Wylie Jonathan - Zniszczona ziemia 03 - Wiek chaosu.rtf

(1378 KB) Pobierz

Jonathan Wylie

Zniszczona Ziemia tom 03 Wiek chaosu

Przełożył Jacek Kozerski

Tytuł oryginału THE AGE OF CHAOS


Wydarzenia opisane w tomie I i II...

Czternaście lat po Zniszczeniu, które sprawiło, że Kaj przestał wierzyć w maga jako siłę naturalną, jego ukochana uczennica Gemma wyruszyła na południe, powodowana niejasnym imperatywem, który zawiódł ją do niedawno odkrytego Południowego Kontynentu. Tam przed samotną śmiercią uratował ją Arden, sceptyczny młody awanturnik, który pomaga jej, lecz drwi z jej przekonań.

W świecie, w którym istnieją alternatywne rzeczywistości, gdzie latające miasta przemykają nocą przez obozowiska, a pustynne piaski syrenim śpiewem wabią podróżnych, Gemma i Arden wykorzystują swe niezwykłe zdolności, by uratować dziwną i piękną Dolinę Po-Znania przed suszą i zniszczeniem. Lecz płacą za to wysoką cenę - Zostają okrutnie rozdzieleni.

Gemma musi teraz zdecydować, w jaki sposób może najlepiej wykorzystać swoją niepewną magię. Wie o różnych przyszłościach, które mogą zaistnieć w jej świecie, i wie też, że władza Gildii Wielkiego Nowego Portu musi być obalona - nie istnieje inna alternatywa. Nawiedzają ją powtarzające się sny o Ardenie przebywającym w dziwnej, mrocznej krainie.

Tymczasem Arden, uratowany przez mieszkańców Mrocznego Królestwa, zostaje wciągnięty w wir rewolucji i walczy, by uratować kraj przed skażeniem i tyranią. Zmagając się z przeciwnościami, Gemma i Arden starają się odnaleźć sens w tym szalonym świecie - i spotkać się ponownie. Razem odkrywają, że chociaż magia wciąż żyje, to jej pozostałości i sposób ich wykorzystywania, są przerażająco groźne.

(Wszystkie postaci występujące w tej książce są fikcyjne i jakiekolwiek ich podobieństwo do prawdziwych osób żyjących lub zmarłych jest czysto przypadkowe.)


CIEŚĆ PIERWSZA

WĘDROWCY

 

(DłaJM...)

Miłości moja, dla niczego mniejszego niż ty

Nie przerwałbym tego szczęśliwego snu.

To był obraz

Rzeczywisty, daleki od płytkiej fantazji,

Przeto musiałabyś budzić mnie mądrze; jednak

Mój sen trwałby dalej, a ja w nim.

- John Donnę (Sen)


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Stalowa podłoga, rozciągająca się setki łokci poniżej wąskiego przejścia, na którym stał, była dobrze widoczna. A jednak nie widział jej. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w swoją lewą rękę; zajmowała całą jego uwagę.

Moja ręka. Jeśli jej każę, poruszy się. Spróbował rozwierając palce, a potem odwrócił rękę tak, że mógł spojrzeć na dłoń. Pot lśnił na delikatnych wzgórkach i zwojach, które znaczyły skórę.

Moja ręka.

Sprawiała wrażenie miękkiej i wrażliwej. Ludzkiej. Zadrżał na tę myśl, poddając się ogarniającym go falom niepokoju.

Spojrzał na pasek metalu, w którym na zawsze zamknięto jego nadgarstek. Widniało tam jego imię, wypisane pod nieustannie błyskającą tabliczką, wskazującą pozycję właściciela bransolety na siatce współrzędnych. Bransoleta sprawiała, że Centrum zawsze wiedziało, gdzie on jest, i w każdej chwili mogło przesłać mu dowolne polecenie, nakazując natychmiastowe posłuszeństwo. Maleńkie czerwone światełko nad tabliczką potwierdzało, że wszystko działa prawidłowo. Wszystko było dokładnie tak, jak powinno być.

 











A jednak ta pewność przyniosła mu tylko chwilową ulgę. Gdy wpatrywał się w linie na swej dłoni, opadły go straszliwe wątpliwości.

K207M - pomyślał, ponownie spoglądając na metalową taśmę. To moje imię.

Skądś, z jakiejś odległej przeszłości, powróciło wspomnienie. Mialem na imię Ardath.

Nie!

Wpatrywał się w znaki wyryte na bransolecie, powtarzając swój numer wciąż i wciąż bez końca, we wściekłym, pełnym trwogi zaprzeczeniu ogarniających go myśli.

K207M. To moje imię. Moje miejsce w sieci. K207M. To moje imię...

Litania straciła rytm. Nic to nie dawało - w strukturze jego egzystencji powstało nagle jakieś pęknięcie, rosło, zagrażając rozpadem całej budowli. Wzdrygnął się, a potem oderwał wzrok od zdradzieckiej ręki i rozejrzał się wokół.

Wszędzie metal: żelazo, stal, ołów i jeszcze inne, których nie potrafił nazwać. Poziom K należał do niższych klas sieci; nauczono go paru rzeczy z zakresu metalurgii, i niczego, jeśli chodzi o tajemnice mocy. Działał w obrębie Sekcji Łączności, ogromnej, wielopoziomowej grupy, której złożona struktura i hierarchia przekraczały możliwości jego zrozumienia. Po prostu robił to, co mu kazano. I to mu wystarczało - aż do teraz.

Wodził wzrokiem po plątaninie rur i dźwigarów, prętów zbrojeniowych i spiral, jak gdyby widział to wszystko po raz pierwszy w życiu. Moc tętniła w wielkim stalowym labiryncie, powietrze drżało od energii, wibrującej energii, a z niewidocznych głębi unosiły się strugi żaru. Jaskrawe światła błyskały i gasły na błękitnobiałych płytach, które umieszczono wzdłuż wewnętrznych przejść i na stropie wysoko w górze. Pod nim otwierała się studnia-szyb, jedna z wielu w tym gigantycznym kompleksie. Przejście, na którym stał, cieniutkie pasemko stali, rozpięte na ziejącym pustką wielopiętrowym szybie, łączyło dwa jego brzegi na dwóch trzecich wysokości.

K207M przechodził przez ten pomost, nie zliczyłby ile razy, podczas swych nieskończonych wędrówek wewnątrz kompleksu. Nigdy nie odczuwał żadnego strachu i nawet nie zdawał sobie sprawy z otaczającej go z obu stron zawrotnej otchłani. Most był zaledwie częścią wyznaczonej trasy, wybranej dla niego w sieci odpowiednio do zleconego mu zadania. Nigdy wcześniej nie zatrzymywał się, aby rozejrzeć się wokół siebie.

W oddali, w górze i na dole, mężczyźni i kobiety zajmowali się swoimi sprawami, rojąc się jak maleńkie owady w gigantycznym, metalowym ulu. Widok ich pracowitości, pewności i oczywistego zadowolenia sprawił, że poczuł się rozpaczliwie samotny.

Dlaczego nie mogę być taki jak oni? Nie chcę widzieć świata inaczej! Jego dłonie zacisnęły się kurczowo na balustradzie, po obu stronach mostu. Strach i oszołomienie wezbrały w nim, zamknął oczy, próbując się odciąć od tego dalekiego teraz świata.

Ale jego myśli nie dały się tak łatwo stłumić. Był sam, zawieszony w powietrzu, pośrodku kompleksu, który stanowił zaledwie jedną małą cząstkę miasta będącego dlań całą rzeczywistością.

To nie zawsze było całym moim światem.

Ta myśl postała w jego mózgu nieproszona i niechciana. Wywołała natłok bezsensownych obrazów. Skulił się pod ich ciężarem i poczuł, jak przewiewa go zimny wiatr, zrywający ostatnie ciepłe strzępy chroniącego go puklerza.

Przybyłem z daleka.

 











Wspomniał długą, męczącą podróż ze swego domu do tego dziwnego miejsca na południu, radość i poczucie więzi łączącej go z innymi, którzy też zostali wezwani. Przypomniał sobie pieśń dźwięczącą w uszach każdego z nich, rozbrzmiewającą we wszystkich sercach i przybliżającą ich coraz bliżej do celu. Jeszcze raz zobaczył przybycie swojej grupy do pierwocin miasta, i późniejsze badania. Jak wielki był wówczas ich entuzjazm!

Bariery w jego umyśle runęły; czuł, jak się rozpadają, niszcząc zapory, przez które wdarła się groza.

Początkowo ich praca była prosta; realizacja projektów masywnych budowli nadzorowana przez niewielką grupę mężczyzn i kobiet, elitę, która mogła porozumiewać się z Wielkim Przywódcą, którą ten wtajemniczył w swe plany i zamierzenia. Jednak Ardath i jego towarzysze z radością wykonywali ciężką pracę i byli szczęśliwi, widząc, w jak niewiarygodnym tempie rozrasta się miasto. Sieć stała się uniwersalnym systemem dowodzenia, wskazującym każdemu jego miejsce w wielkim projekcie. Żaden z robotników nie mógł nawet marzyć o zrozumieniu całego planu, lecz wiedział o ogromnych postępach. Tak mówił im Wielki Przywódca. Niemal codziennie ogłaszał nowe odkrycia - cuda medycyny, nowe uprawy żywności, coraz bardziej wyrafinowane technologie - to wszystko stało się wkrótce czymś naturalnym. Mówiono również, że konstruowana jest potężna broń, tak by plany Wielkiego Przywódcy mogły ogarnąć bez przeszkód cały świat.

Potem zaczęły się problemy. Kilku towarzyszy Ardatha zachorowało i zniknęło bez śladu. Zdołał się tylko dowiedzieć, że są “na leczeniu”. Nigdy ich już więcej nie zobaczył.

Potężna eksplozja rozerwała na strzępy część miasta, a to oznaczało miesiące ciężkiej pracy przy naprawie zniszczonego sektora. Wielu z tych, którzy brali udział w odbudowie, zachorowało, i oni również zniknęli.

 

K207M otworzył oczy i ponownie spojrzał na metalowy pasek zamykający jego nadgarstek.

Bransolety namiarowe wprowadzono wkrótce po wybuchu. Początkowo mówiono, że to środki bezpieczeństwa, mieli ich używać tylko ci, którzy stanowili potencjalne niebezpieczeństwo dla miasta i jego mieszkańców. Szybko jednak okazało się, że Centrum chce, by nosili je wszyscy, dla swojego własnego “bezpieczeństwa”. Niewielu się sprzeciwiło, lecz nawet oponenci musieli się wkrótce dostosować.

Ale to teraz nie działa!

K207M patrzył uparcie na metalową obrączkę. Poczuł mdłości, wiedząc, że dzieje się coś bardzo złego; nie chciał niczego więcej niż wrócić do kokonu ciepła i zadowolenia, który stłumiłby ten strumień niechcianej wiedzy.

Dlaczego?

Wzory na błyskającej tabliczce zmieniły się nagle, domagając się jego uwagi i kwestionując obecne zachowanie.

Zbyt długo się nie poruszałem, pomyślał zrozpaczony. Centrum mnie znalazło. Ogarnął go paniczny strach. To, co powinno dawać mu poczucie bezpieczeństwa, było teraz źródłem strachu. Próbował ukryć swoje myśli, schować je, jak gdyby zdradzieckie wspomnienia można było wykreślić prostym aktem woli.

Ale nie udało się. Tama została przerwana, a on nie miał sił, by przeciwstawić się zalewającemu go potokowi.

Pamiętał, że stało się coś nowego po dopasowaniu bransolet. Coś strasznego.

Brzęczyk wstrząsnął nim. Ostry, natrętny dźwięk z bransolety na jego nadgarstku. Spojrzał na nią bezmyślnie, a potem jego oczy zarejestrowały jakiś ruch na końcu przejścia i uniósł wzrok.

 











Gromadzili się tam nieludzie. Wpatrywali się w niego niewidocznymi oczyma, osadzonymi głęboko w stalowych maskach.

Ardath poczuł gwałtowną niechęć; ponownie spojrzał na swoją rękę, widząc ją przez chwilę z nieznośną wyrazistością. Mógł zobaczyć każdy pojedynczy włosek, każdą maleńką zmarszczkę; jego paznokcie odbijały promienie światła, a przez skórę prześwitywały mięśnie, kości i krew.

Nic wokół niego nie miało już sensu. Numer na jego bransolecie nic nie znaczył.

Ukradli moją duszę.

Wolno, bojaźliwie, uniósł rękę. Miękkie, wrażliwe palce badały miejsce, gdzie kiedyś była jego twarz, teraz napotkały tam grozę zimnego metalu.

Jego umysł pękł.

Przeskoczył przez balustradę i runął w żelazną otchłań, krzycząc, gdy spadał w żarłoczne głębie - aż stalowa podłoga gdzieś w dole przyniosła mu nareszcie upragnione ukojenie.

- Kolejny K.20 ma zakłócenia funkcji - rzekł krótko dyżurny, przyglądając się błyskającej światełkami tablicy kontrolnej.

- Nadzór Medyczny znowu będzie musiał sprawdzić cały proces - odparł jego zwierzchnik, z cieniem irytacji w głosie. - Wielkiego Przywódcę rozgniewa taka niekompetencja. Jeśli nie potrafią sprawić, by prosty wszczep na nadgarstku działał prawidłowo, to jak mogą się spodziewać, że osłony mentalne będą skuteczne?

Dyżurny czuł, że lepiej nic teraz nie mówić.

- Poleć im, że nie może być więcej takich błędów. Jeśli nie ulepszą procesu, nie osiągną postępu, dadzą tym samym dowód nieprzydatności. To nie powinno być trudne do zrozumienia. - Przekażę im to.

Jakieś nowe wieści o Mendle’u?

Pytanie zabrzmiało nagle, zaskakując operatora łączności. Jak zawsze Wielki Przywódca pojawił się niespodziewanie.

- Wciąż nie możemy się z nim skontaktować - odparł dość nerwowo młody mężczyzna. - Nie odpowiada już od paru godzin - sądzę, że jego sprzęt musiał ulec uszkodzeniu. Nie mogę nawet uzyskać potwierdzenia, że odbiera nasze sygnały.

Łącznościowiec czekał z napięciem na dalsze instrukcje.

                Mendle nie żyje - rzekł z naciskiem Wielki Przywódca. - Zawsze był zbyt pewny siebie. Mimo to trzeba go pomścić. - Przerwał, jak gdyby rozważając różne możliwości.

                Wyślij śmigacze - rozkazał, potem odwrócił się i długim krokiem wyszedł z pokoju.


CZĘŚĆ DRUGA

CZAS CHAOSU


ROZDZIAŁ DRUGI

 

Poranne słońce oświetlało pierwszy dzień nowego wieku. Wąskie promienie światła sączyły się ukośnie przez szczeliny w żaluzjach, a drobiny kurzu tańczyły w cichym, spokojnym powietrzu. Ze swego krzesła przy oknie, Arden obejmował wzrokiem cały pokój. Widział skromne, proste meble, gołe, kamienne ściany i zakurzoną, drewnianą podłogę. I było to najcudowniejsze miejsce na świecie.

Słoneczny promień przesuwał się wolno po poduszkach wielkiego łóżka; Arden przyglądał się, jak pieści włosy leżącej na nim kobiety. Ogień zdawał się strzelać iskrami z krótkich, potarganych, czerwonych loków i w porównaniu z tym, wszystko inne w pokoju nie miało znaczenia.

Arden uśmiechnął się, gdy kobieta, wciąż śpiąc, przesunęła się, odwracając głowę od światła.

Śpij, moje kochanie, pomyślał. Zasłużyłaś na to.

Powrócił myślami do ich spotkania poprzedniego dnia.

Przeszukanie wielkiej, metalowej wieży nie dało oczekiwanych rezultatów. Nie znalazł żadnych śladów życia; jeśli











Gemmę kiedykolwiek więziono w tych przepełnionych echem ścianach, to nie było jej już tutaj. Arden wiedział, że pozostało tylko jedno miejsce do przeszukania i zaklął gwałtownie, gdy o tym pomyślał.

- Najpierw trzeba było spróbować właśnie tam! - mruknął.

Zaczął schodzić nie kończącymi się pozornie schodami, zdążając do podstawy wieży i podziemnej komnaty, strzeżonej przez pulsujący błękitny ekran.

                Wciąż nie wiemy, jak się tam dostać - powiedział mu jeden z jego towarzyszy, kiedy zrozumiał, dokąd zmierza Arden.

                Dowiemy się! - zawołał przez ramię Arden, potem ruszył dalej, przeskakując po trzy stopnie.

Krótko potem stał już przed ścianą żywiołów, oddychając ciężko i próbując przywołać całą swoją odwagę i zdecydowanie. Pozostali weszli za nim, ale trzymali się z tyłu, nie chcąc mu przeszkadzać.

Spotkałeś już te stworzenia przedtem. Wiesz, że reagują na okazywaną im przyjaźń. Ten ekran to tylko one skupione razem - wszystko, co musisz zrobić, to zrzucić z siebie strach.

Przypomniał sobie niezwykłe uczucie, jakiego doznał, kiedy w Mrocznym Królestwie objęło go jedno z tych dziwnych, eterycznych stworzeń. Zareagowało wówczas na jego zdecydowanie i pełną nadziei przyjaźń, ale tamta płynna istota bardzo się różniła od tej zimnej, pulsującej bariery, która teraz zagradzała mu drogę.

Odrzuć od siebie strach. Łatwo powiedzieć! Ale kto mówił, że to będzie łatwe? Tam jest Gemma! Czy nie jest warta odrobiny wysiłku?

W ciągu miesięcy, podczas których byli rozdzieleni, Arden uświadomił sobie, jak bardzo silne jest jego uczucie do Gemmy. Pragnienie, by zobaczyć ją znowu, narastało, aż stało się nie do zniesienia. Teraz, kiedy był już tak blisko, nic nie stanie im na przeszkodzie.

Potem przyszło inne wspomnienie. Niegdyś słowa kota były tylko jeszcze jednym irytującym aspektem jego wymuszonego pobytu w latającym mieście i wywoływały w nim gniewny sprzeciw. Lecz teraz uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie jego tajemnicze słowa. “Nadszedł czas, byś stał się czarodziejem. A może zawsze nim byłeś”.

Jeśli teraz zdołam się przedostać, trudno mi będzie przekonać kogokolwiek, że nie jestem magiem!

Migoczący błękitny ekran przez cały ten czas trwał nieporuszony, jakby zachęcając go do ataku. Wszystkie jego poprzednie usiłowania przedarcia się zostały odparte, czasem gwałtownie, zanim nawet zdołał dotknąć lśniącej powierzchni. Ale wszystkie te próby podejmowano w strachu lub w gniewie. Arden wiedział, że taki sposób nigdy mu się nie uda.

Zrobił krok naprzód i wypowiedział te magiczne słowa:

- Jestem waszym przyjacielem.

Oświadczenie pozostało bez odpowiedzi i Arden zrobił kolejny, ostrożny krok naprzód, starając się oczyścić umysł ze wszystkiego poza uczuciem szczęścia i radości. Choć nie potrafił stłumić tęsknoty za swoją miłością i niepokoju oczekiwania, strach i gniew zniknęły.

Kolejne dwa kroki zawiodły go na odległość wyciągniętej ręki od ekranu. Nie widział go wyraźnie, ponieważ jasne, wirujące wzory poruszały się zbyt szybko, by mogły je ogarnąć ludzkie oczy. Arden wyczuwał niezmierną moc kryjącą się za nim, a także wiążące go pęta. Starożytni mistrzowie, którzy stworzyli tę komnatę, zabezpieczyli ją z niezrównaną biegłością i okrutną precyzją. Wiedzieli, że ich dzieło wywoła nabożną cześć, a nawet przerażenie, i w ten sposób stanie się niezdobyte.

 













Jestem waszym przyjacielem. Pomóżcie mi.

Milczące błaganie Ardena pozostało bez odpowiedzi.

Przecież kiedyś było w was życie - przekonywał. Ciepło, radość i miłość. Czy tego nie pamiętacie?

Powróciły obrazy Gemmy. Płomiennoczerwone włosy i łagodne, szare oczy; twarz, której uśmiech przydawał piękności. Wzajemne złośliwości i wspólny śmiech, szalona przyjaźń, która w końcu zamieniła się w miłość.

Arden wyciągnął rękę i postąpił naprzód, nieświadom zdumionych westchnień, które rozległy się za nim, gdy wśliznął się w sieć żywiołów.

Czuł jej nacisk na każdym kawałeczku swej skóry; na parę chwil oślepł, porwany w wir przelotnych wizji. Wyczuwał ból wiecznego uwięzienia żywiołów i wezbrało w nim współczucie dla nich. Poczuł nieśmiałą nadzieję, gdy zareagowały na jego niespodziewaną obecność.

I wówczas usłyszał głos Gemmy.

- Ta księga zmieniła ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin