Here Kitty, Kitty - Rozdział 7.pdf

(99 KB) Pobierz
Here Kitty, Kitty - Rozdział 7
374746941.001.png
ROZDZIAĀ VII
Nik powąchał brandy, którą podał mu Ban i padł na swoja kanapę. Dołączyli do niego Ban i Alek,
wszyscy trzej położyli swoje wielkie stopy na jego stoliku do kawy, za 15 tysięcy dolarów.
Zrobionym z bardzo ładnego kawałka drewna. Kupił ten stolik ponieważ bardzo się mu spodobał.
Ale wiedział, że każdy mebel jaki kupi i przyniesie do tego domu musi być na tyle mocnej budowy
aby wytrzymać atak całej jego rodziny. Ponieważ jak wszystkie koty, i oni uwielbiali czuć się
komfortowo.
Alek spojrzał na zegarek.
– Jest pięć po siódmej. Gdzie one są?
– O co chodzi z Tobą i czasem?
– Nie lubię się spóźniać, to wszystko.
Ban zerknął na Nika. - Troszkę jest spięty, co nie?
– Zamknij się, Ban.
Potrząsnął głową, sącząc brandy. Nie widział jej cały dzień. Siedziała w swoim pokoju z jego
siostrami już kilka godzin, i ku jego rosnącemu przerażeniu, zaczynał za nią tęsknić. Ale to była jej
wina. Siedząc nad jego basenem, nosząc te cholerne spodenki i wyglądając tak jakby naprawdę
należała do tego domu. Bardziej niż jakakolwiek kobieta miałaby prawo należeć. Nie mając nawet
takiego zamiary, przełknął całą brandy na raz.
Pożądanie. To nie było nic więcej niż zwykłe, fizyczne pożądanie. Angie Santiago była bardzo
gorącą dupeczką, a on chciał jedynie dowiedzieć się czy jej nogi wyglądałyby jeszcze lepiej na jego
ramionach.
Drzwi się otworzyły i weszła przez nie Reena. Zakręciła się raz w ekstremalnie malutkiej
minisukience, a potem spojrzała na braci. - I jak?
– Cholera, dziewczyno. - Powiedział Ban – całkiem ładnie się wypucowałaś.
– Co to ma znaczyć?
Nik walnął swojego brata w głowę – Ma na myśli to, że ładnie wyglądasz.
– Więc powiedz to. Nie mogę uwierzyć, że żadna kobieta jeszcze cię nie zabiła. - zerknęła za
siebie, na częściowo otwarte drzwi. - Idzie Kisa. Lepiej powiedzcie coś miłego –
wymamrotała wściekle.
Odsunęła się od drzwi i Kisa weszła do pokoju. Nigdy wcześniej nie widział swojej siostry tak
eleganckiej, aż do teraz. W sukni do ziemi.
– Kochanie, spójrz jak wyglądasz.
– Czy jest w porządku? - niepotrzebnie, w nerwowym geście wygładziła przód sukienki. -
Czuję się trochę głupio.
Nik wstał – Wyglądasz niesamowicie. Obydwie wyglądacie.
Dwie kobiety rozkosznie się uśmiechnęły i cała piątka patrzyła się na siebie. Po raz pierwszy od
długiego czasu nie wrzeszczeli na siebie, nie drwili, ani też nie bili się. Po prostu miła, spokojna
chwila pomiędzy dorosłymi zmiennokształtnymi.
– No – Angie weszła przez drzwi – Idziemy ludzie. Pora zaczynać tą imprezę.
– Cukiereczku, ja... - Nik zatrzymał się. Zatrzymał się i gapił. Jak miał się nie gapić? Jej
długie włosy miała uniesione, loki wiły się, dotykając jej ramion i karku. Sukienka, jedna z
tych droższych, jak pamiętał, opinała krzywizny jej ciała, tak jakby ktoś zaprojektował ją
specjalnie dla niej. Taa. Było to najlepiej wydane 500 dolców w jego życiu.
Podeszła do niego. Normalnie była średniego wzrostu, a zakładała jeszcze 10 cm obcasy. Lubił to.
Jej chłodne palce potarły jego szczękę. I delikatnie zamknęła jego usta. - Łapiesz muchy,
cukiereczku?
Gapili się na siebie, każdy był cicho do czasu aż Reena chrząknęła – Yyy.. poczekamy na was w
aucie. - Złapała ramię Bana, wyciągając go z pokoju. Kisa wypchnęła z pokoju Aleka.
Angie uśmiechnęła się. - Spójrz na swój wyraz twarzy, Buraku.
– Jaki wyraz twarzy?
– Ten, który mówi, że nagle jesteś jak Ned Beatty w Uwolnieniu 1 - cofnęła się o krok. - I mam
nadzieję że jedzenie tam będzie dobre, umieram z głodu. Ser i krakersy to nie było dużo.
Odwróciła się na tych niesamowitych butach bez żadnego problemu, a on prawie padł na kolana.
Sukienka nie miała pleców i pokazywała jej tatuaż. Celtycko – majski wzór mający zapewnić siłę i
ochronę, wyraźnie przedstawiał kota. Dużego kota, którego szpony rozrywały skórę. Artysta dodał
nawet trochę czerwieni, aby uwidocznić krew. Jeden z lepszych wzorów jaki widział w ostatnim
czasie, ale na niej....
Dodając do tego sposób w jaki poruszały się jej biodra... i był sekundy od dojścia w spodniach, jak
jakiś trzynastolatek.
– No rusz się Buraku. Nie mam całej nocy.
I koniecznie musi przestać go tak nazywać!
***
Angie przechyliła się przez bar. Wpatrywała się swoje martini, ale jej uszy cały czas skierowane
były na starsza parę, tuż obok. Mieli około pięćdziesiątki i kłócili się od kiedy podeszli do baru.
1 http://www.filmweb.pl/film/Uwolnienie-1972-4982
 
Współczuła facetowi. Kobieta nie odpuszczała mu ani na milimetr. W pewien sposób przypominała
jej Miki. Bezpośrednia, brutalna.
– Idź sobie.
– Dlaczego? Wiesz że wspaniale razem wyglądamy.
– Nie wyglą....- kobieta wzięła wdech. Górowała nad mężczyzną, jej czarne włosy przeplatane
był siwymi, białymi i rudymi, zebrane były z ramion, a przytrzymywała je platynowa spinka
do włosów. - Trzymaj się ode mnie z daleka, albo sprawię że pożałujesz, że nikt do tej pory
Cie nie zabił.
Odwróciła się, żeby odejść, a on klepnął ją w tyłek. Tygrysica – bo jak inaczej można było tą
kobietę nazwać – odwróciła się, prychnęła, a potem odeszła.
– Nie cierpi kiedy tak robię.
Angie nie odpowiedziała mu, ponieważ udawała że wcale nie podsłuchiwała.
– Wiem, że słuchałaś.
Cholera. Spojrzała na niego – Przepraszam.
Potrząsnął głową i podszedł bliżej niej. - Nie ma sprawy. Jesteśmy całkiem interesującą parą.
Zdała sobie sprawę, że jeżeli zdjęłaby buty, byliby tego samego wzrostu. W porównaniu do
pozostałych mężczyzn w sali, ten był cholernie bliski bycia malutkim.
Skinął na barmana po kolejna szkocką. - Nie jesteś z okolicy.
– Dlaczego tak myślisz?
– Twój akcent.
Zamrugała. Mając najciemniejszą karnację w pokoju podejrzewała, że o tym właśnie wspomni.
– Teksas.
– To dobrze. Nie cierpię kiedy ktoś przyprowadza na moją imprezę jankesów. - Angie
zaśmiała się i on także się uśmiechnął. - Do diabła, dziewczyno. To jest najładniejszy
uśmiech zaraz po uśmiechu tej tam.
Spojrzała na kobietę, za którą najwidoczniej szalał. - Nie wydaje się bardzo zainteresowana.
– Jest upartą kobietą. Nie chce zwyczajnie przyznać, że mnie kocha. Że zawsze mnie kochała.
– Mam taką samą przyjaciółkę.
– Więc jak Ci na imię słonko?
– Angelina.
– Przepiękne imię. Ja nazywam się Boris.
– Boris? To jest bardzo rosyjskie imię. - uścisnęli sobie ręce – Byłeś kiedykolwiek w Rosji?
– Po co? Tam jest naprawdę zimno. Poza tym, jestem Amerykaninem słonko. Urodzonym i
wychowanym. Tak jak mój dziadek i pradziadek. Wszystko czego potrzebuję jest tutaj.
W Ju-Es-Ej.
Stał obok niej, ale nie za blisko, więc nie musiała się przed nim cofać. Dobrze. Wiedział co znaczy
prywatna przestrzeń. Czego z kolei jeszcze nie rozumiał Burak.
– Więc to jest Twoja impreza?
– Ta. To jedyny sposób abym mógł wycisnąć pieniądze z tych bogatych dusigroszy.
– Pieniądze na co?
– Dla biednych rodzin z okolicy w której kiedyś żyłem. W takiej dziurze niedaleko stąd.
O boże, jestem niedaleko jakiejś „dziury”.
– Nie zawsze miałeś pieniądze?
– Pewnie, że nie. Żyłem tam dopóki nie skończyłem siedemnastu lat. Wtedy ojciec namówił
mnie żebym wstąpił do wojska.
Biorąc pod uwagę jego wiek, mógł mieć tylko jedno na myśli. - Wietnam?
– Ta. Największy koszmar mojego życia. Ale to zrobiło ze mnie mężczyznę. Kiedy wróciłem,
zapisałem się do szkoły i zainteresowałem się komputerami.
– A teraz jesteś tutaj.
– Teraz jestem tutaj.
– Lubię tą historię. To jest bardzo dobra historia.
Pociągnął łyk szkockiej – Więc co dokładnie robi tutaj w pełni człowiek?
– Zostałam porwana przez pewnych buraków.
– Co ty nie powiesz?
– Ta. To jest długa i smutna opowieść. Nie jestem pewna czy jestem w nastroju aby teraz o
niej rozmawiać.
– Nie potrzebujesz abym Cię uratował czy coś?
Uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Nie. Poradzę sobie z nimi.
– Którzy to są?
Angie spojrzała przez ramię i wskazała w stronę Nika. Stał ze swoimi dwoma braćmi, otaczał ich
tłum pięknych kobiet. Nie to, że je winiła. Wszyscy trzej byli przystojni, ale Nik ich przyćmiewał.
Na pewno osobiście zna najlepszych projektantów. Nie była pewna czy Armani, Gucci i cała reszta
robili wystarczająco duże ciuchy. I żeby tak na nich leżały. Nie nosił smokingu jak reszta mężczyzn.
Miał na sobie czarne buty, czarne spodnie i czarną jedwabną koszulę. Na to zarzucił czarną
skórzaną marynarkę, i jeżeli byłaby z tych śliniących się...
– Tamci.
– Ah, rozumiem. - Jego twarz stała się nagle surowa – Byli dla ciebie mili?
– Przynieśli mi łosia i jelenia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin