44. Lyn Nicole de - Upojne Hawaje(1).pdf
(
343 KB
)
Pobierz
132815549 UNPDF
Nicole De Lyn
Upojne Hawaje
Przełożył Marek Kowajno
1
Wychodząc z pokoju szefowej Lucy Andrews wciąż jeszcze z niedowierzaniem kręciła
głową. Od razu wiedziała, że coś wisi w powietrzu, gdy usłyszała, że ma natychmiast zgłosić
się do miss Wilson. Ale nawet w najśmielszych marzeniach nie myślała o takim awansie Lucy
pracowała w dziale studiów Allied Products i w dowód uznania dla wyników w pracy miała
przejść do głównej siedziby firmy jako zastępczyni kierownika działu. Sprawa miała jednak
mały haczyk: główna siedziba firmy znajdowała się na Hawajach – daleko od Indianapolis,
rodzinnego miasta Lucy w stanie Indiana.
Dzień mijał dla niej nie dość szybko. Cieszyła się, że opowie rodzicom o awansie, lecz
nie wiedziała, jak im przekazać, iż jeśli przyjmie to stanowisko, musi się przenieść na
Hawaje, Ponieważ była jedynaczką, czoła się szczególnie blisko związana z rodzicami.
Łączył ją z nimi cudowny układ. Nigdy jej nie rozpieszczali, tylko zachęcali, by chadzała
własnymi drogami i rozwijała swoją osobowość.
Jadąc do domu wiedziała, że brakowałoby jej rodzinnego miasta – stadionu, na którym
odbywały się pasjonujące mecze koszykówki, i naturalnie słynnego toru wyścigowego w
Indianapolis...
Lucy skręciła w alejkę dojazdową i ujrzała, że przed domem stoi już wóz ojca.
Andrewsowie mieszkali w jednej z najstarszych dzielnic miasta i posiadali ładny, jakkolwiek
skromny domek. John Andrews pracował w fabryce maszyn rolniczych i za kilka miesięcy
miał przejść na emeryturę. Jeśli Lucy faktycznie przeniesie się na Hawaje, ominie ją
uroczystość pożegnalna.
Kiedy weszła do kuchni, ojciec siedział pogrążony w lekturze gazety, a matka, drobna
kobieta o srebrzystych włosach, nakrywała akurat do stołu.
– Myśleliśmy już, że poszłaś jeszcze na zakupy – powiedziała Grace Andrews łagodnym
głosem, którego Lucy po niej nie odziedziczyła. Matka nie potrafiła w ogóle podnieść głosu,
ojca natomiast, kiedy go coś zdenerwowało, słychać było nawet w sąsiednim kwartale
budynków. Lucy również potrafiła mówić cicho i spokojnie, ale gdy wpadła w gniew, głos
miała donośny jak ojciec.
Przypuszczała, że ogień w jej krwi ma coś wspólnego z ognistą barwą włosów. Mimo że
nie można by jej określić mianem rudzielca – włosy miała jasne po matce – to połyskiwały
zawsze rudawo, co uchodziło za wielką rzadkość. Upłynęło wiele lat, nim przywykła do tego,
że każdy nieznajomy pytał ją, czym farbuje włosy.
Usiadła obok ojca.
– Zgadnij, co się dzisiaj zdarzyło. John Andrews złożył gazetę.
– Ten młody człowiek, o którym mówisz od kilku tygodni, zaprosił cię na kolację w
sobotę – powiedział mrugając do żony.
– Nie trafiłeś – odrzekła Lucy z uśmiechem. W następnym momencie przypomniała
sobie, i aż zrobiło jej się gorąco, że obiecała Markowi, iż przed powrotem do domu zajrzy do
niego do biura. Zupełnie o tym zapomniała podniecona fantastyczną ofertą. – Mimo to masz
rację – dodała – Mark rzeczywiście mnie zaprosił. Ma dwa bilety na sobotni koncert. A
wcześniej pójdziemy na kolację.
– Brzmi to nieźle – zauważyła Grace Andrews.
– Ale nie jest to jeszcze ta wielka nowina, którą chcesz nam przekazać – wtrącił John
Andrews. Znał swoją córkę.
– Nigdy się nie domyślicie – wybuchnęła. Miała nadzieję, że rodzice nie będą za bardzo
zszokowani. – Miss Wilson wezwała mnie dzisiaj do siebie i zaproponowała mi stanowisko
asystentki w dziale studiów i rozwoju.
– To wspaniale – John Andrews promieniał z dumy, gdy tymczasem Grace patrzyła na
córkę z zatroskanym wyrazem twarzy. Lucy zadała sobie w duchu pytanie, skąd matka wie
zawsze, kiedy przychodzi coś dobrego albo mniej dobrego. Odetchnęła głęboko.
– Jest w tym jednak mały szkopuł – oświadczyła. – Stanowisko to jest do objęcia nie tutaj
w Indianapolis, tylko w Honolulu.
– Hawaje? – spytał John Andrews zduszonym głosem, na jego twarzy malowało się
rozczarowanie.
– Owszem, tatusiu, Honolulu na Hawajach. Jeśli przyjmę to stanowisko, muszę się
przenieść na Hawaje.
– Ależ Lucy – zaoponowała matka – to przecież na drugim końcu świata, i nie znasz tam
nikogo.
– Wiem, mamo, dlatego wcześniej chcę to omówić z wami. Jak sądzicie: mam przyjąć tę
pracę czy nie? Naturalnie zarabiałabym więcej...
– Ależ Lucy, drogie dziecko, byłabyś wtedy tak daleko od domu – zaprotestowała Grace
Andrews. Spojrzała na córkę pytającym wzrokiem. – Chciałabyś dostać tę pracę, prawda?
Lucy skinęła głową.
– Tak, mamo – powiedziała zdecydowanym tonem. – Ale nie wezmę jej, jeśli w ten
sposób sprawię wam wielką przykrość.
– Zawsze chciałem się wybrać na Hawaje – rzekł John Andrews siląc się na wesołość. –
Kiedy będę na emeryturze, odwiedzimy cię.
Lucy zauważyła, z jakim trudem przyszły mu te słowa.
– Mamo? – zapytała cicho, a odwróciwszy się do matki, zdążyła dostrzec, jak ta ociera
oczy.
– Ojciec ma rację. Od dawna chcieliśmy się wybrać na Hawaje.
Lucy podeszła do matki i objęła ją.
– Oboje jesteście wspaniali – zawołała. – Mam najlepszych rodziców na świecie!
Tego wieczoru siedzieli przy stole przez wiele godzin i omawiali wielkie wydarzenie.
Rozmawiali o dalekiej podróży i o ludziach, których pozna Lucy.
Miss Wilson powiedziała jej, że musi objąć stanowisko pierwszego czerwca, a był już
drugi tydzień maja. Andrewsów czekało jeszcze dużo pracy, dzięki czemu mogli trochę
zapomnieć o bólu z powodu rozłąki.
Kiedy Lucy żegnała się na lotnisku z rodzicami, dzień był słoneczny i popłynęło wiele
łez.
W Las Vegas było międzylądowanie, potem samolot leciał już bezpośrednio do Honolulu.
W pewnym momencie Lucy poczuła się tak zmęczona, że zasnęła. Głos pilota obudził ją z
głębokiego snu.
Podał do wiadomości, że wylądują w Honolulu piętnaście minut wcześniej, i zwrócił
uwagę pasażerów na wspaniały widok. Widać było całą wyspę Oahu wznoszącą się ponad
zielononiebieskim morzem. Był to obraz, którego Lucy nigdy nie zapomni. Pilot opowiedział
trochę o Oahu, trzeciej” pod względem wielkości wyspie w Hawajach, na której mieszkało
okrągłe 750 000
ludzi, około 80 procent wszystkich mieszkańców archipelagu.
Lucy nie mogła oderwać wzroku od widoku, jaki przedstawiał się jej oczom.
Pilot zajęty był już manewrem lądowania. Mikrofon przekazał stewardesie, która
opowiedziała pasażerom to i owo o dziejach Hawajów, nastawiając ich na egzotyczny cel ich
podróży.
Każdy na pokładzie maszyny odczuwał radosne podniecenie, gdy samolot skończył
kołowanie i zatrzymał się. Pasażerów powitała mała orkiestra grająca łagodne polinezyjskie
melodie. Uśmiechnięte młode dziewczęta odprawiały tak typową dla Hawajów ceremonię
powitalną, zakładając każdemu na szyję girlandę kwiatów i mówiąc przy tym: – Aloha,
witamy na Hawajach.
Lucy rozejrzała się dokoła. Z lotniska miał ją odebrać jeden z pracowników firmy.
Odkryła wysokiego, przystojnego mężczyznę w jasnym garniturze, przyglądającego się jej z
podziwem. Bezczelny facet, pomyślała, kto mu dał prawo tak się na mnie gapić! Zignorowała
go i podeszła do okienka informacji.
– Nazywam się Lucy Andrews. Czy ktoś o mnie pytał? Z ulgą stwierdziła, że na dźwięk
jej nazwiska mężczyzna w okienku nadstawił uszu.
– Owszem, miss Andrews. Mr. Edwards czeka już na panią od kwadransa.
Lucy podążyła za jego spojrzeniem, które powędrowało do aroganckiego przystojniaka,
który odwrócił się właśnie i uśmiechnął do niej.
O nie, tylko nie on. Czyżby to naprawdę był Bert Edwards, prezes i jedyny właściciel
Allied Products? Ale to musiał być on, Lucy poznała to po sposobie, w jaki zlustrował ją
wzrokiem, a teraz podszedł do niej. Ponieważ odwzajemniła jego spojrzenie dosyć wyniośle i
nieprzychylnie, pomyślała, że jej pobyt na Hawajach będzie raczej krótki.
– Pani musi być Lucy Andrews – odezwał się głębokim, przyjemnym głosem. – Jestem
Bert Edwards i serdecznie witam panią na Hawajach w imieniu Allied Products.
Kiedy jego opalona dłoń dotknęła palców Lucy, poczuła jakby lekkie porażenie prądem
elektrycznym, które ogarnęło całe jej ciało.
– Ni... nigdy bym nie sądziła, że... że szef osobiście odbierze mnie z lotniska – wyjąkała.
Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek była tak zdenerwowana jak w tym momencie. –
Nie musiał się pan fatygować z mojego powodu.
Boże, co ja wygaduję! Lucy czuła, jak się rumieni.
– To nie była żadna fatyga, miss Andrews. Poza tym polecono nam panią tak gorąco, że
koniecznie chciałem zobaczyć to cudowne dziecko, które miss Wilson z miejsca awansowała,
nie czekając na moją zgodę. – Powiedział to z pochmurną miną, i brzmiało to tak, jakby
absolutnie się z tym nie zgadzał.
– Czy chce pan przez to powiedzieć, że nic nie będzie z tej pracy? – spytała. Była zła na
siebie, że głos trochę jej drży.
– Dosyć niecierpliwa z pani osóbka – stwierdził i roześmiał się. – Nie, miss Andrews,
tego nie powiedziałem. Naturalnie musi mi pani dowieść, że rzeczywiście nadaje się pani do
tej pracy.
Kiedy ruszyli po odbiór bagażu, wszystko się w niej gotowało. Tylko dlatego, że jest
prezesem firmy, nie ma przecież prawa traktować jej jak małe dziecko. Nie pozwoli sobie na
to: ciężko pracowała, żeby dojść do tego stanowiska, i nie pozwoli zniszczyć swego trudu
tylko dlatego, że ukarała pogardą jego zuchwałe spojrzenie. Jeśli jednak do jej obowiązków
należeć ma flirtowanie z szefem, to lepiej będzie od razu wrócić do domu.
Lucy poczekała, aż opuszczą budynek lotniska, po czym nie oparła się pragnieniu, by
pokazać Bertowi Edwardsowi, że nie można z nią robić, co się chce. W czasie gdy barczysty
Polinezyjczyk ładował jej walizki do bagażnika dużej czarnej limuzyny, wróciła do
przerwanej rozmowy:
– A więc będę się musiała z tym liczyć, że przez cały czas będzie mi pan zaglądał przez
ramię, tak? Sądzi pan, że to dobra baza współpracy?
Zajęła miejsce na przednim siedzeniu. Bert Edwards usiadł za kierownicą i ruszył powoli.
Włączywszy się do ruchu, obrzucił Lucy spojrzeniem z ukosa.
– Miss Andrews, jeśli tym razem pozwoli mi pani skończyć, wyjaśnię pani dokładnie,
dlaczego to powiedziałem. Przez dłuższy czas byłem w podróży za granicą. Podczas mojej
nieobecności nasza asystentka w dziale rozwoju złożyła wymówienie. To ważne stanowisko i
należało je natychmiast obsadzić na nowo. Poleciłem wprawdzie miss Wilson wybrać kogoś
na jej miejsce, ale nie liczyłem się z tym, że weźmie kogoś, kto jest taki młody i
niedoświadczony jak pani. Ale skoro już to zrobiła, może pani zostać u nas pod warunkiem,
że sprosta pani temu stanowisku.
– Jeśli już na samym początku okazuje mi się takie zaufanie, jak mogłabym zawieść! –
rzuciła ironicznie.
Dłonie Edwardsa zacisnęły się mocniej na kierownicy, i po tym geście Lucy poznała, że
udało jej się go zdenerwować. Czemu nie, pomyślała. Jeśli już mam wylecieć, lepiej niech się
to stanie od razu.
– Wie pani, gdyby ktoś inny ośmielił się rozmawiać ze mną w ten sposób, nie miałby już
pracy. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się błyskając białymi zębami. – W jakimś sensie
uważam jednak pani szczerość za odświeżającą.
Lucy wytrzymała jego spojrzenie starając się ignorować fakt, że jego uśmiech robi na niej
dziwne wrażenie. Edwards był wyjątkowo przystojnym mężczyzną i niewątpliwie bardzo
dobrze zdawał sobie sprawę ze swojej siły oddziaływania na kobiety. Uwierzyła mu, gdy
powiedział, że nikt nie ośmiela się rozmawiać z nim tak, jak ona to uczyniła. Wiele kobiet
pracowało dla niego, a prawdopodobnie połowa z nich była w nim zakochana.
– Przepraszam, mr. Edwards, jeśli zareagowałam zbyt gwałtownie – rzekła – ale byłam
Plik z chomika:
lid7op.pl
Inne pliki z tego folderu:
62. Carter Ann - Władca słów(1).pdf
(650 KB)
59 Beauchamp_Margary_-_Złamana_przysięga.pdf
(521 KB)
72. Brier Margaret - Słodka niewola(1).pdf
(696 KB)
58. Beauchamp Margary - Złamana przysięga(1).pdf
(521 KB)
63. Furbringer Agatha - Kręte ścieżki(1).pdf
(550 KB)
Inne foldery tego chomika:
17 Dawno, dawno temu
Ach,co to byl za slub
Ach,co to byl za slub(1)
Agenci SPEAR
Akademia Guwernantek
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin