Gould Judith - Trzy gwiazdy - Dazzle.pdf

(940 KB) Pobierz
111104559 UNPDF
Judith Gould
Trzy gwiazdy
Dazzle
111104559.002.png
Świat jest teatrem, aktorami ludzie
którzy kolejno wchodzą i znikają.
Każdy tam aktor nie jedną gra rolę,
Bo siedem wieków dramat życia składa.
William Szekspir „Jak wam się podoba”
tłum. Leon Ulrich
111104559.003.png
Prolog
DZIEŃ ZAPŁATY
Latanie samolotem
Po tylu latach wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić; Zaczynała się
denerwować, gdy samolot przyśpieszał na drodze startowej, a uspokajała się
dopiero, gdy był już w górze i domki na ziemi wyglądały jak na planszy z
Monopolu. Tylko na nocnych lotach, jak ten linii El Al z lotniska Kennedy’ego na
Ben Guriona w Tel Awiwie, mogła się uspokoić i zasnąć. W ciemności czuła się
bezpiecznie. Później, gdy samolot zacznie schodzić, a ona poczuje ucisk w uszach,
zdenerwowanie powróci i będzie ją gnębić, póki nie dotknie ziemi.
Była wysoką, szczupłą kobietą, poruszała się z godnością i elegancją. Jej twarz,
znana na całym świecie, stanowiła niepokojącą mieszankę cech pełnej spokoju
arystokratki z amazonką z dżungli. Niedbale zaczesane długie, czarne włosy były
tak błyszczące, że połyskiwały granatowo okalając jej piękną twarz surowej
madonny. Miała ten cudowny rodzaj urody „nic mnie to nie obchodzi”, który
sprawiał, że mężczyźni o niej marzyli, a kobiety starały się jej dorównać. Mimo
jasnej, kremowej cery i pozornego chłodu można w niej było wyczuć temperament
tygrysicy. Nawet w tym niewyszukanym stroju było coś zmysłowego. Kremowa
jedwabna narzutka od Luciano Soprani nadawała jej wygląd poważnej malarki,
lecz czarna koszula z szerokimi rękawami, rozpięta pod szyją, sugerowała pewną
seksualną perwersyjność, a plisowane spodnie w kolorze tabaczkowym
przeciwstawiały temu wyrafinowaniu wrodzony żywioł Marleny Dietrich. Gdyby
nie spojrzenia ciekawskich, ten rzut oka świadczący o rozpoznaniu jej, mogłaby
zapomnieć, że jest jednym z najsilniejszych magnesów przyciągających do kas
kinowych. Ona, Jane Fonda i Meryl Streep. I to przeważnie w tej kolejności. Nawet
po dziewięciu latach nie czuła się jak gwiazda filmowa. Zauważyła, że mężczyzna
w sąsiednim rzędzie foteli przygląda się jej, i prędko odwróciła głowę. Myślą, że
mnie znają. Myślą, że jestem jakimś bóstwem. Pewnie nie uwierzyliby, że dostaję
biegunki po wypiciu wody w Meksyku, pomyślała.
– Proszę państwa – zapowiedział po angielsku przez głośnik bezosobowy głos.
– Kapitan włączył sygnał oznaczający zakaz palenia. – Prosimy o niepalenie, –
ustawienie foteli w pozycji pionowej i sprawdzenie, czy stoliki są złożone. Mam
111104559.004.png
nadzieję, że mieli państwo przyjemny lot i przy najbliższej okazji wybiorą państwo
znów linie El Al. – Informację powtórzono po hebrajsku.
Zza zasłony, oddzielającej klasę pierwszą od turystycznej, wyszedł główny
steward. Wprawnym ruchem zabrał Dalii pusty kieliszek, małą serwetkę i złożony
plastikowy stoliczek.
– Załatwiliśmy, żeby pani wyszła pierwsza, panno Boralevi. – Urodziła się
dwadzieścia dziewięć lat temu jako Dalia ben Yaacov, ale gdy rozpoczęła karierę
filmową, przybrała panieńskie nazwisko matki, Boralevi. – Jeden z naszych
przedstawicieli przyjdzie po panią do samolotu. Dopilnuje, żeby przeszła pani
przez odprawę sprawnie i bez kłopotów. Dalia zwróciła na niego swe szmaragdowe
oczy.
– Dziękuję – odpowiedziała gardłowym głosem, z lekką naturalną chrypką. –
Jestem państwu zobowiązana.
, Stał przy niej oczekując, że nawiąże rozmowę.
– Cieszy się pani na wizytę w ojczyźnie?
Skinęła głową, odrzucając z twarzy kaskadę błyszczących włosów. Spojrzała na
niego.
– Tak – odpowiedziała miękko. – Jestem sabra: tu się urodziłam i wychowałam
– uśmiechnęła się.
– Wiem. Ja też – odwzajemnił uśmiech, odpowiadając automatycznie po
hebrajsku. Zaraz jednak minął ten magiczny moment, gdyż ktoś go przywołał. –
Przepraszam – powiedział odchodząc.
Dalia uśmiechnęła się leciutko. Sama świadomość, że oboje pochodzili z
pokolenia urodzonego tutaj, stwarzała poczucie wspólnoty, które należało bardzo
cenić. Rozpierała ją duma. Odczuwali ją wszyscy urodzeni tu Izraelczycy, choćby
wiele lat nie odwiedzali rodzinnego kraju. Nagle ogarnęło ją poczucie winy. Nie
było mnie jedenaście lat, wyrzucała sobie. Tyle czasu moja noga nie stanęła na tej
ziemi. Bywałam tylko w licznych konsulatach i ambasadach, kiedy należało
odnowić paszport.
Zmienił się dźwięk silników i przez długą, długą chwilę samolot wydawał się
wisieć nieruchomo w powietrzu. Dalia zacisnęła dłonie na oparciach tak silnie, że
zbielały jej kostki palców. Następnie odrzutowiec przechylił się i jakby z nowym
zapasem sił zaczął schodzić do lądowania.
Odetchnęła z ulgą i spojrzawszy znów w okno wyobraziła sobie, że zamiast fal
z białymi obłoczkami piany widzi swoją i rodzinę. Zastanawiała się, czy będą na
nią czekać na lotnisku, czy tylko przyślą samochód. Wiedzą, jak ich kocham.
111104559.005.png
Wiedzą, że o nich nie zapomniałam przez te długie łata. Lepiej niż ktokolwiek inny
rozumieją, że musiałam ruszyć w świat i sama się sprawdzić. Musiałam im
pokazać, że nie na darmo płynie w moich żyłach krew Boralevich. A cóż to była za
krew! Jakiż wspaniały rodowód otrzymała w dziedzictwie!
Znów się uśmiechnęła, gdy pomyślała o swojej szacownej rodzinie. Pamiętała
wszystkich tak dokładnie i wyraźnie jak wtedy, gdy ich widziała ostatnio na własne
oczy, a nie na zdjęciach, które regularnie przesyłali sobie pocztą. Była to bardzo
sobie bliska, kochająca rodzina. Pamiętała, jak stali na lotnisku, odprowadzając ją z
dumą do srebrnego DC-3 z okresu II wojny światowej, który miał zawieźć ją i
dwudziestu innych pasażerów do Aten, stamtąd do Londynu, a następnie do
Nowego Jorku.
Dalia wyobraziła sobie dokładnie matkę: w tamto słoneczne przedpołudnie
przytrzymywała jedną ręką kapelusz z szerokim rondem, żeby go nie zwiał
podmuch gorącego wiatru. W wieku pięćdziesięciu czterech lat Tamara była wciąż
uderzająco piękna, ze wspaniałymi zębami jak z reklamy pasty, dzięki doskonałym
koronkom z lat trzydziestych, wyglądającym niezmiennie tak jak wówczas, gdy
była ozdobą Hollywood. Hipnotyzujące szmaragdowe oczy Tamary, które Dalia
odziedziczyła, błyszczały pod pięknie zarysowanymi brwiami. Jej typowo
słowiańskie wystające kości policzkowe sprawiały, że była to wciąż cudowna
twarz, a w dniu tego jednocześnie smutnego i radosnego pożegnania – równie
dramatycznie wyrazista jak na jej starych czarno-białych filmach.
W ciągu tych jedenastu lat rozłąki Dalia z nabożeństwem oglądała stare filmy
Tamary, gdy pokazywano je na jakichś festiwalach klasyków lub powtarzano wciąż
i wciąż na późnych, i bardzo późnych seansach. Siedziała na nich jak zaczarowana,
z trudem kojarząc, że ta uwodzicielska syrena to naprawdę jej matka. Gdy na
ekranie pojawiał się napis KONIEC, odczuwała przygnębiającą tęsknotę i ukłucie
w sercu i przysięgała sobie jak najprędzej lecieć do Izraela na możliwie najdłuższą
wizytę.
Teraz Dalia czuła miłe ciepło rozchodzące się po ciele na myśl o spotkaniu,
które tyle razy odkładała, a którego rozpaczliwie pragnęła. Przed jej oczami
pojawił się ojciec. Tamtego ranka, gdy przyszedł ją odprowadzić, wyglądał
niezwykle przystojnie w wykrochmalonej koszuli khaki z krótkimi rękawami,
nieco spoconej pod pachami. Rozpięta koszula ukazywała kręcone włosy na
piersiach. Zachowywał się zawsze bardzo pewnie; czuło się w nim głęboką siłę i
niepodważalną wiarę w to, co pomagał stworzyć, i prawdziwą miłość do rodziny.
Generał Dani ben Yaacov był kimś więcej niż najważniejszą osobą w rodzinie,
111104559.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin