Resnick Mike - Bratnie dusze.pdf

(114 KB) Pobierz
287005236 UNPDF
Mike Resnick
Lezli Robyn
Bratnie dusze
(Soulmates)
Przełożyła Elżbieta Gepfert
S&C
Exlibris
Czy zabiliście kiedyś ukochaną osobę – naprawdę ukochaną?
Ja tak.
Zrobiłem to równie pewnie, jakbym wystrzelił kulę w jej mózg. A fakt, że
było to całkowicie legalne i wszyscy w szpitalu mówili mi, że zachowałem
się humanitarnie, dając zgodę na wyciągnięcie wtyczki, wcale nie
poprawiał mi nastroju. Żyłem z Kathy przez dwadzieścia sześć lat. Z
wyjątkiem pierwszych dziesięciu miesięcy, przez cały ten czas była moją
żoną. Wiele razem przeszliśmy: dwa poronienia, bankructwo, próbną
separację dwanaście lat temu, a potem wypadek samochodowy.
Powiedzieli, że będzie jak warzywo, że już nigdy nie będzie myśleć,
chodzić czy w ogóle się poruszać. Pozwoliłem jej wegetować tak przez
dwa miesiące, dopóki nie zaczęła się kończyć forsa z ubezpieczenia, a
potem ją zabiłem.
Inni ludzie podejmowali już takie decyzje i uczyli się z tym żyć.
Myślałem, że też potrafię. Właściwie nigdy dużo nie piłem, ale zacząłem
jakieś cztery miesiące po jej śmierci. Z początku trochę, a potem
codziennie trochę więcej, aż w końcu dochodziłem do punktu – za każdym
razem później i później – kiedy nic widziałem już jej wpatrzonej we mnie
twarzy.
Domyślałem się, że to tylko kwestia czasu, zanim wywalą mnie z roboty –
a trzeba być naprawdę pokrzywionym, żeby stracić pracę nocnego dozorcy
w Global Enterprises. Do diabła, przecież nawet nie miałem pojęcia, co
produkują: przynajmniej nie o wszystkim, co produkują. Zakłady składały
się z pięciu dużych, połączonych ze sobą budynków, a każdy miał swojego
dozorcę. Zjawialiśmy się o dziesiątej wieczorem i wychodziliśmy o
siódmej, kiedy przychodziła pierwsza zmiana – jeden człowiek i jakieś
sześćdziesiąt robotów na budynek.
Tak, zwolnienie zbliżało się wielkimi krokami. Problem polega na tym, że
kiedy już straci się taką pracę, nie pozostaje nic oprócz powolnej śmierci
głodowej. Jeżeli nie potraficie dopilnować sześćdziesięciu
zaprogramowanych robotów i zadbać o to, żeby budynek nie wyleciał w
powietrze, to co, do diabla, możecie jeszcze robić?
Wciąż pamiętam tę noc, kiedy spotkałem Mose'a.
Odczekałem, aż Spy Eye przeskanuje moją siatkówkę i strukturę kostną, a
kiedy mnie wpuścił, ruszyłem od razu w stronę butelki, którą ukryłem w
kącie toalety. Do północy prawie zapomniałem, jak wyglądała Kathy tego
ostatniego dnia – przypuszczam, że ślicznie, bo zawsze była śliczna, ale
„niewinnie" było tym słowem, które przychodziło mi na myśl. Musiałem
wykonać obchód. Wiedziałem, że Bill Nettles – szef nocnej zmiany – ma
podejrzenia co do mojego pijaństwa i zechce mnie sprawdzić, więc
postanowiłem trochę przyhamować z butelką. Ale musiałem się jakoś
pozbyć widoku twarzy Kathy, więc wypiłem jeszcze jednego, a następne,
co pamiętam, to jak usiłuję się podnieść z podłogi, tylko że nogi nie
pracują jak trzeba.
Próbując wstać, wyciągnąłem rękę, żeby się o coś oprzeć, i trafiłem na
metalową kolumnę, a nieco obok drugą. Kiedy w końcu wzrok mi się
zogniskował, zobaczyłem, że to tytanowe nogi robota, który podszedł,
słysząc, jak przeklinam czy śpiewam, czy co tam, do diabła, robiłem.
– Postaw mnie – wychrypiałem, a dwie silne metalowe dłonie podciągnęły
mnie do pionu.
– Dobrze się pan czuje, sir? – zapytał robot głosem, który nie był całkiem
typowym, mechanicznym brzęczeniem. – Czy mam wezwać pomoc?
– Nie! – na wpół warknąłem, na wpół krzyknąłem. – Żadnej pomocy!
– Ale wygląda pan na cierpiącego fizycznie.
– Nic mi nie będzie. Pomóż mi dojść do biurka i zostań ze mną parę minut,
aż wytrzeźwieję.
– Nie rozumiem tego terminu, sir.
– Nie przejmuj się. Zwyczajnie mi pomóż.
– Tak, sir.
– Czy masz jakiś kod identyfikacyjny? – spytałem, kiedy zaczął mnie
prowadzić w stronę biurka.
– MOZ-512, sir.
Próbowałem to wymówić, ale wciąż byłem zbyt pijany.
– Nazwę cię Mose – zdecydowałem. – Na pamiątkę Starego Mose'a.
– Kto to był Stary Mose, sir? – zapytał.
– Nie mam bladego pojęcia – przyznałem.
Dotarliśmy do biurka i pomógł mi usiąść na krześle.
– Czy mogę wrócić do pracy, sir?
– Za chwilę. Zostań jeszcze trochę, tyle, żebym miał pewność, że nie
polecę rzygać do toalety. A potem może będziesz mógł iść.
– Dziękuję, sir.
– Chyba cię tu jeszcze nie widziałem, Mose – powiedziałem, choć nie
mam pojęcia, dlaczego czułem potrzebę zabawiania robota rozmową.
– Funkcjonuję od trzech lat i osiemdziesięciu siedmiu dni, sir.
– Naprawdę? A co robisz?
– Jestem naprawiaczem, sir.
Próbowałem się skupić, ale wszystko nadal było mgliste.
– A co robi naprawiacz? To znaczy, co naprawia? – spytałem.
– Usuwam usterki na taśmie montażowej.
– Czyli jeśli nic się nie zepsuje, nie masz co robić?
– Zgadza się, sir.
– A czy teraz coś jest zepsute?
– Nie, sir.
– Więc zostań i rozmawiaj ze mną, dopóki nie rozjaśni mi się w głowie –
poleciłem. – Choćby na chwilę bądź dla mnie Kathy.
– Nie wiem, co to jest Kathy, sir – stwierdził.
– Ona jest niczym. Już nie.
– Ona? – powtórzył. – Czy Kathy była osobą?
– Tak. Kiedyś.
– Potrzebowała chyba lepszego naprawiacza – uznał Mose.
– Nie wszystko nadaje się do naprawy, Mose.
– Tak, to prawda.
– Oraz – mówiłem dalej, wspominając, co tłumaczyli mi lekarze – nie
wszystko powinno być naprawiane.
– To jest sprzeczne z moim oprogramowaniem, sir – oświadczył Mose.
– Myślę, że z moim też jest sprzeczne – zgodziłem się.
– Ale czasami decyzje, które podejmujemy, są sprzeczne z
zaprogramowanymi w nas reakcjami.
– To nie brzmi logicznie, sir. Jeśli działałbym wbrew mojemu
oprogramowaniu, to by znaczyło, że jestem uszkodzony. Gdyby uznano, że
parametry mojego oprogramowania zostały naruszone, byłbym
automatycznie zdezaktywowany – poinformował Mose rzeczowo.
– Gdyby to było takie łatwe. – Znów spojrzałem na butelkę, a
zniekształcony obraz Kathy pływał mi przed oczami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin