani śpiew, ani tańce, ani rozrywki, a sen jest nieznanym
zjawiskiem. Po prostu połykają specjalne pastylki, które zastępują odpoczynek i usuwają
zmęczenie. Tyle mogę wam na razie powiedzieć o słynnej Wyspie Wynalazców, resztę
zobaczycie na własne oczy.
Opowiadanie pana Kleksa zrobiło na Bajdotach ogromne wrażenie. Siedzieli przez
dłuższy czas zamyśleni i nawet Pietrek nie zadawał pytań, choć pożerała go ciekawość.
Torpeda pędziła z niezmienną szybkością. W miarę jak zapadał mrok, w miastach, które
mijała, rozbłyskiwały niezliczone światła i zlewały się w jedno oślepiające pasmo.
W głośniku ucichła muzyka i rozległy się słowa w języku bajdockim:
- Halo, halo! Arcymechanik Patentonii wita poddanych Wielkiego Bajarza Bajdocji. W
stolicy naszego kraju poczyniono już przygotowania na przybycie słynnego uczonego,
Ambrożego Kleksa. Uroczystości na jego cześć odbędą się we wszystkich miastach.
Halo, halo! Za godzinę minut dwadzieścia trzy Stalowa Strzała, którą podróżujecie,
wjedzie na peron siódmy Dworca Magnesowego. Po zatrzymaniu się Stalowej Strzały nie
opuszczać foteli... nie opuszczać foteli... Halo, halo! Prosimy o naciśnięcie czerwonego
guzika pod głośnikiem.
Kapitan pierwszy zerwał się z fotela i nacisnął guzik, którego poprzednio wcale nie
dostrzegł. Marynarze z ciekawością spoglądali na głośnik, spodziewając się stamtąd
nowej niespodzianki. Tymczasem okazało się, że ukryty mechanizm, wprowadzony w
ruch przez naciśnięcie czerwonego guzika, zainstalowany był w stołach. Boczne ścianki
wysunęły się w górę, a kiedy opuściły się z powrotem, dawna zastawa zniknęła, a na jej
miejsce zjawiły się nowe nakrycia, dzbanki z czekoladą i tace z ciastami.
W tej samej chwili w głośniku rozległy się słowa:
- Halo, halo! Prosimy na podwieczorek.
- Znakomita myśl - zawołał pan Kleks i pierwszy zabrał się do jedzenia.
Bajdoci poszli za jego przykładem.
Tymczasem za oknami zapadła noc, ale w czarnym niebie krążyły samoloty-słońca,
rzęsiście oświetlając ziemię.
Widno było jak w dzień, a mimo to latarnie płonęły nadal i spowijały torpedę w mgławicę
blasku.
Po podwieczorku przez głośnik nadano ostatnie wiadomości z Bajdocji. Zdumieni
marynarze usłyszeli głosy swych żon i dzieci, dowiedzieli się, co dzieje się w ich domach.
Najczęściej padało nazwisko pana Kleksa, jako kierownika wyprawy, gdyż lud bajdocki
niecierpliwił się i czekał z upragnieniem na obiecany atrament.
- Dostaną, dostaną - mruknął pan Kleks. - Esencja atramentowa, którą wiozę, wystarczy
im na dziesięć lat.
Tymczasem upływały minuty i kwadranse. Zbliżał się kres podróży.
Znowu odezwał się głos:
- Halo, halo! Nie opuszczać foteli!
Po chwili torpeda zaczęła zwalniać bieg, rozległy się dźwięki sygnałów, zawirowały
czerwone światła i Stalowa Strzała, punktualnie co do sekundy, wyjechała na peron
siódmy Dworca Magnesowego.
Podróżnicy, nie opuszczając foteli, oczekiwali dalszych wydarzeń.
Dworzec Magnesowy była to ogromna hala, wyłożona metalowymi płytami i nakryta
szklanym dachem. Płyty przesuwały się automatycznie i otwierały raz po raz przejścia,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin