Bahdaj Adam - Trzecia granica 02 - W matni.pdf

(440 KB) Pobierz
Adam Bahdaj
Adam Bahdaj
Trzecia granica
187733731.002.png
CZĘŚĆ DRUGA
W MATNI
187733731.003.png
1
- Gratuluję, panie Jędrku, tym razem przeszedł pan trasę w rekordowym czasie! Pana
zdrowie! - Pułkownik Obertyński uniósł napełniony winem kieliszek i skinął w stronę Buko-
wego.
Siedzieli w restauracji "Pod Apostołami" przy placu Eskü. Był styczeń czterdziestego
pierwszego roku. Na dworze mglisto, wilgotno, ni to późna jesień, ni wczesna zima; padał
mokry śnieg, a wielkie płatki ledwie dotknęły czarnego asfaltu, zamieniały się w maziste
krople deszczu. W restauracji było ciepło, przytulnie. Ruch niewielki. Od czasu do czasu
przemknął kelner z tacą pełną szkła i porcelany, czasem pojawił się boy z papierosami.
- Pana zdrowie! - powtórzył Obertyński. Bukowy uczynił taki ruch, jakby go chciał
powstrzymać.
- Przepraszam, ale najpierw wypijemy za tych, co w drodze!
Pułkownik nieco wyżej uniósł kieliszek.
- A więc za tych, co na szlaku! - Wychylili, Pułkownik baczniej przyjrzał się
Bukowemu. - Niech mi pan powie, jak pan to zrobił? Spodziewaliśmy się pana dopiero
pojutrze.
Bukowy uśmiechnął się nikle, jakby do swoich myśli... "Co ja ci będę opowiadał,
człowieku. I tak nie zrozumiesz. Siedzisz wygodnie w Budapeszcie..." I niemal jednocześnie
powiedział:
- Widzi pan, to wszystko zależy od szczęścia. Wyruszamy w drogę i nigdy nie wiemy,
co nas czeka, gdzie to się urwie. Tym razem wszystko poszło gładko, miałem doskonałe
warunki... No i szczęście.
Obertyński patrzył na Bukowego z nie ukrywanym podziwem.
- Niech pan nie będzie taki skromny. To był przecież wyczyn. W trzydzieści sześć
godzin zrobić trasę Zakopane - Budapeszt przez dwie granice, trzy kraje... No, no - pokręcił
głową i z kryształowej karafki napełnił kieliszki. - A teraz, to już twoje zdrowie, Jędrek!
- Dziękuję...
Wino było przyjemnie cierpkie. Łagodnym ciepłem rozchodziło się po żyłach,
rozpalało krew i wprowadzało Bukowego w nastrój pogodnej zadumy.
- Tak - podjął po chwili. - Tym razem miałem wyjątkowe szczęście. W górach było
pogodnie i mroźno. Szedłem przez przełęcz pod Kopą... Zjazd był fantastyczny. Nawet nie
wiedziałem, kiedy znalazłem się w Trzech Studniczkach, a tam już czekał na mnie Miko.
187733731.004.png
- Ten nasz Miko, to największy skarb, jaki mamy na Słowacji - przerwał mu
Obertyński.
- Morowy chłop. Dzięki niemu kursujemy przez Słowację jak taksówką po
Budapeszcie. A potem - dodał w zamyśleniu - poszedłem nie na Koszyce, a na Rozsnyó.
Łatwiejsza droga. Znowu pogoda, znowu dobre warunki, a najważniejsze, że zdążyłem ma
pośpieszmy, który odchodzi rano. Widzi pan, że to wcale nie tak wielki wyczyn.
Pułkownik uśmiechnął się dobrodusznie.
- Pan mnie zadziwia. Mówi pan o tym przejściu jak o spacerze po Vaczi, a o ile dobrze
sobie przypominam, nikt jeszcze nie zrobił tej drogi w tak krótkim czasie. Pan, oprócz
szczęścia, ma jeszcze cholerny instynkt d wyczucie.
Bukowy wzruszył ramionami.
- Pan wie, jak to bywa. Ja też raz wlokłem się cały tydzień przez Słowację. Zdawało
mi się, że nigdy nie dojdę do Zakopanego, a inni... - urwał nagle i spojrzał Obertyńskiemu w
oczy.
Ten opuścił lekko głowę. Zabębnił palcami po krawędzi stołu.
- Inni - dodał cicho Bukowy - w ogóle nie doszli. Pamięta pan obławę w Preszowie,
kiedy zgarnęli dwóch naszych i Stasię Gładczankę?
Pułkownik napełnił znowu kieliszki.
- Wojna, chłopie - powiedział szorstko. - My też jesteśmy żołnierzami, a gdzie drzewo
rąbią tam... - nie dokończył, tylko uniósł kieliszek i wypił szybko, jak gdyby chciał w sobie
coś stłumić. Potem zapytał: - Ile to razy zrobił pan tę trasę?
- Ile razy? - powtórzył Jędrek zaskoczony i nagle uśmiechnął się rozbrajająco: - Wie
pan, że nie liczyłem.
- Może piętnaście, albo i więcej.
- Może... Ale to przecież nieważne. Nie myślałem o tym. Idzie się i już. Czasem nie
pamięta się o tym, że się przeszło, a czasem jedna tura liczy się za kilka. I czas jakoś leci.
- No tak... pułkownik tarł w zamyśleniu dobrze wygolony policzek. - Dawno już minął
rok, jak poszliście z Wichniewiczem pierwszy raz.
- O właśnie - podjął pogodnie Bukowy - takie przejścia się liczą. Nie zapomnę do
końca życia... Do tej pory nie mogę swobodnie ruszać ręką. - Jakby dla potwierdzenia uniósł
ramię i opuścił gwałtownie.
- A potem przyprowadził pan lotników.
- To nie ja. To Władek.
- Tak, ale pan przeprowadził ich przez granicę. I od tego czasu...
187733731.005.png
- Kursuję - zakończył za pułkownika Bukowy.
Obertyński przyjrzał mu się uważniej, jak gdyby chciał zapamiętać to jedno słowo
wypowiedziane tak swobodnie i tak trafnie określające jego rozmówcę.
- No tak - uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Chyba jest pan zadowolony z naszej współpracy?
- Jesteśmy żołnierzami, panie pułkowniku - odparł z namysłem Bukowy.
- Raczej towarzyszami broni - sprostował wesoło pułkownik i nagłe zapytał poważnie:
- A co u pana w domu?
Bukowy drgnął.
- Do domu, jak pan wie, nie zachodzę. Nie chciałbym narażać rodziny.
- Rozumiem, ale ma pan jakieś wiadomości?
- Matkę kilka razy wzywano na gestapo. Zwłaszcza po tej wsypie z Hublem. Od tego
czasu mają oko na nasz dom. Dopytują się o mnie.
- To dobrze, że pan unika domu. - Wolnym ruchem sięgnął po karafkę, na której dnie
złociło się jeszcze trochę wina. Rozlewał z rozwagą. - To dobrze, że pan jest ostrożny.
Pamięta pan pierwsze miesiące po kapitulacji... Pierwsze Boże Narodzenie. Myśleliśmy
wtedy, że za rok będziemy świętować w domu... A przez ten czas Niemcy zajęli Jugosławię,
zgnietli Francję, zdawało się, że zmiotą Anglię. Zmieniło się, chłopie, ale na gorsze. I my
pracujemy w coraz gorszych warunkach. Nie ma pan pojęcia, jak teraz Niemcy naciskają na
Węgrów. Dawniej można było z Węgrami wszystko załatwić. Dzisiaj coraz trudniej. A na
Słowacji... to pan sam wie najlepiej.
- Najważniejsze, że tu i tam mamy dobrych przyjaciół. Taki Miko. Nieraz się
zastanawiam, dlaczego tak się naraża? Albo siostry Zamkowskie, te z Dobszyny. Wszystko
zrobią, o co się tylko poprosi.
- No tak - pułkownik zerknął na zegarek, jakby chciał dać do zrozumienia, że czas
rozmowy już mija. Szybkim ruchem uniósł kieliszek. - Jeszcze raz za tych, co na szlaku!
- To za Jaśka Lasaka - powiedział Bukowy - bo on właśnie jest w drodze do
Zakopanego.
- Za Lasaka! - pułkownik szybko opróżnił kieliszek. - Przepraszam, ale mam spotkanie
na drugim końcu Budapesztu. Widzisz, chłopie - zażartował - że i ja tutaj kursuję. - Chciał
wstać, lecz Bukowy zatrzymał go stanowczym ruchem.
- Przepraszam... dlaczego pan chciał się ze mną spotkać? Do tej pory kontaktowaliśmy
się zawsze przez Marysię albo Antka Wichniewicza...
Pułkownik uśmiechnął się przekornie.
187733731.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin