Gemmell David - Opowieści Greckie 02 - Książę Mroku.doc

(2968 KB) Pobierz
David Gemmell

 

 

David Gemmell

 

 

 

 

 

KSIĄŻĘ MROKU

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

 

 

Dziękuję mojemu wydawcy, Deborah Beale, Charonowi Wood,

mojej redaktor Jean Maund i „tekstowym" czytelnikom: Valerie Gem-

mell, Edith Graham, Stelli Graham, Stanowi Nicholsowi i Tomowi

Taylorowi, których rady okazały się doprawdy nieocenione.

Książkę dedykuję — z całego serca — moim przyjaciołom z Ran-

dom Century, przeszłym i aktualnym, oraz wszystkim, którzy doświad-

czyli na własnej skórze prawdziwości porzekadła: „Im głośniej gard-

łują o honorze, tym uważniej patrz im na ręce".

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spis treści

 

 

Księga pierwsza. 352 rok p.n.e.

 

Pella, Macedonia, lato ................................. 11

Krokusowe Pole, lato................................... 15

Świątynia w Azji Mniejszej, lato..................30

Pella, Macedonia, lato ................................. 40

Pella, Macedoniajesień ................................ 62

Pella, Macedoniajesień ................................ 78

Świątynia w Azji Mniejszej .........................83

Imperium o nazwie Makedon.......................90

Granica tracko-macedońska..........................98

 

Księga druga. 352 rok p.n.e.

 

Lasy Olimpu...................................... 107

Kamienny krąg, czas nieznany............................. 113

Las centaurów ..................................... 127

Góry Pindos....................................... 159

Wzgórza Arkadii.................................... 170

Las Gorgona ...................................... 179

 

Księga trzecia. 352 rok p.n.e.

Klify Arkadii...................................... 217

Równina Mantinejska.................................. 232

Przełęcz Tegejska.................................... 244

Miasto Sparta...................................... 257

Wzgórza Gytejonu................................... 280

Miasto Sparta...................................... 286

Pole krwi........................................ 302

Miasto Sparta...................................... 309

Pole krwi........................................ 312

Portal Giganta...................................... 325

Księga czwarta

Miasto Mieza. 337 rok p.n.e............................... 343

Pella, lato 337 roku p.n.e................................. 348

Świątynia w Azji Mniejszej .............................. 361

Letni paląc, Ajgaj.................................... 373

Miasto Ajgaj, środek zimy 337 roku p.n.e........................ 382

Pella, środek zimy ................................... 384

Rzeka Aksios, zima 337 roku p.n.e.390

Miasto Ajgaj ............398

Pella, zima 337 roku p.n.e.....399

Ajgaj, lato 336 roku p.n.e......407

Ruiny Troi, zima 335 roku p.n.e. . .410

Frygia Większa, 336 rok p.n.e. . . .414

Jonia, wiosna 334 roku p.n.e.....423

Góry Ida, 334 rok p.n.e.......426

Rzeka Granik, 334 rok p.n.e.....432

Issos, jesień 333 roku p.n.e. . . .441

Bitwa pod Issos, 333 rok p.n.e. . . .446

Lindos, Rodos, 330 rok p.n.e. . . . .452

Suza, Persja, 330 rok p.n.e......461

Miasto Elam, 330 rok p.n.e.....468

Babilonia, lato 323 roku p.n.e. . . .473

Próżnia, czas nieznany.......476

Miasto nad morzem, czas nieznany .479

Portal, Sparta, 352 rok p.n.e.....482

Bibliografia.............488

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

KSIĘGA PIERWSZA

352 rok p.n.e.

Pełła, Macedonia, lato

¦

Złotowłosy chłopiec jak zwykle siedział samotnie i zastanawiał się, czy

jego ojciec dziś umrze. W sporej odległości od malca, po przeciwnej

stronie ogrodu, niania rozmawiała z dwoma wartownikami, którzy strzegli

następcy tronu w ciągu dnia. Żołnierze, rośli wojownicy o srogich minach,

nawet nie patrzyli na Aleksandra, a ilekroć się do nich zbliżał, nerwowo

przestępowali z nogi na nogę.

Młody książę zdążył się już przyzwyczaić do takiej reakcji i choć miał

dopiero cztery lata, doskonale ją rozumiał.

Ze smutkiem przypomniał sobie zdarzenie sprzed trzech tygodni, kiedy

jego ojciec w wojennym rynsztunku przemierzył tę samą ogrodową ścieżkę.

Zbroja Filipa błyszczała w świetle słońca. Wyglądał tak wspaniale, że chło-

piec wyciągnął rękę, by dotknąć połyskujących tafli inkrustowanego złotem

żelaza. Sześć złotych lwów na piersi... Niestety, gdy tylko wysunął dłoń,

ojciec błyskawicznie się cofnął.

— Nie dotykaj mnie, synu! — warknął.

— Nie zranię cię, ojcze — szepnął książę, błagalnie wpatrując się w twarz

okoloną kruczoczarną brodą i o ślepym prawym oku, które lśniło jak ogromny

opal pod wściekle pokiereszowanym czołem.

— Przyszedłem się z tobą pożegnać — wymamrotał Filip. — I poprosić

cię, abyś się dobrze sprawował. Ucz się pilnie i zachowuj, jak przystało na

księcia.

— Zwyciężysz? — zapytał Aleksander.

— Zwyciężę albo zginę, chłopcze — odrzekł król, po czym klęknął

1 spojrzał synowi śmiało w oczy. Uśmiech rozświetlił nieco jego chmurne

'blicze. — Niektórzy twierdzą, że jestem skazany na klęskę. Pamiętają, jak

boleśnie pobił mnie Onomarchos podczas naszego ostatniego starcia. Tyle

że... — Zniżył głos do szeptu. — Kiedy zdradziecka strzała trafiła mnie w oko

w czasie oblężenia Metone, także wróżono mi śmierć. Gdy w Tracji powaliła

mnie gorączka, ludzie przysięgali, że przestało mi bić serce. Ja jednak jestem

Macedończykiem, Aleksandrze, i nie umieram łatwo!

— Nie chcę, żebyś umarł. Kocham cię — rzekł wzruszony malec.

Zaledwie na chwilę rysy Filipa złagodniały i mężczyzna wyciągnął rękę,

pragnąc dotknąć syna. Nie zdobył się jednak na odwagę i chwila bezpowrotnie

przeminęła. Król wstał.

— Sprawuj się dobrze — przykazał powtórnie. — Będę o tobie... myślał.

Dobiegający odgłos dziecięcego śmiechu pomógł księciu wrócić do teraź-

niejszości. Za ogrodowymi murami słyszał harmider bawiących się pałaco-

wych dzieci. Westchnął ciężko i zastanowił się, w co grają z taką wesołością.

Może w „pościg za żółwiem" albo w „dotyk Hekate"... Obserwował je

czasami z okna swego pokoju: jedno dziecko, które wybierano na Hekate,

boginię śmierci, ścigało pozostałych uczestników zabawy i wyszukiwało ich

kryjówki, a gdy odnalazło któregoś z uciekinierów, dotykało go i zmieniało

w swojego niewolnika. Gra trwała do chwili, aż „śmierć" odszukała wszystkie

dzieci.

Aleksander zadrżał w blasku słońca. Nikt nigdy nawet nie zapytał go, czy

miałby ochotę zagrać.

Rzucił okiem na swoje drobne rączki i zadumał się.

Naprawdę nie chciał, żeby piesek umarł. Tak bardzo kochał ciało tego

szczeniaczka, tak bardzo się starał, ogromnie koncentrował za każdym razem,

ilekroć go głaskał, a jego umysł zawsze pozostawał spokojny. Jednak pewne-

go dnia figlarny psiak skoczył na swego pana i zupełnie niespodziewanie

powalił go na ziemię. W tym momencie ręka Aleksandra sama się wysunęła...

Chłopiec mimowolnie i zupełnie leciutko klepnął psa w szyję. Zwierzę natych-

miast zwiotczało, oczy mu się zaszkliły, łapy ugięły. Ukochany szczeniak

zmarł w ciągu kilku sekund, a jego ciało rozłożyło się w parę minut, wydzie-

lając przenikliwy smród, który wypełnił cały ogród.

„To nie moja wina", pragnął wykrzyczeć malec. A jednak czuł się winny,

ponieważ był przeklęty.

W koronach wysokich drzew zaczęły śpiewać ptaki. Aleksander zerknął

w górę i uśmiechnął się. Potem zamknął zielone oczy i dał się ogarnąć ptasiej

pieśni, która szybko wypełniła jego umysł i zlała się z jego własnymi myślami.

Nabrała żywego znaczenia, choć chłopiec nie był w stanie jej do końca

rozszyfrować. Nie pojmował słów, a jedynie uczucia, lęki, lekki gniew. Ptaki

krzykiem ostrzegały się nawzajem.

Młodziutki książę podniósł wzrok i zaśpiewał:

— Moje drzewo! To moje drzewo! Odejdź! Odejdź! To jest moje drzewo!

Moje! Zabiję cię, jeśli stąd nie znikniesz!

.__ Dzieci nie powinny śpiewać o zabijaniu — skarciła go niania, statecz-

nym krokiem zbliżając się do miejsca, w którym siedział, chociaż jak zwykle

zachowała należytą odległość.

— Ale tak właśnie śpiewają ptaki — wyjaśnił.

__ Powinieneś wejść do środka. Słońce mocno dziś piecze.

__ Dzieciom za murami jakoś to nie przeszkadza — spierał się. — A ja

lubię tutaj siedzieć.

— Zrobisz, co każę, młody książę! — rzuciła oschle.

Oczy dziecka zapłonęły i gdzieś w głębi umysłu usłyszało obcy szept:

„Zrań ją! Skalecz! Zabij!" — Chłopiec z trudem przełknął ślinę i stłumił

rosnącą w nim falę gniewu.

— Wejdę — odpowiedział cicho. Wstał i podszedł do niej, lecz kobieta

odskoczyła pospiesznie na bok, a gdy ją minął, powoli podążyła za nim.

Aleksander wrócił do swoich pokojów, odczekał, aż niania odejdzie, po

czym wyślizgnął się na korytarz i pobiegł do komnat matki. Pchnął drzwi

i zajrzał do wnętrza.

Olimpias była sama. Uśmiechnęła się na jego widok i rozłożyła ramiona

na powitanie. Rzucił się ku niej i czule wtulił buzię w jej krągłe i ciepłe

piersi.

Wiedział, że na całym świecie nie ma piękniejszej istoty od jego matki

i przylgnął do niej jeszcze mocniej.

— Jesteś bardzo rozpalony, mój mały — stwierdziła Olimpias. Odrzuciła

złote pukle z jego czoła, głaskając go tkliwie, po czym napełniła puchar zimną

wodą, podała go chłopcu i obserwowała, jak łapczywie pije.

— Czy lekcje były dzisiaj trudne? — spytała.

— Dziś nie miałem lekcji, matko. Stagra jest chory. A jeśli miałbym

kucyka, czy też by umarł?

Dostrzegł ból na jej twarzy.

Po chwili przyciągnęła go do siebie i poklepała uspokajająco po plecach.

— Nie jesteś' demonem, Aleksandrze. Po prostu otrzymałeś wspaniały dar

i na razie nie potrafisz nad nim zapanować. Jednak wierz mi, będziesz wielkim

człowiekiem.

— Ale kucyk by umarł!

— Cóż, całkiem możliwe — przyznała matka. — Kiedy będziesz starszy,

lepiej wykorzystasz ten... talent. Bądź cierpliwy.

— Ja naprawdę nie chcę nikomu robić krzywdy, to jakoś tak samo...

Wiesz? Wczoraj skłoniłem ptaka, by usiadł mi na ręce. Siedział przez długi

czas, potem odleciał. Nie umarł. Naprawdę!

— Po powrocie twojego ojca do Pełli pojedziemy we troje nad morze.

Będziemy pływać łodzią, wygrzewać się w słońcu, zażywać kąpieli. Spędzi-

my przyjemnie czas, zobaczysz. Powieje chłodny wietrzyk, a my będziemy

się unosić na wodzie.

11

— Czy ojciec wróci? — spytał Aleksander. — Niektórzy mówią, że

Fokejczycy go zabiją. Podobno minął czas jego szczęścia, podobno bogowie

go opuścili.

— Milcz! — szepnęła. — Niemądrze jest wypowiadać głośno takie myśli.

Filip to wielki wojownik... I ma Parmeniona.

— Fokejczycy już raz go przecież pobili. Dwa lata temu — zauważył

chłopiec. — Zginęło wtedy dwa tysiące naszych żołnierzy. A teraz Ateńczycy

najechali nasze wybrzeże, a i Trakowie zwracają się przeciwko nam.

Pokiwała głową i westchnęła.

— Zbyt dużo słyszysz, mój synu.

— Nie chcę, żeby umarł... Chociaż mnie nie lubi.

— Nie powinieneś tak mówić! Nigdy! — krzyknęła, chwytając go za

ramiona i mocno nim potrząsając. — Nigdy! Ojciec cię kocha. Jesteś jego

synem, następcą tronu. Przejmiesz jego dziedzictwo.

— Mamo, to boli — szepnął ze łzami w oczach.

— Przepraszam — powiedziała, ponownie go do siebie przyciągając. —

Tyle chciałabym ci powiedzieć, tak dużo wyjaśnić. Ale jesteś za młody.

— Zrozumiem — zapewnił ją.

— Wiem. I dlatego nie mogę ci nic powiedzieć.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Aleksander zrobił się senny w cie-

płych, opiekuńczych ramionach matki.

— Widzę ich teraz — oznajmił leniwie. — Widzę równinę porośniętą

kwiatami w barwach purpury i żółci. I ojca w złotej zbroi. Stoi obok siwego

wałacha imieniem Achej. Naprzeciw formują się szyki wrogów. Och, matko,

są ich tysiące. Dostrzegam ich tarcze. Sama popatrz! Jest godło Sparty i sowa

Aten i... Tego emblematu akurat nie znam, ale zauważam też proporce Feraj

i Koryntu... Jest ich mnóstwo. W jaki sposób ojciec miałby pokonać ich

wszystkich?

— Nie wiem — odszepnęła Olimpias. — Co się dzieje teraz?

— Zaczyna się bitwa — odparło złotowłose dziecko.

Krokusowe Pole, lato

Filip Macedoński potarł bliznę nad ślepym prawym okiem i przyjrzał się

dokładnie kolumnom wojska, które ciągnęły się pół mili przed nim. Na

równinie zgromadziło się ponad dwadzieścia tysięcy piechurów wroga, tysiąc

konnych w odwodzie i na prawej flance. Król przeniósł wzrok na wojska

macedońskie, które liczyły piętnaście tysięcy piechoty w formacji centralnej

i trzy tysiące jazdy, rozbitej na oba skrzydła.

Wszędzie rosły kwiaty — purpurowo-żółte lub biało-różowe. Filip niemal

nie wierzył, że w ciągu kilku godzin tę łąkę pokryją setki, a może nawet tysiące

ludzkich ciał. Ich krew wsączy się w ziemię... Z nagłym żalem poczuł, że

niebawem rozpocznie się potworna zbrodnia popełniana przeciwko bogom

piękna, a kwiaty zostaną wdeptane w wyblakłą od słonecznych promieni trawę

Krokusowej Doliny.

„Nie bądź głupcem — powiedział w duchu. — Sam wybrałeś pole bitwy".

Było płaskie i doskonale się nadawało do rozwinięcia szyku jazdy, a ma-

cedoński król wszak dowodził tesalijskimi jeźdźcami, najwspanialszymi

w całej Grecji.

Dwa dni wcześniej, podczas błyskawicznego przemarszu przez płytkie

dorzecze rzeki Penejos, macedońska armia całkowicie zaskoczyła obrońców

portowego miasta Pagasai. Miasto padło w trzy godziny. Przed zachodem

słońca żołnierze Filipa, którzy natychmiast obsadzili wały obronne, dostrzegli

w zatoce flotę ateńskich tnrem wojennych. Ponieważ port przejęli Macedoń-

czycy, okręty wroga nie mogły przybić do brzegu i spieszące z pomocą

oddziały nie mogły wziąć udziału w potyczce. Najbliższa płytka zatoka

znajdowała się w odległości jednego dnia żeglugi bądź czterech dni marszu,

toteż do czasu gdy ateńscy wojownicy wysiedliby na brzeg i dotarli do

Pagasai, bitwa dawno by się skończyła.

Dzięki zabezpieczonym tyłom Filip ze spokojem oczekiwał zbliżającej się

bitwy. Tym razem Onomarchos nie miał gdzie ukryć swoich gigantycznych

katapult, gdyż w okolicy nie było urwistych górskich zboczy porośniętych

gęstym lasem, skąd mogłaby nadejs'ć śmierć. Nie, w tym starciu wezmą udział

jedynie ludzie. Człowiek sta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin