Diderot Denis - Niedyskretne klejnoty.pdf

(1176 KB) Pobierz
DENIS DIDEROT
D ENIS D IDEROT
NIEDYSKRETNE KLEJNOTY
P RZEŁOŻYŁ
A NDRZEJ S IEMEK
F RANCUSKA POWIEŚĆ
OSIEMNASTOWIECZNA
S ŁOWO DLA Z EJMY
Zejmo droga, korzystaj ze sposobnej chwili. Aga Narkis gawędzi z twą matką, a twoja
opiekunka pilnuje z balkonu powrotu papy. bierz, czytaj bez obawy. Czy sądzisz
zresztą, że ktokolwiek zdziwiłby się, znajdując u ciebie Niedyskretne klejnoty, ukryte
za toaletką? Nie, Zejmo, z pewnością nie: wiedzą przecie, że chowałaś pod poduszką
Sofę, Dzieje Tan- -zaja i Wyznania hrabiego de***} Wahasz się jeszcze? Dowiedz się
więc, że Agląja 2 nie wzgardziła okazją, by przyłożyć rękę do powstania książki, którą
wstydzisz się przyjąć. ,Agląja! —. dziwisz się. — Pełna cnót Agląja!" Ona właśnie.
Podczas gdy Zejma nudziła się, a może i traciła głowę z młodym bonzą Allelują,
Agląja pędziła mile i niewinnie czas, opowiadając mi przygody Zaidy, Alfany, Fanny i
innych, dostarczając tych właśnie szczegółów, które lubię w historii Mangogula, a
potem przeglądała moje dzieło i radziła, w jaki sposób je ulepszyć. Albowiem Agląja
jest nie tylko jedną z najcnodiwszych i zarazem najmniej wzorowych kobiet w Kongo,
lecz również jedną z najmniej dbałych o sławę pięknoducha i zarazem najdow-
cipniejszych. Czy dalej uważasz, Zejmo, że twoje
R OZDZIAŁ I
N ARODZINY M ANCOGUIA
Hiauf Zeles Tanzaj panował już od dawna nad wielką krainą Szeszianu i ów namiętny
władca wciąż był radością swego ludu. Mahoniowi, królowi Minucji, przypadł los, który
przepowiedział mu ojciec. Zulmis dokonał był żywota. Hrabia de*** żył jeszcze. Król
Wspanialec, Angola, Misapuf, a także kilku innych władców Indii i Azji, zmarli nagłą
śmiercią. Ich poddani, którym znudziło się słuchać głupawych panów, strząsnęli z
siebie jarzmo następców; toteż potomkowie tych nieszczęsnych monarchów błąkali
się zapomnieni i prawie nie znani po prowincjach swoich państw, Jedynie wnuk
sławnej Sze- herezady umocnił się na tronie i rządził na ziemiach Mongołów jako
sułtan Szach-baham. 3 W tych właśnie latach, w krainie Kongo urodził się Mangogul.
Jak widać, narodziny te przypadły na nieszczęsne lata licznych królewskich zgonów.
Jego ojciec Ergebzed nie zgromadził żadnych wróżek wokół kolebki syna,
ponieważ zauważył był, iż ci spośród książąt jego czasu, których edukacją kierowały
te zmyślne damy, okazywali się w większości durniami. Poprzestał na zamówieniu
horoskopu u niejakiego Kodindo, postaci, którą lepiej poznać z opisu niż osobiście.
Kodindo był przełożonym kolegium augurów w Banzie, odwiecznej stolicy
państwa. W uznaniu zasług jego wuja, który był doskonałym kucharzem, Ergebzed
płacił kapłanowi tłustą pensję oraz podarował mu i jego potomkom wspaniały zamek
na kongijskim pograniczu. Kodindo miał poruczone obserwować lot ptaków i wygląd
nieba oraz zdawać z tego sprawę na dworze, z których to obowiązków wywiązywał się
dość kiepsko. I tak jak prawdą jest, że w Banzie można było oglądać najlepsze sztuki i
najbrzydsze w całej Afryce teatry, prawdą jest również, że znajdowało się tu
najpiękniejsze w świecie kolegium wróżbiarskie, w którym rodziły się najbardziej
chybione przepowiednie.
Dowiedziawszy się, czego odeń chcą w paFacu Ergebzeda, Kodindo udał się tam
mocno zakłopotany: biedaczyna znał się na czytaniu z gwiazd nie lepiej niż wy czyja.
Oczekiwano go z niecierpliwością. Do komnaty wielkiej sułtanki przybyli już najwięksi
panowie z dworu. Damy, wspaniale wystrojone, otaczały kołyskę. Dworzanie, jeden
przez drugiego, winszowali Ergebzedowi, przewidując wielkie rzeczy, jakie o
przyszłości swego syna miał usłyszeć. Ergebzed zaś był ojcem, a przeto było dlań
oczywiste, że z niekształtnych rysów dziecka można odgadnąć, czym będzie w
przyszłości. Wreszcie zjawił się Kodindo.
Zbliż się — rzekł do niego Ergebzed. — Gdy I taski nieba miałem zostać ojcem
księcia, którego masz przed sobą, kazałem, by starannie zapamię
tano, w jakiej chwili się narodzi, o czym zostałeś już z pewnością uwiadomiony. Mów
więc szczerze i oznajmij śmiało swemu panu, jaki los niebiosa przeznaczają jego
synowi.
— Najszlachetniejszy sułtanie — odparł Kodindo — książęciu zrodzonemu z
rodziców równie znakomitych, co szczęśliwych może być przeznaczona tylko wielka i
pomyślna przyszłość. Okłamałbym jednak Waszą Wysokość, gdybym się tu chwalił
wiedzą, której nie posiadam. Gwiazdy wschodzą i zachodzą dla mnie tak samo jak dla
innych ludzi, i tyleż mnie pouczają o przyszłości, co najciemniejszego z twych
poddanych.
— Jakże! — powiedział sułtan. — Czyż nie jesteś astrologiem?
— Szlachetny panie jl odrzekł Kodindo — nie przypadł mi w udziale ten zaszczyt.
— Ha! Kimże więc jesteś, do czarta? — spytał stary, lecz popędliwy Ergebzed.
— Augurem.
tr Nie sądziłem, dalibóg, że ci coś takiego postało w głowie. Ale teraz, mości
Kodindo, radzę, byś zostawił w spokoju twoje ptactwo i orzekł o losach mego syna, jak
niedawno orzekłeś o katarze papugi mojej żony.
W jednej chwili Kodindo wyjął i kieszeni lupę, chwycił dziecko za lewe ucho,
przetarł oczy, nasadził binokle, przekręcił je na drugą stronę, dokładnie obejrzał ucho,
przyjrzał się tak samo prawemu, po czym orzekł, iż panowanie młodego księcia
będzie szczęśliwe, jeśli będzie długie.
—Rozumiem — powiedział Ergebzed — mój
Zgłoś jeśli naruszono regulamin