Jan Brzechwa-Gdzie jest Rezeda(1).pdf

(101 KB) Pobierz
38552831 UNPDF
Jan Brzechwa
GDZIE JEST REZEDA?
W drugim rozdziale zostawiliśmy pana Kleksa przed Rezerwatem Zepsutych Zegarków,
w pozycji, którą przybierał zazwyczaj gdy sytuacja wymagał głębokiego namysłu. Tym
razem uczony mąż zamyślił się głębiej niż kiedykolwiek przedtem. Chodziło przecież o
sprawę porwania Rezedy przez Alojzego.
Stojąc na jednej nodze, pan Kleks myślał dostatecznie długo, abym zdążył przez ten
czas opowiedzieć wam o Wyspie Sobowtórów oraz dzieje rodziny Lewkoników.
Teraz z oczu i z miny uczonego można było wywnioskować, że wszystko już dokładnie
przemyślał i że za chwilę zacznie działać. Istotnie, pan Kleks wyprostował się, obciągnął
surdut, a następnie wyjął z kieszeni skarbonkę pamięci. Przesunął na niej kilka
wskazówek, naregulował aparat, nacisnął odpowiedni guzik, po czym miotełkę z
platynowych drucików przytknął sobie do czoła.
- Oczywiście, panie Anemonie - rzekł po chwili - miał pan rację twierdząc, że spotkaliśmy
się już dawniej. Teraz przypominam sobie doskonale naszą ostatnią rozmowę na Wyspie
Sobowtórów. Multiflora! Tak. Nie, zdążyła należycie powąchać Lewkonii Podróżniczej.
Została na wyspie. Odnajdziemy ją, drogi panie Lajkonik...
- Lewkonik - poprawił hodowca róż.
- Przepraszam pana, nie mam pamięci do nazwisk - zreflektował się pan Kleks. -
Oczywiście: lewkonia - Lewkonik. To takie proste. Odnajdziemy pańską żonę! Głowa do
góry! Dziś mamy jednak przed sobą coś pilniejszego. Chodzi o zdemaskowanie Alojzego
Bąbla i odzyskanie Rezedy. Opracowałem już cały plan. Musimy szybko się przebrać,
żeby zdążyć na przyjęcie u króla. Pozostało niewiele czasu. W drogę, moi państwo!
Broda czuwa!
Ruszyliśmy w kierunku pałacu ministrona Pogody i Czterech Wiatrów, gdzie mieliśmy
zamieszkać. Tam już pewno czekał na nas Weronik, który o ile pamiętacie, poszedł po
nasze bagaże do portu,
Przez całą drogę hodowca róż krążył dokoła pana Kleksa, obijał się brzuchem o jego
brzuch i zasypywał go pytaniami:
- Panie profesorze... moja żona... moja Multiflora... Gdzie mam jej szukać? Błagam
pana... Co robić? Dokąd jechać? W jaki sposób można dotrzeć do Wyspy Sobowtórów?
Panny Lewkonikówny wtórowały ojcu, zastępowały drogę panu Kleksowi, Dalia i Róża
czepiały się jego ramion, a Hortensja wołała szlochając:
- Niech pan odpowie, panie profesorze!
- Dlaczego pan milczy? Dlaczego? - powtarzała Róża ciągnąc uczonego za połę surduta.
Ale pan Kleks miał na to wszystko jedną odpowiedź:
- Pośpiech jest wrogiem rozsądku! Zapamiętajcie to sobie. Rozwaga jest podporą
mądrości. Wiem, co należy czynić i kiedy. Broda czuwa! A wy, dziewuszki, nie
przeszkadzajcie mi kroczyć do wytkniętego celu.
Po tych stanowczych słowach rodzina Lewkoników nie nagabywała już więcej pana
Kleksa. Szliśmy w milczeniu, a on maszerował na przodzie, z rozwianymi połami surduta,
z brodą wskazującą nieomylnie właściwy kierunek.
Minęliśmy ulicę Wesołych Piskląt, a następnie szeroką Aleję Laktusową, rzęsiście
oświetloną kolorowymi lampionami. Aleja ta wysadzona jest drzewami laktusowymi, które
rosną wyłącznie w Alamakocie. Z ich konarów zwisają rurkowate gałęzie, przez które
sączy się sok laktusowy. Alamakotańczycy używają go jako krzepiącego napoju.
Ogrodnicy miejscy specjalnymi młoteczkami obstukują pnie drzew, co znacznie
przyspiesza wyciekanie cennego soku, który barwą i smakiem przypomina do złudzenia
zwykłe krowie mleko. Dojenie drzew laktusowych odbywa się każdego dnia po zachodzie
słońca. Idąc aleją, widzieliśmy mnóstwo kobiet, które z wiaderkami w ręku ustawiały się
w kolejce po świeży sok. Niektóre miały z sobą nawet sitka, prawdopodobnie do
przecedzania kożuchów.
Pan Kleks coraz bardziej wydłużał krok, tak że musieliśmy biec truchcikiem, aby za nim
nadążyć. Z daleka widać było już plac A-B skąd wystrzelały ku niebu wspaniałe sztuczne
ognie. Nigdy dotąd nie widziałem równie pomysłowych kombinacji pirotechnicznych.
Wielobarwne strumienie fajerwerków układały się w pióropusze kogucich ogonów, w
postacie walczących smoków, a chwilami przedstawiały całe obrazy, jak na przykład
królewską fregatę a na niej Kwaternostra I w aureoli z kolorowych jajek. Widowisko było
wręcz fantastyczne. Tłumy wiwatowały na cześć łaskawego monarchy, zwłaszcza że
tego dnia, z okazji święta narodowego, na wszystkich placach smażyła się dla ludu
państwowa jajecznica. Jak nas poinformowano, Kwaternoster I przeznaczył na ten cel
dwieście tysięcy jaj eksportowych.
Na placu A-B z trudem przecisnęliśmy się przez tłum oblegający patelnię gigant i
dotarliśmy do pałacu Limpotrona. Przy wejściu czekał na nas Weronik.
- Walizki rozpakowałem, suknie kazałem wyprasować - oznajmił z godnością. - Za pół
godziny musimy być w pałacu królewskim.
Pokoje oddane do dyspozycji pana Kleksa znajdowały się na pierwszym piętrze.
Rozwieszone tam były okrętowe koje do spania, a umeblowanie składało się z
rozmaitego typu kompasów, barometrów, termometrów, aparatów do mierzenia ilości
opadów oraz siły wiatrów. Na ścianach wisiały mapy pogody, a na stołach leżały
oznaczone chorągiewkami wykresy wyżów i niżów. Była to najwidoczniej ministronalna
pracownia, przeznaczona czasowo na pokoje gościnne.
W jednym z nich stało rozkładane lustro wyszczuplające, z którym pan Kleks nigdy się
nie rozstawał, gdyż bardzo dbał o swój wygląd. Teraz pokój ten zajęły panny
Lewkonikówny, pan Lewkonik zamieszkał razem z Weronikiem, a ja z panem Kleksem.
- Moi państwo - rzekł uczony - mamy piętnaście minut na doprowadzenie się do
porządku. Proszę, aby wszyscy ubrali się po galowemu.
Kiedy zostaliśmy sami, pan Kleks wesoło pogwizdując odwrócił swój surdut na lewą
stronę, pokrytą niebieskim atłasem w złote gwiazdki, przypiął do spodni galowe lampasy,
a na szyi zawiązał uroczysty krawat w żółte grochy. Wyglądał w tym stroju niezwykle
wytwornie.
- Dwustronny surdut to mój wynalazek - rzekł przeglądając się z ukontentowaniem w
lustrze. - Posiada osiem kieszeni i cztery skrytki. Tak samo zresztą jak kamizelka. Dla
człowieka, który często podróżuje, ważny jest taki uniwersalny ubiór, nadający się na
wszelkie okazje. Ale najważniejsze są kieszenie. W surducie mam dwanaście, w
kamizelce dwanaście, w spodniach sześć, ogółem więc trzydzieści. A do tego dochodzą
jeszcze dwie kieszenie zapasowe w kalesonach. Oto strój godny uczonego!
Przebrałem się w mój najlepszy garnitur i przypiąłem do spodni lampasy. Wydawało mi
się, że nadeszła odpowiednia chwila, aby wyjawić panu Kleksowi powód mego przybycia
do Alamakoty. Zanim jednak zacząłem mówić, pan Kleks oświadczył:
- Wiem, wiem, Adasiu! Twoje myśli widać jak na talerzu. Znam cię przecież na wylot.
Skoro przyjechałeś za mną aż tutaj, znaczy to, że masz jakieś wielkie kłopoty. Z
Akademii po wręczeniu dyplomów powinieneś był udać się do domu. A więc kłopoty
związane są z domem, z rodzicami. Gdyby któreś z nich zachorowało, szukałbyś
pomocy nie u mnie,lecz u lekarzy. Nie zadawałbyś się z kolibrem, gdyby nie chodziło o
jakieś ptasie sprawy, i to w dodatku bardzo poważne. Reszta jest jasna. Nie
potrzebujemy na ten temat rozmawiać. Bądź pewny, że pomogę ci w poszukaniu ojca.
Mówię: ojca, gdyż o twoją matkę jestem spokojny. Takim kobietom nie zdarzają się
ptasie przygody. Adasiu, głowa do góry!. Broda czuwa!
Powiedzcie sami, czy to nie genialny człowiek?
Panny Lewkonikówny wystąpiły w sukniach w kolorach kwiatów, których imiona nosiły, i
wyglądały jak prawdziwy bukiet.
Pan Lewkonik ubrał się we frak, a że wieczór był upalny, pot strużkami spływał mu po
twarzy.
Jedynie Weronik zachował swój zwykły strój, tyle tylko, że tym razem zasznurował buty
cienkim zielonym drutem od dzwonków.
Nie mieliśmy sposobności poznać naszego gospodarza, gdyż jako ministron pogody i
Czterech Wiatrów zajęty był przygotowaniem pogody na zbliżające się święto.
Weronik troskliwie pozamykał pokoje, klucze wręczył służbie, po czym udaliśmy się na
przyjęcie. Do sali tronowej wkroczyliśmy akurat w chwili, gdy odgrywano hymn narodowy
na muszlach.
Kwaternoster I stał na mostku kapitańskim swojej fregaty. Poniżej, obok króla, ustawił się
rząd oraz dostojnicy państwowi. Premier miał imię zaopatrzone w dodatek ministerialny
nie tylko na końcu, ale i na początku. Nazywał się mianowicie Trondodentron.
Zaproszeni goście zgromadzili się pod ścianami, gdyż po środku sali stały patelnie, na
których nadworni kuchmistrze smażyli jajecznicę w barwach narodowych, a więc w
kolorze żółto-czerwono-zielonym, na co składały się jajka, pomidory i szczypiorek.
Podczas gdy król wygłaszał przemówienie, któreśmy już słyszeli poprzednio, i doszedł do
słów "każdego roku wywozimy za granicę pięćdziesiąt milionów jajek, a za uzyskane
dewizy sprowadzamy sto tysięcy zegarków" - odłączyłem się ukradkiem od naszej grupy
i usiłowałem wśród gości rozpoznać Alojzego.
Pamiętacie, że wszyscy Bajdoci jako dawni marynarze byli tatuowani i pan Kleks
słusznie przypuszczał, że brak tatuażu u Alojzego ułatwi nam jego zdemaskowanie.
Tymczasem spotkał nas zawód. Alamakotańscy goście, aczkolwiek obnażeni do pasa
tego wieczoru, z okazji święta narodowego, posypani byli galowym srebrnym proszkiem,
który całkowicie pokrywał ich ciała.
Nie mogłem też rozpoznać Alojzego po twarzy, bowiem, jak wiecie, ten szelma umiał
bajecznie maskować się i podszywać pod inne postacie.
Pozostawały więc tylko nogi. Bajdotów ogółem było trzynastu. Reszta składała się z
rodowitych trzynożnych Alamakotańczyków. Nie mówię o młodzieży, gdyż dzieci z
mieszanych małżeństw miały wprawdzie po dwie nogi, ale jako trzyrękie łatwe były do
odróżnienia.
Przeciskałem się przez tłum ze wzrokiem utkwionym w dół i notowałem w pamięci
dwunożnych Bajdotów.
Pierwszym z nich był król Kwaternoster I, następnie premier Trondodentron, dalej
ministron Pogody i Czterech Wiatrów - Limpotron, ministron Pokoju - Fajatron, wreszcie
czterech pomniejszych ministronów oraz pięciu dostojników z otoczenia króla.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin