Fields_Natalie_-_Czarniejsza_niz_czarna_owca.rtf

(354 KB) Pobierz
NATALIE FIELDS

Natalie Fields

Czarniejsza niż czarna owca

Rozdział 1

Pierwszy dzień wiosny był w tym roku naprawdę pierwszym dniem wiosny. Po dwóch tygodniach dreszczów i nieprzyjemnych wiatrów nad Oklahoma City zaświeciło słońce i najmniejsza nawet chmurka nie odważyła się go przesłonić.

Kiedy po czwartej lekcji Mikayla wraz z trzydziestoosobową grupą koleżanek i kolegów czekała na szkolny autobus, który miał ich zawieść do Myriad Gardens, stwierdziła, że nie tylko ona, wychodząc z domu, nie uwierzyła porannym promieniom słońca, zapowiadającym piękny dzień. Inni, podobnie jak Mikayla mieli ocieplane kurtki lub płaszcze. Nikt ich jednak nie wkładał, a niektórzy ściągali nawet swetry albo bluzy, wystawiając ramiona na jeszcze nieco chłodny, ale przyjemny powiew wiosny. Ochota na zrzucenie cieplejszych ubrań była widoczna zwłaszcza wśród dziewcząt. Nic dziwnego - w tym roku zima rozpoczęła się wyjątkowo szybko. Typowa dla Oklahomy długa ciepła jesień w ubiegłym roku szybko się skończyła i mieszkańcy tego stanu musieli się z nią pożegnać już w połowie października, co najmniej miesiąc wcześniej niż w latach poprzednich.

Również Mikayla zapragnęła zrzucić granatową bluzę z kapturem, zaczęła już nawet rozpinać zamek. I właśnie w tym momencie zobaczyła, że Ryan Barrett wyraźnie się jej przypatruje tym swoim prowokacyjnym, bezczelnym wzrokiem, którego nie lubiła. Prawda była taka, że nie przepadała nie tylko za spojrzeniem tego chłopaka, ale także za nim.

Przed trzema miesiącami wystąpił w reklamówce miejscowej sieci fitness clubów, emitowanej przez lokalną stację telewizyjną, i od tego czasu zachowywał się jak hollywoodzki gwiazdor. Trudno orzec, co było tego przyczyną: sam fakt wystąpienia w reklamówce czy kupiony za honorarium czarny dodge Charger, do którego przesiadł się ze starego holdena, czy może zainteresowanie koleżanek. Chociaż, jako szkolny przystojniak i najlepszy z graczy drużyny bejsbolowej, zainteresowaniem dziewcząt cieszył się wcześniej, a już na pewno okazywały mu je wszystkie bez wyjątku chirliderki.

Gdyby Mikayla musiała sobie lub komuś odpowiedzieć na pytanie, czy nie lubiła go już wtedy, nie potrafiłaby tego zrobić. Po pierwsze, dlatego że przeprowadziła się do Oklahomy dopiero pół roku temu, po drugie, nigdy nie przepadała za bejsbolem, a po trzecie, fakt, że uchodził za najprzystojniejszego chłopaka w szkole, nie robił na niej wrażenia. Prawdopodobnie do dziś Ryan Barrett nie zaprzątałby jej myśli, gdyby nie to, że ostatnio coraz częściej czuła na sobie to jego prowokacyjne spojrzenie.

- Naprawdę nie domyślasz się, dlaczego tak na ciebie patrzy? - zdziwiła się Grace Whittmore, kiedy Mikayla w zeszłym tygodniu spytała ją, czy nie wie, o co mu może chodzić. - To proste. Jesteś jedną z nielicznych dziewcząt w naszej szkole, których nie zaliczył.

Mikayla nie była pewna, czy koleżanka ma rację. Owszem, zdawała sobie sprawę, że Ryan „zalicza” dziewczyny jedną po drugiej. Wiedziała również, że tym kolejnym wcale nie przeszkadzał fakt, że ich poprzedniczki były odtrącane przez niego w niezbyt elegancki sposób. Nie oparła mu się nawet Holly Blackwood, i to zaraz po tym, jak zostawił jej najlepszą przyjaciółkę, Hannah Sutcliffe, która potem przez tydzień przychodziła do szkoły z podpuchniętymi od płaczu oczami.

Mikayli Ryan Barrett specjalnie nie interesował, ale jako że był częstym tematem rozmów prowadzonych przez dziewczęta na szkolnym korytarzu czy w stołówce, wiedziała o jego podbojach i nie mogła się nie zgodzić z tą częścią wyjaśnienia Grace, która ich dotyczyła. Ale nie chciało jej się wierzyć w to, że ona, Mikayla, wpadła mu w oko i upatrzył ją sobie jako kolejną ofiarę. Nie należała do typu dziewczyn, które podobają się takim facetom jak Ryan.

A jednak z jakiegoś powodu jej się przyglądał, i to w irytująco natrętny sposób. Odwróciła wzrok, zasunęła suwak bluzy, po czym, nie chcąc, by myślał, że speszył ją spojrzeniem, podeszła do Sandry Mahoney i zaczęła z nią rozmawiać o dzisiejszej nieudanej prezentacji z ochrony środowiska. Pracowali nad tym projektem we czwórkę - one, Darcy Gates i Joel Hoffman. Wszystko było bardzo starannie przygotowane, ale skończyło się klapą, ponieważ Joel, który miał się zająć pokazem slajdów, nie przyszedł do szkoły, nie uprzedzając ich wcześniej, że go nie będzie. Znali Joela na tyle, by wiedzieć, że można na nim polegać, tym bardziej byli więc rozczarowani, ale również zaniepokojeni, zwłaszcza że kiedy przed lekcjami próbowali się z nim skontaktować, nie odbierał komórki ani też nikt nie podnosił słuchawki w jego domu.

- Próbowałaś jeszcze dzwonić do Joela? - spytała Sandrę.

- Kilka razy.

- Wciąż nie odbiera?

- Chyba ma wyłączoną komórkę.

- Hm… to dziwne - mruknęła Mikayla.

- Bardzo dziwne - zgodziła się z nią Sandra. - Rozmawiałam z Sethem. - Zrobiła ruch głową, wskazując rudowłosego drobnego chłopca, który przyjaźnił się z Joelem. - On też nic nie wie. Boję się, że coś się stało z Joelem. Mam jakieś złe przeczucia.

Mikayli przemknęło przez głowę, że być może Grace coś wie. Ona i Joel od jakiegoś czasu się spotykali. W szkole nikt jeszcze nie miał pojęcia, że są parą, ale Grace już jej się z tego zwierzyła. Mikayla zastanawiała się, czy do niej nie zadzwonić, postanowiła jednak się powstrzymać. Nie chciała niepokoić przyjaciółki.

Przerwała rozmowę z Sandrą, ponieważ podjechał autobus i mimo upomnień kierowcy i pani Barrow, która miała nad nimi podczas tej wycieczki sprawować pieczę, wszyscy się do niego rzucili.

Mikayla stała z boku i czekała, aż tłok przy wejściu do autobusu nieco się przerzedzi. Nie lubiła się przepychać, nawet wtedy gdy było to konieczne, a już na pewno nie miała ochoty tego robić bez powodu. Nie rozumiała, po co wszyscy tak się śpieszą. Co innego, gdyby wybierali się na daleką wycieczkę, ale przecież droga do Myriad Gardens nie powinna trwać dłużej niż pół godziny. Jakie więc mogło mieć znaczenie, gdzie się będzie siedzieć?

A jednak miało, ponieważ kiedy jako ostatnia weszła do środka i rozejrzała się, zobaczyła tylko jedno wolne miejsce, w połowie autobusu, na prawo od przejścia… obok Ryana Barretta. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że do tej pory nie znalazła się chętna, by tam usiąść. Mimo tego, co dziewczyny o nim mówiły, wciąż nie brakowało takich, które nie przegapiały żadnej okazji, by znaleźć się w pobliżu Ryana. Mikayla była gotowa się założyć, że niektóre z nich przed chwilą dostrzegły dla siebie szansę, a kiedy spróbowały ją wykorzystać, usłyszały: „To miejsce jest zajęte”.

Było zajęte dla Mikayli.

Trudno, powiedziała sobie i ruszyła w jego stronę. Ryan nie spuszczał z niej wzroku, kiedy się zbliżała. Postanowiła nie dać się zbić z tropu i zachowywać się tak, jakby siadała obok jakiegokolwiek innego chłopca. Zatrzymała się przy nim i nagle na lewo od przejścia, w tym samym rzędzie, zobaczyła inne wolne miejsce. Wcześniej go nie zauważyła, ponieważ było przy oknie.

- Mogę tam usiąść? - spytała Armana, chłopaka, który zaczął chodzić do ich szkoły od niedawna i miał tak skomplikowane nazwisko, że go nie pamiętała. Zresztą nawet gdyby je zapamiętała, prawdopodobnie i tak nie potrafiłaby go poprawnie wymówić. Zjawił się po zimowych feriach dotąd nie nawiązał z nikim bliższej znajomości.

- Tak, proszę - odparł uprzejmie. Jego akcent był wyraźnie angielski. - Mogę się przesunąć - zaproponował. - Chyba że wolisz siedzieć przy oknie.

Mikayla szybko oceniła sytuację. Gdyby usiadła na miejscu, które teraz zajmował Arman, od Ryana dzieliłoby ją tylko przejście, niewiele ponad pół metra.

- Lubię siedzieć przy oknie, więc jeśliby ci nie przeszkadzało…

- Oczywiście, że nie - powiedział. Wstał i się przesiadł.

Krótko po tym, jak autobus ruszył, do środka weszła ostatnia spóźniona osoba, Molly Norman. Zawsze w szkole jest ktoś taki, kto wspaniale się nadaje na temat żartów i drwin. U nich była to Molly. Czasami takie osoby wcale nie zasługują na opinię, która do nich przylgnęła, ale Molly Norman sama sobie na nią zapracowała. Pomijając wygląd, była najzwyczajniej na świecie głupia, niesympatyczna, a do tego zarozumiała.

I jak inne dziewczyny, dostrzegła szansę, która jej się nadarzyła. Zresztą nie miała wyboru.

Wielce z siebie zadowolona, usiadła obok Ryana Barretta.

Mikayla nie mogła się powstrzymać przed zerknięciem w jej stronę. I Wedy dostrzegła wzrok Ryana. Ku jej zdziwieniu, nie był skierowany ani na nią, ani na Molly. Ryan patrzył na Armana. I nie było to przyjazne spojrzenie.

Rozdział 2

Pani Barrow postanowiła się trzymać ustalonego wcześniej planu wycieczki i mimo nalegań dziewcząt i chłopców, żeby spędzić jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu, uparła się, by wejść do Crystal Bridge, ogrodu botanicznego, usytuowanego w centrum Myriad Gardens. Pełen egzotycznych roślin, palm i innych tropikalnych gatunków drzew oraz barwnych orchidei, Crystal Bridge jest niewątpliwie piękny, ale prawdopodobnie każdy z uczestników wycieczki już w nim był - nawet Mikayla, która mieszkała w Oklahoma City od niedawna, zdążyła zwiedzić to miejsce. A poza tym w tak piękny dzień jak ten wszyscy woleliby widzieć nad sobą bezchmurne niebo i promienie słońca nie przez szklarniany dach.

Kiedy zwiedzili południową - „wilgotną” - część ogrodu, pani Barrow uległa w końcu namowom swoich podopiecznych i darowała im wizytę w jego mniej interesującej południowej - „suchej” - części. Roślinność na zewnątrz z pewnością nie była tak ciekawa i barwna jak w szklarni, ale delikatne wiosenne kwiaty - niebieskie porcelanki, bladożółte prymulki i fiołki - wychylające się tu i ówdzie z trawy, oraz budzące się z zimowego snu drzewa, jedne całkiem rozbudzone, z liśćmi wciąż wątłymi, ale już o wyraźnych kształtach, inne dopiero przecierające oczy, z rozsadzanymi od wewnątrz pąkami, i te, co dopiero miały się ocknąć, z pączkami o twardej upartej powłoce, niechcącej się dać zbyt szybko pokonać parciu do życia, które wyczuwało się wszystkimi zmysłami.

Mikayla czuła je również, żałowała tylko, że nie ma się z kim podzielić radością życia, która ją rozpierała. Rozejrzała się i z lekkim ukłuciem żalu stwierdziła, że nikt nie jest sam. Wszyscy - w parach albo mniejszych lub większych grupach - rozmawiali, żartowali i śmiali się. Wszyscy poza nią.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat życia Mikayla, jej rodzice i bracia, z powodu pracy taty, dwunastokrotnie się przeprowadzali. Mieszkali w tym czasie w ośmiu stanach: od Nowej Anglii, przez Ohio, Kolorado, Oregon, Kalifornię, Nowy Meksyk, Teksas, po Oklahomę. W San Francisco zatrzymali się na tyle długo, że zdążyła przywiązać się do tego miasta i nawiązać przyjaźnie. Potem bardzo przeżyła wyjazd, zwłaszcza że Laredo, do którego się przeprowadzili, było najbrzydszym miejscem, w jakim dotąd przyszło jej mieszkać.

Tym razem ojciec, który z zawodu był geologiem, podpisał pięcioletni kontrakt z miejscową firmą odwiertniczą i wszystko wskazywało na to, że pozostaną w Oklahomie przynajmniej na tyle długo, że Mikayla będzie mogła skończyć tu szkołę.

Być może właśnie to ją skłoniło, by znów otworzyć się na przyjaźń. Z Grace Whittmore polubiły się już pierwszego dnia i właśnie teraz Mikayla zdała sobie sprawę, że nigdy nie miała lepszej przyjaciółki. Tylko że Grace złapała jakiegoś wirusa i od trzech dni nie przychodziła do szkoły.

Mikayla postanowiła się więc przyłączyć do Sandry Mahoney i Megan Bergen, które oddaliły się nieco od reszty i zmierzały w stronę budki z napojami. Przyśpieszyła kroku, żeby je dogonić. Kiedy minęła chłopca w tweedowej marynarce, bardzo angielskiej w stylu, uświadomiła sobie, że pomyliła się, sądząc, że jest jedyną samotną osobą w trzydziestoosobowej grupie uczniów. Zwolniła i poczekała, aż Arman się z nią zrówna.

Był średniego wzrostu i drobny. Mimo, że twarz miał bardzo szczupłą, o dosyć wydatnym nosie, jej rysy wydawały się niezwykle delikatne. Trudno by było uznać tę twarz za piękną, ale było w niej coś, co przyciągało uwagę, może oczy - w kształcie migdałów, głęboko osadzone, brązowe i bystre.

Mikayla nigdy nie widziała, żeby z kimś rozmawiał. Prawdopodobnie nie mógł - tak jak ona przed chwilą - pocieszać się, że jest teraz sam dlatego, że jego przyjaciel akurat zachorował. A skoro właśnie szukała towarzystwa, to dlaczego nie miałby to być on?

- Piękny dzień, prawda?

Arman tylko skinął głową, a uśmiech, który na chwilę rozjaśnił jego oczy, był tak nikły, że Mikayla nie była pewna, czy jej się to nie przywidziało.

Powinien jej jakoś pomóc. Czuła jednak, że nieprzystępność chłopca wynika raczej z nieśmiałości, a nie wyniosłości czy arogancji.

Zdawała sobie sprawę, że zaczęła tę konwersację w najbanalniejszy z możliwych sposobów, ale nic bardziej oryginalnego nie przyszło jej do głowy. Nie wiedziała o tym chłopcu nic, do czego mogłaby nawiązać. Chociaż… Tak, było coś takiego! Arman chodził z nią na zajęcia wychowania plastycznego i w zeszłym tygodniu wybierali rysunki, grafiki i rzeźby na wystawę stanową, która miała prezentować prace najzdolniejszych licealistów. Oceniali uczniowie oraz pani Gillies i pani MacDoughall - nauczycielki plastyki. Wybierali w ten sposób, że każdy miał prawo zgłosić pracę, która najbardziej mu się podobała, a potem odbywało się głosowanie. Mikayla poczuła się głupio, kiedy Grace zgłosiła jej akwarelę. Mimo zapewnień Grace, która przekonywała ją, że akwarela jest świetna, Mikayla nie chciała w to uwierzyć i podejrzewała przyjaciółkę o stronniczość. Bardzo się potem zdziwiła, gdy jej praca zdobyła tylko dwa głosy mniej niż zwycięska grafika Malcolma Turnbulla.

Mikayli najbardziej spodobał się obraz Armana. Zamierzała go nawet zgłosić, ale uprzedziła ją w tym jedna z nauczycielek, pani Gillies. Obraz, namalowany techniką, której Mikayla nie potrafiła zidentyfikować, zyskał jednak przychylność tylko trzech osób - jej, pani Gillies i pani MacDoughall. I choć głosy nauczycielek liczyły się potrójnie, okazały się niewystarczające i praca Armana nie została wysłana na wystawę.

- Przykro mi, że twój obraz nie przeszedł - powiedziała teraz.

- Nie liczyłem na to, że trafi na wystawę - odparł chłopak, i zabrzmiało to całkowicie szczerze.

Uśmiechnął się i Mikayla nie mogła już mieć wątpliwości, że był to uśmiech, mimo że wargi się nie rozchyliły. Uniósł się tylko prawy kącik ust, i to tak nieznacznie, że można by było tego nie dostrzec, gdyby nie blask oczu.

- Ale zauważyłem, że na mnie głosowałaś - dodał Arman. - Jako jedyna poza nauczycielkami. I bardzo ci za to dziękuję.

- Dziękujesz? Za co? To była naprawdę najlepsza praca. O wiele lepsza niż grafika Malcolma, nie mówiąc już o mojej akwarelce. Nie wiem, jak to możliwe, że moja praca zostanie wysłana, a twoja nie. - Mikayla pokręciła głową. - W takich momentach przestaję wierzyć w demokrację - dodała po chwili. - Większość nie zawsze ma rację, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą gusta.

- Mnie się twoja akwarela podobała. Mikayla popatrzyła na niego, przechylając głowę.

- Była ładna - powiedział Arman. - Naprawdę - zapewnił ją, widząc, że przygląda mu się z niedowierzaniem.

- Ładna… - powtórzyła. - Może i ładna. To chyba jednak trochę za mało, żeby wysyłać ją na wystawę. Nie wydaje mi się, żebym przeceniała swoje zdolności plastyczne, ale nawet mnie byłoby pewnie stać na namalowanie czegoś lepszego. Gdybym dobrze poszukała w domu, to być może znalazłabym jakąś akwarelę albo szkic, o których można by było powiedzieć coś więcej niż to, że są ładne.

- Nie chciałem cię urazić.

- Nie, wcale mnie nie uraziłeś. - Uśmiechnęła się. - Zresztą zauważyłam, że ty też głosowałeś na mnie. I było to dla mnie ważne. Bo, widzisz, tę „ładną” akwarelę zgłosiła Grace Whittmore, która jest moją przyjaciółką, więc niekoniecznie musi być obiektywna. Ale kiedy głosowano nad moją pracą i wśród innych uniesionych rąk zobaczyłam twoją, poczułam się trochę lepiej.

- Właśnie z powodu mojego głosu? - zdziwił się Arman. Mikayla skinęła głową.

- Dlaczego akurat on był taki ważny?

- Bo pomyślałam, że kto jak kto, ale ty na pewno będziesz obiektywny - odparła.

- Niekoniecznie - powiedział tajemniczo. Mikayla nie miała pojęcia o co mu chodzi.

- Nie byłeś obiektywny?

- Nie powiedziałem, że nie byłem. Powiedziałem tylko, że niekoniecznie musiałem być obiektywny.

Przyglądała mu się, wciąż nie rozumiejąc, do czego Arman zmierza. W prawym kąciku jego ust i w oczach igrał uśmiech - trochę filuterny, trochę tajemniczy. Nie mogła zaprzeczyć, że jest w tym chłopcu coś niesłychanie intrygującego.

- Musisz być taki zagadkowy? - Z trudem oderwała wzrok od jego oczu. - Nie możesz mówić jaśniej?

- Mogę - powiedział. - Zagłosowałem na twoją akwarelę, bo mi się naprawdę podobała. A ludzie bywają nieobiektywni z różnych powodów, nie tylko dlatego, że są ze sobą zaprzyjaźnieni.

Być może dociekałaby dalej, z jakich jeszcze powodów ludzie mogą być nieobiektywni, ale zbliżyli się właśnie do kilkunastoosobowej grupy z ich wycieczki i coś w zachowaniu tych osób wydało jej się dziwne. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co to było.

Hałaśliwa do tej pory młodzież z jakiegoś powodu się uciszyła. Nawet jeśli było coś słychać, to tylko zniżone głosy, szepty albo ciężkie westchnienia. Beztroskie twarze pokrył cień smutku.

- Coś musiało się stać - powiedziała Mikayla i przyśpieszyła kroku.

W środku grupy stał Seth Bennett. W ręce trzymał telefon komórkowy, tak jakby właśnie przestał z kimś rozmawiać.

- Co się dzieje? - spytała, ale nikt jej nie odpowiedział.

Dopiero kiedy pociągnęła za rękaw stojącego najbliżej Darcyego Gatesa, popatrzył na nią przygnębionym wzrokiem i odparł:

- Joel…

Przypomniała sobie, jak Sandra wspomniała, że ma złe przeczucia. Więc jednak jej nie myliły.

- Co się stało z Joelem?

- Z nim nic, ale jego brat nie żyje - wyjaśnił Darcy.

Mikayla, która lubiła Joela, poczuła ulgę, że to nie jemu przytrafiło się nieszczęście, ale już po chwili się zawstydziła. Sama miała braci i nawet nie chciała wiedzieć, co by czuła, gdyby… Nie, nawet nie próbowała sobie tego wyobrażać.

Po chwili z rozmów prowadzonych ściszonymi głosami dowiedziała się, że David Hoffman był dla większości obecnych tu dziewcząt i chłopców nie tylko bratem kolegi, ale również chłopcem, który niedawno chodził do ich szkoły. Wciąż jednak nie miała pojęcia, dlaczego nie żyje.

Wreszcie zdobyła się na odwagę.

- Co mu się stało? - spytała, patrząc na Setha. Kto mógł jej udzielić bardziej wiarygodnej odpowiedzi niż przyjaciel Joela?

Seth jednak, który wyglądał tak jakby wciąż był w szoku, nie usłyszał jej.

- Co mu się stało?! - prychnął Ryan Barrett.

Nie zwróciła uwagi na jego ton, nie usłyszała oskarżycielskiej nuty w jego głosie. Zresztą gdyby ją usłyszała, i tak by się nią nie przejęła. Bo dlaczego on, czy ktokolwiek inny, mógłby ją oskarżać o to, że brat ich kolegi, który zaciągnął się do wojska, zginął wczoraj w Iraku w wyniku zamachu bombowego?

Nie wiedziała tylko jednego, że oskarżenie nie było skierowane do niej.

Ryan Barrett odpowiadał wprawdzie na pytanie, które ona zadała, ale patrzył przy tym nie na nią, lecz na towarzyszącego jej chłopca.

Kiedy wsiadali do autobusu, dzień był tak samo piękny, jak przed kilkoma godzinami - słońce świeciło równie mocno, niebo wciąż było bezchmurne. Ale nie było już słychać śmiechów, żartów i beztroskich okrzyków.

Rozdział 3

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin