Sala Sharon - Życie po życiu.pdf

(537 KB) Pobierz
untitled
Sharon Sala
Życie po życiu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Deszcz bębnił o trzcinową strzechę. Na niebie
rozległo się znajome wycie nadlatującego bombowca,
ale szeregowy David Wilson, ogarnięty paniką, nie
zważał na ten odgłos.
Krew... mnóstwo krwi. Nie wolno patrzeć na Fran-
ka. Nie wolno myśleć o tym, co jego brat zrobił i do
zrobienia czego go zmusił. Trzeba zniszczyć wszelkie
dowody, zanim będzie za późno.
Wszystko przesycone było zapachem benzyny:
ściany chaty, ciała, pieniądze, dla których jego brat,
Frank, gotów był oddać życie.
Dureń. Zupełny dureń. Pieniądze za broń. Brat za
brata. Honor na sprzedaż. Dureń.
Zapałka. Nie patrz na Franka. Myśl tylko o tym, co
musisz zrobić.
Pogrążony we śnie Jonasz obrócił się na plecy,
zrzucając koc na podłogę. Choć okno tuż obok łóżka
było otwarte, duszne powietrze stało w miejscu. Jak na
tę porę roku w górach Colorado było wyjątkowo
gorąco, ale pot na ciele Jonasza wywołany był przez
senny koszmar.
6
Sharon Sala
Ciała handlarzy bronią, rozsypane na ziemi pienią-
dze, przemoczone i pokryte błotem... a wśród tego
wszystkiego ciało jego brata w kałuży krwi.
Usta Jonasza zadrgały i wypowiedziały niezrozu-
miałe słowo. Sceneria snu zmieniła się raptownie. Nie
był to już Wietnam w 1974 roku, lecz Nowy Jork dwa
tygodnie temu. Atmosfera jednak niewiele się zmie-
niła. Nadal był to ten sam koszmar.
Z powietrza, Nowy Jork wyglądał jak ogromna
bryła betonu. Tylko pośrodku odznaczał się skrawek
ziemi i grupa drzew. Park Centralny.
Skierował helikopter w stronę East River i serce
zaczęło bić mu mocniej. Za kilka minut koszmar,
w którym żył, miał dobiec końca. Pod nim rozciągała
się ciemna przestrzeń upstrzona tysiącami świateł.
W jego Davida wciąż rozbrzmiewał przepełniony
desperacją głos Del Rogersa. Nigdy więcej, pomyślał.
Szaleństwo tego człowieka pociągnęło już za sobą
zbyt wiele niewinnych ofiar. Boże, spraw, żeby Mag-
gie i jej dziecko jeszcze żyli. Pozwól mi ich uratować.
W światłach lądującego helikoptera zobaczył prze-
rażoną twarz Maggie i przepełniło go poczucie winy.
Tchórzliwy sukinsyn, pomyślał, używa niewinnych
ofiar tylko po to, by mnie dostać w ręce.
Wirujące śmigła wzniecały tuman kurzu. Jonasz
widział, że Maggie usiłuje własnym ciałem osłonić
trzymane na rękach dziecko. Ona sama z kolei była
żywą tarczą dla mężczyzny, który krył się za nią,
trzymając ją mocno za ramiona. Jonasz mógł sobie
tylko wyobrażać, co w tej chwili dzieje się w umyśle
Maggie. Odsunął drzwi helikotera i szybko oświetlił
Życie po życiu
7
latarką twarz Simona.
W tym momencie w jego własnym umyśle zapano-
wała zupełna pustka. Zanim dotarło do niego to, co
zobaczył, Simon gwałtownie drgnął, trafiony kulą Del
Rogersa.
Dalej wszystko działo się jakby w zwolnionym
tempie. Z dachów okolicznych budynków posypały
się strzały ukrytych tam agentów SPEAR. Simon
został trafiony po raz drugi. Przez jego zeszpeconą,
zniekształconą bliznami twarz przebiegła cała gama
emocji i naraz rzucił się desperacko w stronę rzeki.
Ciemna powierzchnia wody zamknęła się nad jego
głową i Jonasz ze ściśniętym sercem uświadomił
sobie, że Simonowi udało się uciec.
Obudził się i natychmiast usiadł na łóżku, wypros-
towany. Minęły już dwa tygodnie, a on nadal nie mógł
otrząsnąć się z szoku, jaki wywołał w nim widok
twarzy Simona. Przez wszystkie te lata niepotrzebnie
obwiniał się o zabicie własnego brata.
Potrząsnął głową i rozmasował napięte mięśnie
karku. Nocne koszmary zaczęły już odbijać się na jego
zdrowiu. Musiał wyrzucić z siebie napięcie, ale tym
razem nie miał ochoty iść do siłowni. Chciał poczuć
świeże powietrze na skórze i ziemię pod stopami.
Chciał biec przed siebie aż do zupełnego wyczerpania
mięśni.
Była piąta dziesięć rano. Wstał i poszedł do ła-
zienki, ale nawet lodowata woda na twarzy nie mogła
odgonić od niego koszmaru. Zaklął i poszedł się ubrać.
Wyciągnął z szafy koszulkę i szorty, przypiął do
8
Sharon Sala
paska kaburę z pistoletem, zasznurował buty do
biegania i wyszedł z sypialni. Przechodząc przez
kuchnię, zatrzymał się na chwilę i dotknął leżącego na
stole listu, który otrzymał poprzedniego dnia. Choć
w mroku nie mógł dostrzec liter, pamiętał każde
słowo.
Wiem, kim jesteś. Twoja godzina wybiła. Będę
w kontakcie. Frank.
Jonasz zadrżał. Duchy. Nigdy dotychczas nie wie-
rzył w duchy. Odłożył list i wyszedł na werandę. Do
świtu pozostała jeszcze tylko niecała godzina, ale
Jonasz nie potrzebował światła. Przeciągnął się kilka
razy, by rozluźnić napięte mięśnie, a potem zeskoczył
z werandy i ruszył w stronę drzew. Po chwili zaczął
biec. Tym razem nie ścigały go bezimienne demony.
Jego przeciwnik miał twarz i Jonasz wiedział, że
wkrótce dojdzie do ostatecznej konfrontacji między
nimi i Bóg jeden wie, który z nich wyjdzie z tej
konfrontacji żywy.
Pragnął, by już było po wszystkim. Miał już dość
bycia Jonaszem, miał dość tajemnic i kłamstw. Nie był
pierwszym człowiekiem, który zrezygnował z własnej
tożsamości dla dobra kraju, i wiedział, że nie jest
ostatnim. Ale tożsamość nie była wszystkim, czego się
wyrzekł, i właśnie ta myśl najbardziej dręczyła go
w bezsennych godzinach przed świtem.
Wyrzekł się Cary.
Nieświadomie przyspieszył kroku, gdy jej twarz
znów stanęła mu przed oczami. Była taka młoda, taka
ładna. I byli w sobie tacy zakochani. Mieli zaledwie po
szesnaście lat. Błagał ją, by z nim wyjechała. Co on
Zgłoś jeśli naruszono regulamin