Volto Santo.doc

(860 KB) Pobierz
Volto Santo - Cudowne Oblicze Jezusa Chrystusa

Volto Santo - Cudowne Oblicze Jezusa Chrystusa



Manoppello to niewielkie, bo liczące zaledwie 6 tysięcy mieszkańców miasteczko, leżące w Abruzji - jednej z prowincji historycznego Królestwa Neapolu. Położone jest wśród lasów u podnóża góry Majella. Dzieje miasta sięgają epoki cesarstwa rzymskiego. Wczasach średniowiecza często zmieniało właścicieli. Świadectwem różnych, nierzadko dramatycznych, kolei losu, jakie było udziałem miasta, było jego zniszczenie przez Braccia da Montone w 1423 roku.




"Wielu mówi o Bogu; w imię Boga głosi się nienawiść i dokonuje gwałtu. Dlatego musimy odnaleźć prawdziwe oblicze Boga. Ukazało się ono naszym oczom w Jezusie Chrystusie, który dla nas pozwolił sobie przebić serce". Papież Benedykt XVI (20 sierpnia 2005, Kolonia)


Manoppello - Volto Santo
Od XVI wieku w Manoppello przechowywany jest Volto Santo - Cudowne Oblicze Jezusa Chrystusa, który, jak głosi miejscowa legenda, trafił do tego zapomnianego zakątka Włoch za sprawą "cudownej interwencji Niebios". Najstarszy dokument potwierdzający obecność w tym mieście bezcennej Chusty pochodzi z 1645 roku. Ojciec kapucyn, Donato da Bomba, opisuje w nim dzieje Volto Santo na przestrzeni ponad stu lat. Na skutek kradzieży i złego przechowywania Chusta uległa w tym czasie poważnym zniszczeniom. Od całkowitego zniszczenia uratował welon doktor Donato Antonio De Fabritiis, który ostatecznie zdecydował się oddać relikwię oo. Kapucynom. W klasztorze "ojciec Clemente da Castelvecchio wyrównał jego postrzępione brzegi, a brat Remigio da Rapino rozpiął płótno na ramach z drewna orzechowego i umieścił je pomiędzy dwiema szybami". Od 1646 roku mieszkańcy Manoppello oraz okolicznych miejscowości oddają część Świętemu Obliczu. Ciekawe wydarzenie miało miejsce na początku XVIII wieku, kiedy to postanowiono oprawić welon w nowe, srebrne ramy. Okazało się, że Cudowne Oblicze znikło i pojawiło się dopiero po ponownym oprawieniu go w stare ramy, co potwierdziło wielu naocznych świadków. W XIX wieku na skutek prześladowań religijnych, jakie dotykały zakon oo. Kapucynów, Cudowny Wizerunek dwukrotnie pozostawał pod opieką ss. Klarysek. Od 1871 roku znowu mogą go zobaczyć wierni. Święty o. Pio, który nigdy nie widział obrazu, nazwał Volto Santo z Manoppello "największym cudem, jaki mamy".Współczesne "odkrycie" Chusty z Manoppello
Zainteresowanie Volto Santo sprawiło, że w ostatnich latach pojawia się coraz więcej publikacji na ten temat. Szczególna rola w popularyzacji Cudownego Oblicza przypadła niemieckiemu historykowi i dziennikarzowi, Paulowi Baddemu, którego książka "Boskie Oblicze. Całun z Manoppello", wydana później jako "Das göttliche Gesicht" ("Cudowne Oblicze") przybliża dzieje Chusty z Manoppello i obecny stan badań naukowych. Przede wszystkim wskazują one, że wizerunek Jezusa Chrystusa z Chusty z Manoppello jest całkowicie zgodny z wizerunkiem Zbawiciela z Całunu Turyńskiego i Chusty z Oviedo. Co więcej, Oblicze powstało na tkaninie utkanej z morskiego jedwabiu, na której nie można nic namalować, a więc Cudowne Oblicze nie może być dziełem człowieka.
Wszystko to skłania do przyjęcia, że Volto Santo jest autentycznym wizerunkiem Chrystusa. Skąd jednak ten welon się wziął i w jaki sposób trafił do Manoppello? Detektywistyczne zacięcie Paula Badde pozwoliło mu ustalić, że Volto Santo z Manoppello to Chusta św. Weroniki, jedna z największych relikwii chrześcijaństwa, która wraz z Całunem Turyńskim i Chustą z Oviedo okrywała ciało Jezusa Chrystusa w grobie. W ciągu stuleci, przez Jerozolimę i Konstantynopol, relikwia dotarła do Rzymu, gdzie była pokazywana wiernym. Jednak w 1506 roku, podczas prowadzenia prac remontowo-budowlanych przy Bazylice św. Piotra, została skradziona, a świadectwem tego wydarzenia są puste ramy przechowywane w skarbcu Watykanu. To z nich pochodzi, według niektórych hipotez naukowych, kawałek szkła tkwiący w Chuście z Manoppello.
[http://www.manoppello.pl/index.htm]




W analogiczny sposób "Święte Oblicze" odpowiada przekazom zawartym w starożytnych
źródłach i tekstach, w których od dwóch tysięcy lat pojawiają się wzmianki na temat
obrazu Chrystusa, "którego nie namalowała ludzka ręka", oraz o "Chuście Weroniki"


Przezroczysta folia z Obliczem z Całunu Turyńskiego nałożona przez siostrę Blandinę
Paschalis Schlömer na Całun z Manoppello (tak zwana "suprapozycja", 16 lipca 2005).
Eksperyment dowodzi, że nałożone na siebie obrazy przedstawiają tę samą Osobę.
Świadczy o tym zgodność wszystkich proporcji, nawet ran



Obraz Chrystusa nad głównym ołtarzem kościoła kapucynów w Manoppello. Pierwsza wzmianka na jego temat pochodzi z roku 1645. Według starychdokumentów "aniołowie" przynieśli obraz do Abruzji w 1506 roku
Naukowcy nie znaleźli na tym obrazie śladów farby. W odpowiednim oświetleniu widać na nim twarz mężczyzny



Wywiad z Paulem Badde, autorem książki "Boskie oblicze. Całun z Manoppello"
Drugi "świadek" Zmartwychwstania?

Panie Badde, we wrześniu 2005 ukazała się pana najnowsza książka
- "Muschelseidentuch", a już w marcu 2006 roku pojawiło się jej drugie, wydanie pt.: "Das Göttliche Gesicht", czyli "Oblicze Boga". O czym jest ta książka?
- Książka opowiada o tym, że chrześcijanie są w posiadaniu autentycznego wizerunku Chrystusa, o którym mówi mnóstwo dokumentów (obrazów i tekstów). Przez bardzo długi czas był on otaczany w Kościele czcią, lecz mniej więcej 400 lat temu zaginął i w przedziwny sposób popadł w zapomnienie. Sprawa nigdy nie wyszła na jaw, została zatuszowana, bo zaginięcie bezcennego obrazu byłoby wielkim skandalem. Skandal był ogromny, ale większy od niego jest cud, że obraz wcale nie zaginął. Nie został zniszczony, wyszedł z tej historii bez uszczerbku. Możemy to porównać do sytuacji, kiedy w judaizmie odnaleziono zaginioną Arkę Przymierza. Nakręcono przecież na ten temat mnóstwo filmów, jak np. "Indiana Jones i poszukiwacze zaginionej Arki". I oto można powiedzieć, że została odnaleziona chrześcijańska Arka Przymierza. Trudno wręcz opisać jakie konsekwencje może mieć to odkrycie. Posługując się słowami ewangelickiego teologa z Heidelbergu - Klausa Bergera - ten obraz jest pierwszą stroną Ewangelii. Ewangelia jest tekstem, a poprzedza go ten właśnie obraz zmartwychwstania.
Gdzie pan znalazł ten obraz?
- W małej wiosce w Abruzji we Włoszech, na wybrzeżu Adriatyku, można powiedzieć: dokładnie na granicy pomiędzy chrześcijaństwem wschodnim a zachodnim. Po tej stronie mamy jeszcze chrześcijaństwo zachodnie, po drugiej stronie Adriatyku zaczyna się już prawosławie. Wszystko wskazuje na to, że tam właśnie, niedaleko małego miasteczka, na wzgórzu pośród lasów, obraz został ukryty. Tam go odnalazłem. Wcześniej znajdowałem go w śladach, o których opowiadam w książce.
Sądzi pan zatem, że udało się panu odnaleźć prawdziwy wizerunek Chrystusa. Czy ktoś podziela to pańskie przekonanie?
- Oczywiście. Ściśle rzecz biorąc, nie odnalazłem obrazu, tylko ludzi, którzy odkryli ten wizerunek. Są to: ojciec Heinrich Pfeiffer, historyk sztuki z Niemiec, i siostra Blandina Schlömer, niemiecka zakonnica, która opowiedziała o obrazie ojcu Pfeifferowi. A jeszcze wcześniej o tym wizerunku, jako wielkiej relikwii, mówił ojciec Pio. Był też inny kapucyn, ojciec Domenico. Było i jest wiele osób, dla których obraz ten bardzo przypomina wizerunek Chrystusa z Całunu Turyńskiego. Nie jest to jednak zwykła kopia, ponieważ na Całunie znajduje się jedynie "cień", a w Manopello jest prawdziwy wizerunek. I, o ile Całun z Turynu jest obrazem Pasji, o tyle ten - relikwią Zmartwychwstania.
Nie ma wprawdzie matematycznej pewności, ale istnieje pewność moralna, że są to całuny, o których Jan Ewangelista wspomina w opisie zmartwychwstania, kiedy to rankiem Piotr i Jan przybiegają do pustego grobu, który jednakże nie jest zupełnie pusty, ponieważ leżą w nim dwa płótna. Klaus Berger, który opublikował na ten temat artykuł w niemieckim wydaniu "Focusa", pisze, że według tradycji żydowskiej, aby dowieść czegoś przed sądem, trzeba było przedstawić dwóch świadków. I tu właśnie mamy dwóch świadków - Jana i Piotra, ale też dwa dowody - dwa kawałki płótna. Są to zatem dwa rzeczowe dowody Zmartwychwstania.
Zmartwychwstanie jest faktem, nie jest to teologiczna metafora. Zmartwychwstanie jest rzeczywistością. I o tym mówi ów obraz z Manopello.
Można więc powiedzieć, że istnieje grupa ludzi, którzy są głęboko przekonani, że obraz z Manoppello jest prawdziwym wizerunkiem Chrystusa.
- Tak. Jeśli mogę coś dodać: to była pierwsza grupa ludzi, którą spotkałem w Manoppello. Ale od kiedy ukazała się moja książka, grupa ta gwałtownie się powiększa. Należy do niej także kardynał Meisner z Kolonii, który jest przekonany, że jest to wizerunek Chrystusa. Jest też wielu innych...
W zasadzie są to wszyscy pielgrzymi przybywający do Manoppello, którzy mają odrobinę czasu, by pobyć przed tym obrazem, spędzić trochę czasu na modlitwie przed nim. Padają na kolana i mówią: "Pan mój i Bóg mój".
Czy istnieją jakieś oficjalne wypowiedzi Watykanu na ten temat?
- Watykan to bardzo złożona struktura hierarchiczna. Są tacy, którzy wyrażają swój kategoryczny sprzeciw, ale myślę, że najciekawszą, choć tylko pośrednią, oficjalną "wypowiedzią" na ten temat jest zapowiedź Benedykta XVI, który chciałby osobiście przybyć do Manoppello. Benedykt XVI czytał moją książkę - wysłałem mu do Pałacu Apostolskiego pierwszy egzemplarz - i o ile mi wiadomo, spotkała się z wielkim zainteresowaniem z jego strony. Już w grudniu obiecał arcybiskupowi Bruno Forte, że przyjedzie do Manoppello. Gdyby nie został papieżem, prawdopodobnie przyjechałby do Manoppello już w kwietniu 2005 roku, ponieważ już wcześniej śledził moje publikacje. Napisałem całą serię artykułów na temat Manoppello. Informowałem go też przez jego osobistego sekretarza, któremu wysłałem różne fotografie cyfrowe na płycie CD. I kardynał bardzo zainteresował się całą sprawą.
Twierdzi pan zatem, że istnieją dwa Całuny pochodzące z grobu Jezusa: Turyński i Manoppellański. Kiedy porównuje pan dzieje odkrycia, badań i uznania obu Całunów, czy dostrzega pan jakieś podobieństwa bądź różnice?
- Można tu mówić o dwóch kwestiach. Całun Turyński to prastara relikwia, która przywędrowała ze Wschodu do Francji, a następnie do Turynu w 1898 roku i wówczas pojawiły się głosy uznające relikwię za pobożną bzdurę, która naraża Kościół na śmieszność. Uważano, że XX wiek będzie stuleciem wielkiego postępu. Dlatego żądano, by relikwia została schowana, by po prostu znikła. Arcybiskup Turynu przystał na tę propozycję: "Tak, macie rację, nie możemy dłużej mówić o relikwii, nie możemy urządzać pielgrzymek do niej, bo to nas naraża na śmieszność. Ale zanim ją schowamy, zróbmy jej fotografię". Całun został więc sfotografowany, lecz nieoczekiwanie - kiedy zrobiono zdjęcie relikwii - okazało się, że odbity na nim wizerunek jest negatywem fotograficznym. Wcześniej tego rodzaju odkrycie nie było możliwe. W momencie, gdy obraz miał zniknąć w archiwach Kościoła, odkryto, że jest on fotograficznym negatywem. I wtedy zaczęła się cała historia z Całunem.
Podobnie ma się rzecz z Manoppello. To rozwój techniczny, zwłaszcza powstanie fotografii cyfrowej, pozwolił nam zobaczyć coś, czego wcześniej nie mogliśmy dostrzec - to, że obraz ma cechy malowidła, rysunku, fotografii, hologramu, lecz nie jest żadnym z nich. To jedyny w swoim rodzaju wizerunek, utrwalony na zagadkowej tkaninie, której dziś się już nie wytwarza i której jedynie małe kawałki zachowały się do naszych czasów. Płótno musi więc mieć co najmniej 400 lat. Wszystko to możemy odkryć dopiero dziś; wcześniej było to po prostu technicznie niemożliwe. Musimy pamiętać, że aż do lat trzydziestych ubiegłego wieku obraz przechowywano w ciemnościach, w bocznej kaplicy kościoła. W ciemnościach obraz wyglądał jak kawałek ciemnego, zupełnie czarnego płótna. Dziś, dzięki żarówkom i fotografii cyfrowej możemy odkryć to, co wcześniej było zupełnie niewidoczne.
To pierwsza kwestia.
A druga?
- Obraz staje się coraz bardziej znany, pojawia się w internecie, gdzie już teraz odgrywa znaczącą rolę. Dziś możemy na nim zobaczyć więcej, niż wcześniej, przez całe wieki jego historii. Wcześniej obraz był otaczany tajemnicą, był obrazem cesarskim, a następnie przechowywano go w tajemnicy w Watykanie, gdzie dopiero z czasem zaczęto urządzać małe procesje ku jego czci. Lecz nigdy obraz nie był tak znany jak dziś, zwłaszcza w ostatnich tygodniach. Istnieje w przestrzeni cybernetycznej. Szybuje po całym świecie.
Jan Paweł II powiedział kiedyś, że jego marzeniem jest Europa, nad którą zajaśnieje oblicze Boga. I oto nagle, w naszych czasach, realizuje się. W tym miejscu muszę jednak dodać, że obraz ma również swoich przeciwników - paradoksalnie wśród tych, którzy brali udział w badaniach nad Całunem Turyńskim. Z ludzkiego punktu widzenia mamy tu do czynienia z jakąś dziwną rywalizacją. Tymczasem w rzeczywistości nie może być tego rodzaju rywalizacji, ponieważ te dwa Całuny tworzą jedność. Ale cóż, taki jest człowiek...
Czytał pan książki Dana Browna?
- Nie, i nie chciałem ich czytać, choć dostałem jedną z nich. Przed laty napisałem serię reportaży o odkryciach w Qumran. Wtedy wielkim przebojem była książka "Qumran - Verschlussache" na temat zwojów z Qumran. To był wielki bestseller. Kiedy jednak przeczytałem tę książkę, stwierdziłem, że to jedna wielka bzdura: o tajemnych skarbcach Watykanu i temu podobnych fantastycznych wymysłach. Potem pojawiła się książka Baigenta i Leigha. Twierdzą oni, że Maria Magdalena była kochanką Jezusa i urodziła mu dziecko, od którego wywodzić się ma dynastia Merowingów. Dla mnie to było po prostu śmieszne. W moim artykule może pan przeczytać, jak sobie z tego rodzaju pomysłów żartuję. Próbowano z tej książki zrobić taki bestseller jak z książki o Qumran, lecz się to nie udało. Zabawne, że potem thriller Dana Browna na ten sam temat stał się wielkim bestsellerem. Kiedy zobaczyłem tę książkę, pomyślałem: "To nie może być prawda". Nigdy nie wyrzucam książek, ale tę po prostu wyrzuciłem do kosza. Nie mogłem uwierzyć, że to, co już dziesięć lat temu czytałem i z czego się śmiałem, dziś stało się światowym bestsellerem.
A mimo to dziennikarz "Spiegla" napisał w swej recenzji, że pańska książka to "watykański kryminał", czy też "kryminał w stylu Dana Browna". Istnieją tego rodzaju opinie. W internecie jeden z czytelników zamieścił na znanym portalu księgarskim - [www.amazon.de] - recenzję, w której zestawia pańską osobę z postacią Roberta Longdona, głównego bohatera powieści Browna. Czytelnik ten napisał, że jest pan jakby alter ego Longdona. Jak pan to skomentuje?
- To jeden z dowodów na to, że Pan Bóg ma wielkie poczucie humoru. Powiem tak: książka Dana Browna to beletrystyka, wytwór fantazji. Czytelnik, który chce prześledzić opisaną w niej historię, jedzie do Sewilli i stwierdza, że rzeczywistość nie odpowiada opisowi; jedzie do Paryża, do Edynburga i wszędzie stwierdza to samo - nic się nie zgadza. I ogarnia go frustracja. Ja napisałem książkę-reportaż, opisałem fakty. Właśnie dlatego zostałem dziennikarzem i wciąż pracuję w tym zawodzie - ponieważ rzeczywistość jest o wiele bardziej fascynująca niż najwspanialsze wytwory wyobraźni. Moją książkę każdy może wziąć do ręki, otworzyć dowolny rozdział i ruszyć moim śladem. Może na własne oczy zobaczyć opisane przeze mnie obrazy, filar Weroniki w Rzymie; może zrobić zdjęcia wszystkich opisanych przeze mnie wizerunków. Każdy rozdział to niemalże przewodnik turystyczny. Jest tylko jedno miejsce, którego nie może odwiedzić - udało mi się mianowicie wejść do wnętrza kolumny, w której przechowywany jest obraz. Poza tym - wszędzie, dokądkolwiek pójdzie, znajdzie dokładnie to, co opisałem w książce. I na tym polega różnica. Dla mnie rzeczywistość jest ciekawsza od fikcji.
I na koniec jeszcze jedno, bardziej osobiste pytanie. Jest pan znany jako autor książki poświęconej obrazowi Matki Bożej z Guadalupe, teraz zaś pisze pan kolejną książkę - o obrazie Jezusa z Manoppello. Skąd się wzięło pana zainteresowanie świętymi obrazami? Bo przecież nie jest to typowy przejaw niemieckiej duchowości - w końcu Niemcy to ojczyzna Lutra...
- Ma pan rację, ale dziś, w dobie globalizacji, granice ulegają zatarciu.
W ubiegłym roku również protestanci mogli na własne oczy zobaczyć "święte obrazy". Po raz pierwszy zobaczyli Rzym, a moc obrazów chyba nigdy wcześniej nie była tak wielka jak w czasie, kiedy pokazywano Jana Pawła II leżącego w trumnie, a wiatr przerzucał karty Ewangelii. Widział to cały świat, również protestanci.
Obraz z Manoppello mógł zostać tajemnicą do naszych czasów tylko dlatego, że włoskim mieszkańcom miasteczka przez wieki w zupełności wystarczała legenda, według której został on przyniesiony przez anioła w roku 1506. Wystarczy wspomnieć o Lanciano, które leży w pobliżu Manoppello. Włosi żyją w obecności sacrum, tak samo zresztą jak Polacy. Mieszkają drzwi w drzwi ze świętością. Świętość nie jest dla nich niczym niezwykłym. Jest częścią ich codzienności. I dlatego ta legenda im wystarczyła. Nie zadawali pytań. Ale oto nieoczekiwanie, zupełnie przez przypadek pojawili się w mieście Niemcy, którzy nie potrafią już w taki sposób wierzyć - niestety, a może w tym wypadku, na szczęście. Tak czy inaczej, pojawiła się tu niemiecka zakonnica, która zaczęła szukać odpowiedzi na pytanie, kim był ów "anioł". Potem do miasteczka przyjechał niemiecki historyk sztuki, wreszcie niemiecki dziennikarz. A teraz do Manoppello ma przyjechać również niemiecki papież.
[http://www.manoppello.pl/wywiad.htm]



Siostra Blandina Schlömer prezentuje fenomen częściowej przejrzystości obrazu Chrystusa (4 kwietnia 2005). Przez Całun widać dłoń siostry oraz bransoletę jej zegarka




Dwa razy do roku obraz Chrystusa przenoszony jest w uroczystej procesji ulicami Manoppello: najpierw w ciągu dnia, trasą wiodącą od świątyni do pobliskich miasteczeki z powrotem, a następnie tuż przed zmierzchem, krótszą trasą, w dół wzgórza i z powrotem...



 

 

Kościół-sanktuarium "Świętego Oblicza" zbudowano w roku 1620. W latach sześćdziesiątych XX wieku budowlę wyremontowano i rozbudowano. Wykonano nową fasadę, nawiązującą do formy romańskiej bazyliki S. Maria di Collemaggio w Aquili


 

Prezentacja relikwiarza Weroniki Urbana VIII na galerii kolumny Weroniki w Bazylice Świętego Piotra w Niedzielę Męki Pańskiej 2005 roku, pomiędzy rzekomymi kolumnamiŚwiątyni Jerozolimskiej. Powyżej wizerunek Weroniki ze szkoły Berniniego


Przemysław Kucharczak Gość Niedzielny

Czy tak wygląda Jezus?
Odnaleźliśmy najcenniejszą relikwię chrześcijaństwa! - ogłosił niemiecki dziennikarz Paul Badde. I wiele wskazuje na to, że ma rację
Ta relikwia to mały kawałek płótna o wymiarach 17 na 24 centymetry. Jeśli go dobrze oświetlić, wyłania się z niego... twarz długowłosego mężczyzny ze złamanym nosem i częściowo wyrwaną brodą. Mężczyzna ma otwarte, żywo patrzące oczy. Jednak to bardzo dziwny wizerunek. - Obraz łączy w sobie cechy fotografii, hologramu, malowidła i szkicu, lecz nie jest żadnym z nich.
Cienie na portrecie są subtelniejsze, niż potrafiłby wyczarować sam Leonardo da Vinci - napisał Paul Badde. I próbuje udowodnić, że ten wizerunek nie został wykonany ludzką ręką. Twierdzi, że to chusta, która leżała na twarzy złożonego do grobu Jezusa Chrystusa.

Kiedy po raz pierwszy słyszy się o twierdzeniu niemieckiego dziennikarza, ma się ochotę machnąć ręką: pewnie znów jakaś kolejna bzdura w stylu "Strefy 11": programu TVN o duchach, UFO i wszelkich niesamowitościach. Wystarczy jednak bliżej przyjrzeć się argumentom Paula Baddego, żeby zacząć je traktować poważnie.

Moment Zmartwychwstania

Badde twierdzi, że na tej chuście odbiła się twarz Jezusa w momencie zmartwychwstania. - Zmartwychwstanie jest faktem, nie jest to teologiczna metafora. Zmartwychwstanie jest rzeczywistością. I o tym mówi obraz z Manopello ­- powiedział tłumaczowi jego książki, Arturowi Kuciowi.

Mężczyzna widoczny na chuście ma spuchnięty prawy policzek. Na jego czole i wargach widać zaróżowienia świeżo zasklepionych ran. - Jego złamany nos przypomina twarze ze zdjęć zakładników z jakiejś ciemnej piwnicy albo więźnia z Abu Ghraib - porównuje Paul Badde. Mężczyzna na wizerunku ma też loki na skroniach i łagodne, miłosierne oczy. - Ma oczy baranka... I lwa... - powiedziała jedna z kobiet, którą Badde cytuje w swojej książce.

Badde pisze, że w oczach Jezusa na obrazie nie ma rozpaczy ani gniewu. - Przypomina dziecko, które budzi się ze snu i widzi wschodzącą jutrzenkę. Usta są na wpół otwarte, widać końcówki zębów. Słychać niemal, jak z ust dobiega ciche "a" - napisał.

Tezę, że chusta jest częścią całunu Jezusa, jako pierwsza zaczęła głosić niemiecka zakonnica Blandina Schloemer. Przyłożyła ona do siebie kliszę z obrazem z Manopello i kopię Całunu Turyńskiego. I doszła do wniosku, że to twarz tego samego mężczyzny. Uderzyło ją podobieństwo rysów, te same proporcje i ten sam wąski nos. Różnica jest taka, że człowiek z Całunu Turyńskiego jest potwornie skatowany.

Siostra Blandina zauważyła jednak, że twarz na chuście z Manopello ma zaróżowienia w tych samych miejscach, co... rany na Całunie Turyńskim.

Gdzie jest farba?

Jedną z wielu dziwnych cech tego obrazu jest to, że nie ma na nim nawet najmniejszego śladu farby. Dlaczego więc w ogóle widać tam jakiś wizerunek? Naukowcy rozkładają ręce.

Brak śladów farby wykazały badania profesorów Nonato Vittire z uniwersytetu w Bari i Gulio Fanti z uniwersytetu w Padwie. Przebadali oni płótno pod mikroskopem. I nie znaleźli najmniejszego śladu pędzla, ołówka ani nawet gruntowania. Absolutnie nic. Tylko w źrenicach przedstawionego na chuście mężczyzny włókna wydają się osmalone, jakby przypalone wysoką temperaturą.

Wyniki badań ojca prof. Pfeiffera, historyka sztuki z Uniwersytetu Gregoriańskiego, też są szokujące. Udowadniał on, że właśnie wizerunek z Manopello jest prawzorem, punktem odniesienia do wszystkich obrazów wczesnochrześcijańskich na Wschodzie rzymskiego imperium. A później także na Zachodzie, i to aż do początku XVII wieku. Obrazy wtedy malowane wciąż powtarzają ten sam kanon: pokazują oblicze mężczyzny z wąskim nosem i długimi włosami.

Praca ojca Pfeiffera przeszła jednak bez wielkiego echa. Bo kto rozsądny uwierzy, że tak ważny wizerunek wisi sobie w Manopello, zapadłej dziurze nad Adriatykiem? Światowa prasa donosiła o poglądach profesora Pfeiffera w rubrykach "ciekawostki".

Całun z Manopello jest utkany z bardzo dziwnego materiału. Jest cienki jak pajęczyna i przejrzysty jak nylonowa pończocha. W cieniu ma grafitowoszary kolor, a w świetle jarzeniówek miodowozłoty. W jasnym świetle dnia twarz mężczyzny na obrazie robi się trójwymiarowa, jak na dzisiejszych hologramach. - Całun jest tak delikatny, że wydaje się, iż po zwinięciu go można by go zmieścić w łupince włoskiego orzecha - mówi Badde.

Dziennikarz ustalił najpierw, że to najprawdopodobniej bisior, zwany też morskim jedwabiem. Była to najdroższa tkanina starożytności. Jest o wiele delikatniejsza niż zwykły jedwab. Dzisiaj żyje już tylko jedna kobieta na świecie, która umie go wytwarzać. Badde dotarł do niej. To Chiara Vigo z wyspy Sant Antioco koło Sardynii. Przodkami Chiary byli Fenicjanie i Chaldejczycy. To właśnie te ludy przekazywały sobie "przepis" na morski jedwab. Żeby pozyskać nici bisioru, trzeba nurkować po żyjącego w Morzu Śródziemnym wielkiego małża - przyszynkę szlachetną. Mierzy on do 90 cm długości. Morski jedwab powstaje z wydzieliny jednego z jego gruczołów.

Chiara Vigo potwierdziła, że chusta z Manopello to bisior, i to najdelikatniejszy jaki w życiu widziała. Wyjaśniła też dziennikarzowi, że bisior można co prawda zafarbować purpurą, ale jest fizycznie niemożliwe namalowanie na nim czegokolwiek.

Obraz nie jest też odbiciem twarzy. Bo gdyby był, to wizerunek miałby zupełnie inne proporcje, odbicie byłoby bardzo rozciągnięte i rozmyte. Jakim cudem powstał więc ten wizerunek?

Siostra Blandina widzi to tak: - Wizerunki z Turynu i Manopello są i zawsze pozostaną zagadką. Są one wynikiem cudu, jakkolwiek niechętnie używa się dziś tego słowa, zwłaszcza w kręgach znanych mi teologów - powiedziała Paulowi Badde.

Dwa dowody Zmartwychwstania

Gdzie w Ewangelii jest w ogóle napisane, że twarz Jezusa okrywał całun? Badde dokładnie wczytał się w tekst Ewangelii św. Jana. W rozdziale 20 jest scena, w której św. Jan biegnie rankiem w Wielkanoc do grobu Jezusa. "A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył".

Badde zwrócił uwagę, że chusta leżała zwinięta osobno. Co w niej takiego było, że Ewangelista w ogóle o niej wspomniał? I co takiego tam zobaczył, że "ujrzał i uwierzył"? Dziennikarz wyrobił sobie opinię, że jednym z "leżących płócien" jest wykonany z lnu Całun Turyński, a "zwinięta chusta" to wizerunek z Manopello.

- Tak czy inaczej, ewangelista Jan wspomina o dwóch płótnach - skomentował to przypuszczenie w niemieckim piśmie "Focus" prof. Klaus Berger, teolog ewangelicki z Uniwersytetu w Heidelbergu. - W judaizmie istniała reguła prawna, zgodnie z którą podczas rozprawy w sądzie zawsze należało przedstawić dwóch niezależnych świadków. W tej perspektywie Całun z Turynu i Całun z morskiego jedwabiu to przynajmniej dwa niezależne dowody Zmartwychwstania Jezusa - napisał.

Pierwsza wzmianka, że w małym Manopello jest ten obraz, pochodzi z XVII wieku. Gdzie chusta była wcześniej? Czy to możliwe, żeby o tak niezwykłym wizerunku nie było wzmianek w starych kronikach? Badde zaczął więc szukać jego śladów w starych tekstach. I te ślady znalazł.

Jeśli dziennikarz ma rację, to możemy prześledzić drogę tego wizerunku z Jerozolimy aż do Włoch. Badde uważa, że właśnie do tego obrazu odnoszą się wzmianki z VI wieku w chrześcijańskich pismach, że pod miastem Edessa na Wschodzie jest przechowywane złożone na czworo płótno zwane "obrazem króla Abgara". Chusta z Manopello nosi właśnie ślad składania na czworo. Jeden z syryjskich tekstów z VI wieku mówi też, że nie namalowała go ludzka ręka. Płótno było zamurowane w bramie miejskiej pod Edessą i przetrwało tam wiele dziejowych burz.

Później ten przedziwny wizerunek trafił do Konstantynopola. Dziennikarz twierdzi, że był pierwowzorem dla wielkiej mozaiki na kopule kościoła Haga Sophia. Jednak w VIII wieku wzmianki o płótnie znikły z bizantyjskich źródeł. Za to w Rzymie zaczęło się wtedy nagle pisać o chuście Vero eikon. Vero eikon to łacińsko-grecka zbitka wyrazów. Oznacza "prawdziwy obraz".

Z czasem ludzie zaczęli kojarzyć tę chustę z kobietą, która według tradycji otarła twarz Jezusowi w czasie Drogi Krzyżowej. Vero eikon przekształciło się w imię Weronika.

Czy więc święta Weronika w ogóle istniała? To temat na inny artykuł. Nie należy lekceważyć tradycji Kościoła, która o niej wspomina. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że ta kobieta nie mogła nosić imienia Weronika. Chusta z Manopello nie ma z nią nic wspólnego. Choćby dlatego, że bisior jest za cienki, by wchłonąć choćby kroplę krwi i potu skatowanego Jezusa.

Obłędnie drogi morski jedwab nadawał się za to na chustę. - Jeśli którakolwiek z kobiet towarzyszących Jezusowi mogła mieć kawałek bisioru, to tylko Maria Magdalena - snuje swoje przypuszczenia Badde. Nadchodzi złodziej

Chusta zwana Weroniką cieszyła się w Rzymie ogromnym szacunkiem przez dziewięćset lat. Pielgrzymi odwiedzali Rzym przede wszystkim ze względu na nią. Często przypinali sobie do płaszczy miniaturkę Sancta Veronica Ierosolymitana. Oglądały ją w bazylice na Lateranie miliony ludzi. W końcu zaczęła się jednak budowa dzisiejszej Bazyliki św. Piotra. Architekt Donato Bramante wzniósł w niej wielką kolumnę, która miała być skarbcem-relikwiarzem dla chusty. W 1608 roku chusta miała tam trafić.

Jednak właśnie wtedy zaczęto o Vero eikon powoli zapominać. Odtąd pokazywano wiernym chustę tylko raz w roku w Niedzielę Palmową. I to na zaledwie kilka sekund. Skąd ta nagła zmiana?

Paul Badde twierdzi, że prawdziwą chustę po prostu w powstałym zamieszaniu... skradziono. A watykańscy urzędnicy zatuszowali sprawę. Bali się skandalu, który musiałaby wywołać w całej Europie informacja o zniknięciu największej relikwii chrześcijaństwa. Tymczasem mijały lata, umierali ludzie, którzy wiedzieli o kradzieży. A ukazywanie chusty raz w roku przeszło w tradycję, która trwa do dziś. Tyle hipoteza dziennikarza.

Badde dostał pozwolenie na obejrzenie z bliska chusty, która pozostała w Bazylice św. Piotra w Watykanie. Kardynał Marchisano uprzedził go, że w ciągu wieków obraz bardzo wyblakł. Po oględzinach Badde stwierdził jednak: - Na tej tkaninie nie widać zupełnie nic. To tylko mały kawałek łamliwego płótna bez jakiegokolwiek obrazu.

Badde znalazł też dodatkową poszlakę, że chusta została skradziona. W prawym dolnym rogu obrazu z Manopello tkwi mały kawałek szkła. Skąd się wziął? Dziennikarz przypuszcza, że szkło utkwiło w relikwii, kiedy złodziej stłukł kryształową szybę relikwiarza.

Czy to nie za słaba poszlaka? Badde dodaje więc kolejną. W watykańskim skarbcu znalazł bardzo drogocenną ramę ze śladami rozbitej szyby. Czy ktoś w pośpiechu wyrywał stamtąd płótno? Rozmiary ramy idealnie pasują do wielkości chusty z Manopello. Teraz trzeba tylko, żeby te dwa elementy układanki porównali ze sobą naukowcy.

Czy to Jezus?

Czy został więc odnaleziony prawdziwy wizerunek Jezusa? Wątpliwe, żeby Kościół oficjalnie się na ten temat wypowiedział. Żadna relikwia, nawet najcenniejsza, nie jest przecież fundamentem naszej wiary. Katolik nie ma obowiązku wierzyć w autentyczność relikwii. Wiadomo jednak, że Paul Badde informował o wynikach swojego śledztwa Jana Pawła II i Josepha Ratzingera, który w tym czasie był kardynałem. Okazało się, że obaj, Wojtyła i Ratzinger, byli tym bardzo zainteresowani. Obaj przekazywali też dziennikarzowi podziękowania za jego pracę.

Benedykt XVI wspominał też o czymś, co pośrednio łączy się z teorią Paula Badde i nadaje jej głębszy sens. Wyznał, że do napisania pierwszej encykliki zainspirowała go "Boska komedia" Dantego. W utworze tym w samym centrum Raju nie wychodzi naprzeciw nam oślepiająca światłość, lecz delikatne oblicze Człowieka: oblicze Jezusa Chrystusa. - To oblicze jest o wiele bardziej poruszające od objawienia Boga w postaci potrójnego kręgu poznania i miłości. Bóg, który jest światłością nieskończoną, ma ludzkie oblicze - mówił Papież.

Zwolennikiem teorii dziennikarza jest znany kardynał Joachim Meisner. Wstęp do wydania polskiego książki Baddego napisał Zygmunt Zimowski, biskup radomski.

To wszystko jednak nie znaczy, że sprawa już jest rozstrzygnięta. Obowiązkiem naukowców jest teraz próba poszukania w hipotezie dziennikarza... słabych punktów. Niektórzy już wysuwają swoje zastrzeżenia. Karlheinz Dietz, który badał Całun Turyński, uważa płótno z Manopello za zwykły obraz. Uważa, że ślady farby na pewno tam są, tylko trzeba ich lepiej poszukać. Badanie mikroskopem to dla niego za mało, proponuje badanie chemiczne. A także ustalenie wieku obrazu metodą węgla C14. Ojcowie kapucyni z Manopello na razie się na to nie zgadzają, bo przy takim badaniu naukowcy musieliby zniszczyć mały kawałek chusty.

Paul Badde odpowiada na zarzuty, że przeciwnicy jego teorii nie pofatygowali się nawet do Manopello, żeby obraz zobaczyć. Wygląda jednak na to, że wreszcie zaczyna się naukowa dyskusja, która jest konieczna, żeby wyciągnąć jakieś wnioski.

- Jeśli całun został utkany z bisioru, oznacza to, że obraz nie został namalowany. Nie jest malowidłem. Jest czymś innym - napisał Badde w dzienniku "Die Welt". - To najcenniejszy kawałek płótna na świecie - przekonuje.

Paul Badde "Boskie Oblicze. Całun z Manopello", Polwen, Radom 2006





W 1545 roku Marcin Luter pisał o rzymskich relikwiach Weroniki jako o przezroczystej tkaninie, na której nie widać żadnego oblicza. Tak samo wygląda oglądana pod światło relikwia z Manoppello.
Zdjęcia [http://www.manoppello.pl/galeria.htm]

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin