03.BEZTROSKI KSIĄŻĘ.pdf

(848 KB) Pobierz
Microsoft Word - Roberts Nora - Księstwo Cordiny 03 - Beztroski książę
NORA ROBERTS
BEZTROSKI KSIĄŻĘ
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Koń niezmordowanie piął się po stromym zboczu, wzbijając kopytami tumany kurzu.
Na szczycie stanął dęba i zatańczył na tylnych nogach. Przez ułamek sekundy koń i jeździec
wyglądali jak kamienny posąg na tle nieskazitelnego błękitu nieba.
Ledwie kopyta dotknęły ziemi, jeździec dźgnął rumaka ostrogą, zmuszając go do
szaleńczego biegu w dół stromizny. Ścieżka, którą jechali, była wąska i wiła się pomiędzy
kamienną ścianą z jednej strony a przepaścią z drugiej.
Tylko człowiek szalony mógł odważyć się na tak niebezpieczną jazdę, mając za nic
własne zdrowie i życie. Tylko szaleniec albo marzyciel.
- Avant, Drakula! - Komendzie wydanej niskim, nieco aroganckim tonem, towarzyszył
wyzywający śmiech. Tak mówił i śmiał się tylko ten, dla kogo życie jest balem, a ryzyko
winem, od którego szumi w głowie.
Ptaki, spłoszone donośnym dudnieniem kopyt, poderwały się do lotu i z wrzaskiem
krążyły nad urwiskiem. Ani koń, ani jeździec nie zwrócili na to najmniejszej uwagi. Kiedy
nagle pojawił się przed nimi ostry zakręt, pokonali go bez chwili wahania. Dwadzieścia
metrów niżej kipiało wzburzone morze. Jeździec spojrzał w dół, w ślad za drobnymi kamyka-
mi, które bezszelestnie nikły w otchłani, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby zwolnić
biegu.
Tak wysoko w górze nie czuć było zapachu morza. Ledwie dobiegało tu bicie fal o
skały nabrzeża. Stłumiony odgłos przypominał pomrukiwanie odległej, więc jeszcze
niegroźnej burzy. Natomiast morze oglądane z wysoka ujawniało całe swe magiczne i zatrwa-
żające piękno, któremu ludzie od wieków składali w ofierze życie.
Jeździec rozumiał to i w pełni akceptował. Takie było odwieczne i niezmienne prawo.
W chwilach takich jak ta pokornie oddawał się w ręce przeznaczenia...
Koń nie potrzebował już szpicruty ani ostrogi. Wystarczyło, że wyczuł podniecenie
jeźdźca, a sam przyspieszał biegu. Galopowali więc bez wytchnienia, póki nie usłyszeli
ogłuszającego ryku fal, zmieszanego z żałosnymi krzykami mew.
Ktoś patrzący z boku mógłby pomyśleć, ze brawurowego jeźdźca ścigają wściekłe
demony lub że spieszno mu na miłosną schadzkę. Wystarczyło jednak spojrzeć na jego twarz,
by zrozumieć, że nie chodzi ani o jedno, ani o drugie.
W ciemnych oczach palił się ogień, ale nie wzniecił go ani strach, ani pożądanie.
Rozpalił go głód wrażeń. Liczyła się tylko chwila i nic więcej.
247341421.001.png
Pęd powietrza rozwiewał ciemne włosy mężczyzny i plątał końską grzywę.
Kruczoczarny potężny ogier był wulkanem energii. Jego lśniące boki pokryły się pianą, ale
oddech pozostał mocny i równy. Koń zdawał się w ogóle nie czuć ciężaru człowieka, którego
niósł na grzbiecie. Ten zaś trzymał się w siodle prosto i pewnie. W wyrazie szczupłej, smagłej
twarzy i w uśmiechu pełnych ust widać było beztroską przyjemność.
Kiedy droga stała się płaska, koń znacznie wydłużył krok. Szybko przemknęli pośród
kamiennych domków niewielkiej osady. Po bokach mignęło kolorowe pranie łopoczące na
wietrze, bujne kwiaty w miniaturowych ogródkach i ostre promienie popołudniowego słońca,
odbite od szyb szeroko otwartych okien. Wierzchowiec doskonale znał drogę, więc sam
skierował się w stronę żywopłotu, który sięgał do pasa dorosłemu mężczyźnie.
Pokonał go lekkim skokiem.
W oddali widać było zabudowania stajni. O ile ostre skały wybrzeża budziły grozę i
niebezpieczną pokusę, o tyle pejzaż, który się teraz przed nimi roztoczył, emanował spokojem
i harmonią. Białe domy kryte czerwoną dachówką odcinały się od soczystej zieleni
trawników, malowniczo wpisując Się w południowy krajobraz.
W ogrodzonych wybiegach krążyły konie pod czujnym okiem stajennych. Słysząc
zbliżający się tętent, jeden z nich zatrzymał młodą klacz, którą trenował na lonży. Skończony
wariat, pomyślał nie bez podziwu, gdy szalony jeździec przemknął obok niego jak wicher.
Dwóch ludzi czekało już w pogotowiu, by natychmiast zająć się zdrożonym ogierem.
- Wasza Wysokość!
Jego Wysokość, książę Bennett de Cordina, zwinnie zeskoczył z grzbietu Drakuli i
wesoło zawołał do stajennego:
- Hej, Pipit! Sam się nim zajmę.
Stajenny, człowiek już niemłody, lekko utykając, wysunął się naprzód. Jego ogorzała
twarz nie zdradzała żadnych emocji, lecz oczy czujnie badały, czy aby książę i jego rumak nie
odnieśli kontuzji.
- Proszę wybaczyć, jaśnie panie - odezwał się z szacunkiem - ale kiedy pana nie było,
przysłali wiadomość z pałacu. Książę Armand chce się z panem pilnie zobaczyć.
Rozczarowany Bennett podał mężczyźnie wodze. Przyjemność jazdy nie była pełna
bez spokojnej godziny, którą po niej spędzał w stajni. Lubił sam oprowadzać, a potem czyścić
i poić Drakulę. Skoro jednak ojciec chce się z nim widzieć, musi przełożyć obowiązki ponad
przyjemność.
- Przespaceruj się z nim porządnie, Pipit. Zrobiliśmy dziś sporo kilometrów.
247341421.002.png
- Słucham, jaśnie panie - potaknął stajenny. - Zrobię wszystko, jak się należy -
powiedział, klepiąc Drakulę po wilgotnym karku.
- Świetnie, Pipit. Dziękuję.
- Nie ma za co dziękować, jaśnie panie - odparł stajenny i ostrożnie zdjął siodło. - I tak
nikt inny nie odważyłby się podejść do tego diabła.
I rzeczywiście, kiedy ogier zrobił się niespokojny, wystarczyło, że Pipit wyszeptał do
niego parę słów po francusku, a koń natychmiast się uspokoił.
- Poza tym nikt inny nie ma mojego pełnego zaufania - roześmiał się Bennett.
Przeszedł się i energicznie zrobił kilka skrętów tułowia, próbując rozmasować drobne skurcze
mięśni. - Dorzuć mu dzisiaj dodatkową szuflę ziarna, dobrze?
- Jak pan sobie życzy.
Wciąż czując podniecenie jazdą, zostawił wreszcie stajnie i ruszył w stronę pałacu. Po
drodze myślał, że jemu także przydałoby się trochę czasu na ochłonięcie. Szaleńcza galopada
zaspokoiła tylko część jego żądzy wrażeń. Aby żyć, potrzebował ruchu i dzikiego pędu.
Jednak nade wszystko potrzebował wolności.
Od prawie trzech miesięcy trzymał się blisko dworu, który tolerował razem z całym
protokołem, ceremoniami i pompą. Był drugi w kolejce do tronu, więc jego publiczne
obowiązki nie były aż tak absorbujące jak te, które musiał wypełniać jego starszy brat, Ale-
ksander. Ale nie mniej żmudne/Ponieważ towarzyszyły mu od dzieciństwa, przywykł do nich
i starał się traktować je jak coś normalnego. Jednak od pewnego czasu funkcje
reprezentacyjne zaczęły go irytować.
Gabriella na pewno to widziała. Bennett podejrzewał nawet, że siostra go rozumie, bo
sama również tęskniła za wolnością i prywatnością. W końcu udało jej się wywalczyć trochę
swobody. Gdy dwa lata temu Aleksander poślubił Eve, ciężar reprezentowania dworu
przeszedł częściowo na małżonkę następcy tronu.
Zresztą Gabriella nigdy nie uchylała się od obowiązków. Zjawiała się zawsze, kiedy
była potrzebna, pomyślał, wchodząc do pałacu przez ogrodowe drzwi. Zaczął się zastanawiać,
jakim cudem jego siostra znajduje na wszystko czas. Co roku przez sześć miesięcy pracowała
na rzecz fundacji niosącej pomoc niepełnosprawnym dzieciom i przy tym nawale obo-
wiązków potrafiła zadbać o własną rodzinę.
Wepchnął ręce do kieszeni i z ociąganiem szedł po schodach wiodących do książęcej
kancelarii. Sam nie potrafił zrozumieć, co się z nim działo. W ciągu ostatnich miesięcy coraz
częściej myślał o tym, by którejś nocy wymknąć się chyłkiem z pałacu i uciec choćby na
koniec świata.
247341421.003.png
Pomimo kiepskiego nastroju, pukając do ojcowskich drzwi, starał się zachować
pogodną minę.
- Entrez!
Biurko, za którym Bennett spodziewał się zastać ojca, było puste, książę zaś siedział
przy oknie i pił herbatę. Miejsce naprzeciw niego zajęła jakaś młoda dama, która na widok
Bennetta wstała z miejsca.
Jako znawca i wielbiciel kobiet dyskretnie obejrzał ją od stóp do głów.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ojcze, ale powiedziano mi, że chciałeś mnie widzieć.
- Owszem, choć było to dość dawno temu. Chciałbym ci przedstawić lady Hannah
Rothchild.
- Wasza Wysokość. - Ukłoniła się, spuszczając skromnie wzrok.
- Miło mi, lady Hannah. - Podał jej rękę. Atrakcyjna, ale mało efektowna,
podsumował.
Osobiście gustował w mniej subtelnych damach. Sądząc po akcencie, Angielka. A on
wolał Francuzki. Szczupła, schludna i elegancka. Tymczasem jego pociągały bardziej
zmysłowe kobiety.
- Witamy w Cordinie.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. - Akcent miała rzeczywiście czysto brytyjski, ton głosu
wyważony i spokojny. Spojrzała na niego przelotnie i wtedy zauważył jej intensywnie
zielone, błyszczące oczy.
- Usiądź, moja droga - poprosił książę Armand i sięgnął po puste nakrycie. -
Bennetcie?
Hannah dostrzegła niechęć, z jaką zerknął na dzbanek z herbatą. Mimo to usiadł i
wziął od ojca filiżankę.
- Matka lady Hannah jest naszą daleką krewną - mówił tymczasem książę. - Eve
poznała Hannah podczas niedawnej wizyty w Anglii i zaprosiła do nas w charakterze swojej
damy dworu.
Bennett miał nadzieję, że nie będzie musiał jej zabawiać ani dotrzymywać
towarzystwa. Była ładna, ale w skromnej szarej sukience ze stójką, zapiętej na ostatni guzik i
kończącej się tuż za kolanem, wyglądała jak zakonnica. Mdły kolor nie dodawał życia jej
bladej wyspiarskiej cerze. Gdyby nie piękne oczy, jej twarz nie wyróżniałaby się niczym
szczególnym. Z włosami surowo ściągniętymi do tyłu przypominała wiktoriańską damę do
towarzystwa albo guwernantkę. Była mdła. Co oczywiście nie zwalniało go od dobrych
manier, więc uraczył ją jednym ze swych sympatycznych uśmiechów.
247341421.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin