Kress Nancy - Płonąca chęcią obłapiania.rtf

(151 KB) Pobierz

Nancy Kress

 

Płonąca chęcią obłapiania

(And Wild For To Hold)

 

Przełożyła Anna Bartkowicz

 


Po raz pierwszy demon ukazał się jej w długiej galerii zamku w Hever. Weszła tam, żeby popatrzeć jak Henryk odjeżdża, wspaniały na swym ogromnym rumaku, którego nogi z trudem dostrzegała w tumanach kurzu wzbijanych przez królewską świtę..Jednak Henryka widziała doskonale. Uniósłszy się w strzemionach, wykonał półobrót i wpatrzył się w błyszczące w letnim słońcu okna, starając się sprawdzić, czy ona go widzi. Odjeżdżał tak – odtrącony zalotnik – obserwując przez ramię, jak jego ukochana to przyjmuje. Wiedziała, jaki wyraz mają w tej chwili jego oczy – małe i niebieskie, patrzące spod wijących się rudozłotych włosów. Są pełne smutku. I przenikliwe. A równocześnie w ich spojrzeniu maluje się niezłomna wola.

Anna Boleyn nie była tym wszystkim poruszona. Niech sobie jedzie. Nie chciała go przecież widzieć w Hever.

Odchodząc od okna, zauważyła błysk światła w najodleglejszym kącie galerii: to tam właśnie po raz pierwszy ukazał jej się demon.

Cały był utkany ze światła, co wcale nie wywołało jej zdziwienia. Czyż bowiem sam Szatan nie miał na imię Lucyfer? Światło miało kształt sześcianu, regularnego sześcianu i nie przypominało żadnego ze świateł, jakie dołychczas widziała. Anna przeżegnała się i zrobiła krok naprzód. Świetlisty sześcian rozjaśnił się, a potem zamigotał i zgasł.

Anna stała nieruchomo. Nie bała się – niełatwo ją było przestraszyć. Jednak przeżegnała się po raz drugi i zmówiła modlitwę. Nie byłoby dobrze, gdyby demon zamieszkał w Hever. Demony bywają bowiem niebezpieczne.

Podobnie jak królowie.

 

Spojrzenie Lambert oderwało się od konsoli i pobiegło w stronę Culhane’a, pracującego w drugim końcu pokoju.

– Mówiono o niej, że jest czarownicą.

– Tak? No to co? – powiedział Culhane. – W szesnastym wieku każdą kobietę mającą w sobie siłę, uważano za czarownicę.

– Ale tu chodziło o coś więcej. O niej mówiono, że jest czarownicą, zanim okazało się, że jest silna i zanim stała się potężna..

Culhane nic na to nie odrzekł. Po chwili Lambert powiedziała spokojnie:

– W równaniach Ranvoliego pojawia się ciągle znacznik początku elementu informacji na jej temat.

Culhane zamarł w bezruchu.

– Pokaż – odezwał się po chwili.

Przeszedł przez mały pusty pokój i podszedł do jej konsoli. Unieruchomiła obraz w środkowym Sześcianie. W tej chwili i w tym miejscu konsola jawiła się jako seria splecionych ze sobą Sześcianów, wspinających się od podłogi do sufitu. Niektóre z nieb były ciałami stałymi – istniejącymi w realnym czasie stopami metali, inne byty holosymulacjami, a niektóre w ogóle nie istniały – ani w przestrzeni ani w czasie, mimo że wydawało się, że istnieją. W Sześcianie Informującym o Obiektach Zainteresowania, który istniał, pojawił się napis:

 

PROGRAM: ZAPOBIEGANIE WOJNOM POPRZEZ INGERENCJE

W STRUMIENIE CZASOWE

ZJEDNOCZENIE WYŻSZEJ BIBLIOTEKI MODUŁÓW

ŹRÓDŁOWYCH, ZIEMIA

OBIEKT ZAINTERESOWANIA: ANNA BOLEYN

ZAMEK W HEVER, KENT, ANGLIA, EUROPA

1525:645:89:3

CZASOWE ZEZWOLENIE KOŚCIOŁA ŚWIĘTEGO ZAKŁADNIKA #4592

 

W Sześcianie Przeskoku Czasu zobaczył młodą dziewczynę o ciemnych włosach prawie całkiem ukrytych pod czepeczkiem. Jej ręka znieruchomiała na poziomie długiej, smukłej szyi w trakcie robienia znaku krzyża.

– Uważała się za dobrą katoliczkę – powiedziała Lambert jak gdyby do siebie.

Culhane wpatrywał się w obraz. Głowę miał świeżo ogoloną. Ogolił ją, żeby uczcić swój awans na Kierownika Akcji. Traktuje to nowo zdobyte poczucie własnej ważności – pomyślała Lambert – jak delikatny przeszczep, jakby się bał, że ten przeszczep zostanie odrzucony przez organizm.

Wzruszyło ją to. Powiedziała:

– Prawdopodobieństwo Ralwotiego wynosi.798. Anna Boleyn to na pewno klucz.

Culhane wciągnął policzki. Farba na nich dopiero co wyschła.

– Ale nie tylko Anna Boleyn jest kluczem, jest też ten drugi – powiedział. – Myślę, że powinniśmy porozmawiać z Brillem.

 

Służące wreszcie odeszły. Odeszli też księża, lekarze, dworzanie i niańki zabierając ze sobą dziecko. Nawet Henryk sobie poszedł.– Tylko dokąd? Może grać w karty z Harrym Norrisem? A może poszedł odwiedzić najnowszą kochankę? Wszystko jedno – najważniejsze, że wszyscy nareszcie zostawili ją w spokoju.

A więc dziewczynka!

Anna przewracała się na łożu, waląc pięściami w poduszkę. Dziewczynka! Nie książę, nie syn, którego potrzebowała Anglia i ona sama, ale dziewczynka. I do tego ten Henryk: z każdym dniem coraz bardziej oziębły. Czuła to – był coraz obojętniejszy: już jej nie pragnął, nie kochał. Spałby z nią – o tak, z całą pewnością – gdyby wiedział, że urodzi mu wreszcie upragnionego syna. Ale to już-nie było to co przedtem: jej moc opuszczała ją. Właściwie już ją opuściła. Ta moc, której nienawidziła i którą gardziła, którą się jednak posługiwała z tej prostej przyczyny, że nią dysponowała, a także dlatego, że Henryk jej ulegał – tak jak ona ulegała ciągle jego mocy... Jej moc opuszczała ją. Była królową Anglii, ale jej moc wymykała jej się, oddalała się jak Tamiza w czas odpływu, a ona była bezradna: nie potrafiła jej zatrzymać tak, jak nie potrafiła zatrzymać cofających się fal. Jedynie syn mógł jej tę moc przywrócić. A ona tymczasem urodziła dziewczynkę. Jej córka była silna, pełna wigoru, miała wijące się rude włosy, takie jak Henryk... ale była dziewczynką.

Anna przewróciła się na wznak. Poczuła ból. Elżbieta miała już miesiąc, a ją wciąż wszystko bolało. Zachorowała na zapalenie żyły udowej, chorobę, której obawiano się o wiele mniej niż gorączki połogowej. Ale dolegliwość ją bardzo osłabiała. Spowodowała, że Anna już cały miesiąc nie opuszczała sypialni. Służące, damy, muzycy przychodzili i odchodzili, a ona leżała w gorączce i próbowała snuć plany... Henryk, jak dotąd, nie podjął żadnych kroków. Wydawało się nawet, iż dobrze przyjął to, że dziecko jest dziewczynką.

– Jest pełna wigoru. Modlę się, żeby Bóg dał jej brata tak samo zdrowego i silnego.

Tak powiedział. Ale Anna już wiedziała. Wiedziała jak zawsze. Jak wtedy, kiedy Henryk zobaczył ją po raz pierwszy. Jak wtedy, kiedy przez dziewięć lat celibatu i wyrzeczeń zmuszała go, żeby czekał, wyczuwając dokładnie każde drgnienie jego tęsknoty i każdą zmianę natężenia jego uczucia. Jak wtedy, kiedy uświadomiła sobie, w którym momencie w głowie tego twardego człowieka o małych niebieskich oczach powstała decyzja: „Warto. Rozwiodę się z Katarzyną i uczynię ją królową”. Wiedziała – zanim on sam zdał sobie z tego sprawę – że nadeszła już chwila, w której Henryk uznał, że wszystko to było pomyłką, że cena, jaką zapłacił za uczynienie jej królową, okazała się zbyt wysoka, i że ona nie była tej ceny warta. Chyba, że urodzi mu syna.

Ale jeżeli nie...

Leżąc w ciemnościach, Anna zacisnęła powieki. To nic, to tylko atak połogowych waporów. Nigdy się przecież nie bała. Nie znała strachu. To ciemność nocy sprawiła, że ogarnęła ją panika. Kiedy otworzy oczy, wszystko minie. Przejdzie jej – bo musi przejść. A ona musi walczyć dalej. Musi zajść w ciążę i urodzić syna. To będzie gwarancja, gwarancja, że nie utraci korony. I zabezpieczenie dla córki. Nikt inny tego za nią nie zrobi. Nie ma innego wyjścia.

Gdy otworzyła oczy, w kącie sypialni; której okna zasłonięte były kotarami, świecił demon w kształcie jarzącego się sześcianu.

 

Kiedy, Arcykapłanka ją mijała, Lambert skłoniła głowę z szacunkiem.

Arcykapłanka była wysoka i na żadnej z części ciała nie nosiła zewnętrznych powiększeń. Oczy, ramiona, uszy i ogolona głowa, a także nogi pod uroczystą szaro-zieloną szatą – wszystko to było jej własne, zgodnie z wymaganiami karty Kościoła Świętego Zakładnika. Lambert słyszała tę plotkę, że przed wyborem na urząd Arcykapłanki miała ona błyszczące, fiołkowe, powiększone oczy oraz gammawytrzymałościowe ramiona, ale kiedy została wybrana usunięto je i zastąpiono na powrót jej własnymi. Ktoś, kto reprezentował wszystkich Zakładników trzymanych w całym układzie słonecznym, nie mógł paradować z powiększeniami wymagającymi wysokotechnologicznej konserwacji. Zakładnicy mieli oczywiście do tego prawo. Ale osoba, której powierzono ich duchowy i materialny komfort, musiała mieć wygląd istoty ludzkiej w oczach wszystkich odwiedzanych przez siebie Zakładników. Zarówno w oczach czterorękiego Mieszkańca Kosmosu przebywającego w komorze swobodnego spadania na Marsie, jak i w oczach genetycznie zmodyfikowanego fruwacza z Ipsu przetrzymywanego jako Zakładnik w Nowej Republice Trieńskiej. Osiągnąć to można było tylko w jeden sposób: obywając się bez zewnętrznych powiększeń.

Oczywiście powiększenia wewnętrzne – to co innego.

Arcykapłance towarzyszył Dyrektor Instytutu Badań nad Czasem, Toshio BrilL Zakaz noszenia powiększeń zewnętrznych jego nie dotyczył. W ogolonej, czarnej głowie mężczyzny znajdowały się pozłacane czujniki Lambert uznała to za zbytek przepychu. Ale także za coś zastanawiającego. Bo Brill zwykle nie używał zbyt wielu ozdób. Być może dzisiaj chciał w ten sposób podkreślić różnicę, jaka istniała między nim a Jej Świątobliwością. Za Brillem stali kierownicy Akcji w ramach Programu Zapobiegania Wojnom – milczący, nie odzywający się – chyba, że ktoś przemówił do nich pierwszy. Był wśród nich Culhane. Wyglądał na zdenerwowanego. Był ambitny – Lambert wiedziała o tym. I czasami dziwiła się sama sobie, dlaczego i nią nie kieruje ambicja.

– Jak dotąd, zaimponowaliście mi – powiedziała Arcykapłanka. – Jeżeli chodzi o stronę materialną, warunki, w których żyją Zakładnicy, są bez zarzutu.

– No tak, strona duchowa to trudny problem – powiedział półgłosem Brill. – Zakładnicy tak bardzo różnią się między sobą. Każda z tych trzech osób jest zupełnie inna. Nawet kulturoznawcy i historycy mają z tym kłopoty. Poza tym kiedy ich tu sprowadzamy, czują się wyprowadzeni z równowagi.

– Tak jak czulibyśmy się my, pań czy ja, w podobnych okolicznościach – powiedziała Arcykapłanka poważnie.

– Właśnie, Wasza Świątobliwość.

– A teraz chce pan sprowadzić czwartą osobę z czwartego strumienia czasowego.

– Tak.

Arcykapłanka obróciła się powoli i spojrzała na główną konsolę. Lambert zauważyła, że wzrok jej padł obok Sześcianu Przeskoku Czasu. Najwyraźniej nie była wyszkolona w technikach widzenia peryferycznego. Jednak przez dłuższą chwilę patrzyła na Sześcian Trwania. Wszyscy ludzie z zewnątrz to robili, bo wszystkich ich nadmiernie fascynowała mysi, że cały ten budynek istniał między strumieniami czasu. A może Jej Świątobliwości po prostu nie podobało się to, że Instytut Badań nad Czasem, podobnie jak niektóre większe, ale z pewnością nie bogatsze od niego instytucje, zwolniony był z ogólnoświatowego podatku na utrzymanie Kościoła. Nieruchomości znajdujące się poza czasem pozostawały też poza zasięgiem przepisów podatkowych.

– Nie mogę dać zezwolenia na takie zakłócenie porządku politycznego – powiedziała Arcykapłanka – bez pełnego zrozumienia wszystkich szczegółów. Proszę mi jeszcze raz przedstawić sprawę.

Lambert ukryła uśmiech. Nie było żadnej potrzeby przedstawiania sprawy, ponownie. Arcykapłanka znała bowiem dokładnie całe uzasadnienie. Myślała nad nim już od dłuższego czasu, najprawdopodobniej korzystając z. pomocy doradców. I z pewnością wyda zezwolenie. Bo dlaczegóż by nie miała tego zrobić? Zezwolenie będzie tytko jeszcze jednym dowodem jej władzy. Brill też o tym wiedział. Poprosiła go o ponowne wyjaśnienia tylko dlatego, żeby pokazać, że może go zmusić do powtarzania ich dopóty, dopóki ona – a nie on – nie uzna, że są wystarczające i dopóki Kościół Świętego Zakładnika nie wyda stałego zezwolenia na zatrzymanie z powodów altruistycznych w charakterze Zakładniczki niejakiej Anny Boleyn zamieszkałej w Anglii w Czasie Delta w celu zapobieżenia wojnie Klasy Pierwszej, która – jak da się udowodnić – wybuchnie, jeżeli to się nie stanie.

Brill nie pokazał po sobie, że, żądając ponownego przedstawienia sprawy, Arcykapłanka upokarza go.

– Wasza Świątobliwość, ta kobieta jest elementem decydującym. Równania Rahvoliego opracowane w zeszłym wieku...

– Wiem, jakie jest znaczenie tych równań – przerwała Arcykapłanka ze słodkim uśmiechem.

– W takim razie wiadome jest Waszej Świątobliwości, że każda osoba określona przy pomocy tych równań jako element decydujący jest bezpośrednio odpowiedzialna za bieg historii. Nawet w wypadku, gdy wydaje, się – z punktu widzenia jej czasu – ze nie posiada jakiejkolwiek władzy. Anna Boleyn była drugą żoną Henryka VIII, króla Anglii. Żeby się z nią ożenić, król rozwiódł się ze swą pierwszą żoną, Katarzyną Aragońską, a w celu otrzymania rozwodu doprowadził do tego, że Anglia przestała być krajem katolickim. Protestantyzm był...

– Więc czymże to był protestantyzm? – spytała Arcykapłanka, co przeraziło Culhane’a, który spojrzał z ukosa na Lambert Arcykapłanka kpiła sobie, kpiła z Dyrektora do Spraw Badań! Lambert ukryła uśmiech. Czy Culhane zdawał sobie sprawę z tego, że ktoś, kto jest tak śmiertelnie poważny, sprawia wrażenie nadętego? Prawdopodobnie nie.

– Protestantyzm był odmianą chrześcijaństwa – wyjaśnił Dyrektor cierpliwie. Dotąd wygrywał dzięki temu, że nie dawał się sprowokować. – Podobnie jak katolicyzm, protestantyzm cechowała wojowniczość. W roku 1642 różne odmiany protestantyzmu rywalizowały między sobą, starając się zdobyć władzę w Anglii: frakcja katolicka też brała udział w tej walce o władzę. Król Karol w rzeczywistości wyznawał katolicyzm. Ta rywalizacja doprowadziła do wojny domowej, w której ludzie tysiącami ginęli na polach bitew, umierali z głodu, byli torturowani i wieszani jako zdrajcy.

Lambert zauważyła, że jej’ Świątobliwość skrzywiła się. Prawdopodobnie ciągle wysłuchuje takich historii – pomyślała – sprawując swój urząd zmuszona jest przecież do tego. Jednak ten grymas wyglądał na wywołany szczerą emocją.

Brill mówił dalej, chcąc udowodnić swoją rację.

– Dzieci musiały jeść szczury, żeby nie umrzeć z głodu. W Konwalii rebeliantom obcinano dłonie i stopy. Na placach targowych wznoszono szubienic...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin