Morgan Raye - Żona milionerów.pdf

(377 KB) Pobierz
15230884 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy to miejsce pani odpowiada? - zapytał starszy kelner, wskazując zaciemniony kąt hotelowej
restauracji.
Miejsce było wprawdzie zaciszne, ale wyjątkowo ponure. Kat znów pożałowała, że dała się Tedowi
namówić na tę całą eskapadę. Terazjednak nie mogła się już wycofać. Jeśli ma w ogóle coś zrobić,
zrobi to dobrze.
- Raczej nie. - Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Chodziło mi o coś innego. - Rozejrzała się po pustej restauracji. Słońce przeświecało przez
kryształowe kielichy, tworząc na śnieżnobiałych obrusach tęczowe wzory. - Może tam. Tamten
stolik będzie znacznie lepszy. - Kat skierowała się ku stojącemu pod oknem stolikowi,
oddzielonemu od reszty sali półokrągłym kwietnikiem. Za oknem rozciągał się widok na zatokę. -
Tak, właśnie o czymś takim myślałam. Chciałabym tylko prosić, żeby postawił pan tu bukiet
świeżych kwiatów.
- Ależ, senorita ...
- Proszę. - Wygrzebała z kieszeni kilka nowiutkich, szeleszczących banknotów. Była tu zaledwie
trzeci dzień i jeszcze nie bardzo orientowała się, jaka jest siła nabywcza meksykańskiej waluty. -
Czy to wystarczy?
- Oczywiście, senorita. - Twarz kelnera rozjaśnił radosny uśmiech. - Już się robi.
- Bardzo panu dziękuję.
Zabawne, pomyślała, pieniądze potrafią w mgnieniu oka ułatwić najtrudniejszą nawet sytuację. No
właśnie. W tej całej sprawie też chodzi głównie o pieniądze, tę przyczynę wszelkiego zła na,ziemi.
Kelner wrócił prawie natychmiast. Postawił na stole wazon pełen fioletowych irysów i złocistych
żonkili, w kwietniku ustawił doniczki z krwistoczerwonymi pelargoniami. Od razu zrobiło się
weselej.
- Bardzo mi przykro - odezwał się - że pani mama zachorowała. Mam nadzieję, że to nic
poważnego.
- Na szczęście to tylko migrena. - Kat zrobiła smutną minę. Ależ ze mnie kłamczucha, pomyślała.
Przecież gdyby nie choroba mamy, nie miałabym okazji zaaranżować dzisiejszego spotkania,
- Pułkownikowi Brittmanowi pewnie się to spodoba? - zauważył kelner, po czym wreszcie odszedł.
Kat natychmiast przestała się uśmiechać. Znów zaczęła się denerwować.
- Muszę się opanować - szepnęła do siebie. - Muszę to zrobić dokładnie tak, jak sobie
zaplanowałam. Muszę. Nie mogę niczego zepsuć.
- Całkiem nieźle wygląda. Co to za uroczystość? Kat odwróciła się. Obok niej wyrósł jak spod
ziemi błękitnooki mężczyzna w trochę pomiętym garniturze. Uśmiechał się do niej z właściwą
wszystkim przystojnym mężczyznom pewnością siebie. Kat już chciała coś odburknąć, kiedy
uświadomiła sobie, że restauracja jest jeszcze zamknięta, a więc ten człowiek musi po prostu tutaj
pracować. Może to sam kierownik sali? Chciał być uprzejmy. To wszystko.
- Ach, to? - Zrobiła ręką ruch w kierunku ukwieconego stołu. ~ Bardzo mi zależy na tym, żeby
stworzyć tu odpowiedni nastrój. Mój gość powinien się poczuć jak u siebie w domu. Przyszłam
trochę wcześniej, żeby osobiście wszystkiego dopilnować.
- Ach - uśmiechnął się domyślnie mężczyzna
- czyżby chciała pani kogoś uwieść?
- Też pomysł - prychnęła Kat. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej starania istotnie mogą
ludziom nasunąć takie podejrzenie. Przyjrzała się młodemu człowiekowi. Miał szerokie bary,
ciemne, doskonale ostrzyżone włosy i cudowne niebieskie oczy. Spodobał jej się. Szybko
przywołała się do porządku. Naprawdę wszystkie swoje myśli powinna teraz poświęcić temu, co
ma do zrobienia. - Nazwałabym to raczej wywiadem. Chcę kogoś sprawdzić. - Odwróciła się do
niego plecami w nadziei, że wyjątkowo przystojny intruz skorzysta z okazji i zostawi ją wreszcie w
spokoju. Naprawdę nie potrzebowała teraz towarzystwa. Musiała się skoncentrować przed
czekającą ją batalią. Niestety, młody człowiek okazał się niezbyt domyślnym intruzem. Nie tylko
sobie nie poszedł, ale na dodatek, rozbawiony, przyglądał się Kat.
- A po co ten wywiad? - zapytał, jakby zamierzał rozpocząć towarzyską pogawędkę·
- To sprawa osobista-odparła tonem, który uznała za bardzo odstręczający.
- Ach, więc jednak chodzi o flirt. Proszę mi powiedzieć, czy wszystkich potencjalnych wielbicieli
sprawdza pani w taki sposób?
Kat była bliska płaczu. Całą uwagę skupiła na stole.
Sprawdzała, czy czegoś tam nie brakuje, czy wszystko jest na właściwym miejscu .
- Przyjmuje pani zgłoszenia? - Obcy nie ustępował. Najwyraźniej postanowił wyprowadzić ją z
równowagi.
- Jakie znów zgłoszelłia? - Spojrzała na niego z niechęcią.
- Na posadę pani wielbiciela. - Młody człowiek zbyt dobrze się bawił, żeby dać za wygraną. - Sama
pani mówiła, że to ma być wywiad zjakimś mężczyzną. Chciałbym się dowiedzieć, co trzeba
zrobić, żeby zostać dopuszczonym do takiej rozmowy. Umiem nie odstępować kobiety ani na krok,
bardzo dobrze potrafię odsuwać krzesło i mam ogromne doświadczenie w wybieraniu francuskich
win. Jest może jakaś lista oczekujących?
- Chce pan zostać moim mężczyzną do towarzystwa? - zapytała, chociaż dobrze wiedziała, że sobie
z niej zakpił. - Nie wiedziałam, że taki zawód w ogóle istnieje. No tak, ale musiałby pan
zrezygnować z pracy w tej restauracji. Chyba że już pan zrezygnował?
- Dlaczego pani tak sądzi?
- Ludzie czekają. - Ruchem głowy wskazała zbierających się za oszklonymi drzwiami gości
hotelowych. - Pora otwierać.
- A, tak. - Mężczyzna spojrzał na zegarek. - Rzeczywiście. Chyba powinienem zająć miejsce przy
którymś stoliku.
- To ... to pan tu nie pracuje? - zawstydziła się Kat.
- Tutaj? Oczywiście, że nie. Dopiero co przyjechałem ...
- Przepraszam -mruknęła. Wiedziała, że rozbawiło go jej zachowanie. Spod spuszczonych powiek
obserwowała, jak odchodzi do sąsiedniego stolika, jak odchodzi z jej życia. No i bardzo dobrze.
Nie życzyła sobie żadnych komplikacjL Ani teraz, ani nigdy.
Obcy usiadł przy stoliku stojącym dokładnie naprzeciwko tego, który wybrała Kat. Chciała go po-
prosić, żeby wybrał sobie miejsce gdzieś dalej, ale zabrakło jej odwagL Zresztą wydało jej się, że
on czerpie perwersyjną przyjemność z robienia jej na złość. Prawdę mówiąc, była tego nawet
pewna.
- Don appetil - powiedział uprzejmie, spoglądając na nią z uśmiechem. - I bonne chance.
- Duena suerle znacznie lepiej by tu pasowało - poprawiła go oschle. - Proszę nie zapominać, że
jesteśmy w Meksyku. - Ostentacyjnie odwróciła się do niego plecami.
Była bardzo zdenerwowana. Ze złością myślała o Tedzie. To on był wszystkiemu winien. Uwiedź
starego pułkownika, radził jej jeszcze dziś rano przez telefon. Rzuć mu soczystą przynętę i
przyglądaj się uważnie, jak ją chwyta. Ted zawsze bardzo lubił wszelkie metafory związane z
łowieniem ryb i polowaniem. Matka Kat uważała go za solidnego, przyzwoitego mężczyznę, który
zawsze ma rację. Poza tym był' szefem Kat, wydawcą i naczelnym redaktorem "Sunf1ower
Ledger", w której to gazecie Kat prowadziła kącik porad kulinarnych. Przywykła do słuchania rad
Teda. Teraz jednak szczerze wątpiła w jego nieomylność. Na pewno niczego takiego nie zrobię;
powiedziała mu podczas porannej rozmowy. Nie mam zamiaru zastawiać sideł na tego ,człowieka.
Chciałabym go tylko lepiej poznać i ... Ale Ted nalegał. Tłumaczył, że to jedyny sposób, żeby się
przekonać, czy pułkownik naprawdę jest łowcą posagów. Jeśli tak, zacznie się do ciebie
przystawiać. Jeśli jest uczciwy, szybko się o tym przekonasz i nie będziesz się musiała więcej
martwić o mamę. Jednak Kat za nic nie mogła się zmusić do wykonania planu Teda. Nie mogła
przecież zrobić czegoś takiego swojej własnej matce. Miała nadzieję, że udajej się w uczciwy,
prosty sposób wybadać, kim jest ten pułkownik Brittman i czego naprawdę chce od jej matki.
Od dnia, w którym matka Kat wygrała na loterii kilkaset tysięcy dolarów, całe ich życie uległo
całkowitej zmianie. Zaroiło się od potrzebujących, a życzliwa ludziom matka Kat z radością
podzieliłaby się swoim majątkiem z każdym, kto tylko zapukał do drzwi jej domu. Na szczęście
Kat nie była aż tak naiwna. Z braku kogokolwiek innego, jej właśnie przypadła w udziale rola
obdarzonego zdrowym rozsądkiem strażnika interesów. Nie mogła dopuścić, żeby matka rozdała
pieniądze, których sama tak bardzo potrzebowała i które były jej jedynym zabezpieczeniem.
Oprócz nich nie miała nic: żadnej emerytury, żadnego zakopanego w ogródku skarbu. Przez wiele
lat pracowała w aptece. Pewnego dnia apteka zbankrutowała i matka Kat została na lodzie.
Wygrana na loterii zapewni jej spokojną starość. Jeśli oczywiście nie straci wszystkich pieniędzy
przez jakiegoś sprytnego cwaniaka. A wokół aż roiło się od takich ludzi.
Kat od początku nie chciała się zgodzić na wakacje matki w Puerto Vallarta. Starsza pani jednak nie
dała się przekonać. Całe życie marzyła o takiej podróży. Patrząc w ślad za odlatującym samolotem,
dziewczyna spodziewała się najgorszego. Nic więc dziwnego, że kiedy nagle matka zaczęła do niej
wydźwaniać i opowiadać o przystojnym dżentelmenie, który jest taki miły i troskliwy, Kat uznała,
że jej obawy właśnie się potwierdziły. Czym prędzej przyleciała do Meksyku i już pierwszego dnia
poznała tego pułkownika. Staroświecki, szarmancki pan zrobił na niej tak wielkie wrażenie, że
wbrew zdrowemu rozsądkowi uwierzyła w jego uczciwość. Dopiero dziś będzie miała okazję
dowiedzieć się o nim całej prawdy.
- Pułkownik już przyszedł, seiiorita Clay - usłyszała cichy głos kelnera.
Westchnęła. Palce miała zimne jak sople lodu. Jak tu podać człowiekowi taką rękę? Przede
wszystkim zachowaj spokój, powiedziała do siebie.
Dokładnie to samo powtarzał sobie Reed Brittman. Po długiej podróży ze Stanów marzył o
gorącym prysznicu i wygodnym łóżku. Był także bardzo głodny. Ponieważ nie zdążono jeszcze
przygotować mu pokoju, zszedł do hotelowej restauracji na obiad. Z niechęcią pomyślał o
nieuchronnym spotkaniu z wujem. Chciałabym, żebyś natychmiast przyjechał, poprosiła go siostra,
kiedy przed kilkoma dniami rozmawiał z nią przez telefon. Tym razem zagięła na niego parol jakaś
wdowa z Nebraski. Wujcio wpadł po same uszy, a ja mam pełne ręce roboty. Zresztą teraz twoja
kolej wyciągać go z opresji.
Ratowanie wuja Johna przed poszuki waczami złota w spódnicach było jedną z tych rzeczy, które
po prostu się robi kilka razy do roku, czynnością tak zwyczajną, jak zmienianie opon w
samochodzie. Staruszek prżepadał za kobietami. Wszystko wskazywało na to, że one również go
uwielbiały.
Reed rozejrzał się, aby przywołać kelnera, i w tej samej chwili zobaczył wchodzącego do
restauracji wuja Johna. Posmutniał. Postanowił dopiero wieczorem zawiadomić staruszka o swoim
przyjeździe do Meksyku, a tymczasem nie tylko nie zdąży odpocząć, ale nawet nie zje spokojnie
posiłku. Uniósł się, chcąc wyjść na powitanie wuja, kiedy zdał sobie sprawę, że starszy pan nawet
go nie widzi. Z uśmiechem na ustach podążał w kierunku siedzącej przy sąsiednim stoliku osoby.
Uśmiech był przeznaczony dla młodej kobiety, tej samej, która tak starannie przygotowywała się do
spotkania.
Trafiłem, pomyślał Reed. Oburzyła się, kiedy powiedziałem, że chce kogoś uwieść. Twierdziła, że
ma przeprowadzić wywiad. A niby po co ten wywiad? Chyba po to, żeby sprawdzić, czy
największy indyk w okolicy już dojrzał do oskubania.
Wuj John na powitanie pocałował dziewczynę w rękę.
- Mój Boże - szepnął do siebie Reed,nie spuszczając oka z dziwnej pary. - Czy wdowa z Nebraski
może tak wyglądać?
Shelley miała rację. Niebezpieczeństwo wisi na włosku, pomyślał Reed. Dobrze, że przyjechałem.
Wuj nie ma zielonego pojęcia o tym, że tu jestem. Mogę się spokojnie rozejrzeć i zorientować, jak
sprawy stoją. Przypadkiem przekonałem się, że wybranka wujaszka naprawdę jest czarująca.
Reed westchnął ciężko. Powinien do nich podejść i przerwać zabawę, zanim ta mała złodziejka
zacznie działać. Nie mógł się do tego zmusić. Tak bardzo chciał zjeść w spokoju lunch. Przekonanie
wuja Johna to trudne zadanie. Jest uparty i nigdy nie wierzy w ukryte motywy, kierujące
postępowaniem ludzi. A przecież nie po raz pierwszy przytrafia mu się taka podejrzana historia
miłosna.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kat z uśmiechem podała rękę eleganckiemu, starszemu panu; który podszedł do jej stolika. W
młodości musiał być pogromcą niewieścich serc, pomyślała.
- Bardzo się cieszę, że przyjął pan zaproszenie, pułkowniku.
- Moja droga - z galanterią ucałował dłoń dziewczyny - to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
Kat odczekała, aż starszy pan usadowi się wygodnie, po czym zamówiła napoje: szkocką z lodem
dla niego i mrożoną herbatę dla siebie.
Pułkownik był naprawdę bardzo przystojny. Miał siwe włosy i lśniące czarne oczy. Była w nim siła
i ogromna pewność siebie. Krótko mówiąc, Kat zaprosiła na obiad niezwykle atrakcyjnego
starszego pana. Czyż mogła mieć za złe matce, że tak bardzo spodobał się jej ten mężczyzna,
przypominający amanta filmowego z lat pięćdziesiątych?
Dlatego właśnie muszę ją chronić, myślała Kat.
Jestem wprawdzie młodsza od mamy o dwadzieścia lat z okładem, ale za to o wiele bardziej
doświadczona życiowo. Wiem o złamanych sercach więcej, niż mama potrafi sobie wyobrazić.
Wiem też dużo o kłamstwie, zdradzie i nieuczciwych ludziach. Mama uważa, że wszyscy bez
wyjątku są dobrzy.
Rozmawiając z pułkownikiem o wszystkim i o niczym, wciąz próbowała zebrać się na odwagę i
wprowadzić w życie swój plan. N o, może trochę zmodyfikowany przez Teda, ale swój. Wystarczy
kilka uśmiechów i zalotny perlisty śmiech, żeby się przekonać, czy pułkownik łatwo da się
namówić na nowy flirt. Podniosła głowę i w tej samej chwilijej oczy spotkały się z błękitnymi
oczami siedzącego przy sąsiednim stoliku młodego mężczyzny. Uśmiechał się do niej. Podniósł do
góry kieliszek, jakby wznosił toast. Kat szybko odwróciła wzrok. Niestety, panie błękitnooki,
pomyślała. Mam sprawy do załatwienia. Uśmiechnęła się do pułkownika. Włożyła w ten uśmiech
całą duszę. Nawet zatrzepotała rzęsami, ale głupi chichot uwiązłjej w gardle. Zabawne, pomyślała,
po prostu nie potrafię udawać słodkiej idiotki. Nie umiem zrealizować planu Teda.
Uwiedź go. Rzuć mu przynętę. Daj do zrozumienia, że ty także jesteś bogata, mówiłTed. Zobacz,
czy się na to nabierze. Jeśli tak, to znaczy, że jest zwykłym oszustem.
Łatwo powiedzieć, ale Kat nie umiała odgrywać roli kogoś takiego. Musi, niestety, pozostać zwykłą
uczciwą dziewczyną.
- Moja mama bardzo pana lubi, pułkowniku - powiedziała.
- Myślę, że wie pani, co ja do niej czuję,. - Starszy pan uśmiechnął się ciepło.
Wiem? Właśnie że nie wiem. l o to w tej całej sprawie chodzi, pomyślała Kat.
- Mówiąc szczerze, wcale nie jestem pewna, czy rzeczywiście wiem - powiedziała głośno.
- Pani mi nie ufa. - Pułkownik pokiwał głową.
Wcale nie był zaskoczony ani zakłopotany. - Doskonale panią rozumiem. To jest zrozumiałe.
Kat pomilczała chwilę, ale nie doczekała się żadnej konkretnej deklaracji. Musiała dalej drążyć
temat.
_ Mama bardzo ufa ludziom. We wszystkich widzi tylko dobre cechy, a pana uważa za zupełnie
wyjątkowego człowieka.
_ To normalne. - Pułkownik był bardzo pewny siebie. - Na tym właśnie polega miłość. Czyżby
pani nigdy nie była zakochana?
_ Zakochana? - zdobyła się tylko na powtórzenie pytania. - Tak, byłam zakochana. Ja ...
Oczywiście, wiem, jak to jest...
- Och, przepraszam panią. - Pułkownik szybko położył rękę na dłoni dziewczyny. - Wywołałem
przykre wspomnienia. Matka pani powiedziała mi, że była pani zamężna. Chyba dobrze pamiętam,
że żem pani był Collingham. Z tych Collinghamów, prawda?
_ Tak. Jeffrey Collingham. - Musiała napić się wody, żeby choć trochę ochłonąć. Co się właściwie
ze mną dzieje, pomyślała. Wspomnienie Jeffreya od dawna już nie wywoływało we mnie takich
emocji. To długa podróż tak bardzo mnie zmęczyła. Tak, to jedyne możliwe do przyjęcia
wyjaśnienie. Zmusiła się, żeby coś jeszcze powiedzieć. -Ja ... No tak ... Ale to nie dlatego ...
- Czy była pani bardzo nieszczęśliwa?
- O, nie. To znaczy, nie wtedy, kiedy byliśmy razem. - Małżeństwo Kat było bardzo szczęśliwe.
Dopóki trwało. Tylko że nie trwało zby.t długo. - Dopiero potem, kiedy on od ... odszedł...
_ Odszedł? - Pułkownik ze współczuciem. pokiwał głową. - Umarł, nieprawdaż? Pani jest taka
młoda ... Okropnie mi przykro.
o ile Kat dobrze wiedziała, Jeffrey żył i miał się bardzo dobrze. Już miała powiedzieć o tym
pułkownikowi, kiedy nadszedł kelner i postawił przed nią szklankę z jakimś egzotycznym
koktajlem.
- Od tego pana, który siedzi przyoknie - wyjaśnił, wskazując błękitnookiego młodzieńca. - Prosił,
żeby pani życzyć buenas suerte, bo wydaje mu się, że bardzo pani tego potrzebuje.
Kat podniosła oczy. Uśmiechnięty błękitnooki skinął jej głową.
- Dziękuję - powiedziała szeptem. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego ten mężczyzna ją prześladuje.
N a szczęście stary pułkownik właśnie rozkładał sobie na kolanach serwetkę i pochłonięty tą
czynnością niczego nie zauważył.
Podano do stołu. Wreszcie mogli swobodnie porozmawiać. Pułkownik okazał się czarującym
mężczyzną. Opowiedział Kat kilka zupełnie niecodziennych historii. Co drugie zdanie poświęcał jej
matce, a jego maniery przy stole były absolutnie bez zarzutu. Z pełną galanterii uwagą wsłuchiwał
się w każde słowo dziewczyny. Poruszyli wiele tematów i na każdy z nich pułkownik miał do
powiedzenia dokładnie to, co powiedzieć należy. Kat bardzo chciała uznać to wszystko za dowód
jego uczciwości, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Czyż łowcy posagów nie są właśnie tacy? Na
tym polega ich praca.
- Proszę mi powiedzieć - zapytała Kat - co pan właściwie robi?
- Co robię? ~ Siwe brwi uniosły się ze zdumieniem.
- Z czego się pan utrzymuje?
- Ach ... - Uśmiechnął się. - Zadała mi pani trudne pytanie. Wy, młodzi, chcielibyście
zaszufladkować wszystkich ludzi według rodzaju wykonywanej przez nich pracy. Mojego życia nie
da się tak łatwo opisać.
- Może pan jednak spróbuje?
_ Zapewne chciałaby pani usłyszeć o moich kwalifikacjach zawodowych i dwudziestoletniej
nieprzerwanej pracy dla jakiejś liczącejos~ę korporacji? Niestety, moje życie nie-ułożyło się tak
prosto. Młodość spędziłem w Europie na poznawaniu filozofii i języków obcych. Własporęcznie
wybudowałem jacht i samotnie opłynąłem.świat. Sam jeden zapobiegłem wojnie plemiennej w
Nowej Gwinei, odnalazłem i zwróciłem mieszkańcom malezyjskiej wioski przedmioty ich reli-
gijnego kultu. Niestety, żadnego z tych wydarzeń nie da się udokumentować. Nigdy i nigdzie nie
mieszkałem wystarczająco długo, żeby dostać medal za długoletnią służbę - powiedział z nutką
goryczy w głosie. - Bardzo mi przykro, ale nie mogę przedstawić pani żadnego świadectwa mojej
uczciwości.
. Kat zmusiła się do uśmiechu. Zupełnie nie wiedziała, jak powinna się teraz zachować. Z tych
kilku zdań wywnioskowała, albo raczej wyczuła, że ma do czynienia z wyjątkowo dzielnym
romantykiem. Znakomicie, tylko cóż może go łączyć z taką prostą kobietą, jaką jest matka Kat?
Nie wiadomo, czy ten człowiek kiedykolwiek w życiu uczciwie pracował, a jeśli nawet tak było, to
najwyraźn.iej nie zamierzał się tym chwalić.
Pułkownik przeprosił i odszedł od stołu tłumacząc, że musi natychmiast zadzwonić do swego
maklera. Kat pomyślała, że to może być kolejna mistyfikacja urządzona na jej użytek. A może
powiedział prawdę? Zupełnie nie potrafiła tego ocenić.
Ledwo starszy pan zdążył wyjść z restauracji, przy stoliku pojawił się kelner z ogromnym bukietem
purpurowych orchidei.
- To kwiaty od tego pana, który siedzi tam przy oknie - wyjaśnił zdumionej dziewczynie. - Mam
pani życzyć "pomyślnych łowów".
Tego już za wiele. Obćy stanowczo przebrał miarę.
Kat wstała i zdecydowana na wszystko podeszła do jego stolika. Niestety, po drodze zniknął
zarówno jej gniew, jak i cała determinacja. Ten facet był taki przystojny! I właściwie dlaczego
miałaby mu robić awanturę?
- To naprawdę bardzo miło, że przysyła mi pan te wszystkie rzeczy - powiedziała cicho, siadając
obok niego przy stoliku - ale proszę już tego więcej nie robić. M uszę załatwić pewną bardzo ważną
sprą.wę, a pan mi w tym przeszkadza.
- Przepraszam. Naprawdę nie miałem zamiaru psuć pani szyków. - Uśmiechnął się do niej
uwodzicielsko. - Chociaż wydaje mi się, że pani towarzysz jest trochę za stary. Stanowczo uważam,
że ja bardziej bym do pani pasował.
Przysunął się bliżej. Nie dotknął jej, ale Kat poczuła się tak, jakby to zrobił. Jego głos, jego
spojrzenie ... Rozkoszny dreszcz przebiegł jej pO plecach. W innych okolicznościach na pewno
uległaby urokowi kogoś takiego.
- To ... nie to, co pan myśli. Terazjużmuszę wracać - powiedziała, ale nawet się nie poruszyła.
Zahipnotyzował ją tymi swoimi błękitnymi oczami.
- Czego pani chce od tego starszego pana? - zapytał obojętnie.
- Informacji - rzekła, opanowawszy ogarniające ją podniecenie. - A ten pan to twardy orzech do
zgryziema.
- O, tak - potwierdził nieznajomy, a Kat znów wydało się, że się z niej naśmiewa. - Zauważyłem.
Życzę powodzenia.
- Dziękuję - odpowiedziała i wróciła do swego stolika.
- Czy wszystkim paniom w tej restauracji wręcza się takie piękne kwiaty? - zapytał pułkownik,
zauważywszy na stole bukiet. - Zjemy jakiś deser?
T o pytanie uświadomiło Kat, że jej plan spalił na panewce. Obiad.z pułkownikiem miał być tylko
pretekstem do zdobycia bliższych informacji o starszym panu. Tymczasem pułkownik mówił
prawie wyłącznie o matce Kat i o tym, jak zabierze ją po południu na morską przejażdżkę. Czy
możliwe, że ten człowiek naprawdę jest taki miły, na jakiego wygląda? To przypuszczenie było,
niestety, sprzeczne z plotkami o licznych podbojach miłosnych pułkownika Brittmana. Kat
usłyszała o nich od pokojówki, pracującej w tym hotelu od ponad dwudziestu lat. A jednak ten
człowiek naprawdę robił wrażenie zauroczonego matką Kat. Dziewczyna zastanawiała się teraz,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin