Michaels Fern - Żar Teksasu.doc

(1107 KB) Pobierz

 

 

 

FERN MICHAEL

 

 

ŻAR TEKSASU

 

 

 

 

Pamięci Lucy Baker Koval – matki, babki i przyjaciółki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIĘKOWANIE

 

 

To prawda, co mówią o Teksańczykach: ich serca są równie wielkie jak obszar ich

wspaniałego stanu.

Przyjęliście mnie do swoich domów; dzieliliście się ze mną swoim życiem,

opowiadaliście o swoich rodzinach, triumfach i tajemnicach.

Bardzo ceniłam sobie waszą serdeczną gościnność, przemiły humor i niestrudzoną

pomoc. Zawsze będę pamiętać o wyjątkowym okresie życia, który spędziłam razem z

wami.

Z całego serca dziękuję Eve i Houstonowi Danielsom, Helen i Rufusowi Abramsom,

Sharon i Mike'owi Glazerom oraz wszystkim Teksańczykom, którzy mówili mi:

„Siemasz, paniusiu, witamy w Teksasie!” Bez pomocy was wszystkich „Bogactwo

Teksasu” i „Żar Teksasu” nie wyszłyby poza fazę pierwotnego szkicu. Nie byłabym w

stanie ich napisać bez was – byliście moim natchnieniem.

Fern Michaels

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DOM MAGGIE

 

 

Prolog

 

 

Sawyer Coleman przyglądała się wzorom, które leniwe kalifornijskie słońce malowało

na jej zagraconym biurku. Od tygodni już błyszczący blat z wiśniowego drewna

pokrywały nieregularne stosy papierów, połamane ołówki, długopisy z obgryzionym

czubkiem – wszystko to świadczyło o przepracowaniu i frustracji. Sawyer naprawdę

powinna zatrudnić asystenta, kogoś, kto pomógłby jej dźwigać to brzemię – ale nikt nie

potrafił spełnić jej oczekiwań, a ona nie znosiła ustawicznego kontrolowania i

poprawiania czyichś błędów. Od dawna już przyznała sobie po cichutku, że jest

pracocholiczką; ostatnio jednak wpadła w nieprawdopodobny wprost kierat!

Westchnąwszy głęboko przeorała długimi, wypielęgnowanymi palcami gęstą czuprynę

swoich złotoblond włosów. Nie było wyjścia: robota musi zostać wykonana, a ona sama

zrobi ją najlepiej. Coleman Aviation była firmą rodzinną, zajmującą czołowe miejsca w

projektowaniu i produkcji niewielkich odrzutowców na prywatny użytek – i tylko ona,

Sawyer, dysponowała doświadczeniem i fachową wiedzą niezbędną do kierowania

rozrastającym się przedsiębiorstwem

Byli w otoczeniu Sawyer ludzie, zwłaszcza pracownicy nie związani ściśle z produkcją,

którzy twierdzili, że szefowa zbyt się przejmuje pracą, że „o byle co się czepia”.

Usłyszała w ostatnich dniach taką właśnie opinię. „Czepia się o byle co” – na litość

boską! Jedno było pewne: to nie miał być wyraz uznania.

Sawyer wyciągnęła z górnej szuflady paczkę papierosów i zapaliła jednego. Robiła to

rzadko, zazwyczaj tylko w chwilach napięcia albo kiedy chciała zyskać na czasie. Teraz

właśnie zbiegło się to: paliła, żeby odwlec moment powtórnego odczytania zaproszenia,

a spięta była dlatego, że od ponad dwóch tygodni nie miała wiadomości od Randa. To

jedno wystarczyło, by nękał ją ustawiczny niepokój. A jeśli dodać do tego zaproszenie

Maggie – całkiem się już można załamać!

„Mamusia” Maggie! Maggie – pani na Subbridge! Maggie, pożeraczka męskich serc!

Maggie – jej rodzona matka. Sawyer skrzywiła się.

Wstała z fotela i wygładziła na smukłych biodrach spódnicę z miękkiej szarej flaneli.

Stanęła przy oknie i utkwiła wzrok w jaśniejącej na niebie tarczy słonecznej.

Złoto Azteków – pomyślała odruchowo, paląc energicznie papierosa, na którego nie

miała wcale ochoty. Zaproszenie przypominało królewski rozkaz: miała powrócić do

Sunbridge po to, by zobaczyć, jak puszy się Maggie. Tkwiło w tym jednak coś więcej:

Maggie potrzebowała aprobaty rodziny w chwili przejmowania steru. Marnotrawna

Maggie powraca na miejsce swego występku i grzechy zostają jej odpuszczone. Sawyer

roześmiała się i zakrztusiła dymem z papierosa: kaszlała tak, że aż łzy pojawiły się w jej

oczach.

Babcia pewnie odezwie się niebawem, najpóźniej jutro. A potem inni. I Rand –

pomyślała czując przypływ nadziei. Tak, Rand zadzwoni do niej. Utrzymywanie

kontaktów na dużą odległość to prawdziwa katorga, a jeśli dzieli nas od kogoś ocean,

ból rozłąki jest jeszcze silniejszy.

Cholera, teraz cały dzień ma zmarnowany! Dlaczego Maggie przysłała swoje

zaproszenie i niedorzeczny list do biura zamiast do domu? Kontakt z Maggie po

upływie tylu lat nie powinien już sprawiać bólu – a jednak był dręczący. Sawyer

marzyła o tym, by tak się opancerzyć, żeby Maggie nie mogła przez tę skorupę

przeniknąć. A tymczasem jej serce ciągle było obolałe, a ona sama czuła się

sponiewierana.

Powinno się oficjalnie zakazać zjazdów rodzinnych! Nie mogła wymigać się od

zaproszenia. Trzeba po prostu robić dobrą minę do złej gry. Zobaczy znowu małego

Rileya – choćby dlatego warto stawić czoło Maggie. A po to, żeby ujrzeć Randa i być

razem z nim, gotowa była udać się choćby do Afryki!

Rand. Jej życie, jej miłość. Bez niego na całą jej egzystencję składały się nie kończące

się dni wypełnione pracą i dłużące się samotnie noce. Najwyższy czas ustatkować się,

zastanowić poważnie nad małżeństwem. Sama myśl o tym podnieciła ją: poczuła ciepło

rozlewające się po całym ciele. Równie dobrze może przecież wykonywać swoją pracę

w Londynie.

Pospiesznie, żeby się nie rozmyślić, nabazgrała kilka słów, że przyjmuje zaproszenie na

lipcową fetę. Potem, kiedy już będzie po wszystkim, cała rodzina powie, jak ładnie się

zachowała Sawyer: Poczciwa, niezawodna Sawyer! Nigdy nie zawrze w niej krew, nie

zachowa się jak każdy inny na jej miejscu by postąpił. Choćby była cała poharatana w

środku nie uzewnętrzni swoich ran.

Będzie miała dla siebie Randa – to wystarczy za wszystko. Jeden jego uśmiech i Maggie

przestanie dla niej istnieć. Musi tylko mieć Randa – teraz i na zawsze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

Dziś będzie jeden z najwspanialszych dni w dziejach Sunbridge. Jutro gazety podadzą

każdy szczegół, włącznie z opisem strojów kelnerek. Przyjęcie w Sunbridge to znaczące

wydarzenie, a jeśli będzie miało charakter barbecue w teksańskim stylu, wzbudzi

jeszcze większe zainteresowanie. Przybędzie cała rodzina, pojawią się niektóre z

najbardziej wpływowych osobistości Teksasu. Maggie Coleman Tanner uśmiechnęła się

szeroko. Zabawne, że zawsze miała skłonność do personifikacji, Sunbridge wydawało

jej się jakby żywą istotą. Pod niektórymi względami było tak rzeczywiście. Sunbridge

stanowiło jej przeszłość – a teraz będzie jej przyszłością.

Oczy Maggie, błękitne jak zimowe niebo, dostrzegły wzmożony ruch pod balkonem

sypialni. Służba, dostawcy żywności, kelnerki – cała ta banda, jakby powiedział stary

Seth – krzątali się przygotowując pierwszą barbecue za jej rządów. Tuczny cielec na

powitanie marnotrawnego potomka – pomyślała Maggie. Marnotrawnym dziecięciem

była ona sama, ale czy wypadało określić jako „cielca” nagrodzony okaz długorogiego

wołu?

Zamówiła całe tuziny obrusów w czerwono-białą kratkę, odpowiednich na zabawę na

wolnym powietrzu, oraz pasujących do nich serwetek ze sklepu Neimana Marcusa.

Przypominała też sobie jak przez mgłę, że poleciła kupić dwieście wiklinowych koszy

na chleb, po czterdzieści dolarów sztuka. Homary dostarczone samolotem z Maine,

krewetki, kraby i wołowiny – wszystko co było konieczne, aby impreza zakończyła się

sukcesem. Mogła to być z nazwy „wiejska zabawa”, ale zaproszeni goście nie mieli

prowincjonalnych gustów. Dzięki temu przyjęciu pokaże im wszystkim, że należy do

ich grona i że lat spędzonych w Nowym Jorku nie przeżyła w jakiejś dziurze. Obracała

się w eleganckim świecie, gdzie prowadzono rozmowy o teatrze, notowaniach na

giełdzie i ostatniej wystawie w Muzeum Quggenheima – dyskusje na tematy

abstrakcyjne. Tutaj, w Teksasie, mówiono o bardziej konkretnych sprawach:

pieniądzach, ropie, wołowinie, znowu pieniądzach – nie koniecznie w takiej kolejności!

Kryształowe kieliszki błysnęły w promieniach słońca przypominając Maggie, że chociaż

Teksańczycy lubili udawać prostaczków prowadzących „domowy tryb życia”, byli

wystarczająco sprytni i bogaci, by odróżnić prawdziwy kryształ od imitacji i Baccarat od

Cristal d'Arques.

Dziadek pewnie w grobie się przewraca! W jego pojęciu berbecue to piwo z beczki i

czerwona fasola z ryżem; takie menu pasował do prezentowanego w nieco

protekcjonalny sposób wizerunku „prostego człowieka, któremu się poszczęściło”.

Gdyby mu przyszło do głowy podać szlachetnego bourbona w papierowych kubkach,

nikt nie ośmieliłby się go krytykować. Seth Coleman był zbyt ważną i wpływową

osobistością, żeby z nim zadzierać. Mógł ot tak sobie, dla kaprysu, zapewnić komuś

fortunę lub kompletnie go zniszczyć – i nie sposób było przewidzieć, czy staruszkowi

nie przyjdzie do głowy doprowadzić cię do ruiny – wyłącznie dla własnej wrednej

satysfakcji.

Teraz sprawy przedstawiały się inaczej. Stary Seth już nie żył i leżał w grobie, a

właścicielką Sunbridge była Maggie. Ta impreza miała to wszystkim wbić dobrze do

głowy: to był jej dom. Dom! Boże, jak cudownie być znowu w Sunbridge! Nie, nie tak!

Jak cudownie nie być wyrzuconą poza nawias Sunbridge!

Wszystkie wysłane przez nią zaproszenia zostały przyjęte; zjawi się tu mnóstwo ludzi –

połowa Teksasu, choć nic a nic jej na nich nie zależało! – i cała rodzina.

Maggie przechyliła się przez poręcz. To przyjęcie kosztowało majątek i nie była nawet

całkiem pewna, w jakim celu je wyprawia. Co chce udowodnić – i komu? To, że tutaj

mieszkała, miała prawny tytuł własności, stanowiło najlepszy dowód, w czyim

posiadaniu jest Sunbridge. Dlaczego sądziła, że musi popisywać się przed wszystkimi

swoją pozycją właścicielki? A może w gruncie rzeczy pragnęła udowodnić całemu

światu, że zyskała w końcu aprobatę ojca, że tata miał o niej wystarczająco dobre

mniemanie, żeby powierzyć swoje ukochane Sunbridge właśnie jej, nikomu innemu!

Boże święty, przecież Sunbridge należało się jej prawem krwi! Sawyer odebrała jej to.

Ona, jej córka, przeżyła w Sunbridge prawie całe swoje życie, a ją, Maggie, wypędzono.

Teraz Sawyer będzie tu najwyżej powracać jako gość Maggie. Sprawiedliwości stanie

się zadość. W pewnym sensie.

Maggie patrzyła w dal, gdzie wzgórze o łagodnych stokach górowało nad frontem

domu. Wszystkie pola ogrodzono białymi płotami i bujne złociste łąki należały także do

Sunbridge. Zapłonęła w niej żarliwa duma. To była ziemia Colemanów, jej ziemia; jest

znowu pełna życia, bo powróciła do domu. Maggie czuła siłę, drzemiącą w tej

posiadłości. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy akrów pierwszorzędnej ziemi, ziemi

Colemanów – to ona, Maggie sprawi, że ranczo będzie rosło, rozwijało się i kwitło.

Zaczynała rozumieć, co przez tyle lat trzymało przy życiu starego Setha: to było

Sunbridge, potęga tkwiąca w ziemi, która tętniła w jego żyłach. Autorytet dziadka był

niepodważalny; władcy absolutnego, uosobienia niezwyciężonej mocy, która stworzyła

Sunbridge, kochała je i kierowała nim. Seth, najpodlejszy staruch, jaki kiedykolwiek żył

pod słońcem, wystarczająco podły, by wydziedziczyć własną wnuczkę! Sunbridge miało

po śmierci Setha przejść w ręce jego syna Mossa, a potem wnuka Rileya. Jej siostra

Susan i ona sama były nic nie znaczącymi kobietami; nie przedstawiały dla dziadka

żadnej wartości.

– Czy widzisz mnie teraz, stary? – spytała patrząc na wzgórze o łagodnych stokach, na

którym go pochowano. – Jestem znów tutaj, gdzie powinnam być, w miejscu, które

zawsze mi się należało.

Coleman Tanner, syn Maggie, wszedł cicho jak kot i stanął tuż za matką. Wiedział, że

może tak stać choćby przez godzinę i Maggie nie spostrzeże jego obecności, dopóki się

nie odwróci i nie zobaczy go. Jedyne, co ją obchodziło, to było to ranczo – Sunbridge.

Cała gadanina matki, że tu jest jego miejsce, a jego kapelusz powinien wisieć na kołku

przy drzwiach wejściowych obok kapeluszy pradziadka, dziadka i wuja, była gówno

warta. A kapelusz był kretyński, jak w ogóle wszystko w Teksasie. Kiedy Cole wkładał

go na głowę, robił to wyłącznie po to, żeby wprawić matkę w dobry humor. Przeważnie

nie wiedział, gdzie go posiał, ale jakimś cudem Maggie udawało się zawsze odszukać

ten skarb i zawiesić na właściwym kołku.

Coleman nigdy nie miał pewności, czy powinien podejść do matki, gdy była sama jak w

tej chwili. „Sama” to chyba nie najwłaściwsze określenie: matka wydawała się bez

reszty pochłonięta swoimi myślami. „Niedostępna” byłoby bliższe prawdy: odgrodzona

od wszystkiego z zewnątrz, nie wyłączając rodzonego syna. Kiedy był młodszy, bolało

go to i raniło – teraz ogarniała go tylko wściekłość na nią. W szkole inni chłopcy

zauważyli, jak bardzo jest piękna: lśniące ciemne włosy prawie do ramion, opływające

miękkimi falami owal twarzy i tworzące niezwykły kontrast z przejrzyście błękitnymi

oczyma. Zauważył nawet, jak kilku instruktorów podziwia jej smukłą sylwetkę, gdy

wydaje się im, że nikt tego nie dostrzega. Żadna kobieta nie uśmiechała się ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin