Foley Gaelen - Wyniosły lord.pdf

(1053 KB) Pobierz
254644717 UNPDF
GAELEN FOLEY
WYNIOSŁY LORD
Przekład
Ewa Morycińska - Dzius
Zmarzłem okrutnie i źle mi na sercu.
W. Szekspir Hamlet, akt I, scena 1
tłum. Maciej Słomczyński
PROLOG
Londyn, 1814 rok
Spójrz na siebie. Znowu jesteś pijany. Doprawdy, wyglądasz żałośnie - stwierdził lord
Hubert, patrząc na młodszego brata.
Odpowiedział mu wybuch śmiechu. Major Jason Sherbrooke, wpatrzony w ogień
płonący na kominku, zapadł jeszcze głębiej w postrzępiony fotel i pociągnął kolejny łyk dżinu
z butelki.
Torując sobie drogę poprzez rozgardiasz obskurnego mieszkanka majora, Algernon
Sherbrooke, wicehrabia Hubert, wyjął elegancką chusteczkę opatrzoną wyhaftowanym
monogramem i przyłożył ją do nosa, chroniąc się przed wiszącym w powietrzu zaduchem.
- Wielkie nieba! W tym pokoju śmierdzi chyba zgniłym serem... albo sikami... czy
czymś jeszcze obrzydliwszym. Nigdy tu nie sprzątasz?
- Prawdę mówiąc, jestem wcieleniem schludności - wybełkotał Jason.
Algernon zacisnął wargi. Przyczyna złego samopoczucia brata była oczywista.
Dyskretnie zerknął na pusty rękaw czerwonego niegdyś, a teraz wyblakłego munduru Jasona.
Major stracił prawą rękę podczas wściekłej szarży pod Albuerą. Cudem uszedł z życiem.
Algernon przysunął proste drewniane krzesło bliżej kominka i ostrożnie przycupnął na brzegu
siedzenia.
- Może powinieneś wynająć jakąś sprzątaczkę, zamiast siedzieć tu i użalać się nad
sobą.
- Do diabła ze sprzątaczkami. Ostatnia mnie okradła - odburknął brat.
- Nic dziwnego, wziąwszy pod uwagę okolicę, w jakiej mieszkasz. Mieszkanie Jasona
mieściło się tuż obok skupiska czynszowych kamienic biedoty, których właścicielem (w
wielkim sekrecie) był właśnie Algernon - w jednej z niezbyt bezpiecznych dzielnic lon-
dyńskiego East Endu. Niestety, ta inwestycja nie opłacała się aż tak, jak się Algy spodziewał,
mimo że w ostatnim miesiącu znowu podniósł czynsze. Nie przejmował się tym, że już tylko
dwóch tygodni brakowało do Bożego Narodzenia. Zamierzał eksmitować każdego, kto mu się
nie wypłaci.
- Dlaczego tkwisz w tej mysiej norze? Obaj wiemy, że stać cię na coś lepszego.
Jason popatrzył tępo na brata. - Jakie to ma znaczenie?
- Nie masz ani krzty godności?
- Czego ty, do cholery, ode mnie chcesz, Algy? Nie przypuszczam, aby twoja wizyta
była efektem nagłego przypływu braterskiej miłości. Zaraziłeś się jakimś idiotycznym
„duchem Bożego Narodzenia” czy może zawitałeś tu z innego powodu?
Algernon przypatrywał się badawczo twarzy Jasona ozdobionej zaniedbanym wąsem
barwy miedzi. Powinien był działać ostrożniej. Jego bystry młodszy brat nawet pijany nie był
człowiekiem, którego można lekceważyć, zwłaszcza że zahartowały go lata spędzone na
wojnie.
- Może przyszedłem uratować cię od zapicia się na śmierć.
- Strata czasu. - Jason zerknął na brata z ukosa i znów podniósł butelkę do ust. -
Zresztą nie wierzę, żeby to było powodem twojej wizyty.
Algernon wpatrywał się w niego długą chwilę i wreszcie westchnął z rezygnacją.
- Nie. Nie to.
- W wojsku cenimy ludzi, którzy od razu przystępują do rzeczy.
- Doskonale. - Szczupła twarz Algernona stężała, spojrzenie orzechowych oczu stało
się jeszcze zimniejsze. - Muszę mieć posag Mirandy.
Zdumienie sprawiło, że mętny wzrok Jasona nabrał przenikliwości.
- Moja sytuacja jest trudna i...
Och nie. Nie możesz! To absolutnie niemożliwe. Wysłuchaj mnie!
- Nie ma o czym mówić. - Jasonie!
- Te pieniądze nie są moje, Algy, więc nie mogę ich nikomu dać, a już z pewnością ty
nie masz prawa ich wydawać. Richard zostawił je swojej córce...
- Swojemu bękartowi! Do diabła, Jason, przecież ona nie należy do naszej rodziny!
- Miranda może być nieślubnym dzieckiem, ale to nie zmienia faktu, że jest córką
naszego brata.
Ich najstarszy brat, Richard, był wicehrabią Hubert, zanim tytuł przeszedł na
Algernona. Richard nie ożenił się i nie miał legalnego potomstwa; zostawił jedynie śliczną
małą córeczkę, którą urodziła mu jego ukochana, słynna aktorka Fanny Blair. Ale Fanny
zginęła razem z nim na jeziorze pewnego letniego dnia, kiedy zatonął ich statek spacerowy.
Przeżyła tylko ośmioletnia Miranda, którą wyratował jakiś rybak.
- Jest twoją bratanicą... a także moją - zakończył lojalnie Jason.
- Nie wobec prawa - odparł Algernon chłodno.
- Prawem krwi.
- Nic jej się od nas nie należy. Niech sobie sama szuka własnego miejsca na ziemi!
- Na Boga, Algy, chyba nie wiesz, co mówisz! Zawsze byłeś bydlakiem bez serca.
- Jak możesz rozczulać się nad tą dziewczyną? Jej matka była dziwką!
- Cóż, tak się składa, że lubię dziwki. - Jason uśmiechnął się pogardliwie, krzyżując
nogi w wysokich butach i przysuwając je do ognia.
Algernon ugryzł się w język; wiedział, że jeśli odpowie, będzie tego żałował. Wstał
tylko z krzesła i przemierzał tam i z powrotem ciasny, zarośnięty brudem pokój, potykając się
co chwila to o połamany podnóżek, to o puste butelki, to o sterty walającej się wszędzie
brudnej odzieży. Kopnął leżącą na drodze książkę i w końcu oparł się o ścianę, mrużąc oczy i
walcząc o odzyskanie równowagi ducha. Jak przywrócić rozsądek temu pijanicy? Pod osłoną
koronkowego mankietu dłoń wicehrabiego zacisnęła się w pięść. - W razie mojej ruiny cała
rodzina okryje się hańbą. Ty także.
- Ejże, Algy, tobie żadna ruina nie grozi - zachichotał Jason .
- Masz spryt lisa i moralność węża. Wierzę w ciebie. Znajdziesz wyjście z każdej
sytuacji. Ale nie chcę już słyszeć ani słowa o Mirandzie. Tak się składa, że bardzo lubię tego
dzieciaka.
- Ach tak? - rzucił ze złością Algernon. - No to powiedz, kiedy po raz ostatni
odwiedziłeś ją w szkole? Rok temu? Dwa lata? Pięć?
- naciskał, podczas gdy Jason mrugał bezradnie. - Przed Albuerą, daję głowę!
Oczy Jasona błysnęły groźnie.
- Miranda jest w szkole i pozostanie tam pod dobrą opieką do czasu, kiedy będzie
gotowa do debiutu.
- Debiutu?! - wrzasnął Algernon. - To bękart i nie należy jej się żaden...
- Tak, debiutu. Właśnie po to potrzebne jej te pieniądze.
- No cóż, ode mnie nie może się spodziewać żadnej pomocy - warknął Algy. - I jestem
pewien, że ani moja żona, ani dziewczynki nie uznają jej w towarzystwie. A po drugie, czy
zdajesz sobie sprawę, że pora tego wspaniałego debiutu, który planujesz, już właściwie mija?
Miranda ma dziewiętnaście lat. Gdybyś naprawdę troszczył się o jej dobro, wiedziałbyś, że
należało wprowadzić ją w świat już w zeszłym roku lub nawet jeszcze wcześniej.
Jason wpatrywał się w brata w osłupieniu.
- Ona... ona jeszcze nie ma dziewiętnastu lat!
- Ależ ma. Ocknij się, człowieku! Odstaw tę butelkę i zastanów się! To dorosła
kobieta, a ty nie możesz nawet myśleć o wprowadzeniu jej w nasze kręgi. Wyższe sfery nigdy
jej nie zaakceptują. Czy nie widzisz, że byłoby okrucieństwem wtłaczać ją w sytuację, w
której odniesienie sukcesu nie jest możliwe?
- Ona odniesie sukces, Algy. Nie znasz Mirandy. Nie boi się niczego. A poza tym
zawsze zapowiadała się na taką piękność, jak jej matka. Śliczna buzia potrafi zaprowadzić
kobietę na same szczyty.
Algernon zmusił się do zachowania spokoju.
- Posłuchaj mnie. Jeśli to rzeczywiście dobra szkoła, Miranda będzie solidnie
przygotowana do objęcia posady guwernantki albo jakiegoś innego zajęcia odpowiedniego
dla panny z jej pozycją. Ale dlaczego niby my mamy być odpowiedzialni za bękarta
Richarda?
- Nie my, Algy. Ja. - Jason potrząsnął głową z niesmakiem. - Richard dobrze wiedział,
że gdyby zostawił ją pod twoją opieką, potraktowałbyś ją jak śmieć.
- Gdzie się podziała twoja rodzinna solidarność? Ja, twój brat, stoję w obliczu ruiny!
Ostatnie zbiory były do niczego. Akcje na giełdzie lecą w dół i...
- I , pozwól, że dokończę, znowu musisz spłacać karciane długi swojego kochanego
Crispina.
Oczy Algernona się zwęziły.
- Crispin to mój syn i następca. Mam go zostawić na pastwę tych krwiopijców
lichwiarzy?
- Więc raczej przywłaszczysz sobie posag Mirandy, jej całą przyszłość, byle tylko
twój durny smarkacz nie stracił twarzy w klubie. Nie, Algy. Ty i twój synalek możecie sobie
iść do diabła.
- Jasonie...
- To tylko pięć tysięcy funtów. Crispin potrafiłby stracić taką sumę w ciągu dziesięciu
minut. A Mirandzie te pieniądze pozwolą ułożyć sobie życie.
- Ty durniu! - Algernon przeszedł przez pokój i opadłszy na krzesło obok brata,
wpatrywał się intensywnie w jego wymizerowane oblicze. - Pięć tysięcy funtów? Czy nie
potrafisz rozstać się z tą butelką na wystarczająco długo, by zapoznać się z własnymi
rachunkami?
Jason pokręcił się na krześle, szukając wygodniejszej pozycji.
- Co przez to rozumiesz? - spytał.
- Zanim pojechałeś na wojnę, zainwestowałeś cały jej spadek w niewielką firmę
Waring Iron Foundries. Pamiętasz?
- Tak... i co z tego?
- Jak to co! - Algernon aż zatrząsł głową nad bratem. - Waring Foundries podłapało w
czasie wojny tyle kontraktów, że stało się mocarstwem. Twoje pięć tysięcy jest teraz warte
pięćdziesiąt.
Jason odstawił butelkę i zdumiony wpatrywał się w brata.
Algernon uśmiechnął się krzywo, widząc jego osłupienie. Może ten głupiec wreszcie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin