Pucybut.doc

(29 KB) Pobierz
NAJEMCA

Schowany po uszy w śpiworze, dyskretnie obserwowałem szykujących się do wyjścia kolegów. Z zadowoleniem odnotowałem, że Przemek zostawia swoje martensy przy łóżku, wybierając się na zakupy w samych tylko tenisówkach. Odczekałem cierpliwie aż usłyszę ich kroki na ulicy i wyjrzałem przez okno, dla pewności, że załoga opuściła schronisko w komplecie. Sprawdziłem też korytarz – wszędzie cisza. Zostałem w budynku sam.

Podszedłem do łóżka Przemka i pochyliłem się nad jego glanami. Nawet z pewnej odległości dało się wyczuć odurzającą mieszankę skóry, skarpet i ciała. Ukląkłem i przez chwilę obwąchiwałem każdy z butów, co jakiś czas odwracając się w kierunku drzwi i uważnie nasłuchując wszelkich odgłosów mogących świadczyć o czyjejś obecności na korytarzu. Upewniwszy się, że nadal jestem sam, wracałem do swojego zajęcia. Delikatnie pocałowałem czub jednego z butów rozkoszując się już nie tylko ich zapachem ale i dotykiem. Przełknąwszy ślinę ostrożnie polizałem powierzchnię tuż przy podeszwie. Buty były w prawdzie wypastowane ale i tak obawiałem się zostawić śladów po swojej działalności – jak by nie patrzeć widok mokrych butów mógłby się wydać cokolwiek podejrzany. Do poprzednich wrażeń dołączył wreszcie smak - wspaniały, cierpko-gorzki smak buta. Na zmianę lizałem, całowałem i wąchałem różne części przemkowych martensów, przypominając sobie je na nogach kolegi, rzeczy po których stąpał i które czasem rozpadały się pod ich sztywną podeszwą. Trochę żałowałem, że są już wyczyszczone i nie mogę zlizać z nich nagromadzonego przez cały dzień brudu, choć przecież wtedy ślad mojej działalności byłby jeszcze wyraźniejszy.

- Mogę wiedzieć co robisz z moimi butami?
Wpadłem! Całkowicie pochłonięty swoją zboczoną zabawą straciłem czujność i nie usłyszałem wracającego do schroniska Przemka. Czerwony ze wstydu i odrętwiały ze strachu odwróciłem się, oczekując widoku ośmiu zdegustowanych chłopaków. Przemek stał jednak sam, zaś na jego i tak zwykle surowej twarzy malował się taki gniew, że nie miałem wątpliwości, iż za moment dostanę od niego w pysk. Tymczasem na korytarzu pojawiła się reszta grupy. Rzucając Przemkowi błagalne spojrzenie, błyskawicznie odsunąłem się od jego łóżka. Chwilę potem pokój był już pełen odbywających ćwiczenia terenowe studentów.

Nie wydał mnie. Nie mam pojęcia dlaczego. Kiedy wszyscy znaleźli się już w pokoju, z jego twarzy natychmiast zniknął gniew i przez resztę dnia zachowywał się jakby nic się nie zdarzyło. Za to następnego ranka obudziłem się z jego obutą w glany nogą na gardle.
- Liż cwelu! – usłyszałem cichy głos Przemka
A więc jednak nie oszczędził mi wstydu – pomyślałem z goryczą ale otworzywszy oczy ze zdziwieniem odnotowałem, że w pokoju jesteśmy tylko my dwaj zaś wszystkie okna są szczelnie zasłonięte. Wysunąłem się ze śpiwora i na wpół jeszcze przytomny zabrałem się do wykonania polecenia. Minęło kilka minut i na korytarzu dało się słyszeć człapanie wracających chłopaków. Przemek błyskawicznie cofnął się, jeszcze zanim moje własne, zaspane zmysły wszczęły alarm. Wygląda na to, że mimo wszystko zamierza zachować dyskrecję – pomyślałem z ulgą.

Przez cały dzień ćwiczenia przebiegały normalnie ale kiedy mieliśmy już wracać z terenu Przemek wziął mnie na bok i powiedział, że mam iść razem z nim. Szybko dołączyliśmy się od grupy a po kilku minutach marszu dotarliśmy do wyjątkowo zarośniętego parowu.
- Mam cholernie brudne buty a wygląda na to, że ty lubisz utrzymywać je w czystości. Masz zlizać z nich cały bród, łącznie z podeszwami! Jak się spiszesz, nikt się nie dowie o wczorajszym...
Istotnie, jego martensy pokryte były grubą warstwą kurzu a miejscami nawet błota - roboty była masa. Bez wdawania się w jałowe dyskusje i pertraktacje (te glany były naprawdę brudne) od razu przed nim ukląkłem i pochyliłem się nad lewym butem. Wąwóz wyglądał na rzadko odwiedzany a ponieważ ze wszystkich stron było dobrze osłonięte, każdego przedzierającego się przez chaszcze intruza usłyszelibyśmy na długo przed tym zanim on by nas zobaczył. Dbałość Przemka o dyskrecję bardzo mnie uspokajała.

Wydawało się, że moja praca nie będzie mieć końca i nawet Przemek zdecydował się przysiąść sobie na konarze. Tymczasem brud zamiast znikać rozmazywał się po całej powierzchni. Aby temu zapobiec niemal po każdym liźnięciu musiałem go połykać żeby oczyścić z język z kurzu. Raz spróbowałem sobie trochę pomóc ręką ale Przemek natychmiast zagroził, że jeśli jeszcze raz zrobię coś takiego to zwiąże mi je za plecami. Najgorsze zaś było dopiero przede mną. Błoto weszło głęboko w rowki bieżnika podeszwy i wydobyć je stamtąd tylko przy pomocy języka było dość trudno. Na szczęście co większe bryłki pozwalał mi wypluwać na ziemię. Tym nie mniej w ustach aż mi zgrzytało od piachu. Przemek był bardzo wymagający, wypatrywał każdą nawet najmniejszą plamkę i kazał ją usuwać. Dopiero kiedy podeszwy lśniły czystością pozwolił mi wylizać do połysku resztę górnej powierzchni butów.

- No to masz u mnie fuchę pucybuta – oświadczył w drodze powrotnej do schroniska.
- Niby że na stałe?
- O co chodzi? Przecież to lubisz. Mnie też się spodobało więc nie ma o czym mówić. Chyba, że chcesz się podzielić swoimi chorymi upodobaniami z resztą roku...
Oczywiście nie chciałem się dzielić więc pozostało mi przyjąć posadę pucybuta u bardzo przystojnego posiadacza pary martensów.

Trzy dni później ćwiczenia terenowe skończyły się i wszyscy wróciliśmy do domów. Na nowo zaczęły się wykłady a mnie do planu zajęć doszło jeszcze jedno - codziennie po zajęciach jechałem z Przemkiem do domu, żeby wylizać mu buty. Nie dawał mi przy tym nic do picia, jak mówił, po to żebym mógł dłużej się cieszyć smakiem jego obuwia. Egzekwował swoje postanowienie z żelazną stanowczością, nawet wtedy gdy jesienna niepogoda i zimowa chlapa oblepiały jego buciory grubą warstwą błota. Długo i dokładnie musiałem zlizywać cały bród z jego martensów.

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin