54. Babeaux Brucker Meredith - Bliżej gwiazd(1).pdf

(520 KB) Pobierz
140852417 UNPDF
Meredith Babeaux Brucker
Bliżej gwiazd
Przełożył Jan B. Kowalski
Rozdział 1
O brzasku dolina zasnuła się mgłą, po
której teraz została lśniąca rosa, połyskują-
ca w porannym słońcu. Bonita, z leniwym
zainteresowaniem kogoś, kto nie ma nic
innego do roboty, spoglądała na swe stopy.
Zauważyła, że podeszwy jej butów z każ-
dym krokiem przygniatają trawę, ale gdy
spoglądała potem do tyłu, szukając śladów
swych stóp, trawa podnosi się jakby nigdy
nic, jakby nikt po niej nie przeszedł. Zasta-
nawiała się, czy całe jej życie ma wyglądać
w taki właśnie sposób. Czy było jej pisane
zostawić na tym świecie ślad swej obecno-
ści, czy też miała zniknąć nie zauważona i
do końca swych dni pozostać na ranczo w
Carmel Valley?
Odeszła już dość daleko od domu w
stronę tego krańca posiadłości, który grani-
czył z autostradą, biegnącą przez środek
doliny. Przypomniała sobie, że w tym
miejscu pasły się dawniej konie, że usta-
wiały się po południu wzdłuż ogrodzenia,
jakby zainteresowane paradą samochodów,
, zmierzających w stronę oceanu i nadmor-
skiej wioski Carmel lub w drugą stronę –
między wzgórza Salinas i dalej, do San
Francisco.
Jej babka od dawna nie hodowała już
koni. Stajnie, zagrody i spichrze, tak samo
jak pastwiska, stały puste i bezużyteczne.
W pewnym sensie odzwierciedlały dojmu-
jącą samotność Bonity. Jedynym zwierzę-
ciem, które ostało się na ranczo był Lark.
Widok towarzyszącego jej przez cały czas
psa nie sprzyjał melancholijnym rozmyśla-
niom. Nie obwąchiwał już trawy, idąc w
ślad za nią, lecz z niemym pytaniem prze-
krzywionej zabawnie głowy spoglądał jej
w twarz.
Owinęła się szczelniej wełnianym kafta-
nem, gdyż poranne słońce nie rozgrzało
jeszcze wystarczająco powietrza. Ruszyła
dalej, po drodze puszczając cugle fantazji i
pozwalając myślom biec swym własnym
torem. Przypomniała sobie o opowiadaniu,
które właśnie zaczęła pisać i o otwartym
notesie, który zostawiła na biurku, zanoto-
wawszy kilka nowych pomysłów. Przez
ostatnich kilka lat zapisała parę takich,
dość grubych zeszytów, zapełniając ich
karty historiami z życia mieszkańców doli-
ny. Teraz poczuła, że znów musi coś no-
wego napisać. Już nie była naiwną dziew-
czyną, tworzącą fantastyczny świat. Była
pewna, że teraz ma coś do przekazania, co
rzeczywiście jest w stanie poruszyć, rozba-
wić, a nawet zastanowić jej czytelników.
Zmiana w sposobie traktowania jej pra-
cy nadeszła z chwilą, gdy babka przekona-
ła ją, by wysłała jedno ze swych opowia-
dań do gazety. Z początku Bonita opierała
się trochę, obawiała się bowiem, że nie bę-
dzie w stanie znieść odmowy, lecz Alberta
Langmeade miała w sobie dość zdecydo-
wania i dopóty dręczyła Bonitę, dopóki ta
nie usłuchała. Gdy z wydawnictwa nad-
szedł list informujący o przyjęciu rękopisu,
Bonita niemal oszalała z radości, zaś Al-
berta była prawie tak dumna, jakby cały
tekst wyszedł spod jej własnego pióra. Po-
niekąd była to prawda, gdyż Bonita spisała
historię swoich rodziców w kształcie, w ja-
kim usłyszała ją od babki w czasie drugich
wieczorów, spędzanych przy kominku.
Po opublikowaniu tekstu w gazecie, Bo-
nita otrzymała kolejny list od wydawcy,
tym razem z wiadomością, że opowiada-
niem zainteresował się ktoś z Hollywood.
Potem napisało do niej „Studio
Magnet", a mówiąc ściślej, człowiek o na-
zwisku Jordan McCaslin zaproponował jej
znaczną sumę pieniędzy za prawa do sfil-
mowania jej opowiadania. Gdy przyjęła
ofertę, w kolejnym liście zaproponował jej
sporządzenie próbnej wersji scenariusza.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin