(Roza znad fiordów 13) - Pożegnanie - Bente Pedersen.pdf
(
734 KB
)
Pobierz
3611169 UNPDF
BENTE PEDERSEN
Pożegnanie
Róża znad fiordów 13
1
Żal odbiera mi mowę. Ból dusi słowa. To uczucie
wokół mnie rozbrzmiewa tak głośno, że mnie ogłu
sza. Jest wszędzie. We wszystkim. Wdycham je. Roz
sadza mi piersi, krąży we krwi, płynie przeze mnie
wzburzoną falą, która paraliżuje mi członki. Wy
puszczanie powietrza boli. Gardło mam ściśnięte.
Wierzę, że jego imię przynosi ulgę. Wargi mi krwa
wią, kiedy go wołam.
Nie przychodzi...
Przyzywam go niemym krzykiem:
- Seamus!
Nie wierzyłam, że może istnieć ból większy niż ten,
który czułam, gdy straciłam Synneve. Nie przypusz
czałam, że w ogóle istnieje. Chciałabym tego nie wie
dzieć. Moje ciało jest ociężałe od jego dziecka. Po gło
wie chodzą mi myśli, które powinny być zabronione.
Dobrze, że brak mi głosu, by przekazać je dalej.
Zamieniłabym to dziecko na niego.
Gdyby to zależało ode mnie, wybrałabym jego.
Lepiej więc chyba, że żaden człowiek nie ma mo
cy podejmowania takich decyzji. Wiele byłoby po
dobnych strasznych wyborów. Boję się samej siebie,
swoich uczuć i myśli, a przede wszystkim tej jednej,
obsesyjnej, którą stale obracam w głowie.
Czy mogłabym dokonać wyboru, gdybym posta
nowiła wykorzystać to, czym być może zostałam ob
darzona?
Wybrałabym jego.
Czy właśnie dlatego wątpię w swoje zdolności?
Ponieważ także ja rozumiem, że taki wybór był
by zły?
Seamus był wszystkim, co miałam. Nie ma już cie
nia pod dębami. Światło dzienne dociera do mnie
również tutaj. Docierają do mnie ich spojrzenia. Ból
jeszcze mnie nie oślepił. Widzę je. Widzę, że zerka
ją na mnie i rozmawiają. Chociaż ich nie słyszę,
wiem, co mówią. Moje wargi formują jego imię, zli
zuję ciepłą krew.
- Z początku przyjęła to tak dobrze. Właściwie
lekko! Tak rozsądnie...
Jenny westchnęła, zerkając w stronę dębów. Roza
siedziała w swoim zwykłym miejscu, nogi miała
okryte pledem, ręce na kolanach. Dłonie spoczywa
ły na pledzie białe i puste. Tkwiła tak samo milczą
ca jak w ostatnich tygodniach. Deidre, żona Adama,
przewróciła oczami.
- Ty jesteś tutaj tylko od czasu do czasu, Jenny.
My na to patrzymy co dzień. Wszyscy bardzo na nią
uważają. Wszyscy krążą wokół niej jak ćmy wokół
świecy. Fiona również straciła Petera. Ale Fiona nie
zachowuje się jak wariatka!
- Ty z kolei nie masz do czynienia z Fioną na co
dzień - skwitowała Jenny. Przeszedł ją dreszcz. Mi
mowolnie wzięła Rozę w obronę.
Deidre posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Chciałabym, żebyśmy wyjechali natychmiast.
Już jutro. Żałuję, że wyjazd został odłożony...
Jenny westchnęła.
- Dobrze wiesz, że Junior nie chce narażać Col-
leen na żadne niebezpieczeństwo. Pragnie, by dziec
ko urodziło się tutaj. Nowa Zelandia z pewnością le
ży na wschód od wybrzeży Australii już od dawna.
Wyspy nie zapadną się w morze tylko dlatego, że
o rok opóźnicie wyjazd.
- Przez ten czas tyle może się zdarzyć! - westchnę
ła Deidre.
- Adam może się rozmyślić? - spytała Jenny,
uśmiechając się leciutko.
- Adam na pewno się nie rozmyśli - z niezłom
nym przekonaniem oświadczyła Deidre.
A nawet gdyby tak się stało, już ona zatroszczy się
o to, by mimo wszystko wyjechali. Jeśli Adama
strach obleci, ona będzie wiedziała, jak go przywo
łać do porządku. Nie zamierzała milczeć, gdyby tyl
ko zaczął wykazywać jakiekolwiek oznaki chęci po
zostania w Georgii czy w ogóle w Ameryce.
- Może Junior zmieni zdanie - rzuciła Jenny w po
wietrze.
Wciąż było ciepło, wręcz gorąco. Nagły powrót
upalnych dni jesienią nazywano tu
Indian summer.
- Co masz na myśli? - spytała Deidre ostro.
- Dziecko - odpowiedziała Jenny. - Kiedy dziecko
się urodzi, on może zmienić pogląd na życie. Junio
rowi może być trudno zrezygnować z plantacji. Po
rzucić wszystko, co mu się należy jako najstarszemu
synowi. Co ma przypaść jego synowi. Rezygnacja ze
spadku po ojcu w swoim własnym imieniu to jedno,
lecz kiedy robisz to również w imieniu własnego
dziecka, taka decyzja ma zupełnie inny wymiar...
Możliwe, że ty i Adam będziecie musieli jechać sa
mi.
- No to pojedziemy! - oświadczyła Deidre, z dumą
prostując plecy. Jej przejrzyste oczy błyszczały ni
czym szlachetne kamienie w blasku tysiąca migotli
wych płomieni. - Pojedziemy sami. Już poprzednio
zdarzyło nam się porzucić więcej. - Odetchnęła głę
boko. - Poza tym wydaje mi się, że się mylisz, Jenny.
Oni wybiorą się z nami. Colleen i Junior też wyjadą.
Nie sądzisz, że on również ma ochotę stać się kimś
innym niż tylko Juniorem? Nie uważasz, że chciałby,
aby kiedyś mówiono o nim jak o tym, kim naprawdę
jest? Tak jak o Jaredzie. Nie tylko jak o synu swego
ojca, nie jak o marnym naśladownictwie wielkiego Ja-
reda Jordana, nie jak o Juniorze. Wydaje mi się, że on
po to wyjeżdża. Tutaj nigdy tego nie osiągnie. I sądzę,
że nie chce takiego losu również dla swego syna.
- Może urodzi się córka - stwierdziła Jenny bez
trosko. - To by wiele uprościło, prawda?
- My w każdym razie wyjeżdżamy - oświadczyła
Deidre z mocą. W jej słowach było tyle samo żaru
co w powietrzu, którym oddychały.
Jenny popatrzyła na szwagierkę i stwierdziła, że
lato wyryło w umyśle Deidre głębokie ślady. Wpraw
dzie wyglądało na to, że wszyscy jakoś sobie radzą,
ale śmierć najpierw Petera, a później Seamusa, zmie
niła każdego członka rodziny. Stracili coś ze swej
niewinności, a blask Nowego Świata trochę spełzł.
Jenny wiedziała, że teraz najsłabsi się poddadzą.
- My zostajemy - powiedziała. - Joe i ja. Zostaje-
Plik z chomika:
lid7op.pl
Inne pliki z tego folderu:
(Roza znad fiordów 25) - Złoty raj - Bente Pedersen.pdf
(2713 KB)
(Roza znad fiordów 04) - Cień czarownicy - Bente Pedersen.pdf
(900 KB)
(Roza znad fiordów 26) - Pod osłoną nocy - Bente Pedersen.pdf
(2300 KB)
(Roza znad fiordów 01) - Uwiedziona - Bente Pedersen.pdf
(789 KB)
(Roza znad fiordów 02) - Najsłabsze ogniwo - Bente Pederson.pdf
(920 KB)
Inne foldery tego chomika:
17 Dawno, dawno temu
Ach,co to byl za slub
Ach,co to byl za slub(1)
Agenci SPEAR
Akademia Guwernantek
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin